Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

smal

Zamieszcza historie od: 4 lutego 2012 - 11:43
Ostatnio: 19 grudnia 2023 - 15:25
O sobie:

Piszę bo lubię.
Trochę pożyłem, trochę widziałem.
Parę razy mnie życie kopnęło w tyłek, a czasem dało buziaka.
Krytyki się nie boję (choć cnotliwy nie jestem)
Walcie mi prawdą po ślipiach, nie skoczę z tego powodu z mostu.
A jeśli moja historia się komuś spodoba - piszcie peany na moją cześć. Będę tym zachwycony.

Jestem szczęśliwy - wreszcie mam swego osobistego hejtera.
Mówią, że jeśli nie masz hejtera, nie istniejesz.

  • Historii na głównej: 16 z 19
  • Punktów za historie: 15932
  • Komentarzy: 276
  • Punktów za komentarze: 7388
 

#61964

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia, którą tu opowiem, działa się wiele lat temu. Mieszkałem wtedy w Sztokholmie. Miasto to położone jest niezwykle malowniczo i wystarczy opuścić ścisłe centrum, a już co chwila spotyka się skwery porośnięte sosnami, na których można znaleźć grzyby, czy jeżyny.

Wracałem właśnie z pracy i na takim właśnie skwerze zobaczyłem dziewczynę – skuloną i trzęsącą się - totalną biedę. Od razu poznałem, że to Polka (gdyby to wydawało się dziwne – zapytajcie osób dłużej przebywających na obczyźnie).

Zapytałem ją czy mogę jej jakoś pomóc? Okazało się, że pracowała kilka miesięcy u polskich Cyganów, gdy zachorowała, zapakowali ją do samochodu i wywieźli kilkadziesiąt kilometrów, po drodze całkowicie ją okradając. Wyrzucili ją na tym właśnie skwerze, na szczęście nie zabierając paszportu, ani biletu powrotnego na prom.

Co było robić? Zabrałem ją do swojego mieszkania i zawołałem kolegę lekarza mieszkającego opodal.
Miała obustronne zapalenie płuc. Wykupiłem lekarstwa i pozwoliłem przemieszkać u mnie kilka dni do czasu, aż będzie prom. I tak ta bieda została moją sublokatorką. Po dwóch, czy trzech dniach, gdy trochę doszła do siebie, zakomunikowała mi, że chce jeszcze zostać, doleczyć się i popracować, wtedy odda mi wszystko co się należy.
Zgodziłem się, zastrzegając, że nie może to trwać dłużej niż dwa tygodnie, bo wtedy wraca kolega z którym dzieliłem mieszkanie.

Minęło może dziesięć dni, gdy po powrocie z pracy w swoim mieszkaniu nie znalazłem dziewczyny. Nie znalazłem również wielu mniej lub bardziej cennych przedmiotów, oraz kilkudziesięciu koron z szuflady.
Banalna sprawa. Trzęsienia ziemi nie odnotowano (szkoda mi było tylko szwajcarskiego super scyzoryka i może gadżeciarskiego radia z budzikiem.)

Zapomniałem o tej sprawie, aż do wczoraj, gdy jechałem z żoną jako pasażer. Zatrzymaliśmy się na świetle i kogo widzę? Moja domowa złodziejka wraz z trójką dzieci przechodzi sobie przed maską samochodu. Jeszcze brzydsza niż wtedy i znacznie grubsza, ale to ona.
Tąpnęło mną, nie powiem. Najpierw chciałem wyskoczyć. Ale co mam robić? Złapać i wezwać policję? Naubliżać jej przy dzieciach? Tłumaczyć potem swojej żonie sytuację nie do wytłumaczenia?
Tak więc nie zrobiłem nic.

Uroki współżycia z rodakami na emigracji

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 650 (738)

#58135

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mniej więcej około lipca ubiegłego roku zauważyłem, że przy bramie Łazienek Królewskich, od strony Myśliwieckiej, stoi sobie ładny, czerwony OPEL TIGRA.

Samochód ewidentnie zadbany, wypucowany, ale coś z nim nie tak.
W tym miejscu nikt nie mieszka, zostawiane są wyłącznie pojazdy odwiedzających Łazienki, a tu od kilku dni stoi sobie taki łakomy kąsek dla złodzieja.

Jako prawomyślny obywatel, zadzwoniłem więc na 112, zgłosiłem fakt i zostałem poinformowany, że odpowiednie służby zajmą się sprawą.

