Profil użytkownika

szaramucha ♀
Zamieszcza historie od: | 23 lutego 2021 - 3:43 |
Ostatnio: | 22 stycznia 2025 - 12:08 |
- Historii na głównej: 11 z 13
- Punktów za historie: 1400
- Komentarzy: 64
- Punktów za komentarze: 137
Coś widzę, że będzie teraz moda na diety i odchudzanie, więc dodam ;)
Mam 40 lat.
Jestem otyła.
Jestem pod opieką psychiatry i psychologa.
Postanowiłam, że 1 grudnia będzie pierwszym dniem. Powolutku zaczęłam wyłączać trzy składniki i teraz, po kilku tygodniach ważę 10 kg mniej. Także zaraz przyjdzie ten moment, kiedy trzeba będzie też się więcej ruszać. To jest u mnie pierwsze rozdroże, więc wiem, że muszę podjąć dobrą decyzję.
Postanowiłam, że nie dam się zwariować i raz na kilka dni pozwolę sobie na coś "zakazanego". Po tym jednak nie zagłębiam się w poczuciu winy, tylko dalej trwam. Dzięki terapii.
Zarwałam na jakiś czas kontakt z rodzicami, ponieważ moja mama widząc mnie z batonikiem mówiła "jak tak, to Ty nigdy nie schudniesz". Było mi bardzo przykro. Dodatkowo uszczypliwości typu: "A co jadłaś w święta? Na pewno pierogi co?" Miałam dość tłumaczenia się i braku wsparcia.
Zdiagnozowano mi ADHD, które wiele osób uważa za bardzo modne. Nie macie pojęcia jak trudno jest mi powstrzymać się od jedzenia, kiedy mój mózg pragnie stymulacji. A niestety nie mam o tym z kim porozmawiać oprócz psychiatry i psychologa.
I teraz najgorsze: ludzie w moim otoczeniu ciągle mówią mi, że jestem otyła. W różnych sytuacjach i z różnym wydźwiękiem. Zaczęłam się zastanawiać, po co mi to mówią? Czy brzydzą się moim wyglądem? Czy chcą mnie po prostu obrazić? W pracy, w rodzinie, ze znajomymi...
I wtedy do mnie dotarło. Chcą po prostu sobie ulżyć, żebym nie czuła się lepsza od nich będąc na diecie.
Zaczęłam od: dlaczego mi to mówicie? No wiem, i co w związku z tym? Niestety nie dostałam odpowiedzi, tylko odchodzenie ze śmiechem. Dotarło do mnie, że to jest po prostu przedszkole i zmieniłam sposób obrony.
Na pytanie "czemu wyglądam tak grubo?" (w łagodniejszej wersji), nie mówię nic, tylko patrzę się głęboko w oczy pytającego. Wtedy dostaję "co, widzę że nie tylko świnka, ale i głucha świnka?". Kiedy następuje cisza, odpowiadam: "Nie jestem głucha, słyszałam Cię. Dałam Ci po prostu możliwość, żebyś się poprawiła". (Tak, zazwyczaj to kobiety mają ze mną problem). I wiecie, że to działa?? Nigdy wcześniej nie byłam tak grzecznie i profesjonalnie asertywna). Jeszcze kilka miesięcy temu załamałabym się, wróciła do domu, i przed telewizorem zajadałabym słodycze.
Czyli generalnie uczę się "wyrzucać" ludzi ze swojego życia bez jakiejkolwiek winy.
Ale po długich spacerach z psem, czeka mnie jeszcze siłownia, a tam boję się pójść jak cholera. Jeszcze nie jestem na tyle silna, aby wejść pomiędzy całą rzesz wysportowanych ludzi.
Podsumowując: bądźcie silni, to wasze życie :)
A dla ciekawych, trzy składniki to cukier, mąka i alkohol.
Mam 40 lat.
Jestem otyła.
Jestem pod opieką psychiatry i psychologa.
Postanowiłam, że 1 grudnia będzie pierwszym dniem. Powolutku zaczęłam wyłączać trzy składniki i teraz, po kilku tygodniach ważę 10 kg mniej. Także zaraz przyjdzie ten moment, kiedy trzeba będzie też się więcej ruszać. To jest u mnie pierwsze rozdroże, więc wiem, że muszę podjąć dobrą decyzję.
Postanowiłam, że nie dam się zwariować i raz na kilka dni pozwolę sobie na coś "zakazanego". Po tym jednak nie zagłębiam się w poczuciu winy, tylko dalej trwam. Dzięki terapii.
Zarwałam na jakiś czas kontakt z rodzicami, ponieważ moja mama widząc mnie z batonikiem mówiła "jak tak, to Ty nigdy nie schudniesz". Było mi bardzo przykro. Dodatkowo uszczypliwości typu: "A co jadłaś w święta? Na pewno pierogi co?" Miałam dość tłumaczenia się i braku wsparcia.
Zdiagnozowano mi ADHD, które wiele osób uważa za bardzo modne. Nie macie pojęcia jak trudno jest mi powstrzymać się od jedzenia, kiedy mój mózg pragnie stymulacji. A niestety nie mam o tym z kim porozmawiać oprócz psychiatry i psychologa.
I teraz najgorsze: ludzie w moim otoczeniu ciągle mówią mi, że jestem otyła. W różnych sytuacjach i z różnym wydźwiękiem. Zaczęłam się zastanawiać, po co mi to mówią? Czy brzydzą się moim wyglądem? Czy chcą mnie po prostu obrazić? W pracy, w rodzinie, ze znajomymi...
I wtedy do mnie dotarło. Chcą po prostu sobie ulżyć, żebym nie czuła się lepsza od nich będąc na diecie.
Zaczęłam od: dlaczego mi to mówicie? No wiem, i co w związku z tym? Niestety nie dostałam odpowiedzi, tylko odchodzenie ze śmiechem. Dotarło do mnie, że to jest po prostu przedszkole i zmieniłam sposób obrony.
Na pytanie "czemu wyglądam tak grubo?" (w łagodniejszej wersji), nie mówię nic, tylko patrzę się głęboko w oczy pytającego. Wtedy dostaję "co, widzę że nie tylko świnka, ale i głucha świnka?". Kiedy następuje cisza, odpowiadam: "Nie jestem głucha, słyszałam Cię. Dałam Ci po prostu możliwość, żebyś się poprawiła". (Tak, zazwyczaj to kobiety mają ze mną problem). I wiecie, że to działa?? Nigdy wcześniej nie byłam tak grzecznie i profesjonalnie asertywna). Jeszcze kilka miesięcy temu załamałabym się, wróciła do domu, i przed telewizorem zajadałabym słodycze.
Czyli generalnie uczę się "wyrzucać" ludzi ze swojego życia bez jakiejkolwiek winy.
Ale po długich spacerach z psem, czeka mnie jeszcze siłownia, a tam boję się pójść jak cholera. Jeszcze nie jestem na tyle silna, aby wejść pomiędzy całą rzesz wysportowanych ludzi.
