Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

wampisia

Zamieszcza historie od: 27 maja 2011 - 14:47
Ostatnio: 30 marca 2024 - 17:53
Gadu-gadu: 2396982
O sobie:

Prowadzę hodowlę kotów rasy Maine Coon

  • Historii na głównej: 6 z 25
  • Punktów za historie: 4308
  • Komentarzy: 214
  • Punktów za komentarze: 1184
 
zarchiwizowany

#12692

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Hoduję maine coony.
W ten weekend była wystawa w Olsztynie. Opłata za udział w wystawie do najniższych nie należy, za to dla zwiedzających waha się między 10 a 15zł. Klatki, w których przebywają koty ustawione są zwykle w prostokąty tak, że w środku tworzy się swoisty "placyk", gdzie wystawcy mogą usiąść na krzesełkach i przygotowywać koty. Oczywiście, wstęp mają tam tylko hodowcy.

W trakcie wystawy jedna ze [Z]wiedzających wchodzi na ten placyk, otwiera klatkę z kotem i zaczyna go głaskać. Podchodzi [W]łaścicielka.

W: Proszę stąd wyjść, nie życzę sobie głaskania mojego kota.
Z: Ale ja zapłaciłam to mogę! Należy mi się!
W (ze spokojem): Proszę pani, ja zapłaciłam trzydzieści razy tyle co pani, więc należy mi się NIEgłaskanie mojego kota.

Z. bardzo szybko się zapowietrzyła i z oburzeniem odeszła.

Świat Kocich Wystaw

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 144 (176)
zarchiwizowany

#12273

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Hoduję koty rasy maine coon.
Często jeżdżę na wystawy z moimi pupilami, spotykam się z "zakoconymi" i udzielam na forum. Wiadomo, w przypadku hobby każdy ma jakiś swój krąg znajomych, z którymi plotkuje, co się komu urodziło, czym się dokocił i jakie ma plany hodowlane względem nabytku. Dodam jeszcze, że u MCO dość częsta jest choroba genetyczna oznaczana HCM. Jak na razie, wyselekcjonowano tylko dwa geny (trzeci w toku) i na nie się robi testy genetyczne plus profilaktycznie echo serca. Najlepiej, gdy kot jest n/n. N/HCM (lub HCM/n) również można rozmnażać, ale tylko z kotem negatywnym na oba geny. Kot HCM/HCM nie nadaje się do hodowli. Tyle tytułem wstępu.

Znajomi jakiś czas temu kupili pięknego kocura z pewnej znanej polskiej hodowli. Istna pantera, czarny jak noc, a w dodatku cudowny w typie. Zakochani w nim na całego. Hodowczyni odradzała im robienie badań na HCM, gdyż "to tylko niepotrzebny wydatek, a przy tylu genach to i tak nigdy nic nie wiadomo". Znajomi nie obeznani w temacie chorób, uznali, że kobitka ma rację. Do czasu.

Kocurek zaczął podupadać na zdrowiu, więc do weta na badania. Już samo echo serca wyszło niepokojące, więc wet zalecił badania genetyczne. I wychodzi szydło z worka - HCM/HCM! Wniosek z tego logiczny, rodzice kotka musieli być albo nosicielami, albo już chorzy. Komisja hodowlana, po zapoznaniu się z wynikami badań przyznaje, że kot nie nadaje się do hodowli. Więc znajomi poprosili hodowczynię o zwrot różnicy w cenie między kotem hodowlanym a "nakolankowym" (czyli wykastrowanym).

Gdyby Pani hodowca się zgodziła i wypłaciła tą sumę, nie byłoby problemu. Takie rzeczy zwykle regulują umowy kupna-sprzedaży. Ale nie! Pani idzie w zaparte, że ona chorych kotów nie posiada, to niemożliwe, to pomówienia i jak w ogóle śmią tak obrażać hodowcę z wieloletnim doświadczeniem!

W tym momencie znajomi nie wiedzieli już co robić i zaczęli dzwonić po kocim świecie... I tak trafili na mojego ojca. Jest to istne uosobienie piekielnego. Sama przyznaję. Co w sercu, to na języku, a walczyć o swoje (czy też swoich przyjaciół) potrafi zaciekle i bez opamiętania.

I tak ojczulek najpierw spytał o zgodę adminów fora internetowego, czy może wymienić nazwę hodowli w wątku, jeśli posiada odpowiednie dowody (czyt. badania). Wysłał papierkologię mailem i czeka. Dostał odpowiedź pozytywną. I zaczęła się afera...

Pani hodowczyni na forum się broni zażarcie, ojciec przytacza dowody. Dołączyła się przyjaciółeczka hodowczyni (nota bene młodzieńcza miłość mojego ojca) i dyskusja zaczyna tracić elementy kultury. Do tego doszły groźby karalne na komórkę i skrzynkę mailową, że obie panie nas zniszczą, hodowla przestanie istnieć, one koty kochają, a my je tylko dla zysku trzymamy (gdzie te zyski, przy trzech kastratach, dwóch kocurach i czteromiesięcznej kotce - której wtedy jeszcze nie mieliśmy?!), że popamiętamy i skończy się w sądzie.