Mijały kolejne miesiące. Za wycieraczką OPLA, pojawiały się kolejne mandaty i wezwania. Z okazji Dnia Niepodległości - kiedy obowiązywał zakaz postoju w tym miejscu, założona została blokada na koło. Po kilku dniach znikła.

Samochód stał i stał, przestał być lśniący. Wieczorami słychać było mlaskanie - to rdza coraz śmielej zajadała się karoserią.

Przed chwilą przejeżdżałem obok i co widzę?
Znajomy Opelek stoi nadal.
Niedługo będzie rocznica, może ufunduję na tą okoliczność jakąś wstążeczkę, albo gustowną nalepeczkę?

W tej okolicy obowiązuje strefa płatnego parkowania, więc koszty już pewnie przekroczyły wartość pojazdu, ale to nic, ważne, że "odpowiednie" służby zajęły się moim zgłoszeniem.

Czerwony OPEL Tigra Nr. rej. BI 4118 L

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 583 (721)

#52974

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pewien nasz kolega z tego portalu, zamieścił dziś historię pełną pogardy i drwin z turystów, odwiedzających jego miejscowość.
Napisałem komentarz, wyrażający zdziwienie, że tak traktuje swoich dobroczyńców, którzy pozwalają nieźle się utrzymać jemu i jego sąsiadom.
Ponieważ komentarz nie odzwierciedlił moich odczuć, pozwolę sobie rozwinąć ten wątek.

W drodze na Chorwację postanowiłem zatrzymać się na kilka dni w Wiśle.
Apartament (dwa pokoje + salon) zamówiłem i zapłaciłem przez internet. Wykonałem kilka telefonów, upewniających mnie, że warunki są takie jak opisane na stronie.
Owszem, teoretycznie były, ale tylko teoretycznie.
Sypialnie miały 2 x 2 m. Salon odrobinę większy. Prawdą był tylko telewizor (Marki Neptun z lat 70-tych ub. wieku).
Na miejscu okazało się, że śniadania są obowiązkowe i trzeba dopłacić po 20 zł/osoba.
O.K. Trzeba - to trzeba.
Ponieważ śniadania okazały się totalną porażką, zamówiłem tzw. półmisek regionalnych wędlin (12zł/osoba).
Półmisek był, zaś na nim po 3 plasterki kiełbasy i plasterek czegoś, co zapewne kiedyś było szynką.

Gdziekolwiek się pojawiłem, czułem się jak dojna krowa, którą trzeba szybko i dokładnie wydoić.
Ohydne, śmierdzące zapiekanki.
Chińska tandeta.
Kicz. Chamstwo. Oszustwa w wydawaniu reszty. Łąki zamienione na płatne parkingi, których tylko cena była "europejska".
Lekceważące traktowanie w knajpach.
To była codzienność.
Jak bardzo ta codzienność kontrastowała z pobytem w Chorwacji - nie będę się rozpisywał.
Wystarczy, że powiem, że zostałem powitany kolacją i codziennie obdarowywany, a to winem, a to owocami, a to pysznym ciastem. Zapłaciłem za pobyt - dokładnie tyle samo co w Wiśle.

Nie jestem marudą. Bywałem w różnych warunkach i nie jestem przywiązany do luksusów, ale za ciężko pracuję, żeby za moje pieniądze być traktowany jak idiota dający się oskubać.

To co opisałem dotyczy wszystkich tzw. polskich kurortów.
Byłem i nad morzem i w Zakopanem i w innych miejscach, wszędzie powtarza się lekceważenie, olewanie i dymanie turysty.
Tylko góry, morze, jeziora - potrafią się same obronić swoim pięknem, bo na pewno nie mieszkańcy tych pięknych okolic.

Jak myślicie, gdzie w przyszłym roku wybiorę się na urlop?

kurorty w Polsce

Skomentuj (54) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 990 (1052)

#52456

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Działo się to w głębokiej komunie.
Zdawałem egzamin na prawo jazdy. Po części teoretycznej, nastąpiło oczekiwanie na część praktyczną - jazdę z egzaminatorem.

Obok mnie, na jazdę czekał starszy pan. Rozpoczęła się rozmowa.

Pan ten był od piętnastu lat taksówkarzem. Zdarzyło mu się jechać ulicą jednokierunkową, gdy naprzeciwko jego auta pojawił się motocyklista w cywilnym ubraniu, jadący wprost na niego.

- Panie, czy pan jest idiotą żeby jechać pod prąd?
- O, faktycznie trochę się zagapiłem - usłyszał w odpowiedzi.

