Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

szczerbus9

Zamieszcza historie od: 23 maja 2018 - 20:00
Ostatnio: 5 marca 2024 - 19:09
  • Historii na głównej: 23 z 73
  • Punktów za historie: 2664
  • Komentarzy: 217
  • Punktów za komentarze: 735
 
zarchiwizowany

#83389

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Kupowanie auta często przypomina przeprawę przez piekło, zwłaszcza, jak są nietypowe wymagania do pożądanego auta, czyli wykraczają poza 4 koła i stan techniczny pozwalający na dalszą jazdę...

Tak było w moim przypadku. Wymagania 4 lub 5 drzwi (sedan lub kombi) RWD i oszczędny silnik przy niebezpiecznie niskim budżecie. Jak wiadomo, cenę wolałbym zbijać na karoserii, czy drobnych poprawkach, a nie dokupować drugi silnik, czy nawet skrzynię...

Wymienię kilka aut, które sam oglądałem, oraz na pocieszenie wymianę, o której mi kolega opowiadał. Od razu zaznaczę, że wszystkie auta były w świetnym stanie przez telefon, odpicowane (dodatkowe wyposażenie, specjalne pakiety itp), oraz miały ciepłe silniki (na zimnym słychać więcej wad).

Samochód 1

Pojechałem z kolegą. Nie mogliśmy znaleźć adresu, więc zapytaliśmy stojącego na drodze człowieka. To do niego dzwoniliśmy, skierował nas na inne podwórko, na którym nie było samochodu! Dobra, nie trwało to nawet minuty i jest. Koledzy wzięli go, by pojechać do jednego i na szybko umowę podrukować. Oglądamy, jak w ogłoszeniu kilka purchli na błotnikach. OK, jazda próbna i szok. Przy każdym, nawet delikatnym dodaniu gazu jakby ktoś walił w podłogę bagażnika dużym młotem. Podejrzenia to napęd od skrzyni biegów (łącznik, wał, dyfer, półosie) i tylne zawieszenie (wózek i mocowanie). Sprzedający przyznał się, że próbował wymieniać dyfer, ale podał za niską cenę i przyznał się, że dla tego sprzedaje... Podziękowaliśmy.

Samochód 2

Był dość daleko. Wszystko fajnie pięknie do wjechania na ostatnią prostą. Ktoś ewidentnie wykończył kilka kompletów opon na tym asfalcie. Podjeżdżamy, odpalamy silnik i... zatykamy uszy. Dźwięk gdzieś pomiędzy gwizdem i szumem zużytego łożyska. Sprzedawca zapytany poczerwieniał, potem mieszał w zeznaniach. Najpierw nie wiedział, później zganiał na niemal cały osprzęt silnika. Dźwięk pochodził z wnętrza silnika i według znajomych mechaników, internetu i kilku innych źródeł to uszczelka pod głowicą. Szkoda tylko, że to jeden z tych legendarnych silników, bo naprawa kosztowała by sporo. Przynajmniej wiemy kto zostawił tam te ślady...

Samochód 3

Podjeżdżamy, oczywiście spóźnieni, czyli już po ciemku. Parę rzeczy z karoserii było robionych, nie tak jak powinno niestety. Gorzej było w środku. W środku nic do siebie nie pasowało i nic nie działało poprawnie. Po odpaleniu silnik wydaje się nieźle pracować, ale pali się "Chec". Mam czytnik błędów, który pokazał kilka czujników do wymiany. Jazda okazała się tragedią. Brak hamulców, sprzęgło zdaje się ślizgać, wspomaganie nie działa, a pod niektórymi biegami czuć na lewarku pracujące tryby. Oczywiście największą zaletą auta jest tylna kanapa, która ma wmontowane coś w rodzaju tego podwyższenia dla dzieci w wieku wczesnoszkolnym...

