Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

vonGoethe

Zamieszcza historie od: 30 czerwca 2015 - 16:17
Ostatnio: 18 czerwca 2018 - 17:52
  • Historii na głównej: 9 z 9
  • Punktów za historie: 1917
  • Komentarzy: 22
  • Punktów za komentarze: 157
 

#73880

przez ~Ei5 ·
| Do ulubionych
Przedwczoraj przytrafiła mi się sytuacja, która jednoznacznie zachwiała moją wiarę w ludzkość.

Godziny szczytu, duży, zatłoczony sklep, ludzie przeciskający się w ogólnej duchocie i elektrycznej mgiełce poddenerwowania. Udaje mi się wyłożyć kilka produktów z koszyka na ladę, w kark dyszy mi spocony, wyraźnie zniecierpliwiony pan. Płacę, wychodzę na część galerii (sklep znajduje się w galerii handlowej).

W pewnej chwili widzę, jak starsza kobieta z małą siatką w ręce podpiera się niepewnie o kosz na śmieci. Staruszka osuwa się na ziemię, ludzie rozstępują się jak mrówki pod tenisówką dwunastolatka. Podchodzę szybkim krokiem do starszej pani, nie powiem, przestraszona, pierwszy raz zdarza mi się uczestniczyć w takiej sytuacji, siatkę z zakupami odkładam na ziemię i kucam przy kobiecie.

Staruszka jest trochę blada, ale cucę ją, po drugiej stronie przykuca pan z butelką wody, mówi do niej, ogólnie zamieszanie spotęgowane piętrzącą się wokół nas falą ludzi.

Po niedługim czasie pani czuje się lepiej, pomagamy jej usiąść na ławeczce, nadal małymi łykami sączy wodę. Sytuacja opanowana, uspokojona, zadowolona odwracam się by zabrać z ziemi porzucone w ferworze zakupy...zakupów nie ma.

Ktoś gwizdnął mi reklamówkę w momencie, kiedy udzielałam pomocy omdlewającej osobie. Czasami myślę, że słowo "człowiek" staje się coraz bardziej obraźliwe.

sklepy

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 469 (477)

#73655

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Nie wczytywałem się dotychczas w Piekielnych na tyle, by wychwycić podobną story, która zapewne się przewinęła przez te przezacne łamy, toteż proszę o wybaczenie ewentualnej powtórki z tematu...

Byczyłem się cały dzień na ogrodzie. Słoneczko, mrożona kawa, morda wraz z resztą organizmu się opalała, dobra książka w dłoni. Brakowało tylko chóru hożych Hawajskich dziewoi i cygar zwijanych na śniadych udach. Słowem - dolce vita dla ubogich.

Nagle słyszę dźwięk, ni to kosiarki, ni to młynka do kawy z predomu, łypię, a na wysokości kilku metrów, zawieszony bez mała nad moją głową, tkwi sobie dron, bezczelnie inwigilując ile mi jeszcze kawy w kubku zostało.

Jako że onegdaj, gdy noga na studiach się pośliznęła, odsłużyłem dwa lata w jednostce obrony przeciwlotniczej, toteż zakorzeniony instynkt "wroga zestrzelić", wziął górę i pierwszym co wpadło w łapę, czyli termosem z lodem, we wraży aerostat ciepnąłem.

Ku wielkiemu zdziwieniu trafiłem, machina piekielna w starciu z dobrym, metalowym termosem "Made in DDR" szans nie miała i rymnęła pod nogi zwycięskiego artylerzysty p-lot w rezerwie.

Szok, radość i niedowierzanie bez mała, bo w życiu nie postawił bym na siebie orzechów, o dolarach nie wspominając.

Kilka minut później.

Do furtki dobija się jakiś typ. "Aha" - zaświtało w głowie - "Znalazł się pilot".

I dawaj... Czegóż to ja się nie nasłuchałem. A że własność prywatna, a że jakim prawem, a że tysiące grube rozbite, a jak tak można, a zaraz na Policję.

Cóż... "A tak w pędzel by chciał?" Bierz mnie waść tą nieudolną atrapę messerschmitta i poszedł w podskokach.

Posłuchał, ja posłuchałem, że wróci z mundurowymi, prokuratorem, kolegami i cholera wie kim jeszcze. Znaczy co - grilla mam dla nich szykować, że tak się nawymieniał?

