Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

takatamtala

Zamieszcza historie od: 26 czerwca 2012 - 15:59
Ostatnio: 21 kwietnia 2021 - 11:53
  • Historii na głównej: 107 z 124
  • Punktów za historie: 41483
  • Komentarzy: 530
  • Punktów za komentarze: 4773
 

#67026

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia Aarda o dziwnym podejściu do obiektów niby-sakralnych przypomniała mi dziwną sytuację.

W ramach wyjaśnienia i wstępu do historii: NIE mieszkam w Rzymie ani Watykanie, ani nawet w Krakowie czy też Wadowicach. Mieszkam w miejscu, przez które papież jeden raz przejeżdżał.

Jest u nas w mieście, w ścisłym centrum pomnik JPII. Jako że u nas wszystko jest na górkach, to plac na którym stoi pomnik też jest na zboczu. Projektant wyszedł z problemu maskując spadek różnymi pochylniami, stopniami i tarasami ziemnymi. Między tym wszystkim JPII na tronie.
Jako że w ścisłym centrum nie idzie uświadczyć placu zabaw, a pochylnie i stopnie zrobione są z dość śliskiego granitu, wszystkie dzieci z okolicy ćwiczą na tym jazdę na rolkach i wyczynowo na rowerze. Ewentualnie biegają w kółko dookoła tronu i ślizgają się po poręczach. Trochę się drą. JPII patrzy na to wszystko z rozczuleniem i pobłażaniem, bo przecież wszyscy wiemy, że lubił dzieci.
Z rozczuleniem i pobłażaniem patrzą na to też mamy siedzące przy pobliskiej fontannie.

Więc siedzę z koleżankami i jemy lody, a dzieci biegają, wrzeszczą itd.
Przychodzi baba. 40 stopni upału, a ona w płaszczu i o dwóch kulach, mocno przegięta do ziemi. Kładzie przed tronem bukiet, zapala świeczkę, modli się. Ogarnia wzrokiem to co się dzieje i powoli idzie w naszym kierunku. Staje 3 m przed nami i we wrzask:
- JAK WY DZIECI WYCHOWUJECIE?! ŻADNEGO SZACUNKU DO NICZEGO! TOŻ TO GRÓB PAPIEŻA, CZŁOWIEK TU LEŻY, A ONE PO NIM SKACZĄ! PO PIERSIACH MU SKACZĄ! CHAMY!
...I poszła.

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 465 (549)

#66374

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuję przy opracowywaniu dokumentacji na pozwolenie na budowę. Jakoś tak wyszło, że często robię papiery dla obiektów na granicy katastrofy budowlanej, które na potrzeby historii określać będę "zabytkami".

Robiłam więc zlecenie w gminie X., która była daleko od wszystkiego, a od mojego miejsca zamieszkania to już zwłaszcza. Trzeba było pojechać tam jakieś cztery razy, za każdym zajmowało to cały dzień, a jak się schodziło z obiektu, to człowiek wyglądał wybitnie niewyjściowo. Robotę robiłam dla księdza, ale w gminie był też wójt, bardzo zainteresowany sprawami krojącego się remontu.

I ten wójt za każdym razem jak jechałam umawiał się ze mną, żebym do niego wstąpiła. Nawet umawiał się na godzinę. Więc przyjeżdżałam na tą godzinę i czekałam. Za pierwszym razem od ósmej do jedenastej, aż stwierdziłam, że będę miała cały dzień zmarnowany i poszłam na obiekt realnie pracować. Jak się wstaje o piątej rano, żeby być na ósmą to się człowiek robi niecierpliwy.
Kolejne trzy razy czekałam pół godziny i szłam do pracy. Za każdym razem na wójta czekały trzy/cztery osoby umówione na tą samą godzinę co ja. Wójta nie było, nie wiadomo gdzie polazł, trzy służbowe komórki zostawił w gabinecie i wszystkie dzwonią.
Potem dzwonił do mnie gdzieś o 19, kiedy ja już dawno byłam poza X i właśnie jadłam hot doga na stacji benzynowej, żeby nie zemdleć z głodu w drodze do domu. Za każdym razem przepraszał, tłumaczył się sprawami służbowymi i mówił, że musi się ze mną spotkać, żeby omówić remont (który już miałam omówiony z księdzem). Po uj?

