Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

szczerbus9

Zamieszcza historie od: 23 maja 2018 - 20:00
Ostatnio: 5 marca 2024 - 19:09
  • Historii na głównej: 23 z 73
  • Punktów za historie: 2664
  • Komentarzy: 217
  • Punktów za komentarze: 735
 

#84060

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zacząłem się leczyć psychiatrycznie. Schorzenie raczej popularne, znane i czasami niedoceniane przez ludzi. Tylko że ja mam pecha do "lekarzy".

Od psychiatry dostałem lek. Brałem go, ale było coraz gorzej. Niby norma przy psychotropach, ale to była przesada. Lek zabrał mi to, co mi z życia zostało. Ulotka potwierdziła obawy. Miałem sporą część działań niepożądanych, w tym 2 z 5 z zaleceniem kontaktu z lekarzem.

Już następnego dnia po przeczytaniu ulotki poszedłem do przychodni, ale najbliższy termin, w jakim moja pani doktor w ogóle będzie w przychodni, to następna, już umówiona wizyta. Odszedłem z kwitkiem, chociaż poniekąd słusznie. W innej przychodni nie będzie mojej karty. Inny lekarz, nawet rodzinny, nie będzie znał przypadku. Bałem się stosować ten lek, więc go nie brałem.

W końcu doczekałem do dnia wizyty. Na wizycie ręce mi opadły. Gdy zapytała się o stosowanie leku, uczciwie powiedziałem, że nie biorę i dlaczego.

W odpowiedzi usłyszałem: "Niepotrzebnie pan ulotkę czytał”. Dostałem zalecenie dalszego stosowania i wizyty za miesiąc...

Psychologa pomijam. Nie umiem do niej mówić. Czasem tak jest, że z jedną osobą przegadasz noc, z inną słowa nie zamienisz. Na pierwszym spotkaniu kac gigant, na ostatnim pogoniła mnie po około 15 minutach (wizyta 45 minut), gdy cały tydzień szykowałem się, co mam jej powiedzieć. Na następne miałem prowadzić dziennik uczuć i przygotować temat.

Dziennik jest, tematu brak do dziś. Na wizytę nie poszedłem... Może to mój błąd, ale nie widzę w tym sensu. Przynajmniej u tego psychologa.

Lekarz Psychiatra

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 99 (133)
zarchiwizowany

#84094

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Siedzę w poczekalni do lekarza medycyny pracy i przyznam sie, że mi się nudzi...

Przypomniało mi sie małe faux pas mojej przychodni gdy robiłem badania wstępne przy przyjęciu do pracy. Dostałem oczywiście orzeczenie o zdolności do pracy, ale w wyniku błędu lekarza tylko na jeden dzień... Sam nawet nie czytałem orzeczenia w wierze, że wszystko jest tam jak należy.

Udało się to jednak załatwić przez firmę...

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -8 (24)

#83811

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia ode mnie ze wsi. Dla ścisłości, było to co najmniej 7-8 lat temu.

Moja wieś jest w typie galicyjskim, zunifikowanym - czyli małe gospodarstwa, cienkie długie pola, a na dodatek od wyludnienia ratują nas ludzie przeprowadzający się z miasta i szukający spokoju (kiedyś o nich pisałem, ale to gdzie indziej).

Jak to na małych wsiach na wschodzie, wciąż mamy zamiłowanie do starych ciągników i improwizowanych wynalazków, takich jak sprężarka do pompowania kół z lodówki. I to właśnie w takim spotkaniu Ursusa C-330 ze sprężarką... Wygrała lodówka.

Zaczęło się niewinnie. Właściciel ciągnika chciał dopompować koła, więc podpiął sprężarkę i pompował. Lodówka nie ma jakiejś specjalnej wydajności, ale ciśnienie daje konkretne - więc nasz Bohater poszedł "Na Chwilę" do domu.