Samochód 4

Mój faworyt, gdyby nie drobny szczegół. Auto zadbane, to i cenione, ale warte swojej ceny. Mimo delikatnego nagięcia budżetu chętnie bym kupił. Oczywiście silnik ciepły, oraz sprzedawca chyba nie był na tyle głupi by źle odczytać datę z pieczątki w dowodzie rejestracyjnym. Przegląd był nieważny grubo ponad miesiąc, a sprzedający na prawdę wydał mi się głupi. To było w piątek wieczorem, więc umówiłem się z sprzedającym, że go wezmę, ale muszę go posłuchać na zimnym, oraz ma mieć przegląd. Dzwonię jak się umówiliśmy i okazuje się, że sprzedany. Zaraz poszły teorie, że przeglądu nie przeszedł, a mi się aż żal zrobiło.

Samochód kolegi kolegi...

Kolega tego kolegi co mi pomagał w zakupie, wymienił się. Miał mniejsze, mniej cenne auto i poleciał na markę jak w moim przypadku. Miał być zadowolony z nabytku, do puki wspólny znajomy nie obejrzał zakupu. Najsłabsza wersja silnikowa, z silnikiem do naprawy, oraz kiepsko zrobioną karoserią. Nie pamiętam jak z resztą mechaniki, ale widziałem minę szczęśliwego posiadacza... A myślałem, że tego typu minę można zobaczyć u osoby dowiadującej się, że ma HIV lub raka... Podobno oddał całkiem dobre i sprawne autko, które mimo niższej katalogowej, było warte więcej.


Wszystkie samochody pochodziły z prywatnych ogłoszeń, które na wielu forach są polecane jako ci lepsi sprzedawcy. Komisy mają być niewarte uwagi, ale sam mam już 3 auto z komisu, jest jeszcze kilka po rodzinie i jedyne naprawy bezpośrednio po zakupie to drobne poprawki rodem z stodoły pana Miecia...

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 6 (66)
zarchiwizowany

#83329

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
W poprzednie wakacje spotkałem się z internetową znajomą. Znajoma miała plener malarski w mojej okolicy. A, że to kobieta w już średnim wieku, a ja raczej młody, to plan był prosty. Pokazać okolice, napić się kawy i pogadać na luzie jak dotąd przez internet. Napotkaliśmy jednak mały problem...

Problemem okazał się pan Piekielny, również w średnim wieku. Jak się w międzyczasie dowiedziałem, Piekielny to nachalny adorator Znajomej. Podobno nawet zawstydził Ją...

Gdy oprowadziłem Znajomą po okolicy siedliśmy przy stolikach w ogrodzie jej pensjonatu. Wtedy piekielny pierwszy raz pokazał rogi. Podszedł do nas z miną i postawą "Patrz gnoju jak to mężczyźni robią" i wchodząc nam w słowo wręcz podrywał Znajomą z widocznym jej zdegustowaniem. Dobrze, że oprócz postawy nic sobą nie reprezentował. Szybko go sprowadziłem do parteru samą rozmową. Tylko byłem tam nie dla Piekielnego.

Na wystawie grupy odpuścił i mieliśmy chwilę spokoju. Za to później znowu się do nas przypałętał. Działał mi już na nerwy, ale sytuacje rozładowała potrzeba Znajomej. Przeprosiła nas na chwilę, a ten do mnie czy zostaje na noc. I wpadł mi pomysł. Wziąłem telefon i napisałem SMSa do Znajomej. Coś w stylu "Chcesz się go pozbyć, ciągnij mnie na górę". Telefon, się okazało zostawiła przy nas, ale szczęście się nie domyślił. Gdy wróciła powiedziałem, że coś było słychać z torby. Przyszła z kawą, odczytała, dopiła i praktycznie za rękę i ciągnie do pokoju.

Gdy zniknęliśmy z zasięgu Piekielnego wyjaśniłem sprawę i cieszyliśmy się spokojną rozmową do późna...

Gdy wychodziłem jeszcze siedział samotnie przy stoliku. Posmutniał jak nas zobaczył. Chyba dla tego, że Znajoma wysiliła się na wyjątkowo lekki krok...

Wierząc relacjom Znajomej, Piekielny już następnego dnia przypomniał sobie o żonie, a cała grupa wrzała na mój temat...