Podsumowując: bądźcie silni, to wasze życie :)
A dla ciekawych, trzy składniki to cukier, mąka i alkohol.
dieta odchudzanie psychika
Ocena:
188
(204)
poczekalnia
Skomentuj
(27)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Dwa lata temu razem z moim chłopakiem postanowiliśmy przygarnąć psa. I tak trafił do nas sześciomiesięczny buldożek francuski. Jak do nas trafił, to materiał na osobną historię jeśli będziecie chcieli, ale teraz o nie o tym.
Piesek dostaje szału gdy widzi inne psy, czyli jest tzw. psem reaktywnym. Wiedzieliśmy o tym przed adopcją, ale postanowiliśmy, że damy mu dom, bo nie mamy innych zwierząt, więc "jakoś sobie damy radę". No cóż, jednak życie nas zweryfikowało.
Pierwszy miesiąc zaadaptowaliśmy pieska u siebie, co było po prostu banalne. Ollie jest posłuszny, szybko nauczył się podstawowych komend. W domu oraz pośród ludzi jest psem po prostu idealnym. Kocha się bawić, robi typowe zoomi charakterystyczne dla frenczów (psiarze na pewno wiedzą, jest to typowe radosne bieganie dookoła niczym diabeł tasmański), wszystko je, czasem żebra cwaniak, ale jest przy tym przeuroczy i bardzo go kochamy.
Wszystko się zmienia, gdy pojawia się inny pies. Nie wiadomo skąd mu się to wzięło, no ale to nie miało znaczenia, zaczynamy intensywny trening. Ollie ewidentnie chce ugryść. Dosłownie "shoot to kill". Do tego jeży sie na grzbiecie i wydaje głośne mało przyjazne dźwięki.
Najpierw znaleźliśmy podobno najlepszą trenerkę w mieście, ale niestety stwierdziła po kilku tygodniach, że z nim na pewno nie ćwiczymy i zażądała od nas wideo z naszych starań, w przeciwnym razie ona rezygnuje.
I tu muszę przypomnieć, że wszystkie opinie, że wystarczy 10 minut dziennie z psem, aby była poprawa, możecie schować między bajki. Jest to totalna bzdura.
Zapytacie pewnie o kaganiec. Oczywiście, że próbowaliśmy, ale po trzech tygodniach zrezygnowaliśmy, bo Ollie zdzierał sobie pyszczek do krwi, byleby tylko ten kaganiec ściągnąć. Nie pomogły nagrody.
W międzyczasie piesek został pomyślnie wykastrowany. Liczyliśmy na zmniejszenie agresji po zabiegu, niestety nic takiego się nie stało.
Drugi trener miał z nami tylko konsultacje online, a kiedy pokazaliśmy mu filmiki z naszych spacerów, to stwierdził, że "psu należy się igła". Cytat.
Postępy jakie zrobiliśmy są tylko takie, że Ollie już nie reaguje na większe ptaki oraz jeże. Do tego jeśli pies jest w miarę daleko, to nawet odpuszcza i szybciej się uspokaja. Na początku to serduszko mu szybko biło jeszcze przez dobra 15 minut od momentu spotkania z psem.
Wszystkie mądre rady z Googla czy YouTuba są do tyłka. Obiecują cuda, ale w naszym przypadku chyba już nie ma ratunku. Przyznaję, że nadzieja już się nam kończy.
Pointy brak. Ollie nie podrużuje, chodzi na długie spacery tylko w nocy. U weterynarza czekamy na parkingu, aż będziemy mieli wolny gabinet i wtedy nas wołają.
Trochę już nie mamy siły, by się z nim bawić codziennie tyle, ile potrzebuje, więc przez swoją "przypadłość" nie może się wyszaleć.
Dobra, wyżaliłam się, teraz czekam na jajka i pomidory.
Piesek dostaje szału gdy widzi inne psy, czyli jest tzw. psem reaktywnym. Wiedzieliśmy o tym przed adopcją, ale postanowiliśmy, że damy mu dom, bo nie mamy innych zwierząt, więc "jakoś sobie damy radę". No cóż, jednak życie nas zweryfikowało.
Pierwszy miesiąc zaadaptowaliśmy pieska u siebie, co było po prostu banalne. Ollie jest posłuszny, szybko nauczył się podstawowych komend. W domu oraz pośród ludzi jest psem po prostu idealnym. Kocha się bawić, robi typowe zoomi charakterystyczne dla frenczów (psiarze na pewno wiedzą, jest to typowe radosne bieganie dookoła niczym diabeł tasmański), wszystko je, czasem żebra cwaniak, ale jest przy tym przeuroczy i bardzo go kochamy.
Wszystko się zmienia, gdy pojawia się inny pies. Nie wiadomo skąd mu się to wzięło, no ale to nie miało znaczenia, zaczynamy intensywny trening. Ollie ewidentnie chce ugryść. Dosłownie "shoot to kill". Do tego jeży sie na grzbiecie i wydaje głośne mało przyjazne dźwięki.
Najpierw znaleźliśmy podobno najlepszą trenerkę w mieście, ale niestety stwierdziła po kilku tygodniach, że z nim na pewno nie ćwiczymy i zażądała od nas wideo z naszych starań, w przeciwnym razie ona rezygnuje.
I tu muszę przypomnieć, że wszystkie opinie, że wystarczy 10 minut dziennie z psem, aby była poprawa, możecie schować między bajki. Jest to totalna bzdura.
Zapytacie pewnie o kaganiec. Oczywiście, że próbowaliśmy, ale po trzech tygodniach zrezygnowaliśmy, bo Ollie zdzierał sobie pyszczek do krwi, byleby tylko ten kaganiec ściągnąć. Nie pomogły nagrody.
W międzyczasie piesek został pomyślnie wykastrowany. Liczyliśmy na zmniejszenie agresji po zabiegu, niestety nic takiego się nie stało.
Drugi trener miał z nami tylko konsultacje online, a kiedy pokazaliśmy mu filmiki z naszych spacerów, to stwierdził, że "psu należy się igła". Cytat.
Postępy jakie zrobiliśmy są tylko takie, że Ollie już nie reaguje na większe ptaki oraz jeże. Do tego jeśli pies jest w miarę daleko, to nawet odpuszcza i szybciej się uspokaja. Na początku to serduszko mu szybko biło jeszcze przez dobra 15 minut od momentu spotkania z psem.
Wszystkie mądre rady z Googla czy YouTuba są do tyłka. Obiecują cuda, ale w naszym przypadku chyba już nie ma ratunku. Przyznaję, że nadzieja już się nam kończy.
Pointy brak. Ollie nie podrużuje, chodzi na długie spacery tylko w nocy. U weterynarza czekamy na parkingu, aż będziemy mieli wolny gabinet i wtedy nas wołają.