W międzyczasie odpalił TV i prawdopodobnie przy wspomnianym serialu zapomniał o Bożym Świecie... Po pewnym czasie jednak sobie przypomniał, wyszedł na podwórko i zamarł. Ciągnik już leżał na boku bez tylnej ćwiartki w kałuży krw... Oleju. Sprężarka nadal, niewzruszona, tłoczyła zabójcze powietrze...

Ciśnienie, zamiast zerwać wężyk z wentyla, rozerwało dętkę. Dalej poszło w felgę, zdematerializowało zwolnice, uszkodziło tylny most, a nawet przekładnię główną. Spodziewałbym się raczej, że pójdzie w oponę, ale to tylko dla ciągnika „bezpieczniejsze".

Na szczęście nikogo tam wtedy nie było. Nie chciałbym oberwać w zęby czy to kawałkiem felgi, czy częścią z ciągnika. Nawet jakbym oberwał kawałkiem opony, ciężko bym miał się podrapać po łysinie czy poczuć wiatr we włosach.

Zastanawiam się, czemu nie usłyszał huku. Przecież to musiało konkretnie j3bnąć...

Wieś

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 90 (160)
zarchiwizowany

#83947

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Stereotypy, stereotypami, ale pożądek musi być... Jeżdżę znienawidzonym niemieckim autem, które ma pecha do kierowców... Jednak zawsze staram się zachować kulturę jazdy. Pomijam traktowanie mnie jak trędowatego na drodze, bo to co ostatnio odwalają piesi przechodzi dobry smak i rozsądek...

Chodzi mi o przejścia i ludzi idących od mojej lewej. Ja mam jaszcze ładny kawałek do przejścia, z drugiej auta ciut bliżej, ale pieszy wychodzi. Jednak w pół tamtego pasa się zatrzymuje, jakby myślał, że go nie przepuszczę.

Jest to różnie piekielne. Od ledwie irytującego na drogach osiedlowych, przez WTF na ruchliwej jednopasmowej wylotówce (bez wysepki), oraz FacePalm na ruchliwej jednopasmowej drodze w centrum, gdzie przejście jest podzielone szeroką wysepką (starsza pani zatrzymała sie na pasie ruchu, ruszyła dopiero gdy się zatrzymałem?!).

Te przypadki zdarzają mi się ciągle, a dziś nastąpiła kumulacja.

Miasto droga

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -13 (15)
zarchiwizowany

#83925

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Od nowego roku, dzień w dzień, ktoś lub coś mnie wk00rwi... Niby normalka. Ktoś by stwierdził, że gniew nie jest aż taki zły. Tylko, że aby do pewnego stopnia, bo mnie częściej niż raz na 2 dni aż telepie, oraz mam nieustanną chęć mordu i zniszczenia... Jeszcze nie ma 3 tygodni, a opiszę jak to się zaczęło...

Zaczęło się jeszcze w sylwestra. Mieszkam z Lubą u moich rodziców*. Na Sylwestra przyjechała Siostra z Ślubnym i zrobiła się taka mini imprezka jak na imieninach. Mi się nie chciało schodzić. Już wypraktykowane w takich przypadkach. Kobiety znajdą wspólny temat, Ojciec z Szwagrem piją i gadają. Ja nie mogę pić*, poza tym Szwagier ma jakąś parszywą łapę*. Więc zgodnie z powiedzeniem, że nie pijący jest niepewny, siedzę przy tym stole jak d00pa... Nie trudno było się domyślić, że ciągle było chodź i chodź, i proponowanie alko... W końcu Mama się po nas wybrała i zrobiła to w czym jest po prostu świetna. Wyklinała mnie od odludków, dzikich (etc), oczywiście szantażując płaczem. Nie będę cytował całego wywodu. Szlak mnie trafił do reszty, foha strzeliłem i nie zszedłem na dół.

Jakby tego było mało, to Luba wbiła mi jeszcze ćwieka, schodząc do nich. Niby nic, ale byłem dobity i niewiele mi było potrzebne do "szczęścia"...