I teraz kilka myśli głębokich.

Po pierwsze - ciekawe, jaka perwersja skłoniła kierowcę bombowca do obserwowania czterdziesto paro letniego faceta w kąpielówkach?

Po drugie - jakim trzeba być wieprzem szczeciniastym, lub bardziej elegancko, po włosku "porca miseria", by się z kamerą wpieprzać komuś do ogrodu?

Po trzecie - czy faktycznie policyjna lub inna prokuratorska dłoń, może opaść na me ramię w karzącym geście, zmierzającym do wymierzenia pozornej z mego punktu widzenia sprawiedliwości?

A jaki z tego wniosek - obowiązkowa służba wojskowa to jest to.

ogród

Skomentuj (49) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 652 (704)

#70787

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Moja ciotka - w czasie spotkania rodzinnego z okazji przejścia na emeryturę - uraczyła nas historią.

We wczesnych latach '00 pracowała w pobliskim muzeum, jako pracownik merytoryczny. Muzeum było godnym, olbrzymim gmachem po starym pałacu, w którym (co ważne) umieszczono szatnię na parterze pod gabinetem dyrektora.
W szatni, o dziwo, nie siedział szatniarz tylko ochroniarz, bo na szatniarza nie było etatu.

Siedział więc pewnego ranka i się nudził, a tu nagle wchodzi mu grupka dzieci pchająca zabawkowy wózek dziecięcy. Jako, że było to szacowne muzeum starego typu, to zwykle nie pojawiały się tam dzieci poniżej dawnego liceum, a już na pewno nie latające luzem tylko skumulowane w jakaś wycieczkę.
A te konkretne dzieci były w okolicach piątego roku życia.

Szanowny Pan ochroniarz zapytał się więc tonem ojcowskim co tu robią i po co przyszły.
- Znaleźliśmy skarb i przyszliśmy po nagrodę - usłyszał w odpowiedzi.
- A cóż to za skarb? - ciągnął dalej rozczulając się w duchu nad uczciwością młodego pokolenia. To był ten moment, kiedy przed zbitą grupę dzieci wyjechał zabawkowy wózek, a kołderka została podniesiona ukazując zawartość.
Niewybuch.

Ochroniarza odrzuciło na trzy metry pod przeciwległą ścianę. Przed oczami zobaczył kilometry stylowych kocich łbów, otaczających centrum, które zabawkowy wózek musiał pokonać na swych małych kółkach.
Natychmiast zgarnął całe towarzystwo, zamknął szatnię i na miękkich nogach poszedł do dyrektora.
- Trzeba zarządzić ewakuację i wezwać saperów - wydukał. Dyrektor popatrzył na niego z nikłym zainteresowaniem, bo był stoikiem, a z zawodu filozofem.

Dowiedziawszy się o problemie postanowił sprawę zbadać, zszedł do szatni, stanął nad wózkiem i zaczął obserwować niewybuch. Drzwi do szatni obserwowała sekretarka spod przeciwległej ściany. Ochroniarz biegał po budynku od pokoju do pokoju, sugerując, żeby wszyscy natychmiast udali się na przerwę na kawę na parking.
- Ten niewybuch jest nieaktywny - ogłosił dyrektor, bo wiadomo, że na filozofii uczą rozpoznawać niewybuchy - Proszę zawołać do mnie kierownika militariów, niech to weźmie w ewidencje. A wszyscy niech wrócą na swoje stanowiska pracy - i wrócił do biura.

W tym czasie ochroniarz zdążył zamknąć budynek, zadzwonić po saperów i oddać dzieci pod kuratele patrolu policji.
Kiedy saperzy przyjechali trzy godziny później, okazało się, że wszyscy pracownicy są w budynku, a w gabinecie dyrektora trwa rada nad planowaną wystawą malarstwa. Gabinet był nad szatnią.

Na poligonie niewybuch zdetonowano. Bohaterskie dzieci zaprowadziły saperów do obsuniętego zbocza z całym mnóstwem innych niewybuchów. Dyrektora nikt nie pociągnął do odpowiedzialności.

Skomentuj (31) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 785 (801)

#70564

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem nauczycielką. Pracuję w małej szkole, która mieści się w małej wiosce.

