zaszczurzony ♂
Zamieszcza historie od: | 1 czerwca 2011 - 18:23 |
Ostatnio: | 3 maja 2018 - 22:59 |
Gadu-gadu: | 11909198 |
O sobie: |
Chcesz poznać szczura bliżej?Bez obaw!Tu bywam: |
- Historii na głównej: 151 z 163
- Punktów za historie: 165074
- Komentarzy: 1824
- Punktów za komentarze: 17158
Wiadomo, 16 lat, bunt przede wszystkim. Kiedyś idąc z mamą w mieście zobaczyłem kolegę, który krzyknął do swojej mamy: "ej, weź mi kup coś". Nie chcąc być "gorszy" no i kierując się kuszącą możliwością "popisania się" przed kumplem krzyknąłem do swojej mamy: "weź chodź do tego sklepu i kup mi coś".
Niestety (wtedy niestety, dziś myślę, że na szczęście) moja matula nie była tak łagodna jak matka kolegi i krzycząc "o ty gówniarzu!" trzasnęła mi przez łeb tak, że do końca życia będę mówił "mamo". :)
I jak tak patrze na niektóre dzieci... Mam wrażenie, że przydałaby im się podobna terapia szokowa, a nie bezstresowe wychowanie, na którym najgorzej wychodzą właśnie rodzice.
Zgłoszenie na P. do mężczyzny, który spadł z dachu i "chyba" się połamał. W dyspo informacja, że nikt nie podchodzi i nikt mu nie pomaga. Wszyscy czekają na karetkę. Na miejscu zaczynamy rozumieć dlaczego nikt do poszkodowanego nie chciał podejść. Mężczyzna był bardzo agresywny, rzucał kamieniami, w niezłamanej ręce trzymał jakiś badyl i nim wymachiwał. Przez ilość alkoholu nie czuł bólu mimo, że kulał, krwawił, a złamana ręka bezwładnie wisiała.
Wezwaliśmy przez radio policję do pomocy. Kilku gapiów zaczęło nam pomagać, ale za nic w świecie nie mogliśmy pana na tyle utrzymać żeby podać mu coś na uspokojenie. Kilkukrotne próby "wbicia" się w niego spełzały na niczym. Mimo tego, że jesteśmy przeszkoleni w obezwładnianiu takich osób, nie dawaliśmy sobie rady bo w gościa wstąpiła jakaś furia.
Nie wiem czy wiecie, jaką siłę posiada osoba napełniona adrenaliną, alkoholem i wielką, wielką agresją. W końcu i my byliśmy we krwi (nawet własnej), obolali, zmęczeni. Nie mogliśmy się doczekać aż ten facet się zmęczy. Udało nam się zabrać mu ten badyl (wcześniej zdążył kilkakrotnie nas tym trafić). Przyjechała policja. Razem udało nam się skuć pana i wsadzić do karetki. Tam podać mu leki uspakajające.
I w końcu wszyscy odetchnęliśmy z ulgą. Podziękowaliśmy kilku gapiom za pomoc. Jeden z policjantów na "wszelki wypadek" pojechał z nami. Po drodze pan znów nabrał energii, ale tym razem na szczęście szybko zrezygnował z awanturowania się.
Pogotowie
-Dzień dobry, zamawiałem pizze godzinę temu i jeszcze do mnie nie dotarła. Mógłbym wiedzieć, gdzie ona teraz jest?
-Dzień dobry. Nie dotarła? To niemożliwe! Nasz kierowca wyjechał szybko i miał tylko dwa adresy do obskoczenia.
-A mogłaby pani skontaktować się z rozwozicielem i dowiedzieć się, co się stało z moją pizza?
Po chwili ciszy i jakiś krzykach w tle (kompletnie nie zrozumianych przeze mnie) pani zaczęła gorąco mnie przepraszać bo... Rozwoziciel chciał zemścić się na ratownikach bo kilka dni temu karetka jechała do niego 40 minut, a na końcu dostał od ratowników pouczenie, że do takich bzdur nie wzywa się karetki (pan zbił sobie nadgarstek, a opowiedział