Profil użytkownika

xMiuSx ♀
Zamieszcza historie od: | 19 czerwca 2013 - 15:14 |
Ostatnio: | 26 września 2023 - 12:33 |
- Historii na głównej: 15 z 16
- Punktów za historie: 1560
- Komentarzy: 91
- Punktów za komentarze: 326
Na fali historii studenckich.
Na szczęście takie zachowania były tylko na licencjacie. Większość prosto po szkole średniej wciąż chyba sądziła, że każdy będzie za nich wszystko załatwiał. Przypadła mi rola starościny. Żebyście wiedzieli jak to wyglądało.
Tak, ja byłam od kontaktowania się z kadrą oraz innymi starostami, dodatkowo przed każdą sesją zamieszczałam na grupie rozkład egzaminów, bo a może coś gdzieś komuś umknęło.
O co grupa miała pretensje?
- nie udostępniłam swoich notatek lub opracowań (na jakiej podstawie miałam to robić?)
- nie przypomniałam o egzaminach (patrz wcześniej, zawsze był rozkład wrzucony),
- nie latałam za poszczególnymi ludźmi, aby mieli podpisane karty (skoro była informacja gdzie i kiedy na nie czekam no to ty masz przyjść do mnie, bo to ja poświęcam swój czas, żeby wpisy były od razu dla całej grupy, a ty masz wtedy wolne).
- po zrezygnowaniu z funkcji wielkie zdziwienie, że nie ma chętnego, aby zostać i załatwiać wpisy. Starano się wrobić mnie po raz kolejny. Sorry, ogarnęłam swoje, a reszta mnie nie obchodziła
- już po obronie, gdy nadchodził kolejny termin, część osób próbowała wyciągnąć ode mnie gotowe, opracowane pytania.
Dość szybko zrezygnowałam z funkcji. Uznałam, że nie będę użerać się z ludźmi, którzy mając wszystko załatwione i podane na tacy jeszcze mają jakiekolwiek pretensje.
Na szczęście takie zachowania były tylko na licencjacie. Większość prosto po szkole średniej wciąż chyba sądziła, że każdy będzie za nich wszystko załatwiał. Przypadła mi rola starościny. Żebyście wiedzieli jak to wyglądało.
Tak, ja byłam od kontaktowania się z kadrą oraz innymi starostami, dodatkowo przed każdą sesją zamieszczałam na grupie rozkład egzaminów, bo a może coś gdzieś komuś umknęło.
O co grupa miała pretensje?
- nie udostępniłam swoich notatek lub opracowań (na jakiej podstawie miałam to robić?)
- nie przypomniałam o egzaminach (patrz wcześniej, zawsze był rozkład wrzucony),
- nie latałam za poszczególnymi ludźmi, aby mieli podpisane karty (skoro była informacja gdzie i kiedy na nie czekam no to ty masz przyjść do mnie, bo to ja poświęcam swój czas, żeby wpisy były od razu dla całej grupy, a ty masz wtedy wolne).
- po zrezygnowaniu z funkcji wielkie zdziwienie, że nie ma chętnego, aby zostać i załatwiać wpisy. Starano się wrobić mnie po raz kolejny. Sorry, ogarnęłam swoje, a reszta mnie nie obchodziła
- już po obronie, gdy nadchodził kolejny termin, część osób próbowała wyciągnąć ode mnie gotowe, opracowane pytania.
Dość szybko zrezygnowałam z funkcji. Uznałam, że nie będę użerać się z ludźmi, którzy mając wszystko załatwione i podane na tacy jeszcze mają jakiekolwiek pretensje.
studia
Ocena:
118
(122)
MaDkowe zapalenie mózgu...
Byliśmy z mężem i piesem na spacerze, wybraliśmy się na lody. Koło budy z lodami był prowizoryczny stolik i siedziska zrobione z palet. Stoimy i patrzę, że dzieciak może z 5 lat łazi sobie po tych siedzeniach i stoliku, a mamusia nic więc się odzywam.
- Chłopcze, czy mógłbyś nie łazić w butach tam gdzie się siedzi i je?
No i uruchamia się maDka
- A co ci(?!) to przeszkadza? Twój pies jest bez kagańca i się nie odzywam.
- Jest na smyczy więc nie musi mieć kagańca, do tego nie należy do ras agresywnych. W domu też łazisz w buciorach po kanapach i stołach?
- A chodzę
- No to gratuluję, ale wiesz, w sumie co robisz w domu guano mnie obchodzi, ale są pewne normy społeczne i ani ja ani zapewne wiele ludzi nie ma ochoty siedzieć, ani stawiać jedzenia tam gdzie twój Brajanek (imię zmyślone) łazi buciorami.
Przyszedł tatuś i pyta co się dzieje więc słyszę, że ta wariatka się doj***a do ich Brajanka o chodzenie po paletach. Na szczęście tatuś miał więcej rozumu bo słyszę, jak strofuje dziecko że ma tam nie chodzić. Później jeszcze zaczęła, że jakoś ona może tam usiąść więc tylko skomentowałam, że skoro dupskiem wyciera ławkę to niech stolik wytrze chociaż chusteczką, a nie tyłkiem.
Odebraliśmy zamówienie i poszliśmy.
