Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

takatamtala

Zamieszcza historie od: 26 czerwca 2012 - 15:59
Ostatnio: 21 kwietnia 2021 - 11:53
  • Historii na głównej: 107 z 124
  • Punktów za historie: 41486
  • Komentarzy: 530
  • Punktów za komentarze: 4774
 

#60131

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dzwoni do mnie klient, że potrzebuje przystosować poddasze na potrzebę działalności gospodarczej i czy bym nie przyszła niezobowiązująco (nieodpłatnie) rzucić okiem na sytuację.

No dobra. Umawiam się z gościem na terenie.
Obiekt jest budynkiem z gatunku XIX wieczny biedadom, coś jak parterowa kamienica, właściwie chata z opaskami sztukatorskimi wokół okien. Na dole (parterze) usługi.

Ale nie na tym polega problem, nie takie rzeczy się remontowało. Problem polega na tym, że nie ma klatki schodowej na strych. A mnie obowiązują przepisy: bieg szerokości 120 cm, od ściany do barierki i spocznik co najmniej 140x140, przy czym biegi muszą być proste, nie mogę np. zrobić schodów kręconych. Nie ma tego gdzie wsadzić, bez wyłączania z użytkowania jednego pomieszczenia, czyli połowy budynku de facto.

Strych też nie zachwyca - pokrycie do wymiany, brak ścianki kolankowej, przestrzeń użytkowa będzie 4x 20 m, po obcięciu spadków.
Mówię właścicielowi, że to więcej zachodu niż jest warte. Bo mało metrów wyciągnie, nakład będzie straszy i straci sporo pełnowartościowej powierzchni użytkowej z parteru. Na to klient powiedział coś, co mnie rozłożyło na łopatki.

(!!!)- Bo przyszedł urzędnik z Urzędu Skarbowego, zmierzył mi dół, zmierzył mi strych po obrysie i powiedział, że jak mam cały budynek usługowy, to tu też mam powierzchnię usługową i już dwa lata płacę za to podatek, to chciałem coś z tego mieć. (!!!)

Więc: jakiś ....eee... człowiek zmierzył facetowi strych nie wg. normy, bo inaczej liczy się pomieszczenia bez pełnej wysokości... Więc zmierzył ten strych, na który wchodzi się drabiną z zewnątrz, czego nikt by chłopu nigdy nie dopuścił do użytkowania... Wiec ten strych, co to nawet nie ma ocieplenia, tylko ażurowe deskowanie a na to blacha z lat 60tych został uznany za lokal o wielkości 200 m 2 i gość płaci za to podatek jak za usługowe dwa lata.

Powiedziałam mu, żeby z tym poszedł do prawnika, bo tu nie ma pracy dla budowlańców i jak chce, to mu dam zaświadczenie, ze strych nie spełnia żadnych norm. Ani budowlanych ani strażackich ani sanepid-owych w związku z czym nie może być traktowany jako lokal na działalność komercyjną. Amen.

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 944 (982)

#55956

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nie lubię mojego osiedlowego sklepu. Właściwie są to samoobsługowe "delikatesy". Za każdym razem jak tam wchodzę solennie obiecuję sobie, że moja noga więcej tam nie postanie. Czasami jednak okazuje się, że logistyka spożywcza zawiodła, nie zaopatrzyłam się na cały tydzień i muszę coś dokupić.

Przedmiot sprawy: trzy bakłażany i chleb.
Cena na kasie: 42 zł.

