Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Satsu

Zamieszcza historie od: 11 września 2013 - 19:54
Ostatnio: 11 marca 2024 - 23:29
  • Historii na głównej: 105 z 112
  • Punktów za historie: 30141
  • Komentarzy: 296
  • Punktów za komentarze: 2539
 

#87667

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dzisiaj rano otrzymałem wezwanie do zapłaty z pewnej firmy windykacyjnej. Od razu przeprowadziłem szybki rachunek sumienia i sprawdziłem kalendarz czy aby nie zapomniałem o jakiejś opłacie. No, ale nie wszytko opłacone. Otwieram więc list i czytam.

Okazało się, że firma dochodzi długu z 2010 roku odkupionego od firmy X w maju 2013 roku. Tutaj zaczęło mi coś świtać. W tamtym okresie robiłem remont mieszkania do czego wynająłem firmę X. Jednak z powodów rodzinnych spóźniłem się jakiś czas z zapłatą i zostały naliczone odsetki w wysokości 5 złotych 43 grosze, które po zapłaceniu i wyjaśnieniu sprawy zostały umorzone. Oczywiście mam wszystko na papierze. Ale nie to w tym wezwaniu było dziwne. Prawdę mówiąc trochę mi się słabo zrobiło gdy zobaczyłem kwotę do zapłaty.

Kapitał: 0 zł
Odsetki umowne: 0 zł
Odsetki umowne za opóźnienie: 5,43 zł
Koszty windykacyjne: 1480 zł
Koszty sądowe: 560 zł
Koszty egzekucyjne: 1020 zł
Pozostałe opłaty: 63,11 zł

Pozostało do spłaty: 3252,77 zł

Co nieco na windykacji się znam, pracowałem w tej branży jakiś czas jako programista i na pierwszy rzut oka już trzy rzeczy nie zgadzają mi się w tym zestawieniu. Po pierwsze saldo pozostałe do spłaty jest wyższe od składowych zadłużenia o 124,23 zł.

Po drugie nawet jeśli firma X błędnie przekazała mój "dług" do firmy windykacyjnej to nie pasuje mi, że umorzona wtedy kwota znajduje się na rejestrze odsetek umownych za opóźnienie, a nie na kapitale. Zwykle gdy spłacany jest kredyt, raty, czy cokolwiek innego to wpłaty alokowane są w pierwszej kolejności na koszty i odsetki, a dopiero potem na kapitał. Czyli jak mam dług w wysokości 1005 zł, gdzie 1000 zł to kapitał, a 5 zł to odsetki i wpłacam 1000 zł, to ostatecznie zostanie mi do spłaty 5 zł kapitału. Nigdy nie spotkałem się z innym podejściem.

No i po trzecie skąd się wzięły tak horrendalnie wysokie koszty. Koszty windykacyjne to najczęściej opłaty za wysłane listy, wizyty windykacji terenowej, itp. Do mnie przez te ponad 10 lat wysłano tylko jeden list (zmieniałem miejsce zamieszkania, ale stare mieszkanie jest wynajmowane i lokatorzy przekazują mi wszystkie listy adresowane do mnie). Koszty sądowe jak sama nazwa wskazuje są naliczane przy wysyłce sprawy do sądu. Jak możecie się domyślić wezwania na sprawę ani żadnej decyzji nie dostałem. A jakaś decyzja musiała zapaść. Na sprawie są też koszty egzekucyjne, czyli sprawa poszła do komornika po otrzymaniu nakazu zapłaty i klauzuli wykonywalności. I znowu ani wizyty komornika, ani nawet kontaktu z nim się nie doczekałem. No i pozostałe koszty czyli taki rejestr śmietnik, do którego trafiają wszystkie inne koszty, które nie pasują nigdzie indziej.

Chwyciłem wszystkie papiery i telefon, odczekałem 15 minut słuchając usypiającej melodyjki i w końcu udało się.

[Pani z Windykacji]: Witam, tutaj firma Windykacja w czym mogę pomóc.
[Ja]: Witam, dzwonię w takiej sprawię. Otrzymałem dzisiaj od Państwa wezwanie do zapłaty...
[PW]: Oczywiście, aby sprawdzić sprawę w systemie muszę przeprowadzić weryfikację.

Weryfikacja...

[PW]: Dobrze wszystko się zgadza. Z tego co widzę ma pan dług na rzecz firmy X na kwotę 3252,77 zł. Rozumiem, że chce Pan dokonać spłaty zadłużenia?
[J]: Niekonieczni...
[PW]: Wie Pan, że nie spłacanie długu może prowadzić do skierowania sprawy do sądu?
[J]: (Już trochę zirytowany) Wiem i jakby Pani nie zauważyła sprawa podobno była już w sądzie i podobno mam też komorni...
[PW]: No to w czym problem? Proszę zapłacić i po problemie. Jeśli nie stać Pana na jednorazową spłatę to mogę zaproponować ugodę z rozłożeniem spłaty zadłużenia na dogodne raty. W przeciwnym wypadku proszę powiedzieć kiedy może Pan wpłacić, zapiszę deklarację.
[J]: Po pierwsze proszę mi nie przerywać. Od początku naszej rozmowy nie udało mi się dokończyć ani jednego zdania. Po drugie nie mam zamiaru nic płacić, bo...
[PW]: Proszę mnie posłuchać! Jeśli nie zapłaci Pan to zostaną wyciągnięte odpowiednie konsekwencje.
[J]: (Tu już się wkur... zdenerwowałem) O nie to teraz Pani mnie posłucha i odpowie na moje pytania. Po pierwsze dlaczego kwota zadłużenia w piśmie jest różna od sumy składowych?
[PW]: Nie ma możliwości aby...
[J]: Proszę spojrzeć na pismo, jakie państwo do mnie wysłali i policzyć sobie wszystkie kwoty jakie tam występują. Na bank ma Pani dostęp do wysłanych pism.
[PW]: Proszę poczekać...

Minutka z kalkulatorem...

[PW]: No rzeczywiście jest tu błąd, ale należność i tak wynosi 3252,77 zł. Więc kiedy może Pan wpłaci...
[J]: Już mówiłem, że nie będę nic płacił, ale to nie koniec moich pytań. Kiedy sprawa została wysłana do sądu i dlaczego ja nic o tym nie wiem?
[PW]: Niestety nie mam takich informacji mogę wysłać zapytanie do osób zajmujących się obsługą prawną spraw.
[J]: W takim razie proszę również zapytać o egzekucję ponieważ ani komornika ani żadnego pisma od niego nie widziałem na oczy.
[PW]: Zgłoszenie wysłane, odpowiedź w ciągu 5 dni roboczych. Jeśli nie będzie kontaktu z naszej strony proszę o kontakt telefoniczny po upłynięciu terminu 5 dni roboczych. A teraz czy mogę się w końcu dowiedzieć na kiedy mam zanotować deklarację spłaty zadłużenia?
[J]: Czy Pani mnie w ogóle słucha? Poza tym to nie koniec moich pytań. Proszę mi powiedzieć co zrobimy z fantem, że posiadam dokument potwierdzający umorzenie 5,43 zł przez firmę X wydany przed sprzedażą mojego wyimaginowanego długu do Państwa firmy?
[PW]: Takie pytanie powinien Pan kierować do poprzedniego wierzyciela...
[J]: Sprawdziłem i okazuje się, że ta firma nie istnieje. W grudniu 2013, czyli kilka miesięcy od sprzedaży "długu" do Państwa firmy ogłosili upadłość.
[PW]: To ja przełączę do działu reklamacji.
[J]: Poproszę.

Na ten moment tyle, bo po prawie godzinnym oczekiwaniu i słuchaniu melodyjki z windy nie wytrzymałem i się poddałem. Będę próbował się dodzwonić ponownie, a jak mi się nie uda wyślę list z prośbą o wyjaśnienia. Jak to nic nie da, pozostanie mi tylko sąd.