Byliśmy z mężem i piesem na spacerze, wybraliśmy się na lody. Koło budy z lodami był prowizoryczny stolik i siedziska zrobione z palet. Stoimy i patrzę, że dzieciak może z 5 lat łazi sobie po tych siedzeniach i stoliku, a mamusia nic więc się odzywam.
- Chłopcze, czy mógłbyś nie łazić w butach tam gdzie się siedzi i je?
No i uruchamia się maDka
- A co ci(?!) to przeszkadza? Twój pies jest bez kagańca i się nie odzywam.
- Jest na smyczy więc nie musi mieć kagańca, do tego nie należy do ras agresywnych. W domu też łazisz w buciorach po kanapach i stołach?
- A chodzę
- No to gratuluję, ale wiesz, w sumie co robisz w domu guano mnie obchodzi, ale są pewne normy społeczne i ani ja ani zapewne wiele ludzi nie ma ochoty siedzieć, ani stawiać jedzenia tam gdzie twój Brajanek (imię zmyślone) łazi buciorami.
Przyszedł tatuś i pyta co się dzieje więc słyszę, że ta wariatka się doj***a do ich Brajanka o chodzenie po paletach. Na szczęście tatuś miał więcej rozumu bo słyszę, jak strofuje dziecko że ma tam nie chodzić. Później jeszcze zaczęła, że jakoś ona może tam usiąść więc tylko skomentowałam, że skoro dupskiem wyciera ławkę to niech stolik wytrze chociaż chusteczką, a nie tyłkiem.
Odebraliśmy zamówienie i poszliśmy.
Madki
Ocena:
113
(133)
Czy w naszej służbie zdrowia czasami nie da się załatwić niczego inaczej niż darciem japy?
Jakiś czas temu lekarz przepisał tacie nowy glukometr i paski. W aptece, a właściwie kilku dowiedział się, że ten model jest już wycofany, nie dostanie pasków. Tata, aby nie brać specjalnie wolnego poprosił mnie o wizytę u pani doktor, wyjaśnić jej sytuację i poprosić o zmianę. Sprawdziłam kiedy i do której przyjmuje, pojawiłam się pod koniec jej pracy, żeby nie irytować też innych pacjentów wbijaniem się na krzywy ryj pomiędzy zapisanymi. Nawet z aptek (trzech) miałam spis jakie obecnie są i nie ma w planach wycofania.
Pani doktor oburzona, że to niemożliwe, że nie szukał. Generalnie chwilę dyskusja trwała, aż w końcu zirytowana wydarłam się, że gdyby były to bym nie traciła czasu na użeranie się z oporną lekarką i wyszłam z gabinetu.
Przy aucie dzwonię do taty, że niestety chyba sam musi się pojawić. W międzyczasie widzę lekarkę, która wędruje do apteki koło przychodni. Musieli jej potwierdzić moje słowa bo dostrzegła mnie, zawołała i wypisała inne.
Jakiś czas temu lekarz przepisał tacie nowy glukometr i paski. W aptece, a właściwie kilku dowiedział się, że ten model jest już wycofany, nie dostanie pasków. Tata, aby nie brać specjalnie wolnego poprosił mnie o wizytę u pani doktor, wyjaśnić jej sytuację i poprosić o zmianę. Sprawdziłam kiedy i do której przyjmuje, pojawiłam się pod koniec jej pracy, żeby nie irytować też innych pacjentów wbijaniem się na krzywy ryj pomiędzy zapisanymi. Nawet z aptek (trzech) miałam spis jakie obecnie są i nie ma w planach wycofania.
Pani doktor oburzona, że to niemożliwe, że nie szukał. Generalnie chwilę dyskusja trwała, aż w końcu zirytowana wydarłam się, że gdyby były to bym nie traciła czasu na użeranie się z oporną lekarką i wyszłam z gabinetu.
Przy aucie dzwonię do taty, że niestety chyba sam musi się pojawić. W międzyczasie widzę lekarkę, która wędruje do apteki koło przychodni. Musieli jej potwierdzić moje słowa bo dostrzegła mnie, zawołała i wypisała inne.
Lekarz
Ocena:
143
(155)
poczekalnia
Skomentuj
(11)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Relacje z teściową chyba przepadły na zawsze... Dwie rozmowy, kłótnie z mojej strony definitywnie zerwały jakiekolwiek relacje.
I
Jakiś czas temu wróciła do Polski i udzieliła nam audiencji. Pojechaliśmy do niej z naszym psem, z racji, że też chciała go w końcu zobaczyć. Jej pozostał za granicą z konkubentem teściowej (teściowa jest wdową, z nowym partnerem nie ma ślubu).
Jak to pies, nowe miejsce to trzeba obwąchać. Niestety, wcześniej był u niej pies kuzynki męża więc nasz nasikał na jedno miejsce. Od razu przeprosiliśmy, psa skarciłam (nie fizycznie), posprzątaliśmy po nim i wylądował koło nóg bez możliwości chodzenia po domu.
Po jakimś czasie mąż poszedł po wodę dla niego i futrzasty poleciał za nim po drodze TYLKO obwąchując miejsce w którym nasikał. Co zrobiła moja "szanowna" teściowa? Uderzyła psa, który z piskiem przyleciał do mnie. Od razu wyskoczyłam do niej.
J - co pani* wyrabia? Dlaczego pani bije mojego psa? Do tego ręką.