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -1 (37)

#83057

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W odpowiedzi na historię https://piekielni.pl/83054, bo mi się coś przypomniało.

Temat ten usłyszałem od kolegi z pracy. Mieszkam nie tak daleko od Kazimierza Dolnego, a ten kolega w bezpośredniej bliskości, dokładnie na południe od miasteczka. Teren wybitnie rolniczy, głównie sadowniczy. Ostatnio pojawiła się też moda na kupno działek i budowę domków letniskowych przez ludzi z stolicy, tzw. Warszawkę (określenie stosowane do tych ludzi).

Otóż Warszawka potrafi zadzwonić na Policję na jadące z pola ciągniki. Jest to uciążliwe dla rolników, bo gdy parę osób zadzwoni, Policja dla własnego świętego spokoju wysyła patrol.

Zazwyczaj podobno już się nie czepiają, ale zatrzymują do kontroli dla wspomnianego spokoju. Przy okazji mącą spokój rolnikom. W kabinie jest dość głośno i nie jest aż na tyle szczelna, by nie śmierdziało w środku. Do tego zmęczenie po całym dniu i już by chcieli być po prysznicu w łóżku.

Pomijając stopień wygłuszenia ciągników, nie ma zakazu poruszania się nimi w godzinach nocnych. Zostając w temacie oprysków, jest nawet nakaz pryskania wieczorem i w nocy, ze względu na pszczoły. Częściowo istotnym szczegółem jest sposób opryskiwania sadów. Trzeba przejechać każdym rzędem, przez co schodzi dość długo.

Jeszcze rozumiem delikatne upomnienia o światła czy rażące usterki, ale uporczywe dopi3rdalanie się już wykracza poza mój dobry smak.

Nasze rodzime Ursusy C-300 to naprawdę świetne ciągniki. Proste i wytrzymałe mechanicznie, wystarczy o nie trochę zadbać, bo jeżdżą i pracują pomimo ponad 30-40 lat w polu.

Chciałbym zobaczyć dzisiejsze ciągniki po takim czasie...

pole droga wieś

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 115 (175)
zarchiwizowany

#83138

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wczoraj miałem (nie) przyjemność spędzić 3 godziny w starostwie powiatowym, rejestrując auto. No cóż, nie zawsze przychodząc pół godziny przed otwarciem urzędu dostanie się dobry numerek. Dla zobrazowania sytuacji miałem numer 23, ale to za chwilę.

Tak na prawdę historia dotyczy szczupłej Blondynki, która jak mniemam miała pierwszy numerek. Z od razu Panią pozdrawiam, przekazuje wyrazy uznania za cierpliwość i życzę więcej szczęścia przy kolejnych wizytach w urzędzie.

Czemu... Ta pani spędziła około 2 godziny stercząc przy okienku, aż by się chciało przyrównać "Jak ch... na weselu".

W moim lokalnym urzędzie bileter z ekranami, poczekalnia i okienko informacyjne są na korytarzu, a 6 okienek na sali za przeszklonymi drzwiami (1-5 rejestracja, 6 inne adnotacje). Dodatkowo wspomnę, że kasa do wpłat gotówkowych jest przy głównym wejściu, w innym skrzydle budynku. Jest też tradycja po PRL-owska by przychodzić wcześnie rano i stawać do kolejki. Tak więc urlop i rano do urzędu. Bilet późny, więc wypełniłem wniosek, sprawdziłem w informacji i poszedłem po bułki do pobliskiego sklepu. Gdy wróciłem zaciekawiło mnie czemu przy jednym z okienek jest nadal pierwszy numerek. Na tym etapie zganiałem na zwykłą opieszałość urzędników. Moja ocena się zmieniła po kolejnym wyjściu. Zająłem miejsce z średnim widokiem na pechowe okienko nr 4 i widziałem tamtejszą szamotaninę. Poprzednia teoria upadła, bo Pani stała przy okienku, a przy okazji teoria z zabłądzeniem w drodze do kasy (urzędnicy wstrzymują kolejkę do powrotu petenta). Teoria, że coś brakowało, a Pani pomimo nie sprawdzenia w informacji podeszła do okienka też finalnie upadła bo nikt nic jej nie dowoził, a zresztą nie została by obsłużona. Pozostaje tylko jedna teoria, awaria komputera, co ciekawe tylko na tym stanowisku. W końcu pani wyszła z tablicami pod ręką i wyraźną ulgą na twarzy.