Jednak czuję tutaj ostry szwindel. Nie ma opcji by przez tyle lat nie doszła do mnie najmniejsza informacja o postępowaniu sądowym czy egzekucji. Na moje albo mają burdel, albo błąd w systemie, albo chcą mnie wydym... No tego.

windykacja

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 150 (154)

#87591

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia #87589 przypomniała mi rozmowę z moją mamą sprzed kilku tygodni. Prowadzi ona sklep spod szyldu zielonego płaza, który znajduje się na osiedlu domków jednorodzinnych.

Jeśli chodzi o klientelę to przeważają osoby starsze, ale i młodych jest dość sporo. Jak to się ma do godzin dla seniorów? Ano tak, że ilość klientów w tym czasie spada praktycznie do zera. Rekordem były cztery dni pod rząd gdzie w godzinach od 10:00 do 12:00 mama nie miała ani jednego klienta. Średnio jest to około 4-6 osób, gdzie normalnie w dwie godziny obsługiwanych jest coś około 50-60 klientów. A co się dzieje chwile po 12? Do sklepu ściąga tłum ludzi i pod drzwiami tworzy się zbiorowisko oczekujących. I bardzo często jest tak, że grupka ta składa się z większej liczby osób starszych niż młodych.

Mama postanowiła wypytać starszych, stałych klientów dlaczego nie przychodzą na zakupy w czasie tych dwóch godzin. Na około 20 spytanych osób, tylko jedna kobieta podała sensowny powód, wizyty u fizjoterapeuty. Cała reszta stwierdziła, że mają to gdzieś i będą przychodzić jak im się podoba. Najlepszy jednak był dziadek, który stwierdził, że ma w czterech literach te godziny, a dosłownie po chwili opierdzielił jakąś dziewczynę, że ma nos odsłonięty i chce go zabić (nie, sam maski nie miał).

Sam pomysł nie jest zły. Jedynym problemem jest starsze społeczeństwo, które nie chce się dostosować i rząd który nie chce cofnąć decyzji, która ni w ząb nie działa. Tak po prawdzie, w tym momencie, kolejki tworzące się po zakończeniu godzin dla seniorów są o wiele bardziej niebezpieczne niż gdyby tych godzin w ogóle nie było.

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 158 (184)

#87555

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kilka lat temu dodałem historię o tym jak moja nadambitna ciocia próbowała uczynić ze mną kierowcę. I w tej historii wystąpi jako ta piekielna. Nie będę jednak ponownie przedstawiał jej charakteru, jeśli ktoś jest ciekawy zapraszam do wpisu #78808.

Ciotka ma dwóch synów, moich kuzynów, z którymi spędziłem znaczną część dzieciństwa. Znaliśmy się jak łyse konie i nigdy nie sądziłem, że coś nas poróżni. Nie powiem by mieli szczęśliwe dzieciństwo. Gdy ja byłem karany za uwalenie się cały w błocie oni dostawali opieprz za najmniejszą plamkę na ubraniach. Gdy ja przynosząc ze szkoły tróję dowiadywałem się, że jestem zdolny ale leniwy, tak oni za czwórkę z plusem dostawali szlaban. Podobnych przykładów było wiele. Co prawda wuja strofował swoją żonę... A przynajmniej próbował.

W końcu skończyliśmy studia. Ja wtedy pracowałem w serwisie komputerowym i dorabiałem sobie pisząc strony internetowe na boku. Natomiast kuzyni po skończonych studiach ekonomicznych (narzuconych przez ciocię) wzięli pierwszą lepszą robotę i szukali pracy w zawodzie.

Jakoś dwa lata temu znalazłem pracę na drugim końcu Polski. Oczywiście przez cały czas starałem się utrzymywać kontakt z kuzynami. Poza tym widywaliśmy się za każdym razem gdy wracałem w rodzinne strony. Jednak czułem, że z miesiąca na miesiąc nasze stosunki stają się co raz bardziej oziębłe. Kilka miesięcy temu przestali mi w ogóle odpisywać.

Gdy w tym roku, przed świętami chciałem się z nimi spotkać nawet nie odebrali telefonu. Zapytałem mamę czy wie co się dzieje. Powiedziała mi wtedy tylko: jedź do ciotki to pewnie się domyślisz. Tak też zrobiłem.

Ciocia przywitała mnie cała rozpromieniona. Posadziła przy stole i zaczęła opowiadać i oto co się dowiedziałem o moich kuzynach.

"Nieudacznicy... Jeden w kebabie jakieś świństwo gotuje a drugi w markecie siedzi. Nie to co ty światowy."

"Ja im drzwi uchyliłam, a te głąby je z kopa zatrzasnęły."

"Nie chce mi się więcej gadać o tych dwóch zawszonych... Tfu."

Może i byłoby tego więcej, ale nie wytrzymałem, wstałem i wyszedłem. Od awantury dzieło mnie tylko to, że obiecałem mamie, że nic nie odwalę.

Kilka lat temu ja byłem gorszy bo jej synowie mieli prawo jazdy, a ja nędzny darmozjad nie. Teraz gdy mi się lepiej powodzi finansowo, to ja jestem wysławiany, a oni traktowani jak robaki. Z jednej strony nie dziwię się im, że mają do mnie pewnego rodzaju uraz, ale z drugiej żal mi trochę, że ulegli podszeptom tej... Brakuję mi kulturalnego słowa.

Mam jednak nadzieję, że uda mi się przemówić do rozsądku tym dwóm kretynom.

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 154 (172)

#87511

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jako, że nie dam rady pojawić się w tym roku w moim rodzinnym mieście na święta, postanowiłem wykorzystać czas, że jestem teraz w miarę dostępny i odwiedzić rodzinkę. I tak bardzo rzadko u nich bywam.

Drugiego dnia pobytu poszedłem w odwiedziny do mojej babci, u której kilka miesięcy temu zamieszkała moja ciocia ze swoją córką. Kuzynkę widziałem ostatni raz gdy miała jakieś trzy latka, gdyż ciotka wcześniej mieszkała na drugim końcu Polski. Aktualnie ma ona 16 lat.

Usiedliśmy więc do kawy, ciasta i wesoło sobie gawędziliśmy. W pewnym momencie kuzynka zapytała mnie co sądzę o strajku kobiet. Zgodnie z prawdą odpowiedziałem, że inicjatywa ok, powód zrozumiały i ogólnie jestem za, ale niektóre trochę się zapędziły i wręcz zieje od nich fanatyzmem.

Ja i ten mój niewyparzony język. Na swoją obronę przypominam, że kuzynki nie widziałem od lat i nie wiedziałem, że z niej taka wojująca feministka. Tutaj nastąpił wywód, że się mylę, że rząd ogranicza kobietom wolność i każdy sposób jest akceptowalny aby walczyć z pisowskim reżimem. Kilka argumentów obaliłem, jednak kuzynka nie przyjęła tego do wiadomości, więc po kilku minutach, zmęczony tą jednostronną dyskusją, grzecznie uciąłem temat. Rozmowa wróciła na spokojniejsze tematy, przynajmniej na chwilę...