T - wąchał tu gdzie narobił.
Jak się możecie domyślić wyszła z tego mała awantura. Do kobiety nie docierało, że MY psa nie bijemy bo według niej dzieci i psy należy karcić właśnie biciem. Nie wmówi mi także, że to było delikatne klepnięcie skoro do tej pory futrzasty kuli się jak tylko ktoś inny niż ja i mąż ma rękę w pobliżu jego kupra.
II
Tak, tu się wam wyżalę. Nigdy nie prosiłam teściowej o żadną pomoc, zwłaszcza finansową. Wspomniałam we wcześniejszej historii, że obiecała nam dać po ślubie część kwoty na mieszkanie. Nie pomogła, jej wola, poradziliśmy sobie, co stało się pierwszą kością niezgody.
Po serii różnych sytuacji, gdy zwyczajnie okazywała brak jakiegokolwiek szacunku do mnie lub co gorsza do moich rodziców zebrałam się na rozmowę - wylać jej wszystkie żale i prosić o wyjaśnienie dlaczego tak się zachowuje.
Wnioski po jej stronie? Między innymi:
- weszłam do małżeństwa jako gołodupiec (z m.in autem i całym wyposażeniem kuchni, sypialni)
- jest starsza i ja nie mam prawa ani zwrócić jej uwagi, ani mieć jakichkolwiek "ale", bo jest starsza i ma zawsze rację,
- ona nigdy nie okazała braku szacunku,
- wyszłam za mąż właśnie za tego mężczyznę ze względu na JEJ majątek,
- jestem niewychowana (bo nie dam sobie narzucić cudzego zdania i nie wchodzę jej w tyłek).
- moje zarzuty to urojenia i wymysły.
Nie twierdzę, że jestem idealna, bo nie jestem, ale nigdy nie byłam do niej bezczelna czy odmawiałam pomocy. Ze względu na męża. Skończyło się...
* nie zwracam się do niej ani mamo, ani teściowo tylko per pani.
I
Jakiś czas temu wróciła do Polski i udzieliła nam audiencji. Pojechaliśmy do niej z naszym psem, z racji, że też chciała go w końcu zobaczyć. Jej pozostał za granicą z konkubentem teściowej (teściowa jest wdową, z nowym partnerem nie ma ślubu).
Jak to pies, nowe miejsce to trzeba obwąchać. Niestety, wcześniej był u niej pies kuzynki męża więc nasz nasikał na jedno miejsce. Od razu przeprosiliśmy, psa skarciłam (nie fizycznie), posprzątaliśmy po nim i wylądował koło nóg bez możliwości chodzenia po domu.
Po jakimś czasie mąż poszedł po wodę dla niego i futrzasty poleciał za nim po drodze TYLKO obwąchując miejsce w którym nasikał. Co zrobiła moja "szanowna" teściowa? Uderzyła psa, który z piskiem przyleciał do mnie. Od razu wyskoczyłam do niej.
J - co pani* wyrabia? Dlaczego pani bije mojego psa? Do tego ręką.
T - wąchał tu gdzie narobił.
Jak się możecie domyślić wyszła z tego mała awantura. Do kobiety nie docierało, że MY psa nie bijemy bo według niej dzieci i psy należy karcić właśnie biciem. Nie wmówi mi także, że to było delikatne klepnięcie skoro do tej pory futrzasty kuli się jak tylko ktoś inny niż ja i mąż ma rękę w pobliżu jego kupra.
II
Tak, tu się wam wyżalę. Nigdy nie prosiłam teściowej o żadną pomoc, zwłaszcza finansową. Wspomniałam we wcześniejszej historii, że obiecała nam dać po ślubie część kwoty na mieszkanie. Nie pomogła, jej wola, poradziliśmy sobie, co stało się pierwszą kością niezgody.
Po serii różnych sytuacji, gdy zwyczajnie okazywała brak jakiegokolwiek szacunku do mnie lub co gorsza do moich rodziców zebrałam się na rozmowę - wylać jej wszystkie żale i prosić o wyjaśnienie dlaczego tak się zachowuje.
Wnioski po jej stronie? Między innymi:
- weszłam do małżeństwa jako gołodupiec (z m.in autem i całym wyposażeniem kuchni, sypialni)
- jest starsza i ja nie mam prawa ani zwrócić jej uwagi, ani mieć jakichkolwiek "ale", bo jest starsza i ma zawsze rację,
- ona nigdy nie okazała braku szacunku,
- wyszłam za mąż właśnie za tego mężczyznę ze względu na JEJ majątek,
- jestem niewychowana (bo nie dam sobie narzucić cudzego zdania i nie wchodzę jej w tyłek).
- moje zarzuty to urojenia i wymysły.
Nie twierdzę, że jestem idealna, bo nie jestem, ale nigdy nie byłam do niej bezczelna czy odmawiałam pomocy. Ze względu na męża. Skończyło się...
* nie zwracam się do niej ani mamo, ani teściowo tylko per pani.
teściowa
Ocena:
38
(60)
Przyznaję, że nie wiem czy to do Rzecznika Praw Konsumenta czy zgłosić jako kradzież na Policję, jeśli się to nie rozwiąże.