W każdym razie, w okresie kiedy robiłam tamte papiery spotkać nam się nie udało.
Jakieś pół roku później dzwoni. I dzwoni. No to odbieram.
- Bo ja mam dla paniii (mówił tak z akcentem na to "i", że aż przechodziło w "y") robotę.
- A jaką?
- Kościół drewniany, cały do roboty.
- Ale co konkretnie? Fundamenty? Dach? Belki będziemy wymieniać?
- Ja się tam na budowlance nie znam. Przyjedziesz paniii i zobaczysz. Sama paniii ocenisz.
Tu nastąpiło umówienie się na konkretna godzinę i datę. Pchana wewnętrznym niepokojem zadzwoniłam do księdza z X., spytać się o ten kościół, ale okazało się, że to nie jego parafia. Do księdza z właściwej parafii się nie dodzwoniłam.

Więc przyjeżdżam. I wszystko jest jak zawsze. Trzy osoby w kolejce, dzwoniące komórki w gabinecie, nikt nie wie gdzie jest wójt.
Zapobiegliwie zaopatrzyłam się w dwie gazety i mahjonga na komórce.

Byliśmy umówieni na 9. Przyszedł o 13.30. Wysłał mnie, żebym posiedziała sobie w sali ślubów bo tam będziemy spokojnie rozmawiać, a sam poszedł gadać z tymi osobami, z którymi solidarnie czekaliśmy od rana.
O 14.45 miałam już przeczytane gazety, 5% baterii w komórce i całkiem niezłą adrenalinę. Wtedy przylazł. Wsadził mnie do auta pojechaliśmy na obiekt.

Zatrzymujemy się. Wysiadamy. A ja patrzę i oczom nie wierzę.
Fundament nowy. Dach nowy. Szalunek nowy. Nawet ogrodzenie i droga procesyjna była. No dobra - okna były stare.
- Ale tu nie ma nic do remontu! - zakrzyknęłam, zanim złapał mnie szczękościsk ze stresu.
- Ale jest! Wszystko do remontu! Paniii zobaczy! - no to wchodzimy do środka, a tam śliczny ołtarz choć w złym stanie i lekko nadszarpnięte duchem czasu polichromie na płótnie. Dalej nie widzę co ja mam robić.
- O tu! Tu! - podchodzi do ściany ten xxx(!) i szarpie za troczące się płótno z polichromią - Widzi paniiii w jakim jest stanie! To trzeba wszystko przykleić! Remont zrobić!

Poczułam jak mi krew uderza do głowy.

- A tu! Tu! - podchodzi do ołtarza i puka w drewniany gzyms, w połowie zjedzony przez korniki, trzymający się na zardzewiałym podwodziu - To trzeba remontować!
- ALE JA KONSERWACJI WNĘTRZ NIE ROBIĘ. TYLKO BUDOWLANKĘ - o dziwo nawet nie krzyknęłam.
- Ale się Paniii zajmujesz zabytkami!
- Ale mówiłam: fundamenty, dachy, okna, ściany.
- No ale to też jest zabytek!- i majta mi przed nosem ksero wypisu z rejestru dla polichromii i ołtarza.

Policzyłam do 10 markując zainteresowanie polichromią. Westchnęłam. Policzyłam jeszcze raz do 20.
Zmierzyłam okiem metraż, zrobiłam zdjęcia i powiedziałam, że przedstawię ofertę w ciągu tygodnia.
Po powrocie do domu rzuciłam dane znajomemu konserwatorowi i on przygotował ofertę, a potem projekt, dorzuciliśmy coś od siebie za zmarnowany dzień, a od tego czasu telefonów z Urzędu Gminy w X nie odbieram.

Przy okazji poszerzyłam sobie ofertę firmy.

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 364 (426)

#66119

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia o próżnym wołaniu o pomoc w opiece nad krewnym z demencją, przypomniała mi jedną sytuację.