Po kilku minutach kuzynka znowu mnie zagadnęła. Tym razem zapytała czym się zajmuję, na co zgodnie z prawdą odpowiedziałem, że jestem programistą. Po czym wywiązał się następujący dialog:

[Kuzynka]: Ha wiedziałam jesteś szowinistą i męską świnią! (przypominam szesnastolatka mówi do dorosłego faceta, którego ostatnio widziała jak miała trzy lata).
[Ja]: Dlaczego tak sądzisz?
[K]: Bo wszyscy programiści to szowiniści...
[J]: A są szowinistami bo?
[K]: Bo nie pozwalają kobietom być programistami, a jak już jakaś zostanie to robią tak aby zarabiała mniej i ją wyśmiewają!
[J]: Skąd wytrzasnęłaś takie rewelacje?
[K]: Każdy o tym wie...
[J]: No to muszę wszystkich zmartwić. W mojej ekipie 40% pracowników stanowią kobiety. Natomiast najlepiej zarabiającym programistą w zespole jest właśnie kobieta. Jeśli chodzi o zarobki to każdy zarabia tyle ile wynegocjował na rozmowie okresowej.
[K]: A z kim negocjują?
[J]: Z głównym kierownikiem projektu i kierownikiem zespołu.
[K]: I to dyskryminuje kobiety!
[J]: ?
[K]: No bo jest dwóch facetów na jedną kobietę!
[J]: A jak facet negocjuje to jest dwóch facetów na jednego faceta. Co za różnica?
[K]: Bo faceci sobie pomagają, a kobietom nie...
[J]: Jakoś kobieta, która zarabia najwięcej dała radę sama wynegocjować od dwóch facetów najwyższą pensję w zespole...
[K]: Ale...

I tutaj kuzynka się rozpłakała i wybiegła do swojego pokoju. Babcia skwitowała to krótkim "Boże cóż za nieznośna dziewucha...". Natomiast ciotka fuknęła na mnie, powiedziała, że jestem bez serca i pobiegła za swoją córeczką do jej pokoju.

No i uj bombki strzelił rodzinną atmosferę...

Skomentuj (109) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 214 (242)

#87489

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem programistą i jakieś sześć miesięcy temu zacząłem pracować w pewnym software housie. Dla niewtajemniczonych jest to firma, która na zlecenie kontrahentów tworzy różnego rodzaju oprogramowanie. Pierwszy miesiąc spędziłem z ekipą, która już praktycznie kończyła swój projekt i w tym czasie jedynie wdrażałem się i dowiadywałem jak ta firma w ogóle działa. Po tym okresie przydzielony zostałem do nowego projektu jako kierownik jednej z dwóch grup programistycznych. Nade mną stał tylko główny project manager.

Aplikacja z jaką przyszło mi się zmierzyć miała dwa moduły (stąd dwie grupy programistów), które w pewnych kwestiach komunikują się ze sobą. Natomiast estymowany czas zakończenia projektu to jakieś dwa - trzy lata.

Historia będzie dotyczyć zarządcy drugiej grupy, dla porządku niech będzie Maciuś. Na samym początku projektu nie miałem z nim zbyt wiele do czynienia. Ogólnie działamy na takich zasadach, że komunikujemy się ze sobą w dwóch przypadkach. Gdy przychodzi potrzeba komunikacji pomiędzy systemami, omawiamy wtedy jak będzie wyglądało API (tłumacząc na ludzkie sposób komunikowania się dwóch rożnych systemów między sobą). Oraz podczas comiesięcznych spotkań z głównym project managerem.

Po pierwszym spotkaniu nie miałbym Maciusiowi nic do zarzucenia. Ot facet po czterdziestce, taki trochę śmieszek, kucharz z zamiłowania. Na tym właśnie spotkaniu otrzymaliśmy od project managera wstępne założenia do naszych aplikacji. Niestety firma nie była w stanie wyłożyć od razu pełnych wymagań, więc byliśmy zmuszeni budować aplikację modularną (stąd też taka rozbieżność w estymacji czasu pracy nad całą aplikacją).

Pierwszy miesiąc prac nad projektem przeleciał dość spokojnie. Pierwsze dwa dni spędziliśmy nad ogarnianiem założeń i wybraniem odpowiedniego środowiska i strategii. Dalej ekipa zajęła się stawianiem środowiska a ja w tym czasie zgłębiałem założenia i spisywałem zadania do wykonania na kolejne 2 miesiące. Na początku drugiego tygodnia zaakceptowałem środowisko i zaczęliśmy pracę.

Dlaczego to opisuję? Ano dlatego, że na pierwszym comiesięcznym spotkaniu spotkaniu okazało się, że grupa Maciusia ma gotowe około 30% ze wstępnych założeń a moja niecałe 15%. Śmieszków od strony Maciusia nie było końca... "Łuki (imię zmienione) co wy tam robicie? Kawkę cały czas pijecie?", "Jak tak dalej pójdzie to moja ekipa pół projektu w chill roomie przesiedzi czekając na was.", "Oddam ci dwóch swoich, może wtedy będą równe szanse.". Już tutaj zapaliła mi się lampka ostrzegawcza. Znacie to, szybko ale ujowo, albo wolno i porządnie?

Po tym spotkaniu zostałem na rozmowie z project managerem. Ten kazał mi po prostu działać dalej. Ogólnie koleś konkretny, ale istny milczek.

Dalsze problemy nadeszły gdy pojawiła się pierwsza potrzeba zintegrowania dwóch systemów. Gdy wiedziałem w planach, że coś takiego będzie potrzebne, pisałem do Maciusia mail z tygodniowym wyprzedzeniem, że będziemy potrzebowali to, to i to. Zwykle odpowiedź dostawałem po kilku dniach i brzmiała ona zawsze tak samo: "Nie wyrobimy się, dajcie nam jeszcze X dni", Gdzie ostatecznie X zwykle okazywało się X + Y. Natomiast z jego strony wyglądało to tak: "Na jutro potrzebujemy to, to, to i to". Na odpowiedź, że nie ma szans zwykle dostawałem mail typu: "Łuki kurde wstrzymujecie nas...". I tutaj informacyjnie, przygotowanie takiego API, nawet ze sztucznymi danymi, gdy nie mamy danego modułu skończonego, to około dwa, trzy dni pracy.

Na drugim comiesięcznym spotkaniu Maciuś nie omieszkał naskarżyć, że stopuję ich pracę. Tutaj obyło się bez śmieszków, gdyż Maciuś nie był do końca świadomy, że PM widzi całą naszą korespondencję (nie wiem czy wspomniałem, ale Maciuś też jest nowym pracownikiem). Na tym spotkaniu zapadła decyzja o przeprowadzeniu tak zwanego code review, czyli sprawdzeniu kodu pod kątem poprawności i dobrych praktyk. W tym przypadku obie grupy miały sprawdzić swój kod nawzajem, ale nieoficjalnie dowiedziałem się, że sprawdzi go też dwóch niezwiązanych z projektem programistów. Na ten moment druga grupa wyprzedzała nas mając 80% gotowych założeń, gdy my mieliśmy 55%. Kolejne założenia miały dojść za dwa miesiące, czyli grupa Maciusia mogłaby spędzić ponad miesiąc na nic nierobieniu.

Kod drugiej ekipy do przeglądu mieliśmy dostać dwa tygodnie od w/w spotkania. W tym czasie dostawałem od PMa informacje o skargach na mnie od Maćka, które dementowałem jednym mailem. A Maciuś miotał się z lewa na prawo próbując udowodnić mi, że API, które wystawiła moja drużyna nie działa. Oczywiście nie był w stanie nic ugrać, bo kod działał tak jak opisał, że ma działać.

I nadszedł dzień gdy dostaliśmy kod Maciusia do przejrzenia. I tu nastaje trudny moment tej historii, gdyż muszę się postarać by wyjaśnić jaki dramat wtedy ujrzałem. Po pierwsze od czasu gdy dowiedzieliśmy się o code review moja grupa zdołała dotrzeć do 65% założeń a grupa Maćka stanęła na 80%. I to jest najbardziej piekielne, wiedział, że piszą totalne bagno i postarał się zredagować kod dopiero gdy nastało widmo jego sprawdzenia. Ale co dadzą dwa tygodnie poprawek do dwóch miesięcy pisania kodu? Ano dały jeszcze większe bagno... I na prawdę nie wiem jak wam to opisać. Kod wyglądał jakby kilkunastu malarzy z kilku odrębnych epok spotkało się i postanowiło namalować razem obraz. Istny miszmasz bez ładu i składu. Bez jakiejkolwiek szansy na rozbudowę. A przypominam, że kolejne założenia mieliśmy dopiero dostać.