Wyjaśnienia:
* Mieszkam z rodzicami, ale dom należy już do mnie, a na wynajem mnie nie stać... Z tego też wynikają śmiszne sytuacje, jak ostatnio z płytkami
* Nie pije bo mam antydepresanty przepisane. Leczenie da się podsumować "Mam pecha do lekarzy"
* Nie raz tak było, to chyba już jakaś klątwa. Z innymi piłem 2x tyle i nic mi nie było. A z Szwagrem, zaraz mnie bierze na wymioty, a kac jest nie do wytrzymania...

Dom

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -15 (29)
zarchiwizowany

#83883

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Przypomniało mi się coś jeszcze z gimnazjum... Od kilku dni mamy piękną zimę, a dziś napi3rdala śniegiem od samego rańca (ciężko to nazwać opadem). Służby ciut przegrywają walkę z naturą, a ja czekam już na kolejną część do samochodu by w końcu naprawić kontrolę trakcji. Jak już kiedyś wspominałem mam dużego diesla w aucie z tylnym napędem. Więc nadmiar momentu obrotowego daje o sobie znać i nieumiejętnie (odpowiednio) prowadzony lata bokami jak na zawodach drift-open.

Ale tak na prawdę chodzi mi o jedyną (i jedyną) wpadkę komunikacji miejskiej w czasie, gdy chodziłem do gimnazjum.

Szkoła jest usytuowana na osiedlu średniej wielkości miejscowości, co ważne na dość sporym wzniesieniu. Autobusy zwykle omijały to miejsce jadąc prosto do miasta, ale na potrzeby szkoły dwa razy dziennie emki (lokalna nazwa komunikacji miejskiej) podjeżdżały pod szkołę. Prowadził tam dość stromy podjazd...

Zaśnieżenie ulic było porównywalne z dzisiejszym, więc bielutko jak na skandynawskiej pocztówce. Dojeżdżamy pod feralne wzniesienie, autobus pełny dzieciaków i ktoś rzuca hasło o dociążaniu osi, bo nie podjedziemy... Większość osób przeszła i stłoczyła się na długości około 1/3 całego autobusu... Oczywiście z przodu... Podaruje sobie tłumaczenie lub udowadnianie, że to RWD. Lepiej zdradzę trochę fizyki. Żeby polepszyć trakcję dociąża się oś napędzaną. W przednim napędzie wiadomo jest silnik, w tylnym nie raz się spotyka ludzi wożących balast (najczęściej worki z piaskiem). Jednak nie wolno przesadzić, a najlepszym rozkładem mas jest 50/50...

Skoro młodzież nawet wstawała z miejsc siedzących by przejść na przód, doszło do przeciążenia przedniej osi. Tył stracił trakcję i musieliśmy iść pieszo do szkoły... Gdyby zostali na swoich miejscach (większość stała po środku pojazdu), lub przeszli na tył, podjechali byśmy.

Znowu głupota i brak wiedzy zwyciężyły nad techniką i powieliły stereotypy. Trochę mi teraz głupio słuchać wywodów jakie to straszne RWD, zwłaszcza jak sam mam i jestem zadowolony...

Komunikacja miejska

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -7 (29)

#83770

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sprawa dość nietypowa, a może się przyjmie...

Ostatnio miałem do przewiercenia otwór D12, w materiale twardszym niż standardowe 235 czy nawet 355 (dwa podstawowe gatunki stali konstrukcyjnej).

Poszedłem więc do sklepu po nowe wiertło, licząc, że fabryczne naostrzenie będzie tu strzałem w dziesiątkę. Dodatkowo wybrałem najdroższe wiertło, pięknie oznaczone lepszymi osiągami wyrażonymi w procentach...

Dotarłem do garażu, na wiertarkę i wiercimy... Przynajmniej próbuję, bo nic nie idzie... Cisnę, wiertło się grzeje, a nie idziemy do przodu. Na początku myślałem, ze materiał taki twardy, później zauważyłem, że wiertło lekko się stępiło... Moja szlifierka to jakaś kpina, ale jest, parę sekund, kątów nie zmieniałem i z powrotem w wiertarkę... Tym razem samo szło, aż ciężko było wiertarkę utrzymać...