Znajomy ma mamę, która jeszcze jest "na chodzie", ale ma już poważne problemy z wejściem do wanny.
W związku z tym udało jej się (czy tez synowi) uzyskać środki na przystosowanie łazienki do jej potrzeb - czyli konkretnie zamontowanie prysznica i pochwytu przy toalecie. Same prace nie wymagają zgłoszenia w Wydziale Budownictwa czy też pozwolenia na remont, ale wymagają zgody wspólnoty mieszkaniowej, w której znajduje się blok.
I tu wspólnota się nie zgadza. Bo w łazience jest przepływowy piecyk gazowy (tzw. junkers), który będzie chodził podczas korzystania z prysznica i starsza pani niechybnie się zaczadzi. Poza tym montaż kabiny prysznicowej - kiedy zamknie się tą kabinę- spowoduje zmianę kubatury pomieszczenia i zakłóci cyrkulacje powietrza.

Kolega napisał odwołanie powołując się na opinię kominiarza (zatrudnionego przez zarządcę budynku) o drożności kominów, atesty i przegląd techniczny piecyka, oraz przedstawiając projekt prysznica w postaci brodzika z zasłonką na drążku, podbity przez architekta z wyraźnym oświadczeniem w części opisowej, że takie rozwiązanie nie zmieni kubatury pomieszczenia. Dodatkowo w odwołaniu zdeklarowano chęć zamontowania wiatraczka przy kratce wentylacyjnej - tak dla pewności i świętego spokoju.

Odpowiedzią na odwołanie było to samo pismo co wcześniej. Słowo w słowo, tylko z nową datą.

Z pismem w garści znajomy wybrał się do działu technicznego zarządcy grzmieć, apelować i poruszać sumienia. Usłyszał, że poszło zarządzenie z góry, by na prysznice się nie zgadzać i basta. Poszedł więc na samą górę i to samo usłyszał od prezesa. Bo oni boją się pozwów, że ktoś się zaczadzi i taką mają politykę firmy.
Więc wychodzi na to, że nawet jeśli jakimś cudem jakieś świadczenie się komuś należy, to i tak nie można go uzyskać w konfrontacji z nigdzie nie napisanym wewnętrznym zarządzeniem wybranego przez wspólnotę zarządcy budynku. Można by ewentualnie zmienić zarządcę, ale z pewnością nie w określonym przez MOPS terminie.

A społeczeństwo nam się w blokach starzeje.

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 268 (316)

#65389

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Uwielbiam chodzić na giełdy staroci. Nie mam żadnego wykształcania kierunkowego, ale jestem dość opatrzona. Mogę np. bez problemu powiedzieć, czy dana rzeźba była np. częścią ołtarza, rzeźba ozdobną wolnostojącą czy nagrobkiem.

-Panie, to przecież nagrobek jest!
-A gdzie tam Pani nagrobek! Porządny, betonowy aniołek! W ogródku sobie Pani postawisz! Domestosem można wyczyścić.
-To jest nagrobek bo ma ornamenty! - ten akurat stał obok złamanej kolumny, symbolu przerwanego życia, w kręgu z liści bluszczu u stóp.
-To se Pani postawisz na swoim! Taki recykling!

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 480 (590)

#65224

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuje przy opracowywaniu dokumentacji na pozwolenie na budowę. Często zajmuje się budynkami będącymi ćwierć kroku od katastrofy budowlanej. Stan ich wywołany jest przede wszystkim wiekiem, ale i w dużym stopniu specyfiką użytkowników.

Np. taki pacjent: lat 140, kroi mu się remont.
Nie posiada korytarzy, tylko galerie komunikacyjne na tylnej elewacji, które zresztą wchodzą w zakres remontu. Problemem jest bardziej to, co nie wchodzi w zakres.
Otóż kamienica - o numerze powiedzmy 666 - ma na podwórzu tzw. oficynę. Oficyna ta posiada 5 mieszkań i ogłosiła niepodległość. Przybrała numer 666A i wydzieliła sobie swoją wspólnotę mieszkaniową. Problem z nią jest taki, iż nie posiada ona ani schodów ani nawet miejsca na schody, nie ma też dostępu do ulicy. Do 666A można dostać się tylko przez bramę numeru 666, potem przez jej klatkę schodową, jej galeriami komunikacyjnymi, kładką przerzuconą nad podwórkiem i wtedy dochodzimy do korytarza na piętrze w 666A, z którego jest wejście do 3 lokali. Bo dwa są na parterze. Razem z komórkami na węgiel używanymi przez obie kamienice.
Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze podwórze ze stanem nawierzchni bliskim tragedii.