W efekcie Maciuś został zwolniony. Ja na miesiąc zostałem kierownikiem dwóch grup, a teraz z nowym kierownikiem nowej grupy staramy się ogarnąć projekt tak aby go dostarczyć bez opóźnień. Niby mamy ponad dwa lata, ale druga aplikacja jest do wywalenia. Aktualnie staramy się ją zaprojektować od nowa.

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 153 (159)

#87364

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem programistą i zawsze starałem się, poza pracą na etacie wyszukiwać jakieś dodatkowe zlecenia. Ze względu na panującą pandemię konkurencja na rynku freelancerów znacznie wzrosła, więc przestałem się ograniczać jedynie do zleceń dotyczących programowania i zacząłem udzielać również korepetycji z programowania, matematyki i fizyki. W tym temacie nazbierało mi się już kilka piekielnych historii, jednak sytuacja z ostatniego zlecenia wygrała w kategorii 'WTF?!' i to ją postanowiłem wam dzisiaj opisać.

Pewne technikum ogłosiło, że poszukuje specjalistów, z różnych dziedzin IT, którzy mają doświadczenie komercyjne i zechcą się nim podzielić z uczniami. Mimo, że wykład miał mieć charakter wolontariatu i tak zgłosiłem się bez chwili zastanowienia. Prawdę mówiąc jedyne co mnie odwiodło od zawodu nauczyciela to śmiesznie niskie zarobki i narzucony system nauczania. Uwielbiam uczyć ludzi.

Zaczęło się od wypełnienia i wysłania kwestionariusza. Kilka godzin później otrzymałem telefon od pani z sekretariatu z informacją, że następnego dnia zadzwoni do mnie nauczyciel programowania, aby sprawdzić moje kwalifikacje. Zrozumiałe.

Rozmowa minęła całkiem miło. Pan zadawał pytania typu gdzie pracuję i od kiedy, jakie znam języki, jakie programy mniej więcej piszę. Zadał też kilka pytań, które miały sprawdzić moją wiedzę. Tutaj plus bo pytania były ciężkie i uderzały zarówno w podstawy jak i bardziej zaawansowane meandry języka, którego używam. Widać, że chłop zna się na rzeczy, aż bym powiedział, że się marnuje... Ale nie mnie o tym decydować :) Dalej przedstawiłem o czym dokładnie mam zamiar mówić podczas wykładu. Na koniec stwierdził, że według niego mam zielone światło i niedługo powinna skontaktować się ze mną pani z sekretariatu z dokładnymi informacjami na temat wykładu. Powiedział mi również, że wykład odbędzie się na ich platformie do e-lerningu i będzie nagrywany, a następnie zmontowany, tak aby wyciąć niestosowne zachowania młodzieży i udostępniony na stronie szkoły.

Aby podbudować poziom polskiej młodzieży, żaden montaż nie był potrzebny. Było oczywiście kilka śmiesznych komentarzy, ale zawsze dążyły one do merytorycznych odpowiedzi. Ogólnie było super.

Pierwszy zgrzyt. Pani z sekretariatu zadzwoniła do mnie aby dogadać termin. Według niej miałem się pojawić w wyznaczonym terminie w mieście, w którym znajduje się szkoła i wygłosić wykład poprzez komputer w sekretariacie. Trochę się zdziwiłem gdyż całość miała odbywać się online. Według pani z sekretariatu wszystko się zgadza ponieważ ja będę na komputerze w szkole oddalonej od mojego miejsca zamieszkania o 500 km a uczniowie będą w domu, więc jest zdalnie. Na mój komentarz, że no nie za bardzo, stwierdziła: "Boże kolejny, który przyjechać nie może. Kolejne konto trzeba będzie zakładać.". Zostawiam to bez komentarza.

Sam wykład wyszedł świetnie (według mnie, uczniów i nauczyciela). Zacząłem od moich zarobków. Jak od minimalnej krajowej w firmie z małego miasta, w pięć lat dotarłem do aktualnej pensji w międzynarodowej firmie. Opowiadałem o planach założenia własnej firmy. Wspomniałem jak ważny jest język angielski w dzisiejszych czasach i jakie możliwości daje jego znajomość. Mówiłem o moim spojrzeniu na technikum i studia. Że istnieją one według mnie tylko po to aby ukierunkować młodego człowieka i dać podstawę wiedzy, która jest czasami mocno nieaktualna i niepotrzebna, ale jednak jest. Podkreślałem, że bez wkładu własnego, zaangażowania i ukierunkowania się w jedną dziedzinę szkoła/uczelnia nie da się na start znaleźć super pracy za miliony monet. Mimo to szkoła bardzo pomaga w wybraniu własnej drogi. Następnie zaznaczyłem jak bardzo ważna jest umiejętność czytania i rozumienia kodu. W końcu będąc programistą w jakiekolwiek firmie często musisz rozumieć kod napisany przez kogoś innego i musisz umieć go zmodyfikować. Nie ważne jak źle ten kod jest napisany. I na koniec zaznaczyłem jak ważna jest komunikacja z ludźmi z biznesu, którzy w większości ledwo ogarniają MS Office (no offence :D) a dostarczają wymagania do nowych funkcjonalności. I jak ważne są umiejętności miękkie.

Ten wstęp trwał około 30 minut, a przez pozostałe półtorej godziny tłumaczyłem część kodu własnej open sourcowej aplikacji (dostępnej dla każdego) starając się przedstawić zasady pisania dobrych aplikacji.

Wykład bardzo spodobał się nauczycielowi programowania i powiedział, że wykład pojawi się na stronie szkoły w przeciągu tygodnia.

Jak możecie się domyślić tak się nie stało. Napisałem do nauczyciela programowania z pytaniem czy są jakieś opóźnienia w publikacji. Okazało się, że dyrektorka szkoły po obejrzeniu wykładu oburzyła się, że na samym początku mówię jedynie o zarobkach, bo uczyć się trzeba dla wiedzy a nie dla zarobków (WTF?). Poza tym kategorycznie odrzuca tezę, że technikum i studia przekazują jedynie podstawy. Według niej jej szkoła przygotowuje ucznia do pracy w takich prestiżowych firmach jak Microsoft, Apple czy Fujitsu(?!).

Nie jest to moje pierwsze doświadczenie z wykładami czy to na uczelniach czy w szkołach i dopiero drugi raz spotkałem się z piekielnym zachowaniem. Mimo to decyzja dyrektorki mi leży i powiewa. Wykład nagrywałem i jako, że odbywał się on na zasadach wolontariatu mogę go pokazywać moim uczniom na korepetycjach bez żadnego problemu.

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 201 (211)

#87330

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Na początek rys sytuacyjny aby nikt mi nie zarzucił, że raz mówię, że mieszkam w bloku, potem, że buduję dom jednorodzinny i tymczasowo mieszkam u teściowej, a teraz znowu mieszkam w bloku.

Jakiś czas temu napisałem historię o tym jak to wyszła ze mnie ostatnia cebula i podczas budowy domu postanowiłem przyoszczędzić. Wynająłem własne mieszkanie (żałuję) i na czas budowy wraz z małżonką przeprowadziliśmy się do teściowej, gdzie do szału doprowadzał nas mój szwagier. Niestety ze względu na pandemię budowa troszkę się wydłużyła. Na całe szczęście mój przyjaciel nie mógł słuchać jak męczymy się z tym... Brak mi kulturalnych określeń. I pozwolił nam zamieszkać u siebie (sam od pół roku siedzi w Niemczech i nie wiadomo kiedy wróci).