W kwietniu oddawałam autko na standardową wymianę oleju i filtrów. Zrobione, oddane. Niestety dopiero miesiąc później musiałam dolać płyn do spryskiwaczy, otwieram maskę i przeżywam szok - Gdzie jest moja pokrywa?! (plastikowa pokrywa silnika). No to w samochód i do serwisu (niby autoryzowany serwis marki) z zapytaniem GDZIE ONA JEST?
- Oni nie są pewni, sprawdzą, ja się zapieram, że tak na bank ją miałam. Zadzwonili do salonu z którym współpracują i oni sprawdzili, że TEN model wyjechał z fabryki bez tej pokrywy.
- to JA musiałam im udowadniać, że taką pokrywę miałam. Tak, jestem na milion procent pewna, że była. Skontaktowałam się z poprzednią właścicielką i 5 czerwca byłam ze zdjęciami z ogłoszenia sprzedaży, że tak, to auto pokrywę miało. Baa, ponadto znalazłam ten sam model, z tego samego roku, nawet VIN się niewiele różnił i autko tą pokrywę miało. Żeby było zabawniej według Marki on też wyjechał z fabryki bez pokrywy (a ma!).
- Chłopak, który sprzątał był na zwolnieniu więc jak wróci to zapytają gdzie te części są. Chłopaczek twierdzi, że nie sprzątał czegoś takiego, że jej nie było. Biedny właściciel nie ma jak zamówić, nie wie jaka i w ogóle.
- 15 minut zajęło mi znalezienie w necie człowieka z takim samym modelem i poproszenie o zdjęcie numeru tej pokrywy. U nich czekam od początku maja.
- 19 czerwca - zawieziony numer, czekam na telefon co do montażu.
Mam wrażenie, że czekają aż odpuszczę. Ciągłe sugerowanie, że gdzieś ktoś mógł mi ją ukraść, że co oni mogą.
W kwietniu oddawałam autko na standardową wymianę oleju i filtrów. Zrobione, oddane. Niestety dopiero miesiąc później musiałam dolać płyn do spryskiwaczy, otwieram maskę i przeżywam szok - Gdzie jest moja pokrywa?! (plastikowa pokrywa silnika). No to w samochód i do serwisu (niby autoryzowany serwis marki) z zapytaniem GDZIE ONA JEST?
- Oni nie są pewni, sprawdzą, ja się zapieram, że tak na bank ją miałam. Zadzwonili do salonu z którym współpracują i oni sprawdzili, że TEN model wyjechał z fabryki bez tej pokrywy.
- to JA musiałam im udowadniać, że taką pokrywę miałam. Tak, jestem na milion procent pewna, że była. Skontaktowałam się z poprzednią właścicielką i 5 czerwca byłam ze zdjęciami z ogłoszenia sprzedaży, że tak, to auto pokrywę miało. Baa, ponadto znalazłam ten sam model, z tego samego roku, nawet VIN się niewiele różnił i autko tą pokrywę miało. Żeby było zabawniej według Marki on też wyjechał z fabryki bez pokrywy (a ma!).
- Chłopak, który sprzątał był na zwolnieniu więc jak wróci to zapytają gdzie te części są. Chłopaczek twierdzi, że nie sprzątał czegoś takiego, że jej nie było. Biedny właściciel nie ma jak zamówić, nie wie jaka i w ogóle.
- 15 minut zajęło mi znalezienie w necie człowieka z takim samym modelem i poproszenie o zdjęcie numeru tej pokrywy. U nich czekam od początku maja.
- 19 czerwca - zawieziony numer, czekam na telefon co do montażu.
Mam wrażenie, że czekają aż odpuszczę. Ciągłe sugerowanie, że gdzieś ktoś mógł mi ją ukraść, że co oni mogą.
serwis
Ocena:
157
(171)
Jeśli powiem, że w gimnazjum przeżyłam istne piekło to nie ma w tym nawet grama koloryzacji.
Zawsze uczyłam się dobrze. W tamtym świecie to już był powód kogoś nienawidzić, nie wiem czy z zazdrości, czy z jakiego innego powodu. W każdym razie to czyniło mnie częściowym wrogiem, choć jeszcze bez ataków. Z nikim się nie kłóciłam, nie wchodziłam w jakieś polemiki. Po prostu robiłam zawsze swoje, pomagając słabszym jeśli tylko byli wobec mnie w porządku.
Wszystko zaczęło się w 2 klasie. Koleżanka z klasy, z którą jako tako się kumplowałyśmy wyskoczyła do mnie z tekstem, żebym sprawdziła jej chłopaka, bo mu nie ufa. Po mojej definitywnej odmowie stałam się wrogiem nr 1. W ciągu tygodnia nastawiła 90% dziewczyn w klasie przeciwko mnie. Przeżyłam, trochę łez wylałam, ale po wakacjach sytuacja wróciła do normy.
W trzeciej klasie, w drugim semestrze, wpadłam w nieco złe towarzystwo z równoległej klasy, ale mamuśka, pilna obserwatorka momentalnie zauważyła co się dzieje i absolutnie zakazała nam kontaktów. To się zaczęło. Magda razem z koleżaneczkami najpierw rozpuszczały plotki na mój temat, zaczęło się ubliżanie, padały wyzwiska.
