Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

victoriee

Zamieszcza historie od: 16 września 2011 - 15:55
Ostatnio: 11 kwietnia 2024 - 16:54
  • Historii na głównej: 1 z 1
  • Punktów za historie: 99
  • Komentarzy: 231
  • Punktów za komentarze: 1985
 

#41995

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dziś o tym, jak Straż Miejska chciała mnie przekonać, iż okradam własny samochód (chyba, że intencje wielmożnych panów były inne, a ja po prostu nie pojąłem ich swoim małym rozumkiem).

Pewnego dnia MIAŁEM KAPRYS. Kaprys objawił się chęcią wymiany kołpaków w samochodzie. Kołpaki kupiłem już dość dawno, ale jakoś nie mogłem się zabrać do ich wymiany. Korzystając z przypływu entuzjazmu, udałem się do samochodu i zacząłem operację. Muszę chyba działać jak magnes na strażników, bo znów nadciągnęła kawaleria w ślicznych mundurkach. Aby tradycji stało się zadość, ponownie określę ich jako Wcielenie Cnót Wszelakich (WCW).

WCW1: Dzień dobry (tu się nawet przedstawił).
Ja: Dzień dobry.
WCW1: To pana samochód?
Ja: No tak.
WCW1: Możemy zobaczyć jakieś dokumenty?

Małe wyjaśnienie - musiałem doznać jakiegoś zaćmienia umysłowego, przyjąłem bowiem, iż WCW mają dobre intencje i usiłują zrobić coś pożytecznego. Nieco mi teraz wstyd ale na swoje usprawiedliwienie dodam, że faktycznie zdarzały się na osiedlu przypadki wandalizmu, kradzieży kołpaków, itp. Zamiast zatem odesłać panów na drzewo, okazałem im dowód osobisty. Moja dobra wola nie została doceniona.

WCW1: Nie interesuje mnie pański dowód. Proszę o dokumenty samochodu.
Ja: Nie mam przy sobie.
WCW1: Jak to?

Niezwykle inteligentne pytanie, prawda? Kojak mógłby się od panów uczyć technik przesłuchiwania podejrzanych... A może miał to być "styl Columbo"?

Ja: Normalnie, nigdzie nie jadę, wyszedłem bez kurtki, mam tylko dowód osobisty. Mam kluczyki, samochód jest otwarty, mogę go uruchomić jeśli panowie sobie życzą. Naprawdę uważacie panowie, że w takiej sytuacji kradłbym kołpaki zamiast odjechać całym samochodem?
WCW2: Jak pan jest przy samochodzie to powinien pan mieć dokumenty!
(Ciekawe od kiedy?)

Nie wytrzymałem.

Ja: A pan może ma dokumenty?
WC2: Oczywiście.
Ja: Ale do mojego samochodu?

..............

Ja: Skoro nie, to czemu pan PRZY NIM stoi? A może wyjaśni mi pan, na jaką odległość mogę podejść do samochodu bez dokumentów?

Groźne, rozzłoszczone miny panów sprawiły, że trudno mi było zachować powagę.

WCW1: Czyli nie ma pan dokumentów?
Ja: Ano nie.
WCW (obydwaj, chórkiem): No to mamy problem!
Ja: No to współczuję i życzę, żeby udało się panom go jakoś rozwiązać.

Uznałem tę humorystyczną dyskusję za zakończoną i wróciłem do swoich zajęć. Panowie chyba jednak mieli inne zdanie, bo stali nade mną jak dwa sępy naradzając się po cichu. Nie powiem, zaczynało mnie to irytować ale postanowiłem być konsekwentny i robić swoje. Po chwili:

WCW1: Będziemy musieli wezwać Policję.

Nie uznałem za stosowne odpowiadać. Skąd miałem wiedzieć czy mówi do mnie czy może głośno myśli (przepraszam za niekoniecznie adekwatne określenie).

WCW1: Słyszy mnie?