Minęło kilka tygodni, gdy nasz taksówkarz dostał wezwanie do Komendy Ruchu Drogowego.
Stawił się w określonym dniu.
- Dowód osobisty, prawo jazdy, licencję poproszę. Usłyszał na początek rozmowy.

A następnie postawione mu zostały zarzuty:
Za utrudnianie przejazdu pojazdowi uprzywilejowanemu w akcji, oraz obrzucenie wulgarnymi wyzwiskami funkcjonariuszy, zostaje mu odebrane prawo jazdy.

Gość zdębiał, w ogóle nie mógł sobie przypomnieć o co chodzi, więc oczywiście kary nie przyjął. Był pewien, że nastąpiło jakieś nieporozumienie.

Odbyła się więc rozprawa sądowa. Przed sądem czterech policjantów (wtedy jeszcze to byli milicjanci) - zgodnie zeznali, że jechali na synale radiowozem, drogą jednokierunkową, pod prąd, a kierowca taksówki zablokował im przejazd i im naubliżał.

Efekt nietrudny do odgadnięcia:
- Odebrane prawo jazdy.
- Odebrana licencja
- Wysoka grzywna.

I tak sobie siedzieliśmy na murku, opowiadając różne historie, aż przyszła pora na jazdę mojego sympatycznego kolegi.
Jazda jego po wąskich śródmiejskich uliczkach, w godzinie szczytu trwała 1 godz. 15 minut.
Po powrocie okazało się, że nie zdał.
Przed skrzyżowaniem, z chodnika prosto na niego wyjechał tyłem, parkujący tam samochód. Aby uniknąć zderzenia, egzaminowany, instynktownie zjechał na lewo i przednim lewym kołem zahaczył o ciągłą linię.

Wkurzyłem się naprawdę dopiero wtedy, gdy egzaminator, jadąc ze mną, powiedział do instruktora:

"Panie, ja bym z nim jeździł po mieście nawet 8 godzin, aż musiał bym go na czymś złapać!"

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 630 (694)

#50206

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Opowieść rodzinna.

Mam kuzyna, który od wielu lat mieszka w Berlinie.
Żył tam sobie spokojnie, pracował i wiodło mu się wcale nie najgorzej. Niestety miał pecha, jak to w życiu. Mianowicie wygrał w tamtejszym lotto ogromną sumę pieniędzy. Wprost niewyobrażalną dla przeciętnego Polaka.

Wydawało by się, że chwycił byka za rogi i wszystko w jego życiu zmieni się na lepsze. Niestety nie było to takie proste.
Na początku wszystko było dobrze. Kupił mieszkanie, dobrej klasy samochód, wyjechał na luksusowe wczasy i to kilka razy. Kasę powierzył ekspertom inwestycyjnym.
Sielanka.
Postanowił więc zająć się życiem prywatnym. Ponieważ wieść o jego wygranej rozniosła się szerokim echem, więc nagle zaroiło się od chętnych kobitek. Wybranką jego serca została rozwódka z dzieckiem.

Był jednak mały problem. Mianowicie taki, że kuzyn nigdy nie był wulkanem intelektu, a po wzbogaceniu się, mówiąc wprost – zidiociał kompletnie.
Stał się bardziej niemiecki od wszystkich Niemców i bardziej skąpy od wszystkich skner opisanych przez klasyków literatury.

Liczył wszystko, każda kromka chleba, każdy zakupiony but i każdą chusteczkę higieniczna zużyta przez żonę (jak również przez dziecko) – przyprawiały go o niemal fizyczne boleści i były długo komentowane.

Nie minęło więc dużo czasu, gdy został znów sam, uboższy o kilkaset tysięcy (nie po to żona za niego wyszła, żeby nie zorientować się w finansach i nie oskubać go równo).
Ponadto na „rewelacyjnych” inwestycjach – które doradzali mu liczni eksperci, wzbogacili się wyłącznie oni sami, pozostawiając mu na koncie niemały debet.