Niestety, większość mojej klasy trenowała z nimi siatkówkę bądź pochodzili z jednych bloków/kamienic/ulic i oczywiście opowiedzieli się jasno za nimi robiąc mi absolutne piekło na lekcjach. Nie mogłam nic powiedzieć, nikt nie chciał ze mną rozmawiać (z wyjątkiem jednej osoby, której po latach podziękowałam. Pozwoliła mi zostać chyba w miarę przy zdrowych zmysłach).
Wyzywanie, popychanie, kradzieże były na porządku dziennym, niestety przodowało w tym dwóch chłopaków i ich damski fanklub dwóch panienek. Magda ze swoimi sługuskami też zaczęły powoli uciekać się do przemocy. Przyznaję, doprowadzili do tego, że na myśl o szkole dostałam gorączki, wymiotów, wagarowałam. Nauczyciele udawali, że nic nie widzą, choć wychowawczyni zgłaszałam problem.
To strona piekielni więc nie rozpisuje się nad reakcją rodziców bo dla nich pełen szacunek. Jeśli będziecie chcieli to i ich reakcję opiszę.
Po interwencji rodziców ucichło wszystko na tyle, że skończyłam szkołę bez dalszych wagarów po cichu licząc, że karma jest na tyle wredna, że każde z moich oprawców dostanie od życia na co zasłużył.
Zawsze uczyłam się dobrze. W tamtym świecie to już był powód kogoś nienawidzić, nie wiem czy z zazdrości, czy z jakiego innego powodu. W każdym razie to czyniło mnie częściowym wrogiem, choć jeszcze bez ataków. Z nikim się nie kłóciłam, nie wchodziłam w jakieś polemiki. Po prostu robiłam zawsze swoje, pomagając słabszym jeśli tylko byli wobec mnie w porządku.
Wszystko zaczęło się w 2 klasie. Koleżanka z klasy, z którą jako tako się kumplowałyśmy wyskoczyła do mnie z tekstem, żebym sprawdziła jej chłopaka, bo mu nie ufa. Po mojej definitywnej odmowie stałam się wrogiem nr 1. W ciągu tygodnia nastawiła 90% dziewczyn w klasie przeciwko mnie. Przeżyłam, trochę łez wylałam, ale po wakacjach sytuacja wróciła do normy.
W trzeciej klasie, w drugim semestrze, wpadłam w nieco złe towarzystwo z równoległej klasy, ale mamuśka, pilna obserwatorka momentalnie zauważyła co się dzieje i absolutnie zakazała nam kontaktów. To się zaczęło. Magda razem z koleżaneczkami najpierw rozpuszczały plotki na mój temat, zaczęło się ubliżanie, padały wyzwiska.
Niestety, większość mojej klasy trenowała z nimi siatkówkę bądź pochodzili z jednych bloków/kamienic/ulic i oczywiście opowiedzieli się jasno za nimi robiąc mi absolutne piekło na lekcjach. Nie mogłam nic powiedzieć, nikt nie chciał ze mną rozmawiać (z wyjątkiem jednej osoby, której po latach podziękowałam. Pozwoliła mi zostać chyba w miarę przy zdrowych zmysłach).
Wyzywanie, popychanie, kradzieże były na porządku dziennym, niestety przodowało w tym dwóch chłopaków i ich damski fanklub dwóch panienek. Magda ze swoimi sługuskami też zaczęły powoli uciekać się do przemocy. Przyznaję, doprowadzili do tego, że na myśl o szkole dostałam gorączki, wymiotów, wagarowałam. Nauczyciele udawali, że nic nie widzą, choć wychowawczyni zgłaszałam problem.
To strona piekielni więc nie rozpisuje się nad reakcją rodziców bo dla nich pełen szacunek. Jeśli będziecie chcieli to i ich reakcję opiszę.
Po interwencji rodziców ucichło wszystko na tyle, że skończyłam szkołę bez dalszych wagarów po cichu licząc, że karma jest na tyle wredna, że każde z moich oprawców dostanie od życia na co zasłużył.
gimnazjum
Ocena:
122
(138)
Sąsiad chyba mianował się na jakiegoś zarządcę klatki.
To, że poprosił by umyć swoje piętro w święta, bo jestem tu nowa, a każdy myje - w porządku. Na przeciwko starsza sąsiadka, miła, nie mam problemu robić tego za nią.
Nie dalej jak miesiąc temu wewnętrzne drzwi w klatce popsuły się, nie zamykały się same. (Jedne są główne, gdzie we wnęce jest miejsce na ulotki i ogłoszenia, potem kolejne już do klatki, jak w większości bloków). Jako, że mieszkam na parterze próbowałam kilka razy dodzwonić się do spółdzielni o naprawę - albo zajęte albo nikt nie odbiera. Generalnie standard. Nie mam niestety czasu wisieć po pół dnia na telefonie o co sąsiad miał ewidentny problem CZEMU ja jeszcze nie zadzwoniłam, nie zrobione bo wieje na klatkę. Na pytanie czemu nie zamyka tych drzwi za sobą strasznie się obruszył i obraził.
O posprzątanie zrobił dym, gdy ślady kurzu na butach po remoncie czekały całe 30 minut, aż powynosimy wszystko z mieszkania. Otworzył mąż w czasie, gdy szykowałam wiadro i mopa.