Ja: Nie wydaje się Pani trochę dużo? - pytam retorycznie.
Kasjerka: Tak wyszło - wzrusza ramionami, mina pt. "no płać". Za mną trzyosobowa kolejka z tendencją rosnącą.
Patrzę jej w monitor.
Ja: To jest 39 zł za te bakłażany.
K: Bo to 12.99 za sztukę - wyjaśnia mi jak idiocie.
Ja: 12.99 za kilogram.
K: Tu mi wyskakuje, że za sztukę - odpowiada ostrożnie, tak, żebym wiedziała, że to nie ona jest winna tylko SYSTEM. Kolejka osób 5 i pół, bo zawiera drące się dziecko.
Ja: To nie policzy mi pani za kg?
K: Nie. Bo to jest za sztukę.
Ja: To proszę to ściągnąć z paragonu - Kasjerka westchnęła i przycisnęła przycisk, który ma wywołać inną osobę z zaplecza. Tą ze specjalnym kluczykiem do kasy, która mi będzie ściągać te bakłażany. K. spojrzała bolesnym wzrokiem na łapiącą już zakręt kolejkę, szukając najwyraźniej jakiegoś wsparcia moralnego. Nie doczekała się. Kolejka promieniuje bierną agresją.
Nieśpiesznym krokiem przyszła druga pani z obsługi. Wyjaśniłam problem. I nagle - nieoczekiwany zwrot akcji - okazało się, że bakłażany są za kg.

Czas zakupów: 20 minut, z czego 15 przy kasie.

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 866 (916)

#54847

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ja, moje mokre buty i trzy siaty zakupów czekamy na windę. Czekamy i czekamy. Ciche buczenie, stuk przyjechała, zatrzymała się. Otwieram drzwi i już zamierzam wpakować się do środka, gdy pod wyciągniętą ręką przebiega mi coś różowego i wzrostu w okolicach metra.
Wchodzę do windy, trzymając cały czas drzwi, bo dziecko okazuje się być z babcią (chyba), więc czekam, żeby starsza pani wsiadła.
Drzwi się zamykają, stuk, jedziemy i...

Babcia do dziecka: Jak ty się zachowujesz?!!! Matka cie nie nauczyła, że się dorosłych puszcza przodem?!!! W lesie Ciebie wychowali?!!! Durna jesteś... (i tak dalej w ten deseń).
Dziecko stoi ze spuszczoną głową i słucha nic nie mówiąc, oczy szkliste, warga drży, a babcia pięć pieter pod rząd je wychowuje.
Ja nic nie mówię, bo wiem, że nic dobrego z tego nie będzie, ale myślę sobie, że jak starsza pani jest taka dobrze wychowana to mogła odpowiedzieć coś na moje "dzień dobry".
Winda staje, starsza pani otwiera drzwi, dziecko stoi jakby je przyspawali do podłogi.
- No co jak kołek stoisz? Ruszże się! - wrzasnęła i wypchnęła dziecko. Oczywiście pierwsze.

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 627 (721)

#54054

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W pracy często spotykam osoby, które obracają dużymi sumami pieniędzy. Większość z nich dorobiła się majątku samodzielnie i teraz z niego korzysta wg. uznania, z mniejszym lub większym wdziękiem.
Staram się nie być zawistna, miewam tylko smutne momenty autorefleksji nt. cech, których poskąpiła mi natura, a które ludziom pozwalają zdobywać dziki majątek. Jakby ktoś mnie spytał, o jakie cechy mi chodzi to bym wymieniła pewnie pracowitość i "ogarnianie urzędnicze" w pierwszej kolejności.
W każdym razie: osoby "dorobione" posiadają również inne cechy charakteru, owocujące dość zaskakującymi sytuacjami.

Dziś np. zauważyłam aspekt osobowości mojego inwestora, którego się nie spodziewałam.
Jedziemy do księgowej wystawić fakturę. Księgową mamy wspólną, bo ta pani przerabia pół miasta.
Wchodzimy do biura, mówię pani księgowej co, jak i dlaczego, inwestor siedzi i się nudzi.
Kreci się na krześle i nagle wypala:
- A wie pani, ja takie tujki posadziłem koło jednej posesji, muszę je dzisiaj podlać, a mieszkam w X (takie Beverly Hills 10 km pod miastem), nie będę do domu wracał po wodę. Mogę u pani napełnić kranówką kilka butelek po mineralnej?
- Oczywiście - księgowa się trochę zdziwiła. Ja siedzę i nic nie mówię, zastanawiając się, na której to z licznych posesji on nie ma własnej wody podciągniętej.
Poszedł. Wraca. Siedziałam tyłem do wejścia, więc najpierw usłyszałam, że coś się tłucze, więc się obracam.
...więc wraca. Trzymając w każdej ręce z pięć pustych butelek po mineralnej - tych dużych, chyba 5l. i jeszcze dwie pod pachami. Ciężko mu było wpasować się w drzwi z tym wszystkim.
Księgowa okazała się asertywna.