Ale wracając do historii, która będzie dotyczyła dyspozytora 112. Tak ja wspomniałem aktualnie mieszkamy wraz z małżonką w mieszkaniu mojego przyjaciela, które znajduje się w najzwyklejszym polskim bloku. I wiadomo jak to w bloku hałasy się niosą. A jak nie znasz sąsiadów to za cholerę nie da rady zlokalizować z jakiego mieszkania dany hałas pochodzi.

Dzisiaj wyjątkowo musiałem jechać do firmy i żona została sama w domu. Małżonka wiedziała, że przez cały dzień miałem mieć spotkania, więc koło dwunastej dostałem od niej jedynie sms o treści "Chyba kogoś mordują. 112 mnie zlało bo nie wiem z jakiego mieszkania są krzyki. Nigdzie nie wychodzę.". I teraz zaczyna się opowieść mojej żony.

Około godziny dwunastej trzykrotnie usłyszałam huk, który przypominał jeb***cie drzwiami. Po kilku sekundach usłyszałam krzyk kobiety. To nie było żadne wołanie o pomoc, brzmiało jak wycie z przerażenia. Okropne. Od razu zadzwoniłam pod 112 i po tej rozmowie **uj mnie strzelił.

[Żona]: "Dzień dobry tutaj Żona Satsu chciałam zgłosić, że na Ulicowej 12 przed chwilą usłyszałam trzy razy mocny huk i od tego czasu jakaś kobieta krzyczy z przerażenia."
[Dyspozytorka]: "A gdzie to było?"
[Ż]: "Ulicowa 12, to jest blok. Nie wiem dokładnie z jakiego mieszkania dochodzą krzyki..."
[D]: "Ale dokładnie jakie to mieszkanie?"
[Ż]: "Nie mam pojęcia. W bloku hałasy się niosą równie dobrze to może być na tym piętrze..."
[D]: "To proszę wyjść i sprawdzić."
[Ż]: "Nie mam zamiaru nigdzie wychodzić, nie chcę być pobita. Od takich rzeczy jest..."
[D]: "Ale Pani rozumie, że ja nie wyślę policji jeśli nie wiem w jakim mieszkaniu to się dzieje? Przecież policja nie będzie chodzić po całym bloku i szukać gdzie kogoś pobito."

I tutaj mnie szlag trafił i tylko przytakiwałam tej kobiecie aby tylko zakończyć rozmowę.

Kobieta w tym mieszkaniu krzyczała przez 15 minut. Gdyby dyspozytorka wysłała policję od razu, to bardzo możliwe, że trafiliby w moment gdy słychać krzyki i namierzyliby mieszkanie. A nawet jeśli nie to od czego niby jest policja jak nie od takich spraw. Ile zajęłoby im przepytanie mieszkańców pobliskich pięter? A nóż trafiliby na mieszkanie, w którym to się działo. A teraz nawet nie wiemy czy gdzieś w bloku nie leży jakaś skatowana kobieta.

I teraz do opowieści znowu wracam ja. To nie pierwszy taki przypadek z 112 w roli głównej jaki słyszałem. A i w kilku sam brałem udział.

Ja rozumiem, że to stresująca praca, ale kuźwa. Miałem kiedyś nawrót mojej choroby i nie miałem siły wstać z łóżka, wiedziałem czym to grozi. Dzwoniłem 10 razy na 112. Nie miałem jak samemu dojechać do szpitala i dopiero płaczem, krzykiem i groźbą wymusiłem na dyspozytorce wysłanie karetki. Według lekarza jeszcze kilka godzin i bym nie żył.

Mieszkałem dawno temu nad jednym z tych "kasyn" dla patologii. Dziecko mające maksymalnie roczek od 22 do 24 płakało wniebogłosy. Około 22 zadzwoniłem na 112. Pani zgłoszenie przyjęła, ale powiedział, że nie wie czy ktoś przyjedzie. Około 23 zadzwoniłem ponownie i okazało się, że zgłoszenia nie było i nie będzie bo nie ma wolnych patroli. Rano znaleziono dziecko i matkę w śmietniku nieopodal. Na szczęście dziecko żyło. Zasrane i zarzygane. Znalezione przez sąsiadkę.

Za czasów gimnazjum szwendaliśmy się z kumplami po najgorszych możliwych miejscówkach (nadal się tak mówi czy stary już jestem? :D) w mieście. Wiele razy trafialiśmy na meneli. Ale raz trafiliśmy na bezdomnego. Nie śmierdział alkoholem, był po prostu zaniedbany. Leżał w krzakach, trzymał się za klatkę piersiową i mamrotał "serce, serce...".

Jak to dzieciaki na początku zesraliśmy się nieźle, ale po krótkiej naradzie zostałem wybrany na najinteligentniejszego (:D) na rozmowę z policją. Która wyglądała mniej więcej tak:

[Ja]: "Za biedronką w parku Tysiąclecia leży bezdomny. Nie czuć od niego alkoholu. Trzyma się za klatkę piersiową i powtarza 'serce'."
[Dyspozytorka]: "Jesteś pełnoletni?"
[J]: "Nie."
[D]: "Czy wiesz, że za nieudzielenie pomocy grozi kara?"
[J]: "Mam 16 lat. Wiem tyle, że gdy ktoś nie oddycha należy..."
[D]: "A oddycha? To wysyłam policję."
[J]: "Ale to może być zawał."
[D]: "Ale to menel..."
[J]: "To co mam robić?"
[D]: "Wysłałam policję."

Wiadomo, że było to wiele lat temu i rozmowa ta brzmiała inaczej. Ale sam sens został zachowany. Mimo to mocno byliśmy zesrani po słowach "za nieudzielenie pomocy grozi kara".

Tym bardziej się zestresowałem, gdy przyjechała policja i jeden z nich rzucił do mnie tekstem, że gdyby on już nie żył to by była moja wina... Moja ku**a wina... 16 latka, który znalazł bezdomnego w krzakach, trzymającego się za serce i dowiadującego się od od dyspozytora 112 jedynie, że pomagasz menelowi i gdy mu nie pomożesz to grozi za to kara. Po chwili rozmowy z bezdomnym policjant sam wezwał karetkę. Nie wiem co się stało z tym człowiekiem, ale czy karetki nie mógł wysłać od razu operator 112?

I jak tu się dziwić, że w tym kraju panuje taka "znieczulica".

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 161 (169)

#87238

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Będąc kiedyś w aptece udało mi się kupić opakowanie tabletek bez tabletek. W kupionym przeze mnie pudełku znajdował się fabrycznie zgrzany blister, ale nie było w nim ani jednej tabletki. Jako, że tabletki są mi niezbędne do normalnego funkcjonowania, nie mogłem od tak machnąć ręką. Wziąłem paragon i wio nazad do apteki.

Po odstaniu słusznej chwili, w końcu udało dobić mi się do okienka. Przywitała mnie stara prukwa (milszego określenia na tą panią nie jestem w stanie z siebie wyłuskać), której w kilku prostych słowach wyjaśniłem z czym przychodzę i pokazałem felerny blister. Całe moje tłumaczenie zostało skwitowane krótkim "No i...?". Nie powiem, na krótką chwilę zgasił mnie ten jakże wredny popis elokwencji, ale nie poddałem się i nadal będąc kulturalny próbowałem wyłożyć w czym tkwi problem.