To już chyba było do mnie...

Ja: Słyszę, ale czego PAN ode mnie w związku z tym oczekuje? Mam PANU pożyczyć telefon?
WCW1: Policja zaraz tu będzie.
Ja: A czemu ma mnie to interesować?
WCW1: Zobaczysz pan.

Ano zobaczyłem. Panowie wsiedli do swojego pojazdu, pogadali przez radio i odjechali. Czyżby ktoś mądrzejszy po drugiej stronie "gruszki" wytłumaczył im, że groźny bandyta PODCHODZĄCY do samochodu bez dokumentów
niekoniecznie zainteresuje Policję w stopniu niezbędnym do wysłania na miejsce jednostki AT?

straz_miejska

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1218 (1264)
zarchiwizowany

#37175

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jestem kontrolerem biletów w mpk, czyli popularnym "kanarem". Wiem, ze mój fach jest znienawidzony przez znaczna większość społeczeństwa, ale z powodu braku pracy dla ludzi z moim wykształceniem (absolutnie odradzam wszystkim studiowanie filologii polskiej, chyba ze chcecie uczyć w szkole). Zdaję sobie jednak sprawę, że ludziom czasem faktycznie może coś wypaść i być może dlatego nie zdążyli kupić biletu. Każdy przypadek ma własną historię i mógłbym opisywać je godzinami, ale zacznę od tego, który miał miejsce w listopadzie zeszłego roku. Zostaliśmy przydzieleni do klasycznej trójki - 3 kontrolerów przeznaczonych do sprawdzania dużych autobusów i tramwajów na często uczęszczanych trasach. Zmiana ledwo się zaczęła, wsiadamy może do czwartego od rana pojazdu, autobus rusza, my rozchodzimy się po nim, przyczepiamy nasze legitymacje i informujemy pasażerów o kontroli biletów. Kolega zaczął od inteligentnie wyglądającej dziewczyny, elegancko ubranej, z modną ostatnimi czasy torbą na ramię znanej firmy z trzema paskami w logo. Traf chciał że odległość do następnego przystanku była bardzo mała i zostało zaledwie kilkanaście sekund do przyjazdu autobusu i otwarcia drzwi. Kolega grzecznie podszedł do dziewczyny, poprosił o bilet, a ta zaczęła szukać go w swojej torbie. W tym czasie autobus podjechał na przystanek, a dziewczyna nagle poderwała się z miejsca, popchnęła kolegę i uciekła. My byliśmy akurat w drugiej części pojazdu, ale podbiegliśmy do kolegi z pytaniami w stylu "dlaczego jej nie złapałeś stary?". On jednak wpatrywał się w swoje przedramię, z którego wystawała igła (jak się okazało od strzykawki). Kilka dni później przełożony nakazał koledze udanie się do lekarza i przeprowadzenie badań (w końcu po co ktoś wbija komuś igłę?). Prawie cztery miesiące spokojnego czekania i pracy, kiedy nagle przyszły wyniki, z zapomnianego już przez nas wszystkich badania. Druczek z laboratorium głosił bardzo wyraźnie "wynik badania na obecność wirusa HIV: POZYTYWNY". Wspomniany kolega już z nami nie pracuje, a jeśli ktoś z Was myśli, że był on nosicielem przed tym zdarzeniem to grubo się myli - jest ojcem dwójki zdrowych dzieci oraz wieloletnim partnerem (od kilku lat mężem) jednej kobiety. Policja umorzyła postępowanie w maju, z powodu niemożności wykrycia sprawcy. Powiedzcie mi teraz, gdzie na tym świecie jest sprawiedliwość i jakim to trzeba być "chwastem" żeby niszczyć komuś życie z powodu dwóch złotych za bilet autobusowy?

komunikacja_miejska

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 240 (362)

#35575

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Recz działa się kilka lat temu w czasie przygotowania do oficjalnego założenia przeze mnie i mojej, natenczas narzeczonej, D., podstawowej komórki społecznej. W mojej diecezji przed ślubem poza kursem przedmałżeńskim wymagane jest odbycie przez narzeczonych pięciu spotkań ze specjalistami z różnych dziedzin. Na koniec zostawiliśmy sobie znawcę od naturalnych metod planowania rodziny.