Trochę już nie mamy siły, by się z nim bawić codziennie tyle, ile potrzebuje, więc przez swoją "przypadłość" nie może się wyszaleć.
Dobra, wyżaliłam się, teraz czekam na jajka i pomidory.
Ocena:
24
(48)
Korzystam z elektrycznych hulajnóg często i chętnie. Unikam jednak gęstych zaludnień i godzin szczytu, z wiadomych powodów.
Tydzień temu musiałam zrobić sobie przerwę w jeździe, bo źle się poczułam. Zatrzymałam się przy ławce, zaparkowałam hulajnogę obok niej i usiadłam na chwilę. Nie wyłączałam czasomierza.
Po kilku minutach podbiega koleś i próbuje mi tę hulajnogę "zabrać". Kiedy wyszłam z szoku, zaczęłam mu tłumaczyć, że zajęta, ale on jak nic próbował się "zalogować" skanując kod QR. Oczywiście nie było to możliwe, bo hulajnoga była w użyciu, nawet nie była na mapie, po prostu mężczyzna zauważył stojący skuter.
Nie zamierzałam się kłócić, byłam gotowa odstąpić nawet Panu hulajnogę. Tu musicie wiedzieć, że jestem osobą, która unika konfliktów za wszelką cenę. poza tym nie będę przecież mu tej hulajnogi wyrywać na siłę.
Ale koleś i tak nie dał sobie nic wytłumaczyć i w pewnym momencie zorientował się, że hulajnoga nie jest zablokowana i może nią odjechać. Chyba uznał, że ją odblokował.
Powiedział, żebym poszukała sobie innego skuterka, bo ten jego.
Przytomnie zakończyłam jazdę przez aplikację i obserwowałam, jak hulajnoga przestaje działać. Pan zdążył przejechać kilkanaście metrów w tym czasie. Wkurzył się, ale niestety odblokował ją "ponownie", tym razem już na swoje konto.
Tydzień temu musiałam zrobić sobie przerwę w jeździe, bo źle się poczułam. Zatrzymałam się przy ławce, zaparkowałam hulajnogę obok niej i usiadłam na chwilę. Nie wyłączałam czasomierza.
Po kilku minutach podbiega koleś i próbuje mi tę hulajnogę "zabrać". Kiedy wyszłam z szoku, zaczęłam mu tłumaczyć, że zajęta, ale on jak nic próbował się "zalogować" skanując kod QR. Oczywiście nie było to możliwe, bo hulajnoga była w użyciu, nawet nie była na mapie, po prostu mężczyzna zauważył stojący skuter.
Nie zamierzałam się kłócić, byłam gotowa odstąpić nawet Panu hulajnogę. Tu musicie wiedzieć, że jestem osobą, która unika konfliktów za wszelką cenę. poza tym nie będę przecież mu tej hulajnogi wyrywać na siłę.
Ale koleś i tak nie dał sobie nic wytłumaczyć i w pewnym momencie zorientował się, że hulajnoga nie jest zablokowana i może nią odjechać. Chyba uznał, że ją odblokował.
Powiedział, żebym poszukała sobie innego skuterka, bo ten jego.
Przytomnie zakończyłam jazdę przez aplikację i obserwowałam, jak hulajnoga przestaje działać. Pan zdążył przejechać kilkanaście metrów w tym czasie. Wkurzył się, ale niestety odblokował ją "ponownie", tym razem już na swoje konto.
hulajnoga
Ocena:
122
(136)
Jakoś tak się złożyło, że zakumplowałam się ze swoim sąsiadem. Mieszka blok obok.
Uprzedzając komentarze - jest to tylko przyjaźń, łączy nas wspólne poczucie humoru i światopogląd. Od kilku miesięcy regularnie jeździmy razem na zakupy, co bardzo ułatwia mi życie, ponieważ sąsiad ma samochód. Generalnie układ jest fantastyczny, lubimy się i nie mamy żadnych problemów.
Jakiś czas temu sąsiad poznał dziewczynę, z którą wiązał spore nadzieje, bo pani nie dość że ładna to i mądra, "ohom" i "ahom" końca nie było. Było mi bardzo miło słuchać jego opowiadań, bo jak człowiek zauroczony to w innym świecie żyje :)
Niestety, po jakimś czasie zaczęłam widzieć czerwone flagi jak na dłoni, których to sygnałów sąsiad nie widział. Nie, nie byłam zazdrosna. Ona była.
Dziewczyna w moim wieku, czyli 38-letnia Ukrainka, która jest w Szwajcarii tylko czasowo i nie ukrywa, że po wojnie zamierza wrócić na Ukrainę. Niemieckiego uczy się tyle o ile, pracy też nie szuka, bo nie wiąże ze Szwajcarią swoich planów. Dla sąsiada to nie jest czerwona flaga, bo "na pewno zmieni zdanie, jak się bliżej poznamy".
Dziewczyna powiedziała sąsiadowi, że jest dziewicą i że zamierza ten stan rzeczy utrzymać do ślubu. EDIT: Mi się również tym pochwaliła. Sąsiad troszkę był zdziwiony, ale zaakceptował ten fakt jakoś, ponieważ chciałby mieć rodzinę i w sumie to nawet jeśli ona chciałaby ślubu dla "zielonej karty" (a uwierzcie mi, przepisy są w tym temacie bardzo surowe), to on nie ma nic przeciwko.
To cały czas nie była moja sprawa, ale zaczęło się też odbijać na mnie. Po pierwsze, dziewczyna nie rozumiała dlaczego sąsiad pomaga sąsiadce w zakupach. Nawet poznanie mojego partnera nie pomogło i ona "zabrania mu spotykania się z innymi kobietami poza pracą". szczęka mi opada.
Zaproponowałam, by pojechała z nami raz, ale odmówiła. Na brak czasu nie narzeka, w końcu nie pracuje.
Ale dla mnie czara goryczy przelała się, kiedy chcąc dobrze, zaproponowałam pojechanie do mojego ulubionego sklepu z importowanymi produktami ze wschodniej Europy. Zaopatruję się tam w polskie produkty niedostępne w Szwajcarii i byłam przekonana, że dziewczyna będzie ucieszona z ukraińskich rzeczy, za którymi na pewno tęskni. O ja naiwna zapomniałam, że sklep prowadzony jest przez Rosjan. Biegle mówiących po niemiecku i mieszkających za granicą od dekad, no ale jednak Rosjan. Dziewczyna jednak na odmowie nie poprzestała. Zaczęła mnie wyzywać od popierających wojnę i dosłownie splunęła mi w twarz. Sąsiad dostał zakaz widywania mnie.