Wczoraj przyjechał na chwilę tata, a że u nich na podwórku straszne błoto to i troszkę śladów po sobie zostawił. Przyznaję, nie wychodziłam, nie zauważyłam. Nie upłynęła godzina gdy sąsiad(S) wpada z awanturą.
S - Zobacz jakie ślady, posprzątaj to
J - Mam w tej chwili gości, ogarnę później
S - Ale ślady, do Ciebie, masz obowiązek
J - jakbym widziała wcześniej to bym od razu ogarnęła. Mówię chyba wyraźnie, że mam w tej chwili gości i później się tym zajmę.
Jeszcze coś buczał pod nosem, że on tu mieszka 30 lat ale poszedł.
To nie dotyczy bezpośrednio mnie, ale byłam świadkiem sytuacji, gdy ten sam sąsiad zwracał jakiejś dziewczynie uwagę, że głośno rozmawia przez telefon przed klatką, a jest późno (było po 22). Najlepsze, że słyszałam TYLKO jego darcie, nie ją. Dodatkowo sąsiad jest strasznie ciekawski, wszystko o wszystkim i wszystkich chciałby wiedzieć.
Coś czuję, że na dłuższą metę to nie będą super relację.
To, że poprosił by umyć swoje piętro w święta, bo jestem tu nowa, a każdy myje - w porządku. Na przeciwko starsza sąsiadka, miła, nie mam problemu robić tego za nią.
Nie dalej jak miesiąc temu wewnętrzne drzwi w klatce popsuły się, nie zamykały się same. (Jedne są główne, gdzie we wnęce jest miejsce na ulotki i ogłoszenia, potem kolejne już do klatki, jak w większości bloków). Jako, że mieszkam na parterze próbowałam kilka razy dodzwonić się do spółdzielni o naprawę - albo zajęte albo nikt nie odbiera. Generalnie standard. Nie mam niestety czasu wisieć po pół dnia na telefonie o co sąsiad miał ewidentny problem CZEMU ja jeszcze nie zadzwoniłam, nie zrobione bo wieje na klatkę. Na pytanie czemu nie zamyka tych drzwi za sobą strasznie się obruszył i obraził.
O posprzątanie zrobił dym, gdy ślady kurzu na butach po remoncie czekały całe 30 minut, aż powynosimy wszystko z mieszkania. Otworzył mąż w czasie, gdy szykowałam wiadro i mopa.
Wczoraj przyjechał na chwilę tata, a że u nich na podwórku straszne błoto to i troszkę śladów po sobie zostawił. Przyznaję, nie wychodziłam, nie zauważyłam. Nie upłynęła godzina gdy sąsiad(S) wpada z awanturą.
S - Zobacz jakie ślady, posprzątaj to
J - Mam w tej chwili gości, ogarnę później
S - Ale ślady, do Ciebie, masz obowiązek
J - jakbym widziała wcześniej to bym od razu ogarnęła. Mówię chyba wyraźnie, że mam w tej chwili gości i później się tym zajmę.
Jeszcze coś buczał pod nosem, że on tu mieszka 30 lat ale poszedł.
To nie dotyczy bezpośrednio mnie, ale byłam świadkiem sytuacji, gdy ten sam sąsiad zwracał jakiejś dziewczynie uwagę, że głośno rozmawia przez telefon przed klatką, a jest późno (było po 22). Najlepsze, że słyszałam TYLKO jego darcie, nie ją. Dodatkowo sąsiad jest strasznie ciekawski, wszystko o wszystkim i wszystkich chciałby wiedzieć.
Coś czuję, że na dłuższą metę to nie będą super relację.
sąsiad
Ocena:
148
(160)
Czytałam niedawno historię o wynajmie mieszkania, przypomniała mi się moja.
Po jakimś czasie związku zdecydowaliśmy się z wtedy jeszcze chłopakiem wynająć coś wspólnie. Znaleźliśmy w fajnej cenie dwa pokoje, ogrzewanie i woda w opłatach, dodatkowo tylko prąd.
Pierwsza lampka ostrzegawcza zapaliła mi się, gdy podczas podpisywania umowy i tworzenia protokołu padł komentarz, że jesteśmy za bardzo szczegółowi. Po setkach historii tutaj uznałam, że zapiszemy absolutnie każdy mankament, aby potem nie ścigali o to nas. Cały okres wynajmu był super, nie mam o co się przyczepić. Nie było ich w kraju więc nikt nie kontrolował, nie zawracał głowy. Sielanka generalnie.
Umowa kończyła się w drugiej połowie lipca, poprosiliśmy już na początku czerwca o przedłużenie do 1 września bo mamy wybrane mieszkanie, a z decyzją banku o hipotece się zejdzie chwilę. Z racji, że maja córkę, a to juz początek roku szkolnego byliśmy skłonni wyprowadzić się i zdać mieszkanie ciut wcześniej, aby zdążyli wrócić do siebie.
Decyzje dostaliśmy w drugiej połowie sierpnia (około 15-go) i zgodnie z informacją wysłaną wcześniej chcielibyśmy je zdać.