Nie wiem czy wszyscy czytelnicy są biegli w temacie NMPR (czyli metodzie Roetzera) więc śpieszę z wyjaśnieniem. W tej metodzie na podstawie analizy temperatury i śluzu szyjkowego stwierdza się kiedy BYŁA owulacja. Trafność metody dotycząca dokonanej owulacji jest duża. Trafność prognostyczna, mówiąc oględnie, nie zachwyca. Z tego powodu metoda jest świetna gdy ktoś chce mieć dziecko - wie, w którym okresie miesiąca należy się starać. Gorzej gdy go mieć nie chce, wtedy mamy Watykańską Ruletkę.

D., wiedząc, jaki mam charakter oraz znając mój stosunek do NMPR wymogła na mnie przyrzeczenie, że nie będę dyskutował. Wysłuchamy co trzeba, pokiwamy głowami i z pieczątką na karcie podrepczemy do domu.

W salce przywitała nas pani około czterdziestoletnia. Taka z błyskiem fanatyzmu w oku. Ja niepomny na przyrzeczenia próbowałem na wstępie negocjować, że jesteśmy lekarzami i fizjologia człowieka nie jest dla nas sekretem. Pani na to z pogardą, że właśnie lekarze są najgorsi bo im się wydaje, że wszystkie rozumy pozjadali. Dostałem kopniaka pod stołem i zniewagę przełknąłem.

Pani zapytała czy D. mierzy codziennie temperaturę i ogląda śluz. Jeżeli tak, to ona poprosi wykresy. Rychło się wydało, że D. nie mierzyła ani nie oglądała. Została za to obrzucona spojrzeniem pełnym potępienia.

Pani dokładnie wyłożyła nam zasady cyklu miesięcznego, opowiedziała o hormonach, o krwawieniach, o zmianach temperatury. Mam wrażenie, że złośliwie się nie śpieszyła.

Na koniec zapytała czy mamy pytania. Zmilczałem. Pani ponowiła pytanie. Nie lubię niezręcznej ciszy więc ignorując kopania pod stołem zwróciłem pani grzecznie uwagę:
- Metoda jest interesująca ale nie może Pani zaprzeczyć, że jest metodą retrospektywną.
Pani na to:
- Proszę pana, to nie jest jakaś metoda retrospektywna tylko metoda Roetzera.
Ja:
- Tak, zgadza się ale w metodzie Roetzera o owulacji wnioskujemy ex-post.
Pani z oburzeniem:
- No co pan. To nie żadne ekspo, to jest metoda naturalna.

Po tej odpowiedzi poddałem się. D. za to siedziała zadowolona z miną wyrażającą „a nie mówiłam?”.

salka katechetyczna

Skomentuj (33) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 690 (780)

#34676

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przychodnia.

Przyszedłem do "swojego" lekarza na badanie w związku z niewielkim, ale irytującym wirusem żołądkowym. Mam wizytę umówioną na 10.05, jest 10.01.Pod drzwiami gabinetu "wieczysta" kolejka rozgałęzia się na dwie ławeczki, więc pytam, kto do doktora Piekielnego.

Wszyscy, tylko tak siedli.

Aha.

Doktor zawsze stara się pilnować umówionych godzin i zawsze wywołuje konkretne nazwiska. No to siadam tam, gdzie jeszcze miejsce, i na te parę minut wyciągam książkę. Nagle jednak odzywa się jeden z panów:
- Ale ja jestem ostatni!
- Pan jest na którą godzinę? - pytam.
- Tu nie jest na godziny, tu jest jak się przyjdzie! Za kolejnością! - odparował pan z oburzeniem.