Myślałam, że to już dość czerwonych flag, ale przed świętami doszła kolejna. Sąsiad umówił się z dziewczyną że rano odbierze ją z przychodni po dość bolesnym zabiegu i zawiezie do domu. Nie miał niestety aktywnego telefonu ze względu na nieporozumienia z operatorem i dziewczyna o tym wiedziała doskonale. Pracował do drugiej w nocy, ale na 9 rano stawił się w przychodni. Nie było w recepcji nikogo. Poczekał więc, bo myślał że zabieg się przedłuża. Po 15 minutach przyszedł lekarz i powiedział, że dziewczyna wyszła wcześniej. Sąsiad poprosił o hasło do wifi. Lekarz odmówił, ale zgodził się zadzwonić do niej, niestety nie odbierała. Po kolejnych kilkunastu minutach sąsiad zdecydował wrócić do domu i z domu dowiedział się, że dziewczyna poszła na zakupy. Wylała na niego falę żali o to, że się nie stara w ogóle, że nie wystarczająco jej szukał, że ona się nie czuje z nim w ogóle bezpiecznie i zupełnie nie może na niego liczyć.
Kiedy mi o tym wszystkim powiedział, tylko jedna myśl przyszła mi do głowy. "Aha, to dlatego w wieku 38 lat nadal nie jesteś mężatką". Ale zachowałam tę myśl dla siebie.
Mam nadzieję, że sąsiad pójdzie po rozum do głowy, ale uszanuję każdą jego decyzję.
Uprzedzając komentarze - jest to tylko przyjaźń, łączy nas wspólne poczucie humoru i światopogląd. Od kilku miesięcy regularnie jeździmy razem na zakupy, co bardzo ułatwia mi życie, ponieważ sąsiad ma samochód. Generalnie układ jest fantastyczny, lubimy się i nie mamy żadnych problemów.
Jakiś czas temu sąsiad poznał dziewczynę, z którą wiązał spore nadzieje, bo pani nie dość że ładna to i mądra, "ohom" i "ahom" końca nie było. Było mi bardzo miło słuchać jego opowiadań, bo jak człowiek zauroczony to w innym świecie żyje :)
Niestety, po jakimś czasie zaczęłam widzieć czerwone flagi jak na dłoni, których to sygnałów sąsiad nie widział. Nie, nie byłam zazdrosna. Ona była.
Dziewczyna w moim wieku, czyli 38-letnia Ukrainka, która jest w Szwajcarii tylko czasowo i nie ukrywa, że po wojnie zamierza wrócić na Ukrainę. Niemieckiego uczy się tyle o ile, pracy też nie szuka, bo nie wiąże ze Szwajcarią swoich planów. Dla sąsiada to nie jest czerwona flaga, bo "na pewno zmieni zdanie, jak się bliżej poznamy".
Dziewczyna powiedziała sąsiadowi, że jest dziewicą i że zamierza ten stan rzeczy utrzymać do ślubu. EDIT: Mi się również tym pochwaliła. Sąsiad troszkę był zdziwiony, ale zaakceptował ten fakt jakoś, ponieważ chciałby mieć rodzinę i w sumie to nawet jeśli ona chciałaby ślubu dla "zielonej karty" (a uwierzcie mi, przepisy są w tym temacie bardzo surowe), to on nie ma nic przeciwko.
To cały czas nie była moja sprawa, ale zaczęło się też odbijać na mnie. Po pierwsze, dziewczyna nie rozumiała dlaczego sąsiad pomaga sąsiadce w zakupach. Nawet poznanie mojego partnera nie pomogło i ona "zabrania mu spotykania się z innymi kobietami poza pracą". szczęka mi opada.
Zaproponowałam, by pojechała z nami raz, ale odmówiła. Na brak czasu nie narzeka, w końcu nie pracuje.
Ale dla mnie czara goryczy przelała się, kiedy chcąc dobrze, zaproponowałam pojechanie do mojego ulubionego sklepu z importowanymi produktami ze wschodniej Europy. Zaopatruję się tam w polskie produkty niedostępne w Szwajcarii i byłam przekonana, że dziewczyna będzie ucieszona z ukraińskich rzeczy, za którymi na pewno tęskni. O ja naiwna zapomniałam, że sklep prowadzony jest przez Rosjan. Biegle mówiących po niemiecku i mieszkających za granicą od dekad, no ale jednak Rosjan. Dziewczyna jednak na odmowie nie poprzestała. Zaczęła mnie wyzywać od popierających wojnę i dosłownie splunęła mi w twarz. Sąsiad dostał zakaz widywania mnie.
Myślałam, że to już dość czerwonych flag, ale przed świętami doszła kolejna. Sąsiad umówił się z dziewczyną że rano odbierze ją z przychodni po dość bolesnym zabiegu i zawiezie do domu. Nie miał niestety aktywnego telefonu ze względu na nieporozumienia z operatorem i dziewczyna o tym wiedziała doskonale. Pracował do drugiej w nocy, ale na 9 rano stawił się w przychodni. Nie było w recepcji nikogo. Poczekał więc, bo myślał że zabieg się przedłuża. Po 15 minutach przyszedł lekarz i powiedział, że dziewczyna wyszła wcześniej. Sąsiad poprosił o hasło do wifi. Lekarz odmówił, ale zgodził się zadzwonić do niej, niestety nie odbierała. Po kolejnych kilkunastu minutach sąsiad zdecydował wrócić do domu i z domu dowiedział się, że dziewczyna poszła na zakupy. Wylała na niego falę żali o to, że się nie stara w ogóle, że nie wystarczająco jej szukał, że ona się nie czuje z nim w ogóle bezpiecznie i zupełnie nie może na niego liczyć.
Kiedy mi o tym wszystkim powiedział, tylko jedna myśl przyszła mi do głowy. "Aha, to dlatego w wieku 38 lat nadal nie jesteś mężatką". Ale zachowałam tę myśl dla siebie.
Mam nadzieję, że sąsiad pójdzie po rozum do głowy, ale uszanuję każdą jego decyzję.
uczucia
Ocena:
168
(198)
Mój tata jest muzykiem i współpracował w kilku projektach na przestrzeni wielu lat. Rynek muzyczny w Polsce jest beznadziejny, więc i dużo z tego pieniędzy nie było, ale jak się kocha grać, to z pasją nie wygrasz ;) Lata temu przyjaciel taty, który jest członkiem jednego z najpopularniejszych zespołów polskich zaproponował mu pracę jako pomoc techniczna, bo akurat zespół ruszał w trasę. Tata zgodził się bez wahania, bo zarobek niezły, praca nie hańba, a i co może być fajniejszego niż pracować z najlepszymi przyjaciółmi?
Byłam wtedy nastolatką i znałam wszystkich. Zarówno przyjaciela taty, cały zespół i wszystkich dookoła (wizażystki, stylistki, techników).
Któregoś razu zespół grał w moim mieście, więc poza koncertem wybraliśmy się całą rodziną (mama, brat, wujek) na zaplecze by się przywitać i pogratulować. Siedzimy sobie wszyscy w salce, atmosfera fajna, koncert był bardzo udany. W pewnym momencie wyszłam do toalety. Pamiętam, że kiedy wychodziłam, nie było przy drzwiach nikogo.