Małe szkoły mają więcej zalet niż wad, ale niestety i te się znajdą – m.in. utrudniony dostęp do osiągnięć kultury. Najbliższy teatr jest prawie 50 km od nas, o operze czy filharmonii możecie zapomnieć (prawie 120 km). W związku z tym szkoła organizuje wszystko tak, aby artyści przyjeżdżali do nas – mamy koncerty muzyki klasycznej na sali gimnastycznej, spotkania ze znanymi ludźmi itp.

Jako polonistka staram się też zadbać o edukację teatralną (zresztą nawet jakbym nie chciała, to muszę, bo wymaga tego ode mnie podstawa programowa). Jestem w kontakcie z kilkoma teatrami, które organizują spektakle wyjazdowe – przyjeżdżają do pobliskiego miasteczka, gdzie grają dla kilku szkół. Z reguły nauczyciel odpowiedzialny za takie wyjście podpisuje umowę z teatrem ok. pół roku wcześniej, aby zarezerwować miejsca. Bilety też są wtedy dość tanie, bo 16-17 zł od osoby. Zawsze byłam zadowolona – było niedrogo, porządnie, ciekawie, a dla dzieci z wioski na końcu świata często jest to jedyna możliwość zobaczenia widowiska teatralnego na żywo.

W tym roku szkolnym zaklepałam uczniom trzy przedstawienia – w listopadzie, w grudniu i w lutym. Tytuły, daty i koszt został przedstawiony rodzicom i dzieciom na początku września z zastrzeżeniem, że są to wycieczki obowiązkowe. Bardzo dobrze, nikt nie protestował. No, może znalazła się dwójka niezadowolonych dzieci, że oni nie chcą do teatru, wolą do kina albo na kręgle.

Jednak po dwóch pierwszych spektaklach dotarły do mnie niezadowolone głosy kilkorga rodziców – że czemu tak drogo, że szkoła powinna zapłacić, że przedstawienia są dla dzieci niezrozumiałe, a tak w ogóle to szkoła powinna organizować ciekawsze wycieczki, oni chętniej zapłacą za wyjazd do... centrum handlowego. Bo to się dzieciom bardziej spodoba.

Na szczęście są to tylko pojedyncze osoby, ale krew się we mnie burzy, kiedy widzę, jakie wartości są przekazywane młodemu pokoleniu. Bardzo trudno jest zachęcić dzieci do czytania książek w wolnym czasie czy interesowania się kulturą, kiedy w domu słyszą, że książki są dla frajerów, a najlepsza rozrywka to zakupy. Drodzy Rodzice, nie wińcie wtedy nauczyciela, że słabo uczy, a Wasze dziecko nie jest w stanie zrozumieć fabuły "Sposobu na Alcybiadesa"...

szkoła rodzice

Skomentuj (67) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 372 (418)

#70940

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Okres przedświąteczny, siedzę u klienta w ramach umowy serwisowej 4h na miejscu w siedzibie. Dalej kilka umówionych wizyt... czas się dłuży, wtem dzwoni telefon. To szef, dzwonili ze sklepu X, czytnik kodów na kasie nie działa, święta idą, ruchu mnóstwo, olaboga ratujcie, bo jedna kasa działa.
Sklep X ma 2 kasy, jedna nie działa, więc kolejki przez całą salę sprzedaży... dzwonię więc:

-Dzień, co się dzieje z czytnikiem?
-Olaboga, koniec świata, kolejki są, no nie działa, nic nie pika.
-Czy wszystkie kable są podłączone?
-Ja nie wiem, koleżanka mówi, ze nie działa, ja się na tym nie znam.
-W tej chwili nie mogę przyjechać, dlatego prosiłbym, żeby sprawdziła pani czy wszystkie kable są podłączone.
-To ja za chwilę oddzwonię.

5 minut później.

-Wszystko podłączone ale dalej nie pika, niech pan przyjedzie, bo kolejki są i ludzie się denerwują.
-Mogę być najwcześniej za 2h.

2h później.

Wchodzę do sklepu, podchodzę do kasy, największy zasilacz odłączony, zamiast niego podłączona ładowarka do komórki.
Podłączam zasilacz, sprawdzam czytnik, wszystko ok.
W duchu wkurzony, bo dojazd tam nie po drodze i godzinka w plecy, wypisuje protokół z wizyty i słyszę:

-Ale za co, przecież pan nic nie zrobił?!

serwis sklep

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 694 (704)

#30575

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem maszynistą.
Ogólnie w tym zawodzie praktycznie nie można spotkać żadnych piekielnych historii, ale jednak spotkało mnie coś, co nie zdarzyło mi się jeszcze nigdy.
Zdarzali się tacy, którzy wraz z dziećmi patrzyli z zainteresowaniem na lokomotywę, czasem nawet dopytywali mnie o różne szczegóły, co było dla mnie bardzo miłe. Nikt jednak nie wsadził mi dziecka do kabiny...

Mieliśmy 20 minutowy postój na stacji. Korzystając z chwili postanowiłem coś zjeść i przy okazji przewietrzyć kabinę-otworzyłem drzwi. Zobaczyłem chodzącą wokół lokomotywy rodzinkę 2+1 rodzice - ok.30 lat i synek ok.5 lat. Młody zaczął coś rysować palcem na pudle.
Nie reagowałem (sam jestem maszynistą z powołania i wiem co to jest "ślinić się na widok lokomotywy") bacznie jednak przyglądałem się czy młody czasem nie dotyka tego czego nie powinien.

W pewnym momencie ojciec po prostu wsadził dziecko przez otwarte drzwi do mojej kabiny ze słowami "Niech sobie popatrzy". Poprosiłem, żeby go zabrał, bo przepisy nie pozwalają na przebywanie na lokomotywie innych osób niż drużyna trakcyjna (maszynista, pomocnik, inni pracownicy kolei).
W tym momencie z peronu odzywa się matka:
- No daj pan dziecku zobaczyć. On tak się tym interesuje.
Znów odmówiłem. Ojciec w końcu zabrał dzieciaka. Gdy odchodzili, żegnali mnie słowami: "służbista je..ny, menda, dziad" i kilkoma innych.

Rozumiem zapał i pasję, ale pracująca lokomotywa pod napięciem 3000V nie jest najlepszym miejscem do zwiedzania. A gdyby młody coś przekręcił lub coś mu się stało, to strata pracy byłaby najlżejszą karą...

polska kolej od kuchni

Skomentuj (53) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 877 (939)

#8453

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kolega pracuje w pogotowiu energetycznym. Opowiedział mi ostatnio bardzo sympatyczną historię. Jak wiadomo, pracuje on na zmiany i tak się złożyło że w piątek miał nockę. Godzina po 23 zaczynają dzwonić telefony, na jednej z ulic padł prąd. Z tych telefonów zapamiętał jeden, bo dzwoniła już dość wstawiona dziewczyna z zapytaniem
- Kiedy będzie prąd na ulicy xxx, bo oni tu domówkę mają i po ciemku siedzą.
Kumpel klientkę poinformował, że jest mała awaria i tak za pół godziny powinno wszystko działać. Za 40 minut kolejny telefon:
- Ja przepraszam bardzo, ale kiedy będzie prąd, bo my tu przy świeczkach siedzimy, gramy w butelkę i śpiewamy piosenki obozowe (w tle "płonie ognisko i szumią knieje")
Kumpel nieco już rozbawiony musiał dziewczynę zmartwić, bo niestety awaria była poważniejsza i przed 1 prądu nie będzie. Godz 1.10 prąd zaczął działać. Dzwoni telefon, kolega odbiera i słyszy chór głosów:
- DZIĘ......KU.....JE......MY......!!! :D

pogotowie energetyczne

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1393 (1507)

#67426

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem rekonstruktorem - jak zapewne pamiętacie. ;)

Rzecz będzie o ulubionych Piekielnych rekonstrukcji - czyli widzach, zwanych popularnie w środowisku ''Januszami'' i ''Halinami''.

1. Parę lat temu brałem udział w pewnej imprezie statycznej na południu kraju. Na takich imprezach z reguły rekonstruktorzy przygotowują swoje ekspozycje, wystawiając co ciekawszy sprzęt i prezentując go np. na manekinach, czy stołach. Na stołach wystawiliśmy masę rzeczy - od rzeczy szpitalnych, poprzez elementy wyposażenia, na przedmiotach osobistych kończąc. Na osobnych stanęły repliki broni.

Widzowie zawsze pchają się do stołów z giwerami, przy czym ZAWSZE biorą do rąk to, co jest większe - jak leży pistolet i karabin, to wezmą karabin itd. Kolega wyłożył swój pistolet maszynowy (czyli peem), zablokował zamek i przestrzegł, by nie przeładowywać.

Mija czas, ciepło, wesoło, po czym z tłumu wyłania się Piekielny Janusz, wiek ok. 40 lat, łysa głowa, przepocona koszulka i sandały na nogach. Jak zobaczył leżącą broń, od razu przytruchtał do stołu i wziął w swoje łapki peem. Powiedziałem mu, żeby tylko broń Boże nie przeładowywał, bo zepsuje. Co zrobił? Oczywiście szarpnął zamkiem w tył, omal nie zrywając blokady. Ja zbladłem i wyrwałem mu z rąk giwerę, wrzeszcząc, że mówiłem, by tego nie robił. Janusz piorunem odbiegł od nas i zniknął w tłumie - serio nigdy nie widziałem, by ktoś tak szybko uciekał. Szczęśliwie nic się nie stało, a peem w całości.

Dodam od siebie, że takie sytuacje to norma i co jakiś czas słyszę od znajomych rekonstruktorów, że ktoś coś stracił, bo zwiedzający albo zepsuli, albo ukradli - mi samemu skradziono oryginalny wojenny koc.
Jest to o tyle nieciekawe, że nikt nam później tego nie zwróci, bo wszystkie rzeczy kupujemy z własnej kieszeni.

2. Ta sama impreza, miesiąc temu. Stoimy z kolegami w grupce przy pojeździe, w pewnym momencie podchodzi [W]idz i zagaduje mnie o broń, wiszącą na moim ramieniu. Kiedy powiedziałem, że to karabin samopowtarzalny M1 Garand, zaczął się wykłócać, że to karabin automatyczny. Próbowałem mu wytłumaczyć różnice konstrukcyjne, ale pan uznał to za zbędne, ucinając jakże elegancką uwagą ''Teraz ja będę mówił, nie ty, dzieciaku!''. Machnąłem ręką i pozwoliłem mu się wygadać. Skończył, triumfalnie popatrzył po nas i wreszcie odszedł, ale wrócił po jakimś czasie i znowu próbował błyszczeć.

[W] - Widz
[J] - Ja

[W]: Ooo, ale Amerykanom to żadna operacja wojskowa prawie nie wyszła podczas wojny!
[J]: No, niespecjalnie, w zasadzie tylko w Holandii. Ale operacje ''Husky'', ''Avalanche'', ''Neptune'' jak najbardziej.
[W]: Ale ja mówię o takich dużych operacjach, a nie jakichś malych!
[J]: Ale to przecież były główne operacje - na Sycylii, we Włoszech i Francji...
[W]: Yyy... yyy... yyy... Ja muszę iść, przepraszam bardzo!

I więcej się nie pojawił. ;)
Dodam od siebie, że notorycznie zdarzają się panowie, którzy biorąc do ręki giwerę z II WŚ próbują poniżać rekonstruktorów z wiedzy na jej temat, bo ''z takiej szczelby we wojsku szczelali'', jak widzą nasze pielęgniarki, to padają na ziemię trzymając się za krocze i krzycząc: ''Oooh, jestem ranny, musi mnie ratować jakaś sanitariuszka, najlepiej pocałować'', przy rubasznym śmiechu kompanów. Każdą rzecz muszą obmacać, pogłaskać, polizać, nie pytając o pozwolenie - w końcu nie ich, to można zrobić z tym, co chcą.

Jak byłem w Holandii na rekonstrukcji, to ze względu na bardzo restrykcyjne prawo, nie mogliśmy wwieźć żadnych replik broni, ani jej elementów - mieliśmy tylko samo wyposażenie i rzeczy osobiste. Mimo to, ludzie podchodzili bardzo zaciekawieni, stawali w odległości metra od ekspozycji i bardzo grzecznie się pytali, czy mogą zrobić zdjęcie tym rzeczom (!), bo nie mieli odwagi poprosić o możliwość dotknięcia.

Rekonstrukcja...

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 287 (383)

1