Pani zdążyła zniknąć na schodach, na końcu korytarza i zaczęło się wywoływanie... Numeru 23... Tak, mojego... Przy okienku zeszło mi się około 15-20 minut. Na szczęście przy innym okienku.

urząd

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -9 (17)
zarchiwizowany

#83105

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Ostatnia wizyta na stacji diagnostycznej mnie ruszyła.

Tym razem pojechałem na inną stację, którą polecił kolega. Nie będę się czepiał samej diagnostyki. Ta mimo widocznej nieudolności i jedynie minimalnej wiedzy diagnosty jakoś szła.

Gorzej z obsługą klienta, czyli mnie. Od początku wydawał się grubiański, był po prostu nie miły. W pewnym momencie zaczął szydzić ze mnie i śmiać się prosto w twarz. Moją twarz. Kroplą, która przelała czarę goryczy, był sposób wjazdu na warsztat. Zależnie od stacji zazwyczaj wjeżdża diagnosta, gdzieś nawet widziałem nawet skórzany pokrowiec, na wypadek gdyby diagnosta miał brudne ubranie. A tu, wyrwał mi kluczyki z rąk, wsiadł jak do swojego, a wjeżdżając bawił się gazem na "Pół sprzęgła". Aż rzuciłem uwagą do kręcącej się tam kobiety, że o co on to robi, to duży silnik, jeszcze diesel i przy takim gazowaniu przeorał by ten warsztat. Zaznaczyłem też, że diagnosta chyba chce się pobawić moim kosztem...

Pewnie znowu mnie zjedziecie, ale to mnie ruszyło. Może to przez inne stresy mojego życia jestem nadwrażliwy. Może ten człowiek był po prostu chamem i mam tego po prostu już dość. Może ma związek marka i model mojego samochodu (BMW E46, polecam ten filmik Kikcstera), do której narosło tyle stereotypów, że na drodze pewniejsza jest już nauka jazdy. Ostatnie najgorsze, wyleje tu trochę żalu, bo człowiek się przesiada bo chce spróbować RWD, potem bo ten samochód na prawdę fajnie jeździ, a dowiaduje się, że jest zmorą polskich dróg.

Teraz już nie wiem, czy to ja jestem piekielny bo kupiłem niewłaściwe auto i zapewne zajadę nim do piekła z całą rodziną, czy niemiły diagnosta, czy ci wszyscy ślepo wierzący stereotypom.

P.S. Jeżeli ktoś wyjedzie, zapewne po tym co pisałem na innych stronach, że zapi3rdalam, a nie jeżdżę, powiem tylko jedno... Wcześniej miałem Peugeota, też nim zapi3rdalałem, ale oburzenie społeczne sprowadzało się jedynie do sugestii, a nie do usilnego i namolnego dopi3rdalania, oraz wyzywania od morderców... A co to k00rwa za różnica jakim autem jeżdżę...

diagnosta stacja droga bmw

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -12 (18)
zarchiwizowany

#82968

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jak oszczędzać na rachunkach za prąd, anty poradnik...

Prąd mam rozliczany w tzw. Taryfie Weekendowej. Czyli licznik ma dwa obwody i w godzinach teoretycznego mniejszego zużycia prądu i w weekendy, ten jest tańszy. Z praktyki wiem, że nie zważając na to wychodzi ciut drożej, ale kombinując (a na to potrzebne możliwości, które mam) wychodzi dużo taniej...