[Ja]: No wie Pani, ja te leki potrzebuję i chciałbym wymienić...
[Stara Prukwa]: Ślepy czy niewidomy?! (tu wskazuje na kartkę z komunikatem) Leków się nie zwraca!
[J]: Ja nie chcę zwrócić leku tylko wymienić, przecież ewidentnie widać, że to wada produkcyjna i w opakowaniu nie ma ani jednej tabletki.
[SP]: A już ci! Ja was znam ćpuny! Wyłuskał sobie tabletki i teraz chce kolejne! Nic nie dostaniesz! Następny!
[J]: Może mi Pani łaskawie wytłumaczyć jaki cudem miałbym się naćpać lekami na XXX? (wolę nie podawać nazwy choroby, ale mogę was upewnić, że przedawkowanie tabletek skończyłoby się co najmniej wizytą na OIOM-ie a nie odlocie w krainę zapomnienia)
[SP]: Powiedziałam następny!
[J]: Jeśli Pani nie chcę ze mną rozmawiać poproszę z kierownikiem.
[SP]: Boże kolejny. Maryśka! Chodź tu bo kolejny się awanturuje!

Zanim przejdziemy do rozmowy z kierowniczką chciałbym jednak zwrócić uwagę na zachowanie osób starszych, które również były wtedy w aptece. Podczas rozmowy z prukwą ani jedna osoba nie stanęła po mojej stronie, za to co się nasłuchałem komentarzy to moje. "Ahh ta dzisiejsza młodzież...", "Grzeczniej do Pani chłystku!", "Jakby mój wnuk taki był to bym go za jaja powiesił!", "Bój się Boga! Marylka słyszysz ty to...?", ech szkoda strzępić... No.

Po rozmowie z panią kierownik, córką starej prukwy tak swoją drogą, bez problemu otrzymałem nowe opakowanie tabletek, przeprosiny i zniżkę na kolejne zakupy. Chwilę również sobie porozmawialiśmy i okazało się, że prukwa dołożyła się córce do interesu w zamian za możliwości pracy aż do emerytury przez co nie może (nie wypada) jej zwolnić. Poza tym mamuśka jest bardzo konserwatywna i pewne perturbacje dotyczące młodszego brata pani kierownik sprawiły, że każdy osobnik płci męskiej noszący długie włosy jest przez prukwę traktowany jak kupa gó... Niezbyt miło.

Ale o co chodzi? Otóż syn prukwy był przez lata wychowywany na idealnie ułożonego chrześcijanina, non stop w koszuli, najlepiej pod krawatem, tylko muzyka klasyczna i oczywiście musiał zostać lekarzem. W wieku 19 lat rozpoczął studia w Anglii, ale jak się później okazało nie na medycynie a jakiejś uczelni artystycznej. Przez okres studiów mieli ze sobą jedynie kontakt telefoniczny. Po pięciu latach wrócił do domu odmieniony. W długich włosach, skórzanej kurtce i dżinsach z dziurami, kolczykami, tatuażem i gitarą na plecach. Do tego papierosy zamienił na e-papierosy a schabowego na kuchnię wegetariańską. No i co najgorsze ogłosił, że jest ateistą. Prukwa syna wydziedziczyła ze słowami, że ten antychryst i ćpun nie zasługuję na bycie jej potomkiem.

I tak z historii o wrednej babie przechodzimy do historii jak nie wychowywać własnych dzieci.

A jeśli chodzi o panią kierownik to tak nam się miło rozmawiało, że mimo upływu kilku lat od tego zdarzenia do dzisiaj zdarza nam się wyskoczyć razem na kawę :)

*Żeby nie było, że jakaś obca kobieta od razu zaczęła mi opowiadać historię swojej rodziny. Pełną opowieść usłyszałem dopiero, na którymś z kolei spotkaniu z panią kierownik. Przy przeprosinach w aptece dowiedziałem się jedynie, że jej mama ma awersję do osób z długimi włosami.

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 120 (136)

#86866

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wraz z małżonką postanowiliśmy zmienić mieszkanie na domek jednorodzinny. Działka kupiona, formalności dopięte na ostatni guzik, ekipa załatwiona, ogólnie praca wre. Jednak aby zaoszczędzić trochę na wystrój domu i kilka dodatkowych bajerów postanowiliśmy już teraz wynająć nasze mieszkanie i na te kilka miesięcy przenieść się do starego pokoju mojej żony w mieszkaniu teściowej. Nie będzie to jednak historia o, jak mogłoby się zdawać, piekielnej teściowej, najemcach czy ekipie budowlanej, a o moim szwagrze, który nadal mieszka w domu swojej mamy.

Co prawda na początku naszego związku przez jakiś mieszkaliśmy ze szwagrem pod jednym dachem, ale jak wtedy określiłbym go słowami trochę dziwny tak teraz totalnie mu odwaliło. Zanim jednak przejdę do piekielnych sytuacji z tych kilku miesięcy mieszkania razem, postaram się chociaż trochę przybliżyć wam jego osobę.

Szwagier jest kilka lat starszy ode mnie i już to w jego mniemaniu czyni go lepszym ode mnie. Jest też osobą mocno religijną i konserwatywną. Problem jest taki, że nie jest zbyt konsekwentny w swoich przekonaniach i co tu dużo mówić, źdźbło w czyimś oku widzi, ale belki w swoim nie za bardzo. Jeśli chodzi o wykształcenie, to niedawno udało mu się zostać doktorem ochrony środowiska (tutaj drugi przykład jego "wyższości", w końcu ja mam tylko zdaną inżynierkę).

Problem jest taki, że doktorat pisał prawie siedem lat, przy czym wykorzystał chyba wszystkie istniejące kruczki by mogło to trwać tak długo. Aby było ciekawiej, podczas swojej przygody ze studiami, poza wymaganymi praktykami, pracował tylko raz przez dwa miesiące w jakimś sklepie, ale rzucił tę robotę gdyż uważał ją poniżej swojej godności. I tutaj wchodzi w grę jego konserwatywne podejście.

Według jego założeń to facet powinien pracować, a kobieta zajmować się domem. Tyle teorii, a jak jest w praktyce?

Jego żona pracuje, a po pracy sprząta (na zmianę z teściową). Jedyny obowiązek jaki wziął na siebie to gotowanie (a i to nie zawsze). Dlaczego nie ma nadal pracy mimo, że ma doktorat? Ano bo pracować na uczelnie nie pójdzie, bo go ludzie denerwowali (osobiście uważam, że sam denerwował ich o wiele bardziej niż oni jego), do pracy w laboratoriach bez doświadczenia ciężko dostać pracę od razu, ale na staż się nie zgadza. Natomiast każda inna praca z poza jego zawodu jest poniżej jego godności (tyle dobrze, że nie pobiera żadnych pomocy od państwa bo to też poniżej jego godności). I tak wegetują z pensji jego żony.

Pierwsza piekielność z tych kilku miesięcy nie dotyczy może mnie i mojej małżonki, ale jest warta przytoczenia.

Ogólnie jego żonę uważam za złotą kobietę z cierpliwością porównywalną do wagona pied... tybetańskich mnichów. Większość ich rozmów można sprowadzić do: "Eeee, przestań co ty gadasz...", "Eeee, nie...", "O Boże co ty robisz...", "Eeee, nie masz racji...". Ogólnie neguje wszystko co mówi. Osobiście szlag by mnie trafił. Gorzej jest jednak w kuchni. Tak jak mówiłem wcześniej, gotowanie wziął na siebie, ale nie zawsze wywiązuje się z obowiązku. Gdy tylko jego żona po pracy zaczyna gotować to stoi nad nią i się zaczyna. "O Boże co ty robisz!", "To nie tak, musisz tak i tak.", "Jezus po co?". I na końcu kończy się tym, że jednak on gotuje. Mimo, że mógł to zrobić wcześniej.