Dwa tygodnie kompletny brak kontaktu, ani smsy, telefony, ani maile. Potem wielkie pretensje, że chcemy z dnia na dzień sie wyprowadzić. No jak? Informowaliśmy, że do 1 września. Ostatecznie zorganizowali kogoś kto odebrał protokół i klucze dopiero 6 września. Wszystko ustawiliśmy jak w dniu wynajmu, zabrudzoną ścianę odmalowaliśmy, a dziura po gwoździu zaszpachlowana i pomalowana. Uszkodziliśmy szybę w drzwiach jednego z pokoi, też ją na swój koszt wstawiliśmy. Na zasadzie - my użytkowaliśmy, co popsute, zabrudzone - wymieniamy i ogarniamy. Na wszystko zdjęcia, łącznie z filmikami że poszczególne sprzęty działają.
Zgodnie z umową mają 14 dni na zwrot kaucji. Czekaliśmy prawie 1,5 miesiąca przy czym zostaliśmy zwyzywani od natrętów, krętaczy bo się UPOMINAŁAM o zwrot zgodny z umową i bez zwrotu kosztów za pilot do bramy nie chciałam go oddać (zapłaciliśmy za niego ze swoich). Oczywiście kaucja została obniżona o wynajem za te 6 dni września. Pilot cytując "wsadzcie sobie w d....". Nie ma sprawy, to teren w okolicach gdzie bardzo ciężko zaparkować, przynajmniej zawsze mam miejsce :D
Po jakimś czasie związku zdecydowaliśmy się z wtedy jeszcze chłopakiem wynająć coś wspólnie. Znaleźliśmy w fajnej cenie dwa pokoje, ogrzewanie i woda w opłatach, dodatkowo tylko prąd.
Pierwsza lampka ostrzegawcza zapaliła mi się, gdy podczas podpisywania umowy i tworzenia protokołu padł komentarz, że jesteśmy za bardzo szczegółowi. Po setkach historii tutaj uznałam, że zapiszemy absolutnie każdy mankament, aby potem nie ścigali o to nas. Cały okres wynajmu był super, nie mam o co się przyczepić. Nie było ich w kraju więc nikt nie kontrolował, nie zawracał głowy. Sielanka generalnie.
Umowa kończyła się w drugiej połowie lipca, poprosiliśmy już na początku czerwca o przedłużenie do 1 września bo mamy wybrane mieszkanie, a z decyzją banku o hipotece się zejdzie chwilę. Z racji, że maja córkę, a to juz początek roku szkolnego byliśmy skłonni wyprowadzić się i zdać mieszkanie ciut wcześniej, aby zdążyli wrócić do siebie.
Decyzje dostaliśmy w drugiej połowie sierpnia (około 15-go) i zgodnie z informacją wysłaną wcześniej chcielibyśmy je zdać.
Dwa tygodnie kompletny brak kontaktu, ani smsy, telefony, ani maile. Potem wielkie pretensje, że chcemy z dnia na dzień sie wyprowadzić. No jak? Informowaliśmy, że do 1 września. Ostatecznie zorganizowali kogoś kto odebrał protokół i klucze dopiero 6 września. Wszystko ustawiliśmy jak w dniu wynajmu, zabrudzoną ścianę odmalowaliśmy, a dziura po gwoździu zaszpachlowana i pomalowana. Uszkodziliśmy szybę w drzwiach jednego z pokoi, też ją na swój koszt wstawiliśmy. Na zasadzie - my użytkowaliśmy, co popsute, zabrudzone - wymieniamy i ogarniamy. Na wszystko zdjęcia, łącznie z filmikami że poszczególne sprzęty działają.
Zgodnie z umową mają 14 dni na zwrot kaucji. Czekaliśmy prawie 1,5 miesiąca przy czym zostaliśmy zwyzywani od natrętów, krętaczy bo się UPOMINAŁAM o zwrot zgodny z umową i bez zwrotu kosztów za pilot do bramy nie chciałam go oddać (zapłaciliśmy za niego ze swoich). Oczywiście kaucja została obniżona o wynajem za te 6 dni września. Pilot cytując "wsadzcie sobie w d....". Nie ma sprawy, to teren w okolicach gdzie bardzo ciężko zaparkować, przynajmniej zawsze mam miejsce :D
wynajem
Ocena:
146
(156)
Małżonek poza standardową pracą dorabia na zleceniówce jako taka złota rączka.
Ostatnimi czasy w placówce coś się popsuło i szefowa prosiła o zamówienie poprawnego elementu.
Umowa była taka, że my zamawiamy do nas do domu, płacę i w ciągu 24h od zamontowania koszt elementu + przesyłki jest na koncie. Samo to uważam za kompletną głupotę, bo to nie było 100 czy 200 zł, a zablokowaną miałam sporą część kasy. Kłócić się jednak z mężem nie zamierzałam, skoro miała praktycznie od razu zrobić przelew.
Faktura była już w piątek i niezwłocznie wysłałam ją mailowo z dopiskiem, że proszę o zwrot równowartości FV na konto męża. Na fakturze było na byk napisane "Płatność przy odbiorze".
Część przyszła we wtorek rano, po południu została zamontowana, a kasy ni widu ni słychu. Najpierw tłumaczenie, że księgowa się pomyliła, wysłała pieniądze do nadawcy, ze musimy poczekać, aż zwrócą. Co nas obchodzi ICH błąd?
Pani zwróciła dopiero w poniedziałek, prawie TYDZIEŃ po zamontowaniu, gdy usłyszała kilka krótkich niezbyt ciepłych słów na temat ustalonych warunków. Jednocześnie "szefowa" może mieć pewność, że nie zamówię nawet śrubki dopóki nie dostanę równowartości na konto.