Najlepiej się oszczędza się na dużych odbiornikach, które nie muszą chodzić ciągle, a można zaplanować ich wykorzystanie. Przykładowo piekarnik, pralka, spawarka, krajzega, rębak do gałęzi czy bąk (ostatnie to wspomniane w którejś historii duże silniki), mogą działać gdy prąd jest tańszy, czyli na tzw. "Nocnej taryfie". Zawsze pilnowała tego Mama, od około 20 lat nie pracuje, więc może i podjęła się tego szczytnego celu. Pamiętam nawet jak w dzieciństwie wyliczała mi komputer, bo rzekomo tak dużo prądu ciągnie...

W myśl oszczędności bojler mam podpięty przez programator czasowy, by chodził wyłącznie na "nocnej". I to właśnie tego zegara tyczy się głównie ta historia. Używany przez nas zegar to wersja mechaniczna tego ustrojstwa. Czyli tarcza wyskalowana na 24h i z 48 ząbkami, które odpowiednio wciskając i wyciągając ustawia się kiedy ma się włączać prąd z dokładnością, tu do pół godziny. Wczoraj wynikł problem z przełączeniem bojlera by grzał na stałe w i po weekendzie. Przy okazji odkryłem, że osoba, która zmieniała zegar się pomyliła i odwrotnie ustawiła kiedy ma być włączone, a kiedy nie...

Zwykle tymi sprawami zajmuje się Tata, ale ten nie dopuszcza wiadomości, że się mógł pomylić i twierdzi, że ktoś niepotrzebnie przestawiał zegar, wręcz się wykłóca. Jednak był za dobrze ustawiony na czyjąś ingerencję, zwłaszcza, że tylko my we dwóch umiemy się tym obsługiwać. Czyli dostałem zj3bkę, ale najbardziej rozwaliła mnie Mama, która wzruszyła ramionami... Dziękuje Mamo, bo nawet laptopa mi się czepiałaś, że chodzi poza nocną...

dom prąd

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -6 (26)

#82837

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia z jednych zakupów w tygodniu... Kilka dni temu.

Dowiedziałem się, że jestem, cytuję "Tłustą Świnią" i że takich jak ja powinno się utylizować nawet dla naszego własnego dobra.

To od początku. Ważę ok. 120 kg przy wzroście 185 cm. To sporo, ale oprócz tłuszczyku mam też trochę mięśni... Tyle, że uchodzę za osiłka wśród rodziny i znajomych.

Tego dnia byłem dość zmęczony. Upały dają mi w robocie popalić, dodatkowo jako pracownik fizyczny trochę się szarpałem. Po robocie jeszcze kosiłem (ręczną kosą, tzw. "garbatą", tam lepiej sprawdzała się niż spalinowa) i dopiero na wieczór na zakupy z lubą.

Byłem dość zmęczony, ale sam supermarket jakoś poszedł. Ja z zakupami do samochodu, a Luba jeszcze chciała zobaczyć stoisko z książkami, które tam było. To tam siekło mnie zmęczenie. Do tego stopnia, że musiałem się oprzeć o półkę, bo ledwo stałem. Od razu poprosiłem moją towarzyszkę, by się pośpieszyła, bo jestem zmęczony... W tym momencie zza pleców krzyk.

Typowa Dziunia, tleniony blond, opalenizna ciemniejsza niż włosy, tipsy, szpilki, szpachla (makijaż) i skąpy strój. Podniosła krzyk, że jakim prawem popędzam tę dziewczynę, że jestem gruba świnia, jak ja się poruszam etc. Teraz już nie pamiętam wszystkiego, ale paplała dobre 5 minut.

Luba próbowała mnie bronić, ale ja nawet na to nie miałem siły. Ukochana wybrała kilka książek, więc za nie zapłaciliśmy i wyszliśmy z centrum handlowego. Oczywiście cały czas w akompaniamencie rozżalonej dziuni. Na szczęście nie szła za nami na parking...

supermarket sklep

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 66 (128)
zarchiwizowany

#82932

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia, może mało piekielna, ale o tematyce piekielnej. Wrzucam, a może się pośmiejecie. W końcu nazwali mnie satanistą. I chyba tylko dla tego, że podpisuje rękawice per "DEVIL"...