Z najbliższą rodziną od razu po wygraniu zerwał profilaktycznie wszystkie kontakty, przewidując, że pewnie będą chcieli od niego kasy. Z dalszą (tak jak np. ze mną) owszem, odwiedził mnie kilka razy, a nawet po wyjątkowo sutym obiedzie, nieopatrznie zaprosił mnie do siebie.
Nieopatrznie, bo zdarzyło się, że będąc akurat w interesach w Berlinie, odwiedziłem go w jego mieszkaniu. Od początku tej wizyty, ciśnienie mi systematycznie rosło, a gula coraz bardziej nabrzmiewała.
Jego teksty:
„U Was w Polsce, nie ma nic porządnego”, „Wszystko co najgorsze jest z Polski”, „Nie macie nic dobrego”, „Nigdy bym sobie nie kupił nic polskiego”.
No i tu już gula pękła i się na niego wydarłem. Wyzwałem go od idiotów i jako przykład na to, że w mieszkaniu ma prawie wszystko z Polski, pokazałem mu jego meble, które mimo jego zapewnień, że są niemieckie, miały ukryte znaki polskiej Kontroli Jakości.
Wyszedłem trzaskając drzwiami po wizycie trwającej niecałą godzinę, kuzyn nawet mi nie zaproponował herbaty - (Ach, ta drożyzna!!!)

W tej chwili (jak dowiedziałem się będąc u kuzynki) nasz szczęściarz, ciężko pracuje, żeby spłacić długi. Z najbliższą rodziną się pogodził i nawet czasem przyjeżdża po wałówy).

A i jeszcze jedno, sporą pozycję w jego wydatkach zajmuje niemieckie lotto, bo cały czas wierzy, że się jeszcze odkuje.

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 483 (563)

#42413

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Będzie o tym, jak utrwalałem stereotypy.

Bo Niemiec – to gruby piwosz, Krakus – to centuś, a "warsiawiok" – to menda, złośliwiec i w ogóle zły człowiek.

Było niedzielne przedpołudnie, snułem się po mieszkaniu w stroju niekoniecznie kościółkowym, gdy zadzwonił telefon. Okazało się, że to bardzo, bardzo daleki kuzyn, którego kojarzyłem z wczesnego dzieciństwa i już wtedy nie znosiliśmy się wręcz organicznie.

Bo wiesz, jestem pod twoim domem, czy mógłbyś otworzyć bramę, bo chciałbym wjechać do ciebie.

Szok, panika i totalny chaos. Z jednej strony zbieranie i upychanie rozrzuconych ubrań, z drugiej szukanie pilota do bramy, który oczywiście żona położyła w tzw. dobrym miejscu.
No nic, powoli się wszystko ogarnęło, brama otwarta i ze zdezelowanego opla, wysypała się "Rodzinka". Sztuk cztery, w tym dwoje nieletnich.

Okazało się, że mój drogi kuzyn wraz z żoną i dwójką dziatek, jechali na wczasy na Mazury i postanowili wpaść po drodze do dawno niewidzianego ukochanego kuzyna, aby zacieśnić rodzinne więzy.

Na moją sugestię, że mogli zadzwonić wcześniej, odpowiedzieli, że wizyta była całkowicie spontaniczna i nieprzewidziana.

Dobra, mam wprawę z gośćmi. Z racji zamieszkania w atrakcyjnym miejscu – często bywam nawiedzany przez bliższą i dalszą familię. Dam radę.

Po obiadku poszliśmy do Łazienek, potem na życzenie dzieci zaprosiłem ich na lody. Wróciliśmy do domu, kolacyjka zakrapiana i tylko nie dawała mi spokoju kilkanaście razy powtarzana fraza, że "warsiawiocy" (pisownia fonetyczna) – to straszne mendy i złośliwcy.

Wreszcie zapytałem:
- Co wy macie do mieszkańców Warszawy? Czemu jesteście tacy cięci na nas?
Popłynęła nieskładna opowieść, jak to do sąsiadów, wypasioną limuzyną przyjechali "warsiowiocy", a ponieważ nie zamknęli samochodu, to ich dzieci weszły do środka i bawiły się w dom (na sąsiednim podwórku).
Właściciel samochodu z wrzaskiem wygonił dziatki i nie pozwolił na dalszą zabawę – taki nieużytek!!!
Zdusiłem w sobie zaskoczenie i jakby nigdy nic, zapytałem o której rano wyjeżdżają, bo my do pracy, a trzeba śniadanko i te sprawy.
- Bo wiesz, najlepiej jakbyśmy zostali przez tydzień, albo trochę dłużej u was. Wczasy są nieopłacone, a w Warszawie jest tyle do zobaczenia.
Wymieniliśmy się z żoną spojrzeniami i już wiedziałem, że będą schody.