Wniosek... Chyba kupiłem tępe wiertło. Problem w tym, że większość narzędzi w sklepach jakie oglądam są zwyczajnie tępe. Nie nadają się do pracy, a niektóre, zwłaszcza siekiery, wymagają naprawy...

narzędziowy

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 137 (173)
zarchiwizowany

#83800

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dostałem ostatnio zwolnienie lekarskie. Powód, depresja i podejrzenie wypalenia zawodowego. Uważam, że to przez stres w pracy. Robotę swoją lubię, ale szefostwo chyba och00jało... Spawaczy jest za mało względem monterów i roboty, więc jest cały czas rwanie 4 liter, latanie od stanowiska do stanowiska, a na dokładkę moje parszywe szczęście do podpadania... Ktoś musiał paść, a że padło na mnie... Trudno się mówi...

Jednak chciałbym się podzielić echem otoczenia na moje zwolnienie.

Pierw pozytywne. Jedynie Luba i Majster. Podejście z założenia wspólne. Wypocznę i trochę więcej czasu spędzę z Lubą...

Trochę gorzej, ale jeszcze w granicach obojętności byli rodzice. Ojciec stwierdził, że to za wcześnie na tego typu zwolnienia. Bo kiedyś to się chodziło do pracy i jeszcze samemu dom budowali i pole obrabiali. Spoko, sam też tak dawałem radę, gdy szef nie przeginał... Mama ograniczyła się do stwierdzenia, ze niepotrzebnie brałem zwolnienie.

Najlepsza w tym temacie jest Siostra. Wyjechała na mnie, ze nie powinienem wychodzić do garażu bo mi się ZUS przywali i będę miał problemy. Nie przeszkadza to jej zlecać mi robót domowych z czystą, z serca płynącą złośliwością. Dodam, że Siostra nie mieszka z nami... O ile prace takie jak mycie garów, czy wieszanie firanek nie należą dla mnie do najprzyjemniejszych, robiłem je. Najbardziej mi przeszkadza ten jej ton i złośliwość. Tak jakby się chciała pokazać, że to ona jest tu panią... Sorry Sister, kark mnie pobolewa i się nie chce zgiąć...

Odpuszczę sobie złośliwe docinki Szwagra, czyli męża wspomnianej Siostry. Złośliwe, dziecinne i mało rozgarnięte. Dobrze, że mało się pokazuje, ma jakieś niewypowiedziane "ALE" do mnie, mojego samochodu i mojej Luby. Sytuacja się skokowo zaostrzała po kolei gdy kupiłem auto i poznałem Lubą.

Jest jeszcze coś. Mam lekki wyrzut sumienia. Nie wobec zakładu. Nagrabili sobie i niech cierpią... Ciekawe czy Dyrektor rwie włosy z głowy. Żal mi Kolegi. Został sam z tym wszystkim, znaczy jako spawacz. Też zostawałem sam i wiem ile to kosztuje wysiłku. Za równo fizycznego, jak i psychicznego. Co gorsza rozmawiałem z nim i przypomniały mi się początki mojego wypalenia. Jak tak dalej pójdzie to ja wrócę z zwolnienia a Jego trzeba będzie ratować. O ile zakładałem, że się Kierownik się ogarnie i zobaczy, że coś jest nie tak, zapomniałem, że teraz zaorzą Kolegę...

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -1 (59)
zarchiwizowany

#83690

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Są... Nareszcie, piękne bielutkie, ładnie kontrastują na czarnym asfalcie... Tak, mówię o liniach na jezdni, czyli oznakowaniu poziomym... Dokładnie chodzi mi o oznakowanie na trasie 12 od mostu w Puławach w stronę Radomia, do świateł w Anielinie (formalny koniec obwodnicy Puław), a na potrzeby historii do pierwszego zjazdu (Bronowice). Pisałem już o tym, że remonty u nas pełną gębą...