Więc od początku:

Tego dnia trafiła mi się maszyna, z którą inni spawacze na hali sobie nie radzili i podrzucali ją sobie wzajemnie. Nikt nie wiedział o co chodzi. Sprawdziłem to na co inni zwalali winę, ale wszystko było w porządku. Później tchnęło mnie, bym sprawdził coś jeszcze i bingo. Uszkodzoną część da się łatwo wymontować z maszyny i ma wielkość dużej nakrętki od butelki (dla ciekawych, panewka rolki podajnika), więc ją w łapę i ogień od Annasza do Kajfasza. Najpierw szukałem Majstra, potem kierownik i mechanicy, ale dopiero Majster wymyślił, że Tokarz mógłby tą część dorobić. Tak więc po pomiarach zostawiłem mu części z maszyny na wzór, a sobie chwilowo niesprawną maszynę. Spokojnie, nie stałem bezczynnie, zostałem skierowany do poprawki gdzie indziej, na innej maszynie...

Robię poprawkę, gadamy o sprawach wiary i kościoła, a zza rogu słyszę Majstra. "Szczerbuś, to ciebie nazywają satanistą?" Odpowiedziałem, że w sumie to czemu nie... Okazało się, że Tokarz dorobił co trzeba i mi przyniósł. Nie mógł mnie znaleźć, więc pytał "Gdzie ten satanista pi3rdolony?"

Atmosfera jest na tyle luźna, że takie obrażanie to nie obrażanie. Część pasowała idealnie, maszyna chodzi jak nowa, a chłopaki podłapali temat jak to się niby znam na robocie. Śmiałem się z tego przez cały dzień, nawet teraz mi milej na sercu, ale jest też zmartwienie. Zmartwienie na dziury w polityce firmy. Nie wyłapywać takich awarii, a ciągnąć wysoką jakość?

praca naprawy

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -9 (23)
zarchiwizowany

#82815

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wspominałem już, że pracowałem z Tatą w jednej firmie, ale nie dodawałem, że oprócz nas sporo było tam moich wujków i kuzynów. Ta się składa, że jeden z wujków jest członkiem zarządu tej firmy. Pierwsze skojarzenie, że żyję jak pączek w maśle, co jest reprezentowane przez sporą część współpracowników (czytaj, tych co mnie nie poznali przy robocie). Ale rzeczywistość nie jest aż tak różowa. A ostatnio trochę się pożarłem z tym Wujkiem.

To na szybko od początku. Jak kończyłem szkołę przechodził akurat kryzys bezrobocia. Od razu poszedłem do Wuja z prośbą by mnie zatrudnił. Plan był prosty, robić na równo z innymi i nie niepokoić szefostwa zbędnymi żalami, skargami czy wybrykami, oraz lenistwem. Plan mi się sprawdzał przez jakieś 4 lata, Ojcu sprawdzał się to przez jakieś 20 lat...

Teraz stuknęło mi 5 lat. Jak teraz sobie przypomnę od samego początku byłem traktowany trochę jak druga kategoria pracownika. Jeżeli trzeba było zrobić coś, co wykraczało poza zdrowy rozsądek polityki produkcyjnej firmy lub współpracowników to robiłem to ja. Przyuważyłem też, że kursy, szkolenia i prezentacje sprzętu, są dla mnie niejako ograniczane. Jednak głównym powodem dla którego przestało mi to pasować to pieniądze. Miałem i mam obecnie jedną z najniższych stawek w firmie.