Dołączyła się jeszcze siedząca obok staruszka.
- Bo gdzie by była sprawiedliwość, jakby ten, co ostatni przyszedł, miał wejść przed tym, co siedzi i czeka już!

W następnej sekundzie miałem przed sobą chór staruszków niczym z tragedii Ajschylosa, śpiewających zgodnie o winie, jaką popełnia przychodzący późno, a nie o szóstej rano, karze, czekającej na zaburzających święte prawo ogonka, fatum, które prowadzi do zguby wierzących w system wizyt na godziny oraz sprawiedliwości, nieśmiertelnej wartości kolejki. Trwało to przez jakieś trzy minuty, do 10.05, kiedy drzwi gabinetu się otworzyły... i doktor wywołał moje nazwisko.
Jeden ze staruszków, który siedział najbliżej gabinetu, zastygł w połowie ruchu - zdążył już wstać i usiłował wejść do środka, wymijając lekarza.

W trakcie wizyty żałowałem, że drzwi są od wewnątrz wyciszone.

Przychodnia

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1024 (1070)
zarchiwizowany

#34286

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia autobusowa.
Wracałem pewnego razu autobusem z pracy i troszkę mi się przysnęło. Nagle poczułem strasze uderzenie i usłyszałem krzyk dziadka nad sobą:

D: Wy***laj gówniarzu z tego miejsca, ja tutaj mam siedzieć.

Ja - klasyczny karpik. Cały autobus był zatłoczony, ale nie zauważyłem tego, bo spałem. Nieopodal stała żona dziadka - typowy moher. Z uśmiechem na ustach powiedziała do męża:

B: a ja biorę tą!

I zaczęła bić laską i torebką dziewczynę, która również spała sobie wracając z pracy. Dziadek bije i krzyczy na mnie, wyzywa mnie od najgorszych, a babcia bije i krzyczy na tą dziewczynę. Nagle jednocześnie dziadkowi i babci wypadły z ust sztuczne szczęki. Wszyscy ludzie w autobusie dotychczas nie reagujący zaczęli się głośno śmiać. Okazało się po chwili, że w autobusie był kanar, a starsze małżeństwo jechało bez biletów. Rzucili się z pięściami, laskami, torebkami i sztucznymi szczękami na kanara gdy ten chciał wypisać im mandat. Na szczęście okazało się również, że w autobusie jest Policja. Niestety Policjanci mogli ukarać jedynie babcię, bo dziadek był kombatantem wojennym. Wtem kolejna niespodzianka - na tylnich siedzeniach siedziało kilka osób z żandarmierii wojskowej, którzy wzięli się za dziadzia. Gdy Policja i żandarmeria wyprowadzały wściekłe małżeństwo z autobusu, ponownie wypadły im sztuczne szczęki z ust. Wszyscy w autobusie znowu się śmiali i mieli dobry humor do końca dnia.

Wtem odezwał się uradowany kanar:

K: Super, ale utarliśmy im nosa, za to rozdaję wam darmowe bilety!

Cały autobus zaczął bić brawo. Kierowca pogłośnił muzykę, okazało się, że w radiu leci "Macarena", więc wszyscy zaczęli tańczyć, śmiać się i przytulać współpasażerów. Kierowca na wyświetlaczu z przodu autobusu zamiast numeru linii i miejsca docelowego wyświetlił tekst macareny i nawet przechodnie jak to widzieli to tańczyli i śpiewali.

Gdy autobus dojechał do ostatniego przystanku, z głośników leciało "Jedzie pociąg z daleka" i wszyscy tańcząc, idąc gęsiego wysiedli z autobusu w rytm piosenki.

Jak się później dowiedzieliśmy babcia skończyła w Guantanamo, a dziadek dostał karę śmierci za swoje zachowanie.

komunikacja_miejska

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 30 (238)

#31731

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zasłyszane wczoraj w tramwaju.

