Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

yakhub

Zamieszcza historie od: 16 października 2015 - 23:33
Ostatnio: 4 maja 2021 - 13:46
  • Historii na głównej: 9 z 11
  • Punktów za historie: 3081
  • Komentarzy: 238
  • Punktów za komentarze: 684
 

#79812

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wybieraliśmy się z żoną na wycieczkę. Zachciało nam się wracać pociągiem. Międzynarodowym.

Na ten konkretny pociąg nie da się kupić biletu przez Internet na stronach PKP. Da się go kupić na stronach lokalnego przewoźnika, ale słabo znam język, więc bałem się, że coś pomylę. Da się też go kupić w kasach PKP IC, więc na 2 tygodnie przed wyjazdem małżonka podreptała na dworzec.

Pani w kasie wpadła w małą panikę, ale w końcu, po 30 minutach i kilku telefonach, udało się jej sprzedać bilety. W sumie, na przejazd 2 osób, otrzymaliśmy 3 blankiety - dwa "bilety" i jedna "rezerwacja". Bilety na pierwszą klasę, do tego rezerwacja na - uwaga - "wagon 2 3 4".

Wycieczkę odbyliśmy, nadszedł dzień powrotu. Na dworzec w Kijowie wjeżdża pociąg, podróżni zajmują miejsca.

I tutaj - niespodzianka! - konkretne miejsca w pociągu są numerowane, a wszyscy podróżni mają bilety na konkretne numery miejsc. Do tego pierwsza klasa jedzie w wagonach 5 i 6. Pociąg ma praktycznie 100% obłożenie.

Do pociągu dostaliśmy się dzięki uprzejmości i dobrej woli lokalnego konduktora, który znalazł nam wolne miejsca. Po drodze raz musieliśmy się przesiadać, bo miejsca, na których siedzieliśmy były komuś przypisane. Gdyby nie on, dzięki pani kasjerce pewnie do tej pory sterczelibyśmy na peronie w Kijowie...

pkp

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 187 (207)

#83530

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Rzecz dzieje się na uczelni.

Ćwiczenia z jednego z przedmiotów prowadzone są przez pana, którego na potrzeby historii nazwijmy Kowalski. Pan Kowalski ma stopień magistra.

Pan Kowalski, ze względu na specyficzny sposób bycia, wśród studentów zyskał sobie pseudonim Chaos.

Jakoś tak w pobliżu sesji egzaminacyjnej, pomiędzy [P]rowadzącym wykład (z innego przedmiotu), a [S]tudentem wywiązał się następujący dialog:

[S] - Przepraszam, możemy dzisiaj trochę wcześniej skończyć, bo mamy zaliczenie u doktora Chaosa?
[P] - U kogo?!
[S] (chwila zastanowienia) - A, przepraszam! U MAGISTRA Chaosa!

uczelnia studia

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 66 (148)

#77609

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wczoraj byłem z dzieckiem (niecałe 3 lata) na placu zabaw.

Podczas zabawy w piaskownicy, dołączyła do nas jakaś dziewczynka, w podobnym wieku. Dzieciaki zaskakująco fajnie się dogadywały jak na swój wiek. Od dziewczynki dowiedziałem się, że ma na imię (dajmy na to) Marysia.

W pewnym momencie podeszła do mnie jakaś kobieta, rzuciła szybkie:
- Niech pan na nią rzuci okiem, zaraz przyjdę - ... i zanim zdążyłem zareagować, poszła.

W pierwszej chwili chciałem ją gonić - ale przecież nie zostawię bez opieki dziecka (a teraz już dwójki dzieci).

Stwierdziłem, że może pani dostała nagłego ataku sraczki, albo coś w tym stylu, i pewnie za 30 sekund wróci - a w gruncie rzeczy, dzieci i tak się ładnie bawią, równie dobrze mogę patrzeć na dwójkę.

Mija pięć minut.
Co prawda nigdzie się nie wybieram, ale zacząłem się zastanawiać, co mam powiedzieć Marysi, jak spyta, gdzie jest mama?!

Mija dziesięć minut.
Co mam zrobić, jak się rozpłacze? Przecież nie przytulę obcej, trzyletniej dziewczynki, bo wyjdę na pedofila. Zagaduję do Marysi, i rozmawiam z nią o niczym - na tyle, na ile się da rozmawiać z trzylatkiem. Byleby się tylko nie zorientowała w sytuacji.

Mija piętnaście minut.
Marysia dziwnie przebiera nogami. A jak zawoła, że chce siku? Zaczynam opowiadać o koniku. O dwóch konikach. O całym tabunie małych koników. Byle odwrócić jej uwagę.