CIEKAWOSTKA: Pół hali mi wmawia, że zapi3rdalam najwięcej, a biorę najmniej. Podają nawet przykład lenia i beztalencia, który zarabia więcej, a to ja powinienem. (To ich słowa nie moje, przeredagowałem by nie było nazwisk, ksyw i stawek)

I dochodzimy do sytuacji awaryjnej. Rok temu poznałem dziewczynę i finalnie podjąłem decyzję, że tak dalej być nie może. Ale byłem na wyjeździe, więc byłem trochę uziemiony. Z delegacji wróciłem na nowy rok i od razu poleciałem do przełożonych po podwyżkę. Zaczęła się szarpanina z przełożonymi i zmianą firmy. Nie chciałem się przekwalifikowywać, ani tym bardziej przeprowadzać, więc niewiele z tego wyszło. Szybko dowiedziałem się, że aktualna jest potentatem na lokalnym rynku. (Konkurencja albo ma pełny skład, albo jeszcze podlejsze warunki). No nic, pracowałem dalej, a trwało to do lata. Znowu pocztą pantoflową doszło do mnie, że firma potrafi wystawić wilczy bilet (obdzwonić konkurencje, by pracownik był spalony w okolicy).

Wpadłem jak śliwka w guano... ale dobili mnie Wujek z Ciocią. Czyli sedno, 3 rozmowy, dwie z Wujkiem na zakładzie (złapał mnie na placu jak wychodziłem), oraz z Ciocią, wczoraj na polu.

PIERWSZA:
-Szczerbuś ty umiesz spawać Argonem i Elektrodą, czy tylko Magiem (jestem spawaczem, a to używane w firmie metody, TIG MMA i MAG)
-Wszystkim pojadę... (papiery mam na wszystkie, wszystkimi spawam)
-To czy by cię Ten na Anglię nie wziął (chodzi o dyrektora działu w którym jestem, jest organizowany wyjazd na montaż)
-Nie wiem, nic mi jeszcze nie mówili, zresztą, teraz nie bardzo pasuje mi wyjazd. Dziewczynę dopiero sprowadziłem...
-Mówiłeś, ze ci brakuje...
-Oszczędności trochę mam, ale jak mi brakuje pensji z miesiąca na miesiąc to szybko polecą.
-Bo wiesz, kiedyś się jeździło jak dzieci się rodziły...
-Wiesz, że to ch00jowy układ, zresztą Szwagier (też robi, jest na wyjeździe, a tu 2 małe dzieci i budowa domu). Siostra ledwo daje rade, a On na wyjeździe...
-Ale bez tego by nie wybudował domu....

W tym momencie mi słowa zabrakło, a on wsiadł w samochód i pojechał...

DRUGA:
-Chciałeś się przenosić? (zaczepił mnie w tym samym miejscu)
-No tak, mówiłem mało mi...
-No i jak?
-Złożyłem do 3 firm, z jednym udało mi się porozmawiać i nic.
-Na przyszłość przyjdź do mnie jak chcesz się przenieść. A dostałeś podwyżkę?
-100zł, śmiech na sali... Wszystkim dawali (zastanawiałem się czy podpisywać). Kurde, ostatnio w Bezdomce widziałem kartkę, że na kasie dają z 1000zł więcej "Na dobry start"
-TO IDŹ NA KASĘ...

Wsiadł do auta i tym razem koła zapiszczały...

TRZECIA: wczorajsza.
-Szczerbuś, nadal pracujesz w M(nazwa firmy)u
-Tak...
-A miałeś się przenosić?
-Nie wyszło...
-A dostałeś podwyżkę?
-100zł, wszystkim dawali, śmiech na sali...
-No wiesz, młody jesteś... A właściwie to ile już pracujesz.
-5 lat (jeszcze na palcach liczyłem)
-W sumie ogród masz, nie szalejesz to ci pieniądze nie są potrzebne.

Ręce, cycki i ch00j mi opadły, a język uciekł w stronę d00py. Dopytywała się jeszcze o Lubą, ale już niewiele miałem do powiedzenia... Do teraz, po 24h mnie trzęsie...

Po tej rozmowie odechciało mi się. Na prawdę finalnie odechciało mi się robić, żyć, działać etc. Jak mi się znowu zachce poszukam znowu nowej roboty. Tym razem nie będę się ograniczał do branży... Może i ja przesadzam, ale to nie pierwszy przypadek braku szacunku do pracownika...

praca

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -3 (55)
zarchiwizowany

#82684

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Ostatnio trafiłem na historię o niefachowych fachowcach i amatorskiej robocie. Chodziło o płytę indukcyjną, która była podpięta zbyt słabym kablem (http://piekielni.pl/82670)... Zawarłem w komentarzu do tej historii, coś co zasługuje na odrębną historię, więc proszę...