- Absolutnie to nie wchodzi w rachubę. My pracujemy, mamy różne plany, opiekujemy się niedołężną babcią i w ogóle mowy nie ma o takim rozwiązaniu.
- Ale co wam szkodzi, my będziemy samowystarczalni.
- Nie.

No tak, mówiliśmy, że "warsiowioki" są nieużytkami i to się potwierdziło.
- Noga moja u was więcej nie stanie.
Trudno, przeżyję tą traumę.

Nazajutrz wyjechali z wielkim fochem i o dziwo, nie na żadne Mazury – tylko na swoje Podkarpacie, a my przez tydzień zbieraliśmy pobojowisko, które zrobiły nam dziatki, wychowywane bezstresowo.

bardzo dalecy krewni

Skomentuj (46) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1104 (1176)

#37287

przez (PW) ·
| Do ulubionych
A ja tylko chciałem być grzeczny.

Wyszedłem z centrum handlowego z małymi zakupami zły, bo akurat tego co potrzebowałem – nie było.
Doszedłem do skrzyżowania i widzę panią, lat ok. 30-tu, z czterema, czy więcej wyładowanymi torbami, która z trudnością dźwigała zakupy, tym bardziej, że na wysokich szpilkach – nogi jej się rozjeżdżały jak kaczce.
Ponieważ, aby się dostać na przystanek, bądź na drugą stronę ulicy, trzeba przejść przez przejście podziemne, którego schody są w podłym stanie, postanowiłem być grzeczny i pomóc owej pani.
Podszedłem i grzecznie pytam:

- Może pani pomóc ?
- Odp...l się złodzieju!!!

Pani wykrzyczała to, nawet nie spojrzawszy na mnie. A szkoda, bo na złodzieja to naprawdę nie wyglądam.
Oniemiały – zatrzymałem się i wtedy: ŁUUUUUP !!!!
Pani spadła z górnego stopnia schodów, zakupy powypadały i malowniczo usłały się na schodach.
Pani leży, ludzie zamarli.
Ja nie wiem co zrobić. Z jednej strony powinienem pomóc, z drugiej, jak pomogę – kobieta wezwie na mnie policję (bom ponoć złodziej).
Chwila trwała w nieskończoność – wreszcie powoli, jak na zwolnionym filmie kobieta wstała, ktoś jej pomógł i wtedy napotkałem jej spojrzenie.
Gdyby mogło zabijać – już bym nie żył.

Oczywiście, jak żeby inaczej – to moja wina!!! No bo przecież ktoś musiał być winny (a mąż daleko).

Obok galerii handlowej

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 639 (673)

#30609

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Niecna intryga.
Historia którą teraz opowiem, wydarzyła się synowi mojego przyjaciela.

Był to chłopak niezwykle udany. Przystojny, mądry i inteligentny (co wbrew pozorom, wcale nie jest powszechne). Miał lat 26, śliczną żonę i kilkumiesięczne dziecko.
Po studiach rozpoczął pracę w liceum, jako nauczyciel matematyki. Pełen energii postanowił, że mimo wszelkich oporów materii – nauczy młodzież tego pięknego przedmiotu.
Oprócz lekcji, zorganizował douczanie dodatkowe, całkowicie bezpłatne, ponieważ młodzież miała spore braki, a matura tuż, tuż.

Wszystko byłoby piękne, gdyby nie dwie pannice, które za nic nie chciały nauczyć się podstawowych działań i wzorów. Nie to, że były tępe, one po prostu stwierdziły, że matematyka nie jest im potrzebna w życiu i nie będą marnowały czasu na durnoty.
Tak więc postanowiły, że dadzą sobie radę za pomocą odwiecznie znanych sposobów – czyli wykorzystując niepodważalne walory swojej płci.
Zaczęły się ubierać coraz śmielej, dekolty coraz głębsze nie reagowały na uwagi, że spod ławki widać im bieliznę i nie tylko. Niestety nauczyciel niewłaściwie reagował. Zamiast się zachwycać i ślinić – wpisywał im uwagi i stawiał pały.

Dosyć tego.
Zemsta musi być straszna.

Poszły więc na policję w podartych spódnicach i bieliźnie i poskarżyły się, że nauczyciel, po zajęciach dodatkowych wieczorem, rzucił się na nie i chciał je zgwałcić.
OBIE NA RAZ!!!
Policja spisała zeznanie, dyrektor szkoły została wezwana. Afera, że hej.
Pani dyrektor przyjechała na komendę i pyta, a kiedyż to zajście miało mieć miejsce?
A wczoraj o godzinie 17,00.
No i w tym momencie sprawa się rypła.