Kiedy wracałam przy drzwiach byli już jacyś panowie, chyba ochroniarze, ale na pewno nie "nasi" tylko raczej wynajęci przez miejsce, w którym odbywał się koncert.
Nie dość że nie dali mi wejść, to jeszcze szyderczo potraktowali jak smarkulę-stalkerkę. Nie dali mi nawet dojść do słowa, sami za to zaczęli mówić słowa typu "odejdź", tyle że użyli zamiennika. Jeden z panów tak się zdenerwował, że mnie po prostu odepchnął. Odepchnął tak niefortunnie, że wylądowałam na ziemi, nawet pamiętam, że trochę po tej podłodze jechałam (w sensie ślizgałam się przez jakiś metr czy dwa).
Nie miałam przy sobie telefonu, bo to jeszcze nie były te czasy, a i panowie nie pozwolili mi czekać przy wejściu z nadzieją, że ktoś wyjdzie i mnie rozpozna, tylko jeden z nich dosłownie podniósł mnie chwytając za ramiona i wyprowadził z korytarza do głównego hallu. Wołałam rodziców, ale mnie nie słyszeli.
Trwało to dość długo, moja mama potem wytłumaczyła mi, że po prostu myślała, że jest długa kolejka do toalety. Ja natomiast byłam mocno zdenerwowana już, bo cała hala się zamykała, a ja miałam kurtkę w salce. Był styczeń.
Na szczęście mój brat wyszedł z salki i zaczął mnie szukać. Zaczął od zapytania panów, czy mnie nie widzieli, a oni wystartowali z tekstem "a ty co tu gnoju robisz i przeszkadzasz artystom". Mój brat w ostatniej chwili czmychnął do salki z powrotem i dał znać rodzicom.
Cała sprawa zakończyła się bardzo nieprzyjemnie, panowie rozmawiali z zespołem bezpośrednio. Przyjaciel taty, basista zespołu sam ma córkę w moim wieku (akurat tego dnia jej nie było), więc gdyby to ją tak potraktowano, to nie byłoby przyjemnie. Panowie ochroniarze tłumaczyli się, że nie miałam plakietki żadnej i niby skąd mogli wiedzieć. I tu się okazało, że hala nikomu nie dostarczyła żadnych przepustek, ani zespołowi, ani ekipie, ani Vipom. Po prostu ktoś tego nie dopilnował. Nie usprawiedliwiało to ich zachowania w żaden sposób. Kierownik hali miał wywalone, koncert się odbył, więc do widzenia.
Skarga poszła. Przede wszystkim na fakt, że nie dano plakietek czy opasek czy innych odznaczeń. Poza tym panowie pojawili się przy drzwiach od salki tak po prostu w międzyczasie i sobie stanęli. Nie mieli pojęcia nawet jak wyglądają członkowie zespołu, co wyszło w trakcie konfrontacji. No i trzecia rzecz: nieuzasadniona fizyczna przemoc.
Nie usłyszałam przeprosin. Rodzice zabrali mnie stamtąd na coś słodkiego ;)
Byłam wtedy nastolatką i znałam wszystkich. Zarówno przyjaciela taty, cały zespół i wszystkich dookoła (wizażystki, stylistki, techników).
Któregoś razu zespół grał w moim mieście, więc poza koncertem wybraliśmy się całą rodziną (mama, brat, wujek) na zaplecze by się przywitać i pogratulować. Siedzimy sobie wszyscy w salce, atmosfera fajna, koncert był bardzo udany. W pewnym momencie wyszłam do toalety. Pamiętam, że kiedy wychodziłam, nie było przy drzwiach nikogo.
Kiedy wracałam przy drzwiach byli już jacyś panowie, chyba ochroniarze, ale na pewno nie "nasi" tylko raczej wynajęci przez miejsce, w którym odbywał się koncert.
Nie dość że nie dali mi wejść, to jeszcze szyderczo potraktowali jak smarkulę-stalkerkę. Nie dali mi nawet dojść do słowa, sami za to zaczęli mówić słowa typu "odejdź", tyle że użyli zamiennika. Jeden z panów tak się zdenerwował, że mnie po prostu odepchnął. Odepchnął tak niefortunnie, że wylądowałam na ziemi, nawet pamiętam, że trochę po tej podłodze jechałam (w sensie ślizgałam się przez jakiś metr czy dwa).
Nie miałam przy sobie telefonu, bo to jeszcze nie były te czasy, a i panowie nie pozwolili mi czekać przy wejściu z nadzieją, że ktoś wyjdzie i mnie rozpozna, tylko jeden z nich dosłownie podniósł mnie chwytając za ramiona i wyprowadził z korytarza do głównego hallu. Wołałam rodziców, ale mnie nie słyszeli.
Trwało to dość długo, moja mama potem wytłumaczyła mi, że po prostu myślała, że jest długa kolejka do toalety. Ja natomiast byłam mocno zdenerwowana już, bo cała hala się zamykała, a ja miałam kurtkę w salce. Był styczeń.
Na szczęście mój brat wyszedł z salki i zaczął mnie szukać. Zaczął od zapytania panów, czy mnie nie widzieli, a oni wystartowali z tekstem "a ty co tu gnoju robisz i przeszkadzasz artystom". Mój brat w ostatniej chwili czmychnął do salki z powrotem i dał znać rodzicom.
Cała sprawa zakończyła się bardzo nieprzyjemnie, panowie rozmawiali z zespołem bezpośrednio. Przyjaciel taty, basista zespołu sam ma córkę w moim wieku (akurat tego dnia jej nie było), więc gdyby to ją tak potraktowano, to nie byłoby przyjemnie. Panowie ochroniarze tłumaczyli się, że nie miałam plakietki żadnej i niby skąd mogli wiedzieć. I tu się okazało, że hala nikomu nie dostarczyła żadnych przepustek, ani zespołowi, ani ekipie, ani Vipom. Po prostu ktoś tego nie dopilnował. Nie usprawiedliwiało to ich zachowania w żaden sposób. Kierownik hali miał wywalone, koncert się odbył, więc do widzenia.
Skarga poszła. Przede wszystkim na fakt, że nie dano plakietek czy opasek czy innych odznaczeń. Poza tym panowie pojawili się przy drzwiach od salki tak po prostu w międzyczasie i sobie stanęli. Nie mieli pojęcia nawet jak wyglądają członkowie zespołu, co wyszło w trakcie konfrontacji. No i trzecia rzecz: nieuzasadniona fizyczna przemoc.
Nie usłyszałam przeprosin. Rodzice zabrali mnie stamtąd na coś słodkiego ;)
Ocena:
139
(163)
Mieszkam w Szwajcarii. W Szwajcarii niektóre aspekty kulturowe są inne od polskich i czy się to komuś podoba czy nie, trzeba się dopasować.