Jedzie sobie dwóch dresów, 200% testosteronu, niedaleko nich stoi młody chłopak o dość kobiecym typie urody.
Dresy: - Hehe, ale ciotunia, pedałek k...a, pewnie się daje dymać za maseczki Olaya.
Chłopak nie reaguje, za to starsza pani się odzywa do jednego z dresów:
- A twój ojciec to nie był pedałek?
Dres: - Co k...a!? Po....o?
- Taki męski jesteś, że chyba dwóch facetów musiało cię robić.

Babcia mistrz. :-)

komunikacja_miejska

Skomentuj (50) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 2947 (3029)

#31208

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wychowałam się w niewielkiej miejscowości. Nie jest to miejsce, gdzie ptaki zawracają, ale szału też nie ma. Ot, normalna mieścina, jakich w tym kraju wiele. A i przekrój społeczeństwa dość zróżnicowany.

Do liceum dojeżdżałam do innej miejscowości pociągiem, więc naturalnie musiałam kupować bilet miesięczny. Tak było i tym razem.

Dosyć ciepły koniec marca 2005, druga klasa liceum, osiemnaście lat skończone. Pomyślałam sobie wtedy, że wyjdę kupić bilet wieczorem, bo rano do szkoły na ósmą, a że początek miesiąca, to i kolejka po bilety będzie nieziemska. Założyłam kurtkę, kasę na bilet do kieszeni i poszłam w nadziei, że zdążę wrócić zanim się ściemni, w końcu daleko nie mam.

Mniej więcej w połowie drogi trzech chłopaczków w typie gangsta kulturalnie spytało, czy nie miałabym ochoty dorzucić im się do piwa. Nie miałam ochoty. Nie odeszłam daleko, kiedy jeden z nich szarpnął mnie z tyłu za kurtkę. Nie będę opisywać, co się wtedy stało. Grunt, że do domu wróciłam z pociętą i zakrwawioną twarzą, z doszczętnie zniszczonymi okularami, uboższa o 100zł i srebrny łańcuszek zerwany z szyi. A biegłam takim tempem, że dziwię się, że nie zakwalifikowali mnie na olimpiadę w Pekinie. I tu dopiero całe piekło się zaczyna.

Mama zadzwoniła po policję i pogotowie. Karetka była pierwsza, dali coś na uspokojenie, przemyli skaleczenia jakimś świństwem, powiedzieli, że szyć nie będą, bo gorzej będzie wyglądało takie zszyte niż naturalnie zagojone i pojechali. Policja przyjechała trochę później, spytali co się stało. Spakowali mnie razem z mamą do samochodu, żeby rozejrzeć się po okolicy, choć gangsta-chłopaczki już dawno zdążyli się ulotnić. Potem na komisariat, gdzie złożyłam zeznania, podając jak najwięcej szczegółów dotyczących tych trzech, żeby ułatwić poszukiwania.

Przez następnych kilka dni panowie z komendy miejskiej i powiatowej grali mną w ping-ponga, wzywając to na jeden, to na drugi komisariat, zadając ciągle te same pytania i pokazując ciągle te same albumy ze zdjęciami potencjalnych podejrzanych. Ba! Nawet byłam wezwana na okazanie, gdzie wśród czterech "przestępców" rozpoznałam trzech policjantów z komendy powiatowej i jednego z miejskiej.

W międzyczasie wróciłam do szkoły. Zorientowałam się, że ktoś za mną chodzi - wpadałam na tego samego faceta w pociągu, przed szkołą, w sklepie, w bibliotece - w końcu powiedziałam mu dzień dobry. Jeszcze tego samego dnia zostałam zawezwana przed oblicze pana komendanta miejskiego i jego zastępcy. I zaczęło się szoł.