Mija dwadzieścia minut.
Fałszywy alarm, Marysi się nasypał piasek do buta. Niby nigdzie mi się nie pali, ale najchętniej to już bym się zbierał do domu. Zapalają się latarnie, syn jest wniebowzięty. Powoli dojrzewam do decyzji, żeby zadzwonić na policję, ale szkoda mi Marysi.

Mama Marysi wróciła dokładnie po 26 minutach. Okazało się, że była na zakupach w pobliskim supermarkecie...

Dzisiaj w szatni w żłobku, syn radośnie wykrzyknął kilka słów, których wtedy użyłem. To tylko utwierdziło panie opiekunki w przekonaniu o patologii, która panuje u nas w domu.

dzieci plac_zabaw

Skomentuj (32) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 383 (403)

#75592

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W ubiegłym roku w pewnej firmie zdarzył się Wypadek Przy Pracy.

Kto uległ wypadkowi?
Stróż nocny.

Co się stało?
Złamał rękę.

W jaki sposób?
Upadek z wysokości.

Z czego upadł?
...
Z drzewa.

Co robił na drzewie?!
...
...
Zrywał czereśnie...

ochrona

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 191 (241)

#75590

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Miejsce akcji: szpital, oddział dziecięcy.

Warunki nawet całkiem przyzwoite, jak na nasze standardy - na salach są przewidziane łóżka dla rodziców, nie ma żadnych problemów, żeby nocować z dzieckiem, za opłatą można sobie wykupić jedzenie (ciekawe, czy są tacy desperaci, co będą jeszcze płacić za szpitalną breję :)). Udostępniony nawet malutki pokoik-kuchenka z czajnikiem i lodówką.

Oddział ogólnie kolorowy, wszystko ładnie opisane, nieco infantylnym językiem.

Na oddziale są trzy oddzielne toalety, opisane:
- toaleta dla personelu
- toaleta dla dzieci
- toaleta dla mam.

Cóż, wygląda na to, że przez najbliższe kilka dni będę musiał wstrzymywać...

słuzba_zdrowia dzieci

Skomentuj (34) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 344 (368)

#75011

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Krótka kompilacja "piekielnych rodziców" - zaobserwowane w ostatnim czasie:

1. Piaskownica - kilkuletnie dziecko (zazwyczaj dziewczynka, ale niekoniecznie), ubrane w białe rajstopki i białą sukieneczkę (ewentualnie jasno-popielaty dres w przypadku chłopców). Rodzic (zazwyczaj mamusia) prowadzi takie dziecko do piaskownicy, mówiąc:
- Tylko się nie pobrudź!
Po czym co kilka minut raczy wszystkich okrzykiem:
- Kasiu (ew. Krzysiu), nie siadaj na piasku, bo się pobrudzisz!

Ja rozumiem, że czasami może zajść konieczność ubrania dziecka ładnie i elegancko. Ja rozumiem, że wtedy trzeba strasznie uważać, bo dziecko się potrafi wybrudzić wszystkim.
Tylko po co wystrojone dziecko prowadzić do piaskownicy?!


2. Środek sierpnia, piękna pogoda. Godzina 12. Plac zabaw typu "patelnia" - ani grama cienia. Dziecko cztero-pięcioletnie, ubrane w grube, dresowe spodnie, sweter, i wełnianą czapkę. Oczywiście w takich warunkach biedny dzieciak jest czerwony na twarzy z przegrzania i ledwie łapie oddech. Co słyszymy z ust mamusi (czasami babci)?
- Krzysiu, nie biegaj, bo się spocisz!
- Krzysiu, ale ty jesteś spocony! Może się przeziębiłeś? Ty chyba masz gorączkę!
- Krzysiu, usiądź na chwilę, bo się zgrzałeś!
Kiedyś nawiązałem rozmowę z taką mamą. Po krótkiej wymianie zdań, zapytałem, dlaczego to dziecko jest tak grubo ubrane. Odpowiedź?
- A, bo wczoraj wieczorem było strasznie chłodno.


3. Zabierasz dziecko nad wodę. Rozkładasz kocyk, ręcznik, zakładasz dziecku strój kąpielowy, wyciągasz koło ratunkowe, dmuchanego tygrysa, materac, i cały ten majdan. Po czym mówisz dziecku:
- Tylko nie wchodź do wody!


4. U lekarza - pobieranie krwi - poczekalnia.
Mój syn ma 2 lata, i potrafi powiedzieć raptem kilkanaście słów. Pomimo to potrafiłem mu wytłumaczyć, że przyszliśmy do pani doktor, która go ukłuje w rączkę, żeby był zdrowy, i że to troszkę zaboli, ale zaraz przestanie. Wiedział to już dzień wcześniej. Dzięki temu dziecko bez histerii samo weszło do gabinetu, samo nadstawiło rękę, i płakało raptem przez 10 sekund (w końcu powiedziałem, że zaboli i przestanie).
Nieskromnie się pochwalę - byłem jedynym rodzicem, który potrafił rzetelnie i uczciwie powiedzieć dziecku, co się stanie.
Rekordzistką była mama (na oko) 6-latka. Próbowała wmówić dziecku, że przyszli do kina. Z kontekstu rozmowy wnioskuję, że wychodząc z domu, dziecko myślało, że idzie na plac zabaw. Oczywiście, 6-latek głupi nie był, i nie wierzył w żadną ściemę - wył, kopał, i wyrywał się...