666 postanowiło się wyremontować i zapytali 666A czy chcą partycypować w remoncie. Nie chcą. W związku z czym 666 zamówiło remont (min.) galerii komunikacyjnych, będących w stanie technicznym złym. Ale BEZ kładki prowadzącej do 666A. Na co ci drudzy jakim prawem. Na to 666, że oni z kładki nie korzystają i należy ona do 666A- jak chcą, to niech wyłożą pieniądze na remont. W odpowiedzi 666A poszło do Nadzoru Budowlanego i wychodziło nakaz remontu kładki- adresowany do obu wspólnot, ponieważ podział fizyczny nie został nigdy przeprowadzony.
W odpowiedzi 666 wystosowywało do oficyny wezwanie do zapłaty za służebność dostępu, a 666A na odlew walnęło czynszem za komórki na węgiel.

Wtedy 666 wezwało oficynę do partycypacji 50% kosztów remontu kładki i nawierzchni placu. Problem jest w tym, że mieszkań w kamienicy - matce (666) jest dwadzieścia parę a oficyna (666A) ma mieszkań 5.
666A na to, że oni ewentualnie mogą zwrócić równowartość swojego procentu udziałów w gruncie (bo działka jest niepodzielona). Przy czym lokale na parterze z 666A ogłosiły, że ich żadne remonty nie interesują i skoro nakaz jest tylko na kładkę to oni będą płacić swoją część za kładkę, a żaden plac ich nie obchodzi. A koszt naprawy galerii to kłopot 666 i co z tego, że oni z niej korzystają. Płacą za służebność, to ich koszty remontu galerii nie interesują. No dobra, powinni zapłacić, ale nie rozmawiamy o egzekucji należności tylko o kosztach.

- No to co ja mam wpisać w zakres remontu? - spytałam się przedstawiciela kamienicy nr 666, po tym krótkim a treściwym wprowadzeniu.
- Ja bym to już nic nie remontował, ale mamy nakaz z Nadzoru. Więc dach, galerie i kładkę. Pani zapłacimy z naszych, a na separatystów naślemy komornika, jak nie będą chcieli dzielić kosztów.

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 510 (554)

#63888

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dawno, dawno temu miałam ryby. Po tym okresie zostało mi mocne przeświadczenie, że już NIGDY w życiu ich nie będę miała. W moim odczuciu są równie rozrywkowe jak akwarystyczny odświeżacz ekranu, ale za to o wiele bardziej kłopotliwe. Coś niecoś jednak pamiętam.

-...a ostatnio kupiłam sobie rybki- obwieściła mi koleżanka przez GG.
-A jakie?
-Welonki. I kupiłam taką wielką kulę na 10 litrów i...-
-Zaraz, czekaj! Ale welonka to nie jest rybka do kuli, tylko do oczka wodnego!
-A co to za różnica?
-Bo welonka potrzebuje mnóstwa wody - żeby dokładnie wiedzieć ile to "mnóstwo" od razu sobie zaczęłam googlować - 40 litrów na welonkę - podzieliłam się fachową wiedzą z forum akwarystycznego.
-No to ja mam 4 w 10 l.
-A jakiś napowietrzacz masz?
-Mam takie kropelki - coś mi powiedziało, że te kropelki to jednak nie jest tlen w płynie, więc wciąż miałam wątpliwości.
-Ale one ci się poduszą!
-Facet w zoologicznym mówił, że ok i kupiłam największą kulę.
-Ale to w ogóle nie jest rybka do kuli. Za chwilę będziesz miała tam bagno.
-Oj przesadzasz, a na forach głupstwa piszą - bo wysłałam jej linka w międzyczasie.

Spotkałam koleżankę po jakimś tygodniu.
-Kupiłam sobie większe akwarium. Tamtą kule to trzeba było czyścić do 2 dni. I powiedziałam temu facetowi w zoologicznym, że welonka to do oczka a nie do akwarium, a on mi, że przecież ryba wytrzyma. Ale nie będę ich męczyć. Tylko dlaczego on mi tą kulę sprzedał - naciągacz/idiota, muszę bez sensu w tą i nazad chodzić. Mógł od razu powiedzieć, że to będzie za mało.