Nauczyciel miał pecha (a może szczęście) – bo kilka godzin wcześniej doznał urazu kolana i trybie natychmiastowym musiał zostać operowany, a w czasie rzekomego „ zajścia” – był w stanie nieważkości po zabiegu.
Panienki zostały relegowane ze szkoły i oczekują na sprawę karną. Chłopak zastanawia się, czy nie warto założyć sprawę cywilną za pomówienie.
Przyznał mi się też w zaufaniu, że odchodzi z zawodu nauczyciela, bo stracił serce do młodzieży, a partaczem nie chce być.

Liceum w mieście wojewódzkim

Skomentuj (58) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1275 (1309)

#29104

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Moja koleżanka Jola, była fantastyczną dziewczyną.
Pracowaliśmy razem w jednym dziale.
Oprócz niewątpliwych walorów zewnętrznych, miała niezwykły urok osobisty. Miała wtedy 22 lat i ciężko pracowała, żeby móc ułożyć sobie życie.

Któregoś dnia przyszła do pracy wyjątkowo smutna i jakaś nieobecna.
Wkrótce wyjaśnił się powód jej złego samopoczucia.
Dostała wezwanie do sądu, w charakterze pozwanej o alimenty.
Minęło kilka dni i sprawa się wyjaśniła.

20 lat temu, kiedy miała 2 latka, a jej matka była w zaawansowanej ciąży z bratem, jej tatuś wyszedł wieczorem po papierosy i zniknął.
Szukała go milicja, matka dawała ogłoszenia w prasie.
Nic, kamień w wodę.
Minęło kilka lat, gdy okazało się, że tatuś żyje i ma się dobrze. Mieszkał sobie z panienką w mieście oddalonym o 400 km i nawet nie chce słyszeć o dawnej rodzinie.
Aż nadeszły złe czasy. Zachorował, panienka wystawiła mu walizkę na słomiankę i dziad wylądował na dworcu.
Wtedy szybko przypomniał sobie, że przecież ma "ukochaną" rodzinę, która nie da mu umrzeć.
Więc zamiast udać się do tej rodzinki, wniósł sprawę do sądu o alimenty.
Sąd oczywiście w imię humanitaryzmu, przyznał mu solidarne alimenty od żony, córki i syna (którego nawet nie widział na oczy).

Tak więc moja przyjaciółka, nie dość, że nie miała ojca, nie dostała przez całe życie ani jednego dowodu jego istnienia, będzie musiała do końca życia utrzymywać pasożyta.

Pytanie: Czy naprawdę prawo jest sprawiedliwe?

Sąd

Skomentuj (43) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1108 (1182)
zarchiwizowany

#27843

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Ballada dziadowska - (można śpiewać)

Prześliczne panie, mili panowie
I każdy, co tu historię wkłada
Słuchajcie pilnie, co dziad wam powie,
O Was to będzie ballada.

Mamcija kota, mamcija matkę,
Ciągle mamciję się słyszy.
Mamcija także wredną sąsiadkę,
Co nawet słyszy pisk myszy.

A w autobusie, czy też tramwaju,
Piekielne dusze się snują,
A to pijaczek, dresik na haju,
A to mohery – co plują .

Ale najgorsze są te kanary
Co to bilety sprawdzają.
Potrafią człeka złapać za bary
I nic szacunku nie mają.

W sklepie kasjerka, co wdziękiem kusi,
Nie chce mi sprzedać bom młody.
Człowiek nie wielbłąd, napić się musi,
Jutro klasówka z przyrody.

Amerykanie, Anglicy , Włosi,
O Romach nawet nie wspomnę,
I inni tacy, co świat ich nosi,
To są narody potworne.

Potworni księża i katecheci,
Co ludziom w głowach kotłują,
Okropne matki, niegrzeczne dzieci
Wciąż radość życia nam psują.

Tylko ja jeden, w tym podłym świecie,
Jestem normalny i dobry.
Bo reszta ludzi – sami to wiecie.
Hieny, szakale i kobry.

Nawet jak piszę: "Jestem piekielny"
Ja do Was mrugam i puszczam oko,
Bo wszyscy widzą, jaki ja dzielny,
Bo dowaliłem tym zbokom.

I to już koniec , rzekłbym „po balu”,
Przemyślcie wszyscy me słowa,
Potem napiszcie na tym portalu,
Swoją historię od nowa.

A to Polska właśnie

Skomentuj (37) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 301 (735)