5. U lekarza - wizyta kontrolna i szczepienie
W "naszej" przychodni system wygląda tak: Najpierw wchodzi się do pokoju pielęgniarek, gdzie dziecko jest mierzone i ważone, oraz wypełniana jest cała dokumentacja. Następnie przechodzi się do sąsiadującego gabinetu lekarskiego na badanie, po czym wraca do pielęgniarek na szczepienie (gdzie czasami jest już kolejne dziecko do mierzenia i ważenia). Dzięki temu byłem świadkiem scenki:

Dziecko ok. 1 roku (jeszcze niechodzące), razem z obojgiem rodziców.
(P)ielęgniarka - Proszę rozebrać dziecko
(R)odzice - ...
(P)ielęgniarka - Proszę rozebrać dziecko
(R)odzice - Ale... Jak?
(P)ielęgniarka - No wszystko, proszę zostawić tylko pampersa
(R)odzice - Ale... Jak?
Z dalszej rozmowy wynikło: żadne z rodziców nie potrafiło dziecka rozebrać, ponieważ... zawsze robiła to babcia.
Dla osób nieobeznanych z małymi dziećmi - w praktyce oznacza to, że żadne z rodziców nigdy się nie zajmowało własnym dzieckiem. Kilkumiesięcznego niemowlaka w praktyce trzeba czasami przebierać co 3-4 godziny....

dzieci rodzice plac_zabaw

Skomentuj (39) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 340 (368)

#73691

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ze względu na czas pracy mój i żony, naszym dwuletnim synem czasami opiekuje się Babcia.

Przyjeżdżam po Młodego. Ok. godziny 13. Pora obiadu. Młody nie chce jeść. Generalnie - u nas sytuacja raczej dziwna, zazwyczaj nie mamy problemów z jedzeniem, Młody zjada wszystko, nawet suchą karmę dla psa.

Dialog:
- A jadł coś przedtem?
- Nie, nic, dwie łyżeczki zupki tylko, i więcej nie chce...
(znając babcię, drążę dalej)
- No i od śniadania nic nie jadł?
- Nie no, przedtem jadł.
- A co jadł?

- Serek, bułę, jak byliśmy w sklepie, kaszkę przed spaniem, jogurcik, kabanoska i banana. - wyrecytowała babcia jednym tchem.

Rozglądam się po pokoju. Widzę na krzesełku miseczkę z krakersami, a na stole rozpakowaną paczkę Mamby.

- To faktycznie, ciekawe, dlaczego nie chce jeść obiadu?
- No właśnie nie wiem... - odpowiada babcia, zupełnie szczerze.

Uff. Od września Młody idzie do żłobka. Jeszcze tylko 2 i pół miesiąca....

dzieci babcia

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 346 (368)

#73535

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ponieważ sporo na Piekielnych historii o dzieciach, ich rodzicach i otoczeniu - poniżej krótki poradnik "Jak postępować z cudzym dzieckiem".

Wszystkie opisywane sytuacje mają naprawdę miały miejsce, pisane z życia mojego 2-letniego syna:

1. Nie całuj cudzych dzieci (sic!). Nigdy.

2. To, że dziecko jest na spacerze z ojcem, nie oznacza, że jego matka je porzuciła, nie leży pijana w domu, ani go nie kocha (a z takimi komentarzami się spotkałem).

3. To, że dziecko jest na spacerze z ojcem, nie oznacza też, że rodzice są rozwiedzeni, a ojciec dostał dziecko na "widzenie".

4. To, że dziecko jest na spacerze z ojcem, nie oznacza, że nie ma właściwej opieki.

5. To, że dziecko ma odrapane kolana i guza na głowie, nie oznacza, że jest bite i zaniedbane. Przypomnij sobie własne dzieciństwo.

6. Zanim dasz coś cudzemu dziecku, zapytaj rodzica, czy możesz. Co prawda wiele dzieci pije słodkie "soczki", i żyje, ale zdarzają się dziwacy, którzy sobie tego nie życzą.

7. Zanim zapytasz rodzica, czy możesz coś dać dziecku, pomyśl. Landrynka dla rocznego dziecka to na pewno jest zły pomysł.

8. Dziecko, w sklepie samoobsługowym. Siedzi w wózku i pożera bułkę, jakby od roku nic w gębie nie miał. Nie oznacza to, że nie stać mnie na inne jedzenie. On naprawdę lubi jeść suche bułki! Nie musisz się nad nim litować i kupować mu czekoladki! Tym bardziej, że punkt 6.