Od razu zaznaczę, że uważam, że to facet ze sklepu zoologicznego jest piekielny.

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 336 (452)

#63728

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem osobą niewierzącą i wszyscy o tym wiedzą. Nie wdawajmy się w dyskusję dlaczego.
Jednak jakoś w społeczeństwie żyć muszę. Siedzę sobie spokojnie u rodziców na obiedzie a tu nagle ksiądz po kolędzie. Okazało się, że rodziciele zaprosili mnie specjalnie na godzinę, o której miał być. Ale mniejsza.

-Po prostu siedź. Nic nie musisz robić. Siedź i uśmiechaj się. Zrób to dla mnie - zaapelowano do mnie tonem narastającej histerii.
Więc siedzę i staram się wyglądać uprzejmie. Z jakiś powodów - o radości! - ksiądz zdecydował się rozmawiać głównie ze mną. Może dlatego, że byłam jedyną poniżej 60 roku życia.
-A męża ma?! - spytał się najwyraźniej mnie, bo druga "ona" w pokoju siedziała z mężem. Czy zwracanie się do kogoś w osobie trzeciej jest w ogóle poprawne?
-Nie, nie mam.
-A czego?
-Tak wyszło - odpowiadam uprzejmie. Na serio staram się nie zrobić rodzicom przykrości.
-A chłopaka ma? - znowu w trzeciej osobie.
-To prywatna sprawa.
-To może ma dziewczynę?!- no trochę mnie zatkało.
-Nie, nie mam - zirytowałam się - Pewnie jakbym miała, to by mnie ksiądz pod prysznicem z tej wody święconej z kropidła wymył?
-Nie, utopił.

Skomentuj (62) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 381 (857)

#63433

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Poniedziałek rano - dzwoni telefon. Patrzę - ksiądz, który dostał ode mnie dokumentacje na pozwolenie na budowę dobre dwa miesiące temu. Wszystko rozliczone, o co może chodzić?

-Pani TTT, bo ja mam taki problem - rozpoczął po wstępnej wymianie uprzejmości - idziemy na dotacje Unijną i potrzebujemy projektu.
-Ale jakiego? Projektu czego?
-Tego projektu, który nam Pani zrobiła.
-Ale ksiądz dostał 5 egzemplarzy - przed oczami pojawił mi się metr sześcienny papieru, podzielony na 5 równych tomów, opieczętowany u strażaka, w sanepidzie (bo tam jeszcze świetlica była), u konserwatora zabytków i podpisany przez 7 osób opracowujących. Całkiem sporo pieczątek i podpisów.
-Ale to urząd zabrał. A ja potrzebuje takich egzemplarzy z pieczątkami do wniosku.
-Taaak... zabrał... jeden egzemplarz do konserwatora, dwa bodaj do budownictwa, a dwa powinien ksiądz dostać z powrotem.
-No tak, ale ja je rozdałem jako gratisy takim ludziom z Ameryki, którzy sponsorowali witraże.
TADAM- BASsss!!!

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 421 (545)

#63219

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W pewnej zapa... niewielkiej wsi w pewnym rejonie Polski (sławnym z tego, że jest daleko od wszystkiego) na parafię przyszedł nowy ksiądz. Ani stary ani młody. Postanowił na początek panowania objechać swoje włościa.

W ramach gospodarskiego rzutu okiem dojechał do jeszcze bardzie zapa... niewielkiej wsi, w której był sklep spożywczy i gimnazjum z tabliczką "na sprzedaż". I jak się okazało dwa kościoły. "Ten nowy" i "ten drugi" strategicznie rozstawione 500 metrów od siebie, czyli w przeciwległych krańcach wsi, na przeciwległych górkach. Bo tu u nas wszystko jest na górkach.

Po inspekcji nowego poprosił o pokazanie starego. By do niego się dostać, musiał przejść opłotkiem, potem obok ujadającego psa na łańcuchu mieszkającego w beczce, po desce nad strumykiem i wspiąć się na górkę.
I wtedy się okazało, że tak właściwie to ma cerkiew. Co prawda z rzymskokatolickim krzyżem, ale w środku pełen ikonostas, polichromie i zardzewiała tabliczka z napisem "zabytek prawem chroniony".