Będzie długo, a moje słownictwo niekoniecznie będzie fachowe...

Na początku usprawiedliwienie. Zaznaczę, że sam nie jestem elektrykiem, tylko spawaczem. Nie mam uprawnień SEP, ale... Mój Ojciec jest elektrykiem, obecnie emerytowanym. Wracając do ale, raz po szkoleniu (odnawianie uprawnień), praktycznie wtoczył się do domu. Śmiał się twierdząc, że te matoły z roboty (koledzy z pracy) wiedzą mniej niż ja. Czyli trochę umiem, trochę myślę i jestem świadom problemów z tych historii.

A teraz w końcu moja. Tak się złożyło, że po zmianie instalacji w budynku gospodarczym, Tata sam nie pozmieniał wtyk przy maszynach. Mamy tego trochę, kilka silników, spawarki, itd. Tego zadania podjął się szwagier, oczywiście jak to on, ego prześcignęło wiedzę, a pokora dawno wyginęła. Tym zamieszaniem dał nam dwie dobre zagadki, które dodatkowo czegoś mnie nauczyły.

Na pierwszy ogień krajzega, cyrkulatka, piła stołowa czy jak to chcecie nazywać. Przy niej mamy silnik 3-3,5 kW. Co ma znaczenie, że może cały czas chodzić spięty w trójkąt, czyli nie potrzebuje przewodu Neutralnego (niebieskiego), którego w tym kablu nawet nie ma. Po zmianie wtyki zaczęły dziać się cuda. Gdy silnik nie był podpięty pod sieć, nic się nie działo, ale gdy wtyka była w gnieździe, każde większe urządzenie na 230 V wyrzucało różnicówkę (zabezpieczenie różnico-prądowe), co by wskazywało na przebicie izolacji. Nie pasowało nam to, więc szukaliśmy. Szybko znaleźliśmy, że faktycznie silnik nie był uziemiony, a zerowany (obudowa podpięta pod N, stara metoda zabezpieczenia) bo szwagier podczepił żółto zielony kabel pod N. Po kolei, N miał przebicie po obudowie do ziemi, a przy większych poborach różnicówka już reagowała. Przy urządzeniach 3-fazowych nie reagowała, przez wspomniany trójkąt...
Potem już wiedziałem, co może się dziać, gdy czajnik wybijał majstrowi. Od razu odpiąłem prasę, która była źle przerobiona z starego, na nowy system, a problemy się skończyły.

Szwagier jednak popisowy numer zrobił z Bąkiem, czyli uniwersalnym rozdrabniaczem rolniczym. Ma on określony kierunek obrotów, bo środek jest skręcany. A jak w najpopularniejszym silniku trójfazowym zmienia się kierunek? Zmienia się kolejność faz. No właśnie, po zmianie wtyki jakoś nie pasował mi kierunek obrotów. Nie mogłem znaleźć żadnego oznaczenia, ani strzałki, która po awarii się jednak znalazła. Zrobiłem błąd, bo chciałem szybciej skończyć, olałem to i robiłem dalej. Po kilku minutach coś zachrobotało, walnęło i stoi. Znaczy młynek stoi, a silnik pali paski. Szybki skłon do wyłącznika, dalej rekonesans. Uszkodzenia niewielkie, może poza tym, że dystans zablokował się pomiędzy wygarniaczem, a obudową. Naprawa w sumie zajęła mi... Teraz już nie pamiętam ile, ale od razu przełożyłem kable w wtyczce...

Obydwa problemy rozwiązałem, pierwszy pod czujnym okiem ojca. Mimo, że niekompetencja szwagra może zasługiwać na miano piekielności, to cieszę się, że mam tą wiedzę...

dom elektryka silnik

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 8 (46)