Okazało się mianowicie, że nikt mnie nie napadł. Wszystko to wymyśliłam, bo pieniądze najzwyczajniej przepuściłam, a twarzy nikt mi nie pociął żyletką, tylko podrapałam kluczami. Skąd to wiedzą? Przeprowadzili testy na materiale skóropodobnym i wyszło im, że żyletką bym była pocięta dużo głębiej i że takie ślady mógł zostawić jedynie klucz od zamka typu yale, który wtedy miałyśmy w drzwiach. Mało tego, mają świadków na to, że wcale mnie tam nie było, że na miejscu zdarzenia jest monitoring (ciekawe od kiedy, bo choć od zdarzenia minęło kilka ładnych lat, żadnej kamery tam nie widziałam do dziś), który niczego nie nagrał, poza tym pobrali ślady zapachowe, które potwierdzają, że wcale mnie tam nie było! Normalnie CSI wymięka.

Dali mi więc pan komendant i jego zastępca wybór - albo sama się przyznam, że wszystko wymyśliłam i dostanę tylko dwa lata w zawiasach za składanie fałszywych zeznań, albo mogę dalej ciągnąć tę farsę, a oni po prostu udowodnią to, co już wiedzą i oprócz dwóch lat bez zawiasów zostanę też obciążona kosztami zaangażowania organów ścigania.

Pomyślałam sobie - ukryta kamera, czy coś? Ale nie ze mną te numery, widziałam wszystkie odcinki "Kryminalnych", nie dam się nabrać. Wiem co się stało i nie wmówią mi, że czarne jest czarne, czy jakoś tak.
Oj, próbowali mnie zastraszyć, próbowali. Na dobrego glinę i złego glinę, na dobrego glinę i dobrego glinę, na złego glinę i jeszcze źlejszego glinę, na złego glinę i głupiego glinę... Niestety, było to przed czasami powszechnych dyktafonów w telefonach komórkowych, więc nie mogłam nagrać ich metod śledczych. A szkoda.

Mało tego, w czasie pamiętnego przesłuchania usiłowali jednocześnie od mojej mamy dowiedzieć się, czy nie sprawiam problemów wychowawczych, czy nie mam kłopotów w szkole, czy nie biorę narkotyków. Mama ich oczywiście wyśmiała i odesłała do stu diabłów. To im nie wystarczyło - policjanci zaczęli pojawiać się przed moją szkołą, wypytywać o mnie znajomych, czy czasem nie chwaliłam się jakimś nowym sprzętem czy kosmetykiem. Nagle stałam się główną podejrzaną w sprawie napadu na samą siebie. Żart? Nie.

Ciągnęło się to kilka ładnych tygodni. Wreszcie chyba odpuścili, a moment przed zakończeniem roku szkolnego dostałam z prokuratury pismo informujące o umorzeniu postępowania z powodu niewykrycia sprawców.

Happy end był później, ale niektórym się nie spodobał. Napiszę więc tylko, że gdyby panowie policjanci tę energię, którą włożyli w udowadnianie mi winy spożytkowali na faktyczne szukanie sprawców, zakończenia sprawy w postaci Dżerego spuszczającego zza krat łomot tym trzem typkom, zwyczajnie by nie było.

policja

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 653 (731)