Ostatnimi czasy w placówce coś się popsuło i szefowa prosiła o zamówienie poprawnego elementu.
Umowa była taka, że my zamawiamy do nas do domu, płacę i w ciągu 24h od zamontowania koszt elementu + przesyłki jest na koncie. Samo to uważam za kompletną głupotę, bo to nie było 100 czy 200 zł, a zablokowaną miałam sporą część kasy. Kłócić się jednak z mężem nie zamierzałam, skoro miała praktycznie od razu zrobić przelew.
Faktura była już w piątek i niezwłocznie wysłałam ją mailowo z dopiskiem, że proszę o zwrot równowartości FV na konto męża. Na fakturze było na byk napisane "Płatność przy odbiorze".
Część przyszła we wtorek rano, po południu została zamontowana, a kasy ni widu ni słychu. Najpierw tłumaczenie, że księgowa się pomyliła, wysłała pieniądze do nadawcy, ze musimy poczekać, aż zwrócą. Co nas obchodzi ICH błąd?
Pani zwróciła dopiero w poniedziałek, prawie TYDZIEŃ po zamontowaniu, gdy usłyszała kilka krótkich niezbyt ciepłych słów na temat ustalonych warunków. Jednocześnie "szefowa" może mieć pewność, że nie zamówię nawet śrubki dopóki nie dostanę równowartości na konto.
pracodawca
Ocena:
115
(129)
Podczas przeglądania fejsa zauważyłam kilka artykułów odnośnie zwierząt. Przyznaję, obecnie boję się dużych psów luzem, a jeśli jakiś jest na tyle słodki, zaczepia mnie sam i chciałabym go pogłaskać to zawsze pytam właściciela czy mogę i czy ewentualnie czegoś nie lubi by go nie zirytować.
Dzieciakiem będąc miałam na jednym podwórku sąsiada, który miał Rotwailera (jak źle napisałam to wybaczcie) i nieduży ogródek w którym psi potwór siedział.
Wielokrotnie pies przeskakiwał przez płotek i atakował bawiące się dzieci. Na szczęście od ogródka do naszego placyku było na tyle daleko, że w sumie zawsze udawało się nam wskoczyć na tyle wysoko by być bezpiecznymi bądź uciec do klatki. Po kilku takich incydentach potwór miał założony kaganiec jak siedział w ogródku. Jednak i tak musiało się w końcu trafić. Nie wiem kiedy, nie wiem jak potwór przeskoczył przez płotek i rzucił mi się prosto na plecy, bezpośrednio do karku. Chwała, że miał ten kaganiec.
Drugą sytuację miałam niedawno. Wychodzę z klatki i idzie sobie (P)aniusia z jakimś kundlem który od razu podlatuje i obnaża zęby.
Ja - zabierze go pani.
P - wola go i pies odchodzi
Ruszam do samochodu a pies znowu zęby i cały nastroszony. Znowu proszę by go zabrała, pies już tym razem nic.
Ja - rusz kobieto ten tyłek i zapnij tego psa na smycz bo sprzedam kopniaka najpierw jemu, a potem Tobie byś rozum znalazła.
Da się? Da.
Nienawidzę psów chodzących bez smyczy, gadania że nie zaatakuje. To TYLKO zwierzę, które różnie może zareagować na różne bodźce.
Chociażby psu sąsiada załącza się mały agresor jak ktoś ma szczotkę do zamiatania w rękach.
Dzieciakiem będąc miałam na jednym podwórku sąsiada, który miał Rotwailera (jak źle napisałam to wybaczcie) i nieduży ogródek w którym psi potwór siedział.
Wielokrotnie pies przeskakiwał przez płotek i atakował bawiące się dzieci. Na szczęście od ogródka do naszego placyku było na tyle daleko, że w sumie zawsze udawało się nam wskoczyć na tyle wysoko by być bezpiecznymi bądź uciec do klatki. Po kilku takich incydentach potwór miał założony kaganiec jak siedział w ogródku. Jednak i tak musiało się w końcu trafić. Nie wiem kiedy, nie wiem jak potwór przeskoczył przez płotek i rzucił mi się prosto na plecy, bezpośrednio do karku. Chwała, że miał ten kaganiec.
Drugą sytuację miałam niedawno. Wychodzę z klatki i idzie sobie (P)aniusia z jakimś kundlem który od razu podlatuje i obnaża zęby.
Ja - zabierze go pani.
P - wola go i pies odchodzi
Ruszam do samochodu a pies znowu zęby i cały nastroszony. Znowu proszę by go zabrała, pies już tym razem nic.
Ja - rusz kobieto ten tyłek i zapnij tego psa na smycz bo sprzedam kopniaka najpierw jemu, a potem Tobie byś rozum znalazła.
Da się? Da.
Nienawidzę psów chodzących bez smyczy, gadania że nie zaatakuje. To TYLKO zwierzę, które różnie może zareagować na różne bodźce.
Chociażby psu sąsiada załącza się mały agresor jak ktoś ma szczotkę do zamiatania w rękach.
Psy
Ocena:
80
(110)
1 2 > ostatnia ›
« poprzednia 1 2 następna »