Moja znajoma K, która jest Polką, poznała ostatnio Szwajcara i zaiskrzyło. Zaiskrzyło tak mocno, że po kilku tygodniach koleś postanowił zaprosić ją do swojego rodzinnego domu. I tak oto nastąpił pierwszy zgrzyt, gdyż K nie zrobiła dobrego wrażenia. Zacznę od tego, że jej chłopak opowiadał o niej w samych superlatywach i jego rodzice byli bardzo pozytywnie nastawieni do dziewczyny jeszcze zanim się poznali. Przy wejściu przedstawili się z imienia, co oznaczało, że można mówić do nich na Ty. Znajoma jednak stwierdziła (paradoksalnie), że ona jest dobrze wychowana i będzie mówić w formie grzecznościowej (czyli niemieckie Sie).
Chłopak wziął ją na stronę i zwrócił na to uwagę, ale ona pozostała nieugięta i że ona jest polką i w polskiej kulturze tak się okazuje szacunek.
Jak się domyślacie rodzice chłopaka byli bardzo zasmuceni, odebrali to osobiście i pytali potem syna, dlaczego dziewczyna nie czuła się dobrze w ich domu.
Ja sama miałam problemy z mówieniem na "DU" do osób starszych, ale po latach przywykłam. Nie wyobrażałam sobie powiedzenia do rodziców moich przyjaciół po imieniu.
Chłopak K trzeźwo stwierdził, że ona jednak nie jest w Polsce i jeśli chce mieszkać w Szwajcarii to jednak wypadałoby niektóre rzeczy przemyśleć. K zrobiła mu awanturę, że chce ją pozbawić jej polskości. Niestety nasza znajomość się zakończyła, ponieważ stanęłam po stronie jego. Ich dom, ich zasady, już nawet pal licho kraj.
Sytuacja się uspokoiła aż do ostatniego weekendu, kiedy były urodziny mamy chłopaka K. K zapytała jaki prezent kupić, ale koleś stanowczo powiedział, żeby nie kupowała nic, bo u nich po prostu nie daje się prezentów. Wystarczy złożyć życzenia i być po prostu. K znowu swoje i jako jedyna przyniosła prezent. Wszyscy poczuli się głupio, gospodyni nie wiedziała jak zareagować, a K była bardzo z siebie dumna. No bo z pustymi rękami się nie przychodzi i koniec.
Właśnie się dowiedziałam, że ją rzucił.
Moja znajoma K, która jest Polką, poznała ostatnio Szwajcara i zaiskrzyło. Zaiskrzyło tak mocno, że po kilku tygodniach koleś postanowił zaprosić ją do swojego rodzinnego domu. I tak oto nastąpił pierwszy zgrzyt, gdyż K nie zrobiła dobrego wrażenia. Zacznę od tego, że jej chłopak opowiadał o niej w samych superlatywach i jego rodzice byli bardzo pozytywnie nastawieni do dziewczyny jeszcze zanim się poznali. Przy wejściu przedstawili się z imienia, co oznaczało, że można mówić do nich na Ty. Znajoma jednak stwierdziła (paradoksalnie), że ona jest dobrze wychowana i będzie mówić w formie grzecznościowej (czyli niemieckie Sie).
Chłopak wziął ją na stronę i zwrócił na to uwagę, ale ona pozostała nieugięta i że ona jest polką i w polskiej kulturze tak się okazuje szacunek.
Jak się domyślacie rodzice chłopaka byli bardzo zasmuceni, odebrali to osobiście i pytali potem syna, dlaczego dziewczyna nie czuła się dobrze w ich domu.
Ja sama miałam problemy z mówieniem na "DU" do osób starszych, ale po latach przywykłam. Nie wyobrażałam sobie powiedzenia do rodziców moich przyjaciół po imieniu.
Chłopak K trzeźwo stwierdził, że ona jednak nie jest w Polsce i jeśli chce mieszkać w Szwajcarii to jednak wypadałoby niektóre rzeczy przemyśleć. K zrobiła mu awanturę, że chce ją pozbawić jej polskości. Niestety nasza znajomość się zakończyła, ponieważ stanęłam po stronie jego. Ich dom, ich zasady, już nawet pal licho kraj.
Sytuacja się uspokoiła aż do ostatniego weekendu, kiedy były urodziny mamy chłopaka K. K zapytała jaki prezent kupić, ale koleś stanowczo powiedział, żeby nie kupowała nic, bo u nich po prostu nie daje się prezentów. Wystarczy złożyć życzenia i być po prostu. K znowu swoje i jako jedyna przyniosła prezent. Wszyscy poczuli się głupio, gospodyni nie wiedziała jak zareagować, a K była bardzo z siebie dumna. No bo z pustymi rękami się nie przychodzi i koniec.
Właśnie się dowiedziałam, że ją rzucił.
Ocena:
146
(174)
Mieszkam w Szwajcarii, ale cały czas mam konto i pieniądze na nim w polskim banku.
Tydzień temu dostałam SMS z informacją, że moja bankowość internetowa i karty zostały zablokowane i prośba o kontakt telefoniczny.
Ze szwajcarskiego numeru nie szło się dodzwonić, z polskiego koszta są dość spore, ale jak trzeba to trzeba.
Oczywiście najpierw nastąpiła weryfikacja czy ja to ja (no dobra najsampierw to było 10 minut czekania). Po kilkustopniowym upewnieniu się przez konsultantkę, że rozmawia z właściwą osobą przeszłyśmy do konkretów.
Karta została zablokowana w wyniku "podejrzanych transakcji", którą okazała się subskrybcja na YouTube, czyli prościej: zaczęłam wspierać pewnego polskiego youtubera i ta transakcja (któraś już z kolei, nie pierwsza) została przez "dział bezpieczeństwa" uznana za podejrzaną. Potwierdziłam tę transakcję. Żeby była jasność: moje "tak" w słuchawce było wystarczające, aby odblokować karty.
Bankowości internetowej nie udało mi się jednak odblokować, bo chodziło o "podejrzane logowanie z Rosji". Upewniłam się, że nie chodzi o Szwajcarię. Nie potwierdziłam tego, nigdy w Rosji nie byłam. W związku z tym trzeba wyrobić mi nowy login do bankowości internetowej, a można to zrobić TYLKO w oddziale banku.
Żebyście dobrze mnie zrozumieli: Bank miał próbę podejrzanego i ewidentnie nielegalnego logowania na moje konto z Rosji i to jest nagle mój problem. Pani nie interesował fakt, że jestem za granicą. Niestety mój pełnomocnik mógłby się pojawić w banku tylko i wyłącznie z "pełnomocnictwem szczegółowym" w którym dokładnie byłoby napisane, że może dla mnie wyrobić nowy login. Wyśmiałam Panią od góry do dołu, że jest chyba niepoważna, skąd miałabym niby przewidzieć, że moje konto w ich banku jest zagrożone atakiem hakerskim?
Krótko mówiąc, gdybym wiedziała, że się przewrócę, to bym sobie wcześniej usiadła chociaż.