Jako, że apokalipsa braku wydzielonych pasów to już pieśń przeszłości, opiszę 2 potencjalnie niebezpieczne dla mnie sytuacje i jednego Szeryfa Lewego Pasa z jakim jeszcze się nie spotkałem.

1. Sprasowany przez TIR-a
Jak co rano jadąc do pracy wjeżdżałem na obwodnicę. Przed ostatnim zakrętem odruchowo już spojrzałem w "tył". Zwykle pomaga mi to ocenić sytuacje czy mogę niemal od razu wjeżdżać na lewy i pojechać... Tym razem była tam tylko ciężarówka z naczepą, ale wydawała mi się coś za blisko. Zwolniłem i w sumie to uratowało moje boczki. Gdy wyjechałem, uwzględniając fakt, że wyjechałem niemal po samym krawężniku, gigant sięgał pół samochodu... Dokładnie, gdybym nie zwolnił byłbym pomiędzy ciągnikiem i barierą, ale miejsca starczało góra na 3/4 samochodu... A oznakowanie, na ślimaku nie było nic wskazującego na jakiekolwiek utrudnienia lub wskazującego na brak oznakowania poziomego. Nie było nawet STOP-u. Z poziomego w tym czasie były te cienkie linie, którymi drogowcy trasowali jak mają później malować na stałe. Sam te cienkie linie z taśmy traktowałem jak normalne oznakowanie, ale dla kierowców ciężarówek były chyba słabo widoczne, bo wielu jeździło w ten sposób.

2. Nietrzymanie pasa ruchu.
Tym razem jechałem od Puław. Gdy kończy się most i estakada jest małe przesunięcie, bo zaczyna się pas zieleni na nasypie. Dosłownie o pół pasa ruchu. Zwykle każdy się trzymał odskoku, nawet bez na trasowanych cienkich linii (które wtedy już były). Tam też kończy się oznakowanie (na moście i estakadzie cały czas było).
Wieczór, padał lekki deszcz, więc prawy pas magicznie zwolnił do 70-80 km/h. Dozwolone jest znacznie więcej (teraz to ekspresówka), więc leciałem sobie cit szybciej lewym w nadziei, że mi nikt nie wyskoczy z prawego... Tak się złożyło, że na rozszerzeniu byłem jakieś 1,5 długości za feralnym pojazdem (mały dostawczak, chyba peugeot partner). O ile cała kolejka grzecznie zjechała bliżej prawej, tak ten został na środku drogi. Oczywiście dałem po heblach, bo bym mu zrobił z tyłka garaż... Dopiero wtedy domyślił się co robił nie tak...

3. Szeryf.
Historia trochę spoza tematu. Też na tej trasie, ale jej finał już był w miejscu z normalnie wytyczonymi pasami ruchu. Ale to dodaje jej pikanterii.
Jak to na jesieni padał deszcz, czyli prawy 70-80, a ja ciut szybciej i tradycyjnie czatujemy, czy nikt nie pcha się przed maskę. I jest, na szczęście kilka długości dalej, na tyle daleko, że nie musiałem ostro hamować, ale na tyle blisko, że hamowanie silnikiem nie wystarczyło. Jak dla mnie spoko, byle by zebrał dzikie konie, przyspieszył i wyprzedził tych przed sobą... Było by tak pięknie, ale nie. Kierowca postanowił jechać na równo, tym samym blokując pas. W końcu się zdenerwowałem i mignąłem mu światłami. Ruszył się, ale... Gdy wyprzedził i byłem pewien, że wróci grzecznie na prawy, a ja zniknę zaraz za horyzontem, Szeryf zablokował oba pasy. Jak? Po prostu zamiast zjechać całkowicie, postanowił jechać okrakiem środkiem jezdni i zwolnić. Podejrzewam, że wyprzedzeni też musieli hamować by nie wjechać mu w kuper. Gdy się ogarnąłem z szoku co się dzieje otrąbiłem Szeryfa... Słysząc ciągły, nieprzerwany klakson z tyłu zwątpił w swoje metody i słuszność celów...

droga

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -12 (16)
zarchiwizowany

#83651

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Kupujmy Polskie Produkty!