Druga piekielność odnosi się w pewnym sensie do cytatów z poprzednich piekielności. Jak wiadomo jedno z przykazań mówi "Nie wymawiaj imienia Pana swego nadaremno.". No więc spróbuj w jego obecności powiedzieć np. "Jezus Maria co się odjaniepawliło", to możesz być pewien, że dostaniesz litanię. Jak widać jednak on może :)

Dalej kuchnia. Gdy się przeprowadziliśmy, 3/4 blatu w kuchni należało do niego, a reszta do teściowej (w tym część częściowo nachodząca na lodówkę, która była mniej dostępna). Po naszym wprowadzeniu nie odstąpił ani centymetra. Ba! Nawet nakreślił taśmą malarską granicę jego strefy "blatowej". To samo z lodówką. On wraz z żoną zajmował trzy półki, a teściowa jedną i tak miało pozostać. Na szczęście dość szybko mu wyperswadowałem, że chyba go coś poj... coś mu się pomyliło.

Powiedzieć, że uważał mnie za podludzia to mało. Mimo, że miałem ledwie kilka lat mniej od niego, stabilne i dobrze płatne zatrudnienie, zlecenia dorywcze, własne mieszkanie i dom w budowie, to dla niego nic nie znaczyło. I tak odzywał się do mnie jakbym był jedynie dzieciaczkiem, który od niego może uczyć się mądrości życiowych.

Bardzo lubił się chwalić się swoją wiedzą. I to nie byłoby złe gdyby nie wypowiadał swoich prawd tonem ty tego nie wiesz, serio? Co ty w ogóle wiesz o życiu! Po cholerę mi wiedzieć, że istnieje jakiś syfiostan tri ujenu, który wpływa na jakiś czynnik geocośtam. Pewnego razu miałem dość i zadałem mu podstawowe pytanie z programowania pasujące do sytuacji i się szczeeeeeerze zdziwiłem, że nie znał odpowiedzi. O Boże jaki wkurzony był. A na koniec skwitował to "A po co komu jakieś programowanie!".

Szacunek do matki. I tutaj muszę się zatrzymać na dłużej. Sytuacja rodzinna mojej żony wygląda tak, że jej ojciec postanowił rozwieść się z teściową gdy moja żona miała 7 lat i wyjechać do Anglii. Tak po prawdzie nie moja sprawa, ale uważam go za ujowego ojca. Z relacji dziewczyny wiem, że odzywał się tylko w jej urodziny wysyłając smsem "Wszystkiego najlepszego". Miałem nadzieję na pocieplenie relacji, gdy zaproponował spotkanie, gdy byliśmy jeszcze w narzeczeństwie. Niestety grubo się myliłem.

Na początku spotkania krążyliśmy po mieście szukając NAJTAŃSZEJ kawiarni. Po czym okazało się, że nie chce nawiązać kontaktu z córką, nie chce poznać jej przyszłego męża, a jedynie poinformować, że skoro skończyła edukację i rozpoczęła pracę to składa pozew o zakończenie opłat alimentacyjnych... Prawdę mówiąc myślałem, że go tam rozszarpię na miejscu.

Wracając jednak do piekielnego szwagra. W stosunku do niego ojciec był równie "wspaniałym" ojcem. Mimo to on nadal PRÓBUJE mieć z nim jakikolwiek kontakt. Tak samo z dziadkami od strony ojca, którzy mimo wielu lat nadal mają awersję do teściowej i na każdym kroku to pokazują. Pomimo to szwagier nadal uważa, że rodzina od strony ojca jest tą lepszą. Najbardziej okazując to w stosunku do swojej matki, w kierunku, której stosuje tę samą technikę co w przypadku żony "Eee Anka co ty robisz...". Nie mówiąc o tym, że w życiu nie słyszałem aby zwrócił się do mamy per "mamo".

Pewnie zauważyliście, że często w cytatach z wypowiedzi szwagrach występuje "Eeeee...". Ten człowiek nie umie rozmawiać. Wszystkie jego wypowiedzi są zapoczątkowanym długim "Eeee...". A to i tak jeśli uzna, że jesteś aktualnie godzien rozmowy z nim. Bo bardzo często jest tak, że albo nie odpowie nic, albo odpowie po kilu minutach kiedy ty nie ogarniasz, w ogóle o co mu chodzi. Jeszcze ciekawiej jest gdy to on zaczyna rozmowę, co dzieje się nadzwyczaj rzadko. Jednak gdy już się to dzieje to kompletnie nie wiecie o co chodzi. Wyobraźcie sobie, że ubijacie mięso na kotlety i z dupy dostajecie pytanie "Czy klamka od łazienki nie jest zbyt zielona?". To jest ten poziom abstrakcji.

Wracając do kuchni. Ten człowiek chyba maniakalnie chciał gotować wtedy kiedy ja z małżonką. Przez większość czasu, w jakim mieszkaliśmy wraz ze szwagrem wracaliśmy do domu o tej samej godzinie i zawsze zastawaliśmy szwagra w kuchni, który dopiero co zaczynał gotować. Spoko, przypadek, przyzwyczajenie, albo kij wie co. Gdy jednak wziąłem tygodniowy urlop i mogłem gotować wcześniej, to szwagier dziwnym trafem również zaczynał chwil po mnie. Raz zrobiłem mały eksperyment. Rozłożyłem się jakbym zaczął gotować obiad, poczekałem chwilę aż też zacznie i baaaardzo powolnie ugotowałem sobie kisiel na "branch". Co zrobił szwagier? Wyłączył wstawione na gaz ziemniaki, odłożył do lodówki w pół gotowe mięso i zaczął znowu gotować gdy po powrocie jego żony z pracy wziąłem się za robienie prawdziwego obiadu.

Stan techniczny mieszkania. W tej kwestii nigdy nie było wspaniale, gdyż teściowa nie zarabiała na tyle dużo by było ją stać generalny remont. Ale są rzeczy, które nawet najmniej rozgarnięty facet powinien ogarnąć. Zepsuł się zamek od łazienki. Kupił nowy i naprawdę śmiać mi się chciało gdy go montował. Dawałem mu rady, ale nie słuchał. Po całej akcji ruszał się na wszystkie strony. Jak go nie było w domu zamontowałem go poprawnie. Kilka dni później przemontował go równie beznadziejnie jak wcześniej. Jeszcze później zepsuła się słuchawka prysznicowa. Należy zaznaczyć, że w przypadku poprzedniej z węża ciekł mały strumień wody. Po tym jak zamontowałem nową, przy każdej kąpieli zaczął ją odkręcać i myć się z samego węża, bo z węża cieknie woda... No Shit Sherlock, a wcześniej nie ciekła?...

Jak wspomniałem szwagier jest bardzo religijny. Ja z małżonką niekoniecznie. I to nie jest tak, że obnosiliśmy się z tym jakoś bardzo. Wystarczyło, że on o tym wiedział. A jako, że na okres w jakim mieszkaliśmy w domu teściowej przypadało jedno ze świąt chrześcijańskich to nasłuchaliśmy się, ooj nasłuchaliśmy się. Najgorsze jest to, że nie mamy ślubu kościelnego. Ile razy słyszeliśmy teksty typu, że nie umiemy kochać, nie wiemy czym jest miłość.

Cisza nocna. Dla mojego szwagra cisza nocna była bardzo konkretnie określona. Trwała ona wtedy gdy on szedł spać, albo nie życzył sobie hałasu. Prosty przykład. My oglądamy film o 21, wyłączcie to bo my śpimy. Jego żona wstaje o 5 do pracy? To bardzo dobry moment aby z nią porozmawiać z pokoju gdy ta jest w łazience, czyli przez pół domu. Co z tego, że woda z kranu zagłusza, wystarczy mówić głośniej. Na jej komentarze, że może by ciszej odpowiada "Eeee, przecież nie słychać."