#13433

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Tym razem będzie o chamskim kliencie pizzerii. Słowem wstępu, luby mojej siostrzenicy waży 116 kg, a mimo to jest dla niej najprzystojniejszym facetem na świecie. Jakiś czas temu wybrali się na pizzę do jednego z lokali popularnej sieci restauracji. Przemek poszedł złożyć zamówienie, następnie, oczekując na jego realizację, Marta udała się po szklanki do napoju. Wówczas na horyzoncie pojawił się nachalny amant.
Amant: Sama jesteś, kociaku?
Siostrzenica: Jestem z chłopakiem. Żegnam.
Gdyby nie to, że cała obsługa była chwilowo zajęta, Marta zapewne wzięłaby szklanki i wróciła do stolika. Niestety...
Amant: Oj, każda laska tak mówi.
Siostrzenica: Proszę bardzo, tam siedzi mój chłopak.
Wskazała miejsce.
Amant roześmiał się.
Amant: Co? Z tym tłuściochem chodzisz? Nie stać cię na nic lepszego? Ja bym ci pokazał prawdziwy raj.
Siostrzenica: Dziękuję bardzo, ale nie skorzystam.
Amant: Nie bądź taka... Chcesz całe życie prowadzać się z takim rozlazłym hipopotamem? Przez ten brzuch to on nie widzi nawet co ma w majtkach, a pewnie niewiele. Chcesz się z takim bzykać?
Tego już było za wiele.
Siostrzenica: Przemuś! Pamiętasz jak rano marudziłeś, że nie nie ma komu w mordę dać?
Przemek rzecz jasna nie jest agresywny, ale zrozumiał, o co Marcie chodziło. Podniósł się z miejsca i zrobił minę pod tytułem "Jak ja ci zaraz...". Spojrzał na natręta z obrzydzeniem, a biedny chłopaczyna... chyba przeraził się na widok jego postury w całej okazałości, bo czmychnął do swojego stolika i więcej do Marty nie podszedł. I słusznie, bo bez korepetycji z uwodzenia dziewcząt nie ma co nawet próbować.

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 707 (833)

#29796

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nigdy nie sądziłam, że mnie to spotka. A jednak.
Przyjechał do mnie znajomy mojego ojca, wprost z kraju mlekiem i miodem płynącym, jakim jest Szwecja. Facet w sile wieku, w okolicach czterdziestki, ale już siwy. Moim zadaniem było oprowadzić go po mieście i ogólnie - umilać mu czas wolny.

Jako, że jutro rano wyjeżdża, postanowił wyruszyć na sklepowe łowy, aby kupić jakiś prezent dla córki i żony. Jako, że mam posturę nastolatki, wysoka jakoś specjalnie nie jestem, a do tego drobna - w sklepie z ciuchami musiałam mierzyć na siebie ciuchy, które miały być dla "małej". Koleś zagramaniczny, więc nie musiał specjalnie patrzyć na cenę - dla niego i tak wszystko było tanie.

Kiedy wybraliśmy w końcu parę koszulek, sukienkę i torebkę udaliśmy się do kasy, by zapłacić za to wszystko. Przez cały czas rozmawialiśmy po angielsku, stąd dziewczęta stojące za ladą - na pewno ode mnie młodsze, chociaż i ja wyglądam na gówniarę - zmierzyły nas od stóp do głów i już wiedziałam, że za chwilę zaczną komentować.
Skasowały wszystkie rzeczy i wypalają do nas:

- Three hundred forty zlotys, dziwko.
- A nie lepiej od razu szmato bądź galerianko?

Ten przestrach w ich oczach zapamiętam do końca życia.

sklepy

Skomentuj (60) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1488 (1544)
zarchiwizowany

#29788

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Kilka dni temu stwierdziłem po raz kolejny o inteligencji straży miejskiej.
Mój kontrahent dzwoni spóźni się ze 3 godziny, cóż bywa. Pojechałem do sklepu kupiłem bułki ogórka i jakąś wędlinkę i pora na śniadanie.
Jem sobie w wozie a tu nagle koło mnie burek osiedlowy się pojawił i psim spojrzeniem, daj kawałek. Ok dostał.
po ok 15 min dochodzi straż miejska.
SM- Dzień dobry czy ma Pan torebkę do posprzątania po psie?
Ja- jakim psie?
SM- Tym co leży z tyłu. " okazało się że burek leży za wozem"
i w związku z tym będzie mandat 500zł.
Ja- Aha ale to nie mój pies ;-)
SM- Ale jest blisko Pana czyli mój.
Ja- Czyli także i Pana bo leży 1,5 m od Pana;-)


Odeszli

sm łódź

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 256 (312)