Koniec końców, pełnomocnictwo ogólne zostało w oddziale banku skserowane, oddane do konsultacji do radcy prawnego banku i na szczęście zaakceptowane. A jest to pełnomocnictwo ogólne. Czyli, że pełnomocnik może w banku wszystko, na takich samych prawach jak ja.
Fakt, że bank zareagował na podejrzane ich zdaniem rzeczy na koncie to akurat spoko, ale zablokowanie mi bankowości na kilka dni utrudniło mi życie. Niektóre rzeczy szybciej i łatwiej jest robić używając polskiego konta.
Czy są tu eksperci, którzy mogą mi wyjaśnić fakt, dlaczego cały czas niektóre rzeczy można załatwić tylko w oddziale osobiście, a nie przez telefon?
Tydzień temu dostałam SMS z informacją, że moja bankowość internetowa i karty zostały zablokowane i prośba o kontakt telefoniczny.
Ze szwajcarskiego numeru nie szło się dodzwonić, z polskiego koszta są dość spore, ale jak trzeba to trzeba.
Oczywiście najpierw nastąpiła weryfikacja czy ja to ja (no dobra najsampierw to było 10 minut czekania). Po kilkustopniowym upewnieniu się przez konsultantkę, że rozmawia z właściwą osobą przeszłyśmy do konkretów.
Karta została zablokowana w wyniku "podejrzanych transakcji", którą okazała się subskrybcja na YouTube, czyli prościej: zaczęłam wspierać pewnego polskiego youtubera i ta transakcja (któraś już z kolei, nie pierwsza) została przez "dział bezpieczeństwa" uznana za podejrzaną. Potwierdziłam tę transakcję. Żeby była jasność: moje "tak" w słuchawce było wystarczające, aby odblokować karty.
Bankowości internetowej nie udało mi się jednak odblokować, bo chodziło o "podejrzane logowanie z Rosji". Upewniłam się, że nie chodzi o Szwajcarię. Nie potwierdziłam tego, nigdy w Rosji nie byłam. W związku z tym trzeba wyrobić mi nowy login do bankowości internetowej, a można to zrobić TYLKO w oddziale banku.
Żebyście dobrze mnie zrozumieli: Bank miał próbę podejrzanego i ewidentnie nielegalnego logowania na moje konto z Rosji i to jest nagle mój problem. Pani nie interesował fakt, że jestem za granicą. Niestety mój pełnomocnik mógłby się pojawić w banku tylko i wyłącznie z "pełnomocnictwem szczegółowym" w którym dokładnie byłoby napisane, że może dla mnie wyrobić nowy login. Wyśmiałam Panią od góry do dołu, że jest chyba niepoważna, skąd miałabym niby przewidzieć, że moje konto w ich banku jest zagrożone atakiem hakerskim?
Krótko mówiąc, gdybym wiedziała, że się przewrócę, to bym sobie wcześniej usiadła chociaż.
Koniec końców, pełnomocnictwo ogólne zostało w oddziale banku skserowane, oddane do konsultacji do radcy prawnego banku i na szczęście zaakceptowane. A jest to pełnomocnictwo ogólne. Czyli, że pełnomocnik może w banku wszystko, na takich samych prawach jak ja.
Fakt, że bank zareagował na podejrzane ich zdaniem rzeczy na koncie to akurat spoko, ale zablokowanie mi bankowości na kilka dni utrudniło mi życie. Niektóre rzeczy szybciej i łatwiej jest robić używając polskiego konta.
Czy są tu eksperci, którzy mogą mi wyjaśnić fakt, dlaczego cały czas niektóre rzeczy można załatwić tylko w oddziale osobiście, a nie przez telefon?
Ocena:
122
(146)
Na początku 2016 roku przyszło mi szukać mieszkania do wynajęcia, a miałam psa. Sunia była grzeczna i ułożona, no ale była.
Piekielne było to, że jeśli w ogłoszeniu nie było wzmianki o zwierzętach, to zaraz po moim telefonie się takowa pojawiała. I nie mogło być krótkiego prostego: nie, dziękuję, nie chcę zwierząt w mieszkaniu. Zadawano mi pytania m. in. na uj mi pies? Powinnam go oddać do schroniska.
Teraz moja piekielność: nawet jeśli wzmianka o zwierzętach była, to i tak dzwoniłam. Ale nie po to by ukryć ten fakt, ani żeby się o to pokłócić.
I tylko JEDNA osoba dała mi dojść w ogóle do słowa, nie rzuciła słuchawką po uprzednim wyzwaniu mnie od idiotek, które marnują ich czas.
A powiedziałam rzecz następującą: "Mam psa, który jest grzeczny i ułożony, i chętnie przyjadę z sunią na oglądanie mieszkania. Jestem w stanie dać większą kaucję w związku z tym i podpisać wszelkie papiery, jakie mi podacie pod nos, gwarantujące, że zapłacę za ewentualne psie szkody. W umowie oczywiście może też być zapis, że w mieszkaniu będzie tylko ten pies i żadnego innego zwierzęcia nie przygarnę. Zobowiążę się także do dezynfekcji przy wyprowadzce, żeby mieszkanie było jak nowe. Wszystko na papierze. Dlatego pomyślałam, że może zmienią Państwo zdanie i spróbujemy jednak się dogadać?"
I tak właśnie wynajęłam mieszkanie, właściciele nie chcieli wyższej kaucji, ale umowę dopasowali do psa, którego zresztą polubili. Uprzedzając wasze pytania: nie, nie musiałam wymieniać paneli ;) niestety jednak po 5 miesiącach musiałam uśpić sunię, ale z przyczyn zdrowotnych.
Drodzy właściciele mieszkań: KAŻDY, niezależnie od wieku, narodowości, płci czy statusu społecznego, może wam zrobić z mieszkania piekło. KAŻDY.
Piekielne było to, że jeśli w ogłoszeniu nie było wzmianki o zwierzętach, to zaraz po moim telefonie się takowa pojawiała. I nie mogło być krótkiego prostego: nie, dziękuję, nie chcę zwierząt w mieszkaniu. Zadawano mi pytania m. in. na uj mi pies? Powinnam go oddać do schroniska.
Teraz moja piekielność: nawet jeśli wzmianka o zwierzętach była, to i tak dzwoniłam. Ale nie po to by ukryć ten fakt, ani żeby się o to pokłócić.
I tylko JEDNA osoba dała mi dojść w ogóle do słowa, nie rzuciła słuchawką po uprzednim wyzwaniu mnie od idiotek, które marnują ich czas.
A powiedziałam rzecz następującą: "Mam psa, który jest grzeczny i ułożony, i chętnie przyjadę z sunią na oglądanie mieszkania. Jestem w stanie dać większą kaucję w związku z tym i podpisać wszelkie papiery, jakie mi podacie pod nos, gwarantujące, że zapłacę za ewentualne psie szkody. W umowie oczywiście może też być zapis, że w mieszkaniu będzie tylko ten pies i żadnego innego zwierzęcia nie przygarnę. Zobowiążę się także do dezynfekcji przy wyprowadzce, żeby mieszkanie było jak nowe. Wszystko na papierze. Dlatego pomyślałam, że może zmienią Państwo zdanie i spróbujemy jednak się dogadać?"