9. Dziecko, w sklepie samoobsługowym. Siedzi w wózku i zagryza bułkę. Nie, nie oznacza to, że zamierzam tę bułkę ukraść. Naprawdę, zawsze mówię przy kasie "i jeszcze bułka". Czasami jesteśmy w tym sklepie 2-3 razy dziennie, obsługa doskonale zna nas i nasze "obyczaje", i nigdy nie miała nic przeciwko.

10. Dziecko w sklepie. Wyje, płacze i krzyczy. Ja naprawdę mógłbym mu kupić tę czekoladkę, jajo-niespodziankę (dwulatek!), soczek, czy co tam sobie ubzdurał - od razu miałbym spokój. Nie robię tego, nie dlatego, że mnie nie stać, ani nie dlatego, że jestem złym rodzicem. Złym rodzicem byłbym właśnie wtedy, gdybym kupował każdą duperelę.

11. Dziecko, na rękach u rodzica. Wbrew pozorom, dizecko jest żywe i ruchliwe, a taka pozycja nie jest najstabilniejsza na świecie. Nie zygaj do niego, nie rób min, nie głaszcz, nie dawaj mu nic (punkt 6), nie potrząsaj za rączkę, nie zagaduj, a już na pewno nie punkt 1. Bo jak się gwałtownie obróci, to może się po prostu wyśliznąć z rąk i upaść.

dziecko plac_zabaw sklep rodzice

Skomentuj (40) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 353 (393)

#69176

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kilka lat temu przeprowadziliśmy się z żoną na wieś, do domu po babci.

W całej historii piekielne jest tylko moje zaskoczenie i ogólne nieporozumienie realiów - bo wszyscy okazali się przemili i serdeczni.

W domu mamy kominek, opalany - jak to kominek - drewnem.

Będąc u sąsiada zobaczyliśmy u niego pudełko z fajnymi, ładnymi kawałeczkami deseczek (zaznaczam - uczciwych, drewnianych desek, nie żadnych płyt) do palenia. Dowiedzieliśmy się, że takie deseczki sprzedawane są na opał w pobliskiej stolarni, jako odpady.

Pojechałem więc do tej stolarni, aby też sobie trochę takich kupić na rozpałkę - pisząc "trochę" mam na myśli stare pudło po telewizorze.

W stolarni miły, starszy pan poinformował mnie, że owszem, sprzedają odpady na opał. Niestety, wszystkie odpady akurat rano zabrał (ktoś tam), ale żebym zostawił numer telefonu, to on do mnie zadzwoni, jak im się trochę tego nazbiera.

Przy okazji okazało się, że miły pan (którego ja widziałem pierwszy raz w życiu) doskonale zna mnie, moich rodziców i dziadków (ot, uroki życia na wsi).

Pożegnałem się i wróciłem do domu.

Przez kilka dni nikt nie dzwonił, więc stwierdziłem, że mnie zwyczajnie "olali". Cóż, aż tak mi na tych deseczkach nie zależy, o całej sprawie zapomniałem.

Mijają 2-3 tygodnie. Sobota, godzina 7:30. Dzwoni telefon. W telefonie słychać [F]aceta:

[F] - Panie, odpady! (pamiętam dokładnie, cytat dosłowny!)
[Ja, zaspany] - ??? Ale ossochozi?
[F] - No bo pan żeś chciał! Pan żeś mówił, że chce, i my zbierali!

Taka rozmowa trwała dłuższą chwilę, zanim zorientowałem się że pan dzwoni w sprawie deseczek ze stolarni.

[F] - No bo ja stoję przed bramą!

Wyglądam przez okno. Przed bramą stoi... traktor. Z przyczepą. Na przyczepie sterta drewna - jak się potem okazało, 8 metrów sześciennych. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że pan wysypał drewno na podwórku, po czym... odjechał, zanim zdążyłem do niego podejść i spytać chociaż, ile to kosztuje.

Dla niezorientowanych - kubik drewna opałowego to koszt 150-180zł. Tutaj dostałem sezonowane drewno liściaste, co prawda drobne, ale za to suche jak pieprz podwiezione pod dom, a w dodatku czyste!

Ze stolarnią udało mi się skontaktować dopiero po kilku dniach - kierownik jeszcze przepraszał, że tak długo to trwało, ale specjalnie dla mnie zbierali te odpady - żeby przywitać nowego sąsiada(!). Że zasadniczo, to oni to sprzedają po 50zł/metr, ale jak dla mnie, to to było gratis.

W końcu - udało mi się wcisnąć mu na siłę flaszkę.

I jak tu narzekać na życie na wsi...

wieś dom sąsiedzi

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 726 (792)

1