Jeszcze nie tak dawno takie hasło rozbrzmiewało na ustach każdego patrioty, zwłaszcza tych "Na Pokaz". Częstą odpowiedzią było, że nas na nie nie stać, a dziś jestem w stanie od krzyknąć "GDZIE?!" Bo powoli zabiera nam się wybór...

Mieszkam w okolicy 50 tysięcznego miasta na wschodzie. Żaden gigant, ale oprócz mnie tam na zakupy przyjeżdżają ludzie z 6 (!) okolicznych miasteczek. Wiadomo jak wyglądają zakupy w mojej i takiej sytuacji. Jedzie się, często nie w pojedynkę, pod super/hiper market i ładuje wózki do pełna... Tylko czym...

W mieście jest 5 normalnych supermarketów, łącznie 4 dyskonty dwóch gigantów, 2 galerie handlowe, 2 markety budowlane i niezliczona ilość Ropuszek, które już niemal wyparły osiedlowe sklepiki... Czyli nawet tu nie ma wyboru...

Tak chodząc pomiędzy półkami, od kilku lat obserwuje dziwne zjawisko. Marki znikają z półek. Pamiętam jak wchodziły supermarkety. To był prawdziwy szał, można było wszystko kupić. Wybór, a co za tym idzie różnice cen były ogromne. Dziś jest już tragedia i nie ważne gdzie pójdę. Poszczególne sklepy różnią się jedynie zasięgiem w okrojeniu asortymentu. A najgorzej jest sklepie do którego mam najbliżej i to na jego przykładzie opiszę sytuację. Od czasu do czasu pojawiały się promocje przekraczające zdrowy rozsądek. Tak to wyglądało jakby mieli po kilka palet towaru z krótkim terminem ważności, ale wszystko było w porządku. Od kasjerki dowiedziałem się, że to "Kasowanie Marki". Promocje już powoli się kończą, bo niewiele już na półkach zostało... Większość działów już należy do gigantów. Oprócz nich jest trochę marek premium, trochę marki własnej marketu, która nie odbiega ceną i jakością od gigantów, oraz najtańsze produkty które obawiam się, że zaszkodzą zdrowiu mojemu i mojej rodziny. A gdzie reszta asortymentu? Gdzie mniejsze, lokalne produkty, które nie przerażają ceną, a są dobrej jakości.

Nie jestem bogaczem by kupować marki premium na co dzień. Na gigantów też często mnie nie stać, a ich jakość, przynajmniej dla mnie, jest stanowczo za niska w porównaniu do ceny. Czasami biorę marki własne, ale to też trzeba wiedzieć co brać. Skąd więc wiem, że lokalni producenci jeszcze istnieją. Bo czasami los rzuci mnie gdzieś poza markety u mnie w mieście. Czasami jest to osiedlowy sklepik gdzieś w zakazanej dzielnicy, gdzie jest po kilka produktów. Czasami gdzieś w knajpce lub na stołówce coś się zauważy. Czasami od znajomych. Do napisania historii finalnie skłoniła mnie wizyta w większym, wojewódzkim mieście. W tamtejszym hipermarkecie jeszcze były produkty tych małych lokalnych firm. Zastanawiałem się czy by nie robić zakupów w mieście wojewódzkim, ale to trochę za daleko, osiedlowe sklepiki też odpadają, a na hurtownie, czy bezpośrednio od producenta...

Puki co boję się tej sytuacji. Idę do sklepu i nie wiem co kupić. To za drogie, to ohydne, tego nawet pies nie chce jeść... Chcę kupować lokalne produkty, nie tylko z potrzeby patriotycznego serca, ale nie mogę. Problem jest poważny.

sklepy

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 18 (100)