Wielu z was może się wydawać, że te przykłady mogą być mało piekielne, ale mieszkałem z tym człowiek raptem niecałe cztery miesiące i na sam dźwięk jego głosu momentalnie łapię mini wku**a. I to nie jest tak, że to co opisałem to jest całość. Ten człowiek potrafił się przypierdzielić dosłownie o wszystko. Naprawdę nigdy nie znałem dnia ani godziny. A gdy mu wytykałem, że robi coś podobnego, albo gorszego to używał koronnego argumentu "Jesteś w moim domu.". A ja myślałem, że jestem u teściowej, która o dziwo nigdy nie miała żadnych pretensji i była szczęśliwa, że z nią mieszkamy...

Gdyby nie to, że już mieliśmy lokatorów na nasze mieszkanie to wróciłbym do niego po tygodniu mieszkania z tym indywiduum.

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 201 (209)

#86380

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wirus szaleje, a człowiek zdaje sobie sprawę, że ma zbyt wiele wolnego czasu i nie wie co ma ze sobą zrobić. Kilka dni temu, podczas porannej khmm... toalety, wpadłem na genialny pomysł jak produktywnie spędzić czas wolny i przy okazji trochę zarobić. Postanowiłem zostać korepetytorem informatyki (poziom matury rozszerzonej i egzaminu technicznego, a w przypadku programowania i baz danych nawet do poziomu magisterki) i matematyki (poziom matury podstawowej). Kilka godzin później już wiedziałem co zrobić żeby skarbówka się nie doczepiła i byłem gotowy do szukania wychowanków. Pokornie jednak postanowiłem przetestować swoją wiedzę. Wykonałem kilka udostępnionych matur z matematyki oraz informatyki i testów na technika informatyki, z wcześniejszych lat. Uśrednione wyniki na poziomie 95% upewniły mnie, że dam radę.

Znalazłem kilkanaście grup na facebook'u oraz kilka forów tematycznych i zostawiłem ogłoszenia. Pierwszego dnia miałem już 6 chętnych (1 matematyka, 2 informatyka w liceum, 2 informatyka w technikum i 1 programowanie na poziomie licencjatu). Umówiłem wszystkich, na krótką rozmowę na skype, aby dowiedzieć się czego dokładnie mam ich uczyć, ustalić stawkę za jedną lekcję i umówić się na pierwsze "spotkanie". Po tym etapie przygotowałem sobie wszystkie niezbędne programy, odnalazłem stary tablet graficzny, który kupiłem w porywie marzenia o byciu grafikiem (idealnie się sprawdzał na studiach do robienia notatek) i odświeżyłem sobie wymaganą wiedzę.

No i trafiła mi się piątka półgłówków. Serio, nie chcę nikogo obrazić i rozumiem, że pomocy korepetytorów szukają głównie osoby mające problemy z nauką, no ale... Sami ocenicie.

Może ktoś spostrzegawczy zauważył, że mówiłem na początku o 6 chętnych, a później o 5 półgłówkach. Trafiła mi się jedna perełka, w przypadku której piekielność jest trochę inna.

Chłopak 4 klasa technikum. Średnia 4.5, gdyby wziąć tylko przedmioty techniczne (poza programowaniem) średnia 6.0. Ocena z programowania 2 na szynach. Chłopak sam nie wie co robi źle. Na pierwszej lekcji pokazał mi programy, które pisał do szkoły i ich oceny. Na początku nie miałem pojęcia do czego mógł dowalić się nauczyciel. Kod nie był idealny, ale przewyższał on poziom ucznia technikum. A co najważniejsze zwracał prawidłowe wyniki i był w miarę dobrze zabezpieczony przed błędami (tylko w jednym z pięciu programów jakie mi pokazał znalazłem małą lukę). Powiedziałem mu, zgodnie z prawdą, że nie mam pojęcia dlaczego dostaje tak niskie oceny i zaproponowałem by zapytał o to nauczyciela.

Zadzwonił do mnie z odpowiedzią dzień później i wytłumaczenie zwaliło mnie z nóg. Jego nauczyciel stwierdził, że zmienne mogą mieć tylko postać kolejnych liter alfabetu... Tłumacząc osobom nieznającym programowania. Zmienna to taki pojemnik, w którym można przechować dowolną wartość. Łatwo to przyrównać do niewiadomych w matematyce. Zwykle na poziomie liceum w równaniach są dwie, trzy lub maksymalnie cztery niewiadome. Tak samo jest w programowaniu. W programach na poziomie technikum jest maksymalnie kilka zmiennych. Ale w normalnym programowaniu jest tych zmiennych od kilkuset do kilku tysięcy, w zależności od wielkości programu. Wyobrażanie sobie ogarnąć co się kryje pod niewiadomą x wiedząc, że niewiadome nazywasz kolejno od a? To niemożliwe... Nie lepiej przy takiej ilości niewiadomych nazwać je tak by nazwa odzwierciedlała zawartość jaką zawiera? Np. wysokosTrojkataTegoITego. Chłopaka odpytałem ze wszystkiego co mi przyszło akurat do głowy i upewniłem, że z taką wiedzą nie będzie miał problemów ani z maturą ani z egzaminem technicznym. Poza tym zaproponowałem mu naukę ponad program szkolny za przysłowiowe 5 złotych na piwo.

A teraz przejdźmy do półgłówków. Tutaj mam nadzieję będzie krócej.

1. Dziewczyna z trzeciej klasy liceum ma problem z równaniami. Zaczynam od równania z jedną niewiadomą: 2x - 10 = 10. Dziewczyna głupieje. Pytam się, więc ile jest 2 * 10 - 10, aby ją naprowadzić. Jej odpowiedź to 2, bo najpierw się odejmuje i dodaje, poza tym co to za pytanie jak mam ją uczyć jak mam znaleźć x, a nie jakieś przedszkole tu urządzam. Przy próbie wytłumaczenie kolejności wykonywania działań i tego, że podałem jej rozwiązanie na tacy, w kamerce pojawia się matka... W skrócie: Miałeś córce wytłumaczyć jak znaleźć x i y, a tu jest tylko x, a potem już w ogóle x nie ma i mówisz, że to rozwiązanie. I nie pouczaj mojej córki jak rozwiązywać zadania bo ona jest w LICEUM. ROZUMIESZ! LICEUM! Spoko :D

2. Osobników z liceum opiszę zbiorczo, bo identyczny przypadek. Oboje mieli problem z Office Access (taka pseudo baza danych dostarczana z pakietem Office, w większości szkół uczniowie mają do niej bezpłatny dostęp). W rozmowie wstępnej poprosiłem aby zainstalowali na swoich komputerach ten program, a jeśli szkoła go nie udostępnia, pobrali tymczasowo testową wersję (podałem link). Oboje odpadli na tym zadaniu, ale pewnie Fifę daliby radę scrackować...

3. Drugi rodzynek z technikum informatycznego. Miał problem z językiem binarnym. Okazało się, że nie ma pojęcia ile jest 2 do potęgi 0 oraz 2 do potęgi 1. Na pytanie ile jest 2 do potęgi 2 odpowiedział mi 8. Osobom nie wiedzącym czym jest system binarny, nie będę tłumaczył czym on jest bo zbyt długo by to zajęło, jednak wspomnę tylko tyle, że w tych obliczeniach znajomość potęgowania (i to tylko liczby 2), jest niestety wymagana. Czy to aż tak wiele?

4. No i nasz student. Na rozmowie wstępnej powiedział, że ma problem z pracą inżynierską, którą pisze w C++. Na pierwszej lekcji okazało się, że myślał, że napiszę ją za niego.

W drugiej turze trafiło mi się trzech w miarę ogarniętych uczniów i naprawdę dziwię się jak dobrze radzę sobie w roli nauczyciela :) Niestety pierwszy rzut to była tragedia. Poza pierwszym chłopakiem, którego ostatecznie postanowiłem uczyć rzeczy ponadprogramowych i to bezpłatnie. Mam nadzieje, że po egzaminach zgodzi się przyjąć pozycję juniora w mojej firmie :)

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 157 (169)