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 509 (579)

#52318

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wybraliśmy się ze znajomymi na "Dni miasta R", na koncert. R. ma może 5tys. mieszkańców, jedno gimnazjum z zespołem boisk na którym odbywał się taki typowy festyn: scena, piwko, kiełbaski itd. Wszystko ładne ogrodzone na wejściu bramki i ochrona.
Stojąc w przydługiej kolejce do biletów (wcale nie tanich i o których nigdzie nie było mowy- ale to sławna na całą Polskę kapela gra- i to w takim R.!) mieliśmy okazję zobaczyć, jak ochrona tworzy "nową jakość" bezpieczeństwa.

Generalnie ja rozumiem, że szklanych butelek się nie wnosi, własnego alkoholu też nie, ale żeby dzieciom chipsy zabierać? Dorosłym papierosy?
Ejże.

Imprezy plenerowe

Skomentuj (32) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 344 (516)

#50896

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jakiś czas temu zaczęło mi się coś dziać z oczami. Okresowo jednym okiem widziałam na czerwono a drugim na niebiesko (jak w starych okularach 3D) co powodowało bóle głowy. Na dodatek pojawiały mi się w polu widzenia czarne kropki.

Doszłam więc do wniosku, że mam jaskrę i obwieściłam rodzicom, że ślepnę - czym wywołałam zresztą lekki popłoch w rodzinie. Jako, że mówimy o moich czasach nastoletnich można mi wybaczyć podobną diagnozę, a że były to lata, kiedy nie mieliśmy jeszcze dostępu do internetu - rodzicom, wiary w tą jaskrę.

Wybraliśmy się więc w tempie ekspresowym do lekarza okulisty - po jakiejś wielkiej znajomości - żebym nie zdążyła kompletnie oślepnąć.
Lekarz po badaniu obwieścił Mamie, że jestem podręcznikowo zdrowa. Ja na to - wykazując się brakiem kultury, co z resztą zostało mi wypomniane, bo wtrącam się w rozmowę dorosłych - że nie jestem, bo to nienormalne tak widzieć.
Na to lekarz, że dwukolorowe widzenie sobie wymyśliłam, żeby zwrócić na siebie uwagę, a czarne kropki to stąd, że mam ZAJOBA. Podobno dostaje ataków nerwowych i wtedy widzę te kropki. Jak wariaci w szale, który nie widzą co czynią.

Ta głęboka diagnoza z pewnością miała coś wspólnego z moimi trampkami (czarnymi, z zamalowanymi pisakiem na czarno białymi elementami), czarnymi dżinsami i czarna koszulką przełamaną gustownie akcentem czerwonego napisu o treści nihilistycznej. Podręcznikowy ZAJOB.
Wskazaniem lekarskim było, żebym przestała być nerwowa.
Niestety moje życie jako nastolatki pełne było dramatu i niewysłowionego bólu egzystencjalnego, więc objawy nie znikały. Na szczęście Mama czuła wewnętrzny niepokój wynikający z mocnego przeświadczenia, że jak lekarz nie wie co powiedzieć, to mówi o nerwicy.

Po miesiącu picia melisy zaprowadziła mnie do innego okulisty.
Starszego pana od lat na emeryturze.
Który stwierdził, że oczy mam zupełnie zdrowe :) Jednak po obwieszczeniu tego faktu siadł naprzeciwko mnie i zamyślił się głęboko. Siedzi i się patrzy. Ja też siedzie i się na niego patrzę - w dwukolorze.
- A panienka ma taką łabędzią szyję - powiedział w końcu, ujął moją głowę w swoje wielkie dłonie i szybkim ruchem pociągnął do góry, próbując równocześnie najwyraźniej skręcić mi kark. Strzeliło tak, że aż echo poszło.
- Przeszło? - spytał się łagodnie. Kontrolnie popatrzyłam przez każde z oczu z osobna i uradowana odrzekłam:
- Przeszło!
- Panienka ma długą szyję i mało ćwiczy. Kręgi szyjne wyrodnieją i naciskają na nerw (jakiś tam), stąd takie widzenie. Trzeba zrobić takie ćwiczenia (pokazał) i uprawiać sporty, takie jak pływanie - po czym pochylił się w moim kierunku i dalej się patrzy.
- Te czarne kropki, teraz panienka widzi?
- Tak.
- Panienka ma długie rzęsy i jak panience drga powieka, to wchodzą w pole widzenia. To przez brak magnezu. Raz na tydzień tabliczkę czekolady z orzechami i przejdzie.

I przeszło :)

Lekarze prywatni.

Skomentuj (50) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1460 (1534)

#49938

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Centra historycznych miast mają tą piękną właściwość, że robią się w nich korki. Zwłaszcza, jeśli przez miasto przepływa rzeka i są w nim tylko dwa mosty. Te korki mają też to do siebie, że są tylko "w jedną stronę" czyli DO centrum, w drugą pas jest wolny. Wynika to też z tego, że zawsze pojawi się jakaś ciężarówka, która nie może przepchać się przez światła bo nikt jej nie chce puścić.

Stoję więc w takim korku. 10 minut w tym samym miejscu, na horyzoncie 250 m przede mną upragnione światła i most. Żar leje się z nieba a ja w granatowym aucie mam saunę za dramo. Silnik wyłączony, bo po co ma chodzić.
Ruszyło się- alleluja! Przede mną pojawiło się 2 m miejsca. Zanim zdążyłam zastartować auto 2 m miejsca zniknęło- jakiś niecierpliwy człowiek wpakował się w nie samochodem, wykonując w 90% manewr wyprzedzania. 90%, bo cały się nie zmieścił - "tyłek" mu wystawał na pas "z miasta".

Więc siedzę dalej i widzę, że gościa nosi. Na dodatek "z miasta" pojawił się jakiś szczęśliwiec który przedarł się przez światła, stanął przed nim i trąbi. Tamten nie ma się jak przestawić. Przez kolejne 5 minut, zanim coś się ruszyło zrobił się sznureczek 5ciu aut pełny wkurzonych, spoconych ludzi. Wszyscy trąbią. Ktoś wysiada z auta i ale rezygnuje z tłumaczenia i pali papierosa.
Po tym pełnym emocji okresie czasu niecierpliwy człowiek dał radę ruszyć się o metr i schował "tyłek".
Stoimy dalej.
Mucha, leżąca na grzbiecie obok mojej kierownicy ruszyła nogą, więc chyba jeszcze tak jakby żyje. Ja osobiście kontempluje bratki posadzone wzdłuż drogi, bo zieleń uspokaja.
...
Dojechaliśmy do miejsca, gdzie nasz pas dzielił się na dwa- można było skręcić w lewo na pas na inne światła. Gość dwa auta przede mną najwyraźniej tam się kierował, bo wjechał tak pół na pół, robiąc coś nieco ponad metr miejsca na naszym pasie. Niecierpliwemu człowiekowi więcej nie było trzeba- ruszył z rykiem silnika pół na pasie pół po poboczu... na których rosły bratki. Już nie rosną.

Zyskał tym bezcenne trzy metry.
25 minut później oboje przejechaliśmy przez most na tych samych światłach.
By utknąć na następnych za mostem.

Ruch uliczny.

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 450 (574)