Ksiądz obszedł obiekt i stwierdził, że na budownictwie to on się nie zna, ale chyba mu się kościół wali. No i na dodatek ten kościół był zbudowany z bali drewnianych ocieplonych pianką montażową do okien, co zafajdało trochę polichromie w środku. Grekokatolickie, ale ładne.
Kościół czy cerkiew, greko- czy rzymsko- katolicy, ksiądz stwierdził, że jakby nie było wiara siostrzana, będzie remontował.

I tu pojawiam się ja. W celu zrobienia dokumentacji na remont.
Jako, że żadnego obiektu, który ma wszystko krzywe i żadnego kąta prostego nie da się zmierzyć na raz, to byłam tam kilkukrotnie. I przy ostatnim razie stałam się świadkiem piekielności.

Otóż wieś wysłała petycje do biskupa, żeby księdza odwołać, bo doprowadził kościół/cerkiew do ruiny i źle gospodarzy. Przypomnę, że był proboszczem drugi miesiąc, z czego ja na obiekcie byłam już któryś tydzień.
Więc wysłali do biskupa prośbę o odwołanie proboszcza i podpisała się pod tym cała wieś, co strasznie biedny chłop przeżywał. Więc siedział i mi się skarżył na niesprawiedliwość świata, kiedy przyszła pani "od kluczy" i powiedziała, że to z tą petycją nie tak było.
Podobno pewna Pani Aktywistka przeszła się po wszystkich chałupach we wsi z kartką, "czy popiera się remont starego kościoła". Na kartce coś było napisane, nikt nie przeczytał, podpisało się wszystkie kilkanaście domów we wsi.

Dlaczego nikt nie przeczytał? Bo to jakby swojemu powiedzieć, że mu się nie ufa. Przecież tu oni wszyscy całe życie się znają. Poza tym Pani Aktywistka co miesiąc z jakąś kartką lata.
A ja mam tylko nadzieję, że dla dobra obiektu nie odechce mu się wszystkiego. Zwłaszcza, że tak naprawdę ma nowy kościół w tej wsi na 200 m2 i nic nie musi remontować.

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 497 (565)

#63151

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kiedy słyszę historie o Powiatowym Urzędzie Pracy (zwanym pieszczotliwie PUPą) przypomina mi się epizod z własnego życia, kiedy to często bywałam tam jako petent. Konkretnie po to, żeby wydębić środki, a rozpoczęcie działalności gospodarczej.
Jaka PUPa jest każdy wie, więc daruje sobie opis poszczególnych etapów mojej drogi krzyżowej zwanej rekrutacją i przejdę do razu do piekielności.

Aby otrzymać dofinansowanie potrzebowałam dwóch żyrantów, którzy musieli PUPie udowodnić, że posiadają dochody na pewnym określonym poziomie. Kazano im zatem przedłożyć zaświadczenie o dochodach.
Jednym z żyratów był mój ojciec. Karnie poszedł do księgowej w swoim zakładzie pracy po odpowiedni świstek papieru, a następnie odbił się od drzwi PUPy, gdyż dowiedział się, że jego zaświadczenie jest nieważne. Bo brakuje na nim pewnych istotnych informacji, których PUPa wymaga. Konkretnie nie ma sformułowania "zakład pracy nie znajduje się w stanie upadłości".

Mój ojciec jest pracownikiem Wojewódzkiej Komendy Policji.

Księgowa na komendzie pośmiała się i dopisała zdanie długopisem. Zwyczajnie firmowy druk Policyjny nie zawierał tego sformułowania - nikomu chyba do głowy nie przyszło. Padło nawet stwierdzenie, że prędzej zlikwidują PUPę niż Policję.

PUPa zaświadczenia nie przyjęła, bo to nie wygląda poważnie takie popisane i dopiero przy tym drugim podejściu wydrukowała odpowiedni formularz, z którym Ojciec pomaszerował do Księgowej (po raz trzeci). I na szczęście ostatni.

I tak było ze wszystkim.

PUP

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 511 (559)