I tak właśnie wynajęłam mieszkanie, właściciele nie chcieli wyższej kaucji, ale umowę dopasowali do psa, którego zresztą polubili. Uprzedzając wasze pytania: nie, nie musiałam wymieniać paneli ;) niestety jednak po 5 miesiącach musiałam uśpić sunię, ale z przyczyn zdrowotnych.
Drodzy właściciele mieszkań: KAŻDY, niezależnie od wieku, narodowości, płci czy statusu społecznego, może wam zrobić z mieszkania piekło. KAŻDY.
Ocena:
150
(188)
Im człowiek starszy, tym trudniej znaleźć drugą połówkę.
Zaczęło się klasycznie, od pisania on-line. Muszę przyznać, że zrobił na mnie wrażenie. Poczucie humoru: jest. Stabilna sytuacja życiowa: jest. Bagaż życiowy, który pasuje do mojego: jest.
Info dla hejterów: stabilna sytuacja życiowa to dla mnie nie jest posiadanie zer na koncie, mieszkania i samochodu, tylko np. nie siedzenie w długach, narkotykach, niezakończonych sprawach rozwodowych. Chciałabym też, żeby facet miał pracę, którą lubi i która przynosi mu stabilny dochód.
Sytuacja właściwa: spotkałam się ze wspomnianym mężczyzną już po tygodniu pisania. I czar prysł. Poszliśmy na spacer, który sama zaproponowałam, nie chcę na pierwszym spotkaniu iść nigdzie, gdzie trzeba wydać pieniądze (materiał na osobną historię).
I dobrze zrobiłam, bo po kilku minutach koleś zaczął puszczać głośne i śmierdzące bąki. Myślałam, że się zawstydzi, ale na moje pytanie, czy dobrze się czuje (wiadomo, żołądek to tylko żołądek) odparł, że nie wie o co mi chodzi.
Dowiedziałam się po chwili, że przecież to sama natura i całkowicie normalna sprawa. Żebym też przestała udawać świętą, przecież "kobiety też srają" (dosł. "chicks also shit"). Poza tym wąchanie swoich bąków zacieśnia znajomość. Po kilkunastu minutach miałam naprawdę dość smrodu i po prostu pożegnałam się ozięble. Na odchodne dodał, że księżniczkuję bo szukam księcia.
Żeby była jasność: koleś puszczał głośne armaty co mniej więcej minutę i za każdym razem się śmiał, jakby usłyszał najśmieszniejszy dowcip świata.
Dobrze że nie poszliśmy do restauracji.
Dosyć randkowania on-line, przynajmniej na jakiś czas..
Zaczęło się klasycznie, od pisania on-line. Muszę przyznać, że zrobił na mnie wrażenie. Poczucie humoru: jest. Stabilna sytuacja życiowa: jest. Bagaż życiowy, który pasuje do mojego: jest.
Info dla hejterów: stabilna sytuacja życiowa to dla mnie nie jest posiadanie zer na koncie, mieszkania i samochodu, tylko np. nie siedzenie w długach, narkotykach, niezakończonych sprawach rozwodowych. Chciałabym też, żeby facet miał pracę, którą lubi i która przynosi mu stabilny dochód.
Sytuacja właściwa: spotkałam się ze wspomnianym mężczyzną już po tygodniu pisania. I czar prysł. Poszliśmy na spacer, który sama zaproponowałam, nie chcę na pierwszym spotkaniu iść nigdzie, gdzie trzeba wydać pieniądze (materiał na osobną historię).
I dobrze zrobiłam, bo po kilku minutach koleś zaczął puszczać głośne i śmierdzące bąki. Myślałam, że się zawstydzi, ale na moje pytanie, czy dobrze się czuje (wiadomo, żołądek to tylko żołądek) odparł, że nie wie o co mi chodzi.
Dowiedziałam się po chwili, że przecież to sama natura i całkowicie normalna sprawa. Żebym też przestała udawać świętą, przecież "kobiety też srają" (dosł. "chicks also shit"). Poza tym wąchanie swoich bąków zacieśnia znajomość. Po kilkunastu minutach miałam naprawdę dość smrodu i po prostu pożegnałam się ozięble. Na odchodne dodał, że księżniczkuję bo szukam księcia.
Żeby była jasność: koleś puszczał głośne armaty co mniej więcej minutę i za każdym razem się śmiał, jakby usłyszał najśmieszniejszy dowcip świata.
Dobrze że nie poszliśmy do restauracji.
Dosyć randkowania on-line, przynajmniej na jakiś czas..
Ocena:
225
(247)
Korzystałam ostatnio z publicznej toalety na dworcu kolejowym. Toaleta była całkiem czysta, aczkolwiek pomieszczenie z umywalkami miało tak mokrą i brudną od butów podłogę, że aż się kleiła. Elektryczne suszarki bezdotykowe były umieszczone na przeciwległej ścianie do tej z umywalkami.
Przede mną z umywalki korzystała kobieta, która na głos komentowała ten syf, głośno klnąc. Narzekała na to, że nikt tu chyba nie sprząta cały dzień, i że nie można w ogóle dojść nawet, żeby umyć ręce.
Po czym przeszła od umywalki do suszarki odwracając się, ale nie strzepując rąk W OGÓLE, więc woda z nich poszła na podłogę.
Ja natomiast strzepałam ręce całkowicie nad umywalką, do sucha. Owszem, trochę mi to zajęło, ale mam codzienną praktykę przy zakładaniu soczewek kontaktowych ;)
Nie mnie oceniać układ toalety co gdzie się znajduje, ale ta sytuacja z boku była po prostu komiczna. Tak jakbyś palił papierosa i narzekał na to że w powietrzu śmierdzi tytoniem :D
Przede mną z umywalki korzystała kobieta, która na głos komentowała ten syf, głośno klnąc. Narzekała na to, że nikt tu chyba nie sprząta cały dzień, i że nie można w ogóle dojść nawet, żeby umyć ręce.
Po czym przeszła od umywalki do suszarki odwracając się, ale nie strzepując rąk W OGÓLE, więc woda z nich poszła na podłogę.
Ja natomiast strzepałam ręce całkowicie nad umywalką, do sucha. Owszem, trochę mi to zajęło, ale mam codzienną praktykę przy zakładaniu soczewek kontaktowych ;)
Nie mnie oceniać układ toalety co gdzie się znajduje, ale ta sytuacja z boku była po prostu komiczna. Tak jakbyś palił papierosa i narzekał na to że w powietrzu śmierdzi tytoniem :D
Ocena:
117
(145)
1 2 > ostatnia ›
« poprzednia 1 2 następna »