I jak na razie czekamy na ten sąd z utęsknieniem. Bo w międzyczasie wyszło jeszcze siedem kotów hodowlanych z podwójnym HCMem od tej pani, kupionych jako koty hodowlane. Szykuje się pozew zbiorowy.

Nie rozumiem, do czego ta pani dążyła. Przecież rozmnażanie chorych kotów tylko niszczy rasę, którą - jako hodowca - zobowiązała się niejako chronić i rozwijać. A po drugie, gdzie uczciwość ludzka?

ps. Mam nadzieję, że nie jest zbyt chaotycznie. Jestem wzburzona zaistniałą sytuacją.

Świat Kocich Spraw.

Skomentuj (38) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 207 (293)

#11134

przez (PW) ·
| Do ulubionych
I jeszcze jedna krótka historia z wystawy, tym razem zasłyszana.

[Z]wiedzający
[H]odowczyni

[Z] A za wygraną na takiej wystawie coś dostajecie?
[H] Tak, puchary, medale, głównie chodzi o prestiż.
[Z] (z oburzeniem) To po co pani na te wystawy jeździ?!
[H] Bo lubię jak mi się Interchampiony w domu pod nogami plątają.

Świat Kocich Wystaw

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 359 (489)

#11128

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Krótka historia z Wystawy Kotów Rasowych w Szczecinie. Jako hodowca jeżdżę tu i tam z moimi sierściuchami - ostatnio z kastratem. Podchodzi pewna [P]ani i zadaje [O]jcu pytanie typowe dla każdego chętnego:

[P]: (wskazuje na kastrata) Kiedy będą po nim kociaki?
[O]: Nie będzie, to kastrat.
[P]: A to się na kociaki przenosi?

Świat Kocich Wystaw

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 484 (518)
zarchiwizowany

#10955

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Pasożytuję tu od jakiegoś czasu, więc i historię przydałoby się dodać. Na początku czerwca Anno Domini 2011 w Warszawie odbyły się Ursynalia. Koncerty miały trwać od środy do piątku, do późnych godzin nocnych, gdy metro już nie kursuje. Cała impreza była świetnie zorganizowana, podstawiono nawet dodatkowo kilkadziesiąt autobusów dowożących imprezowiczów do Centrum. Ale akurat przyjechało kilkoro moich znajomych z Podlasia, gadka-szmatka i gdy dotarłam na przystanek (godz. 1:00) żadnego autobusu już nie było.
Mimo że lało niemiłosiernie, dziarskim krokiem ruszyłam w stronę Dolinki Służewieckiej, by złapać jakiś nocny. O dziwo - podjechał szybko. Szczęśliwa wsiadam do środka, ze mną cała masa przemoczonych koncertowiczów, wszyscy radośni, że długo nie czekali i lada moment w domach wyschną. Akurat! Oczywiście każdy założył, że nocny pojedzie do Centrum, gdy on miał trasę na Wilanów. Trudno się mówi, moja wina, mogłam sprawdzić rozkład, pomyślałam, i wysiadłszy na najbliższym przystanku podbiegłam do kolejnego, tym razem już z właściwymi autobusami. Tutaj znowu kilkanaście minut czekania, znowu tłumy, znowu deszcz. Ale że po Kornie nastrój miałam świetny, nie przeszkadzało mi to zbytnio.
W końcu - jedzie nocny! Ludzie wylegają w stronę ulicy, a on... Jedzie dalej, nie zatrzymując się. No nic, przepełnione miał, to się nie zdziwiłam.
Wyświetlacz na komórce pokazuje godzinę 1:40. Zamiast czekać 30 minut na następny, obieram azymut "pi-razy-oko" na Trasę Łazienkowską i z nastawieniem "gdzieś w końcu dojdę" idę przed siebie. Wody w butach po kostki (glany), mogłabym śmiało założyć hodowlę żab, ale nastrój wciąż wesoły (przyznaję, czułam się odrobinę jak naćpana przez emocje pokoncertowe). Co jakiś czas sprawdzam na przystankach, czy idę w dobrą stronę. Po jakichś 30 minutach docieram do przejścia dla piezych przy Stegnach i co widzę? Autobus! Nocny! Pusty! Dopiero podjechał! Więc w te pędy do niego! Taksówkarz przepuszcza przez ulicę, dopinguje i zagrzewa do boju, bieg jak po ogień i...? Gdy docierałam już do ostatnich drzwi, machając przy tym zawzięcie i mając do pokonania ostatnie dwa metry, Pan Nieczuły Kierowca wcisnął guziczek, zamknął mi wierzeje przed nosem i odjechał w siną dal.

Kolejne 40 minut spędziłam siedząc na przystanku, marznąc niemiłosiernie. Na szczęście na Centralnym Miły Taksiarz wykazał się sercem i litością dla zmokłej kury i za 20zł podwiózł mnie pod sam dom, mimo że licznik pokazał kwotę o jakieś 5-6zł wyższą. Na szczęście obyło się bez zapalenia jakiegokolwiek elementu układu oddechowego i następnego dnia mogłam śmignąć na Guano Apes, a w drogę powrotną udałam się już taryfą :)

ZTM, czyli Złośliwość To Moc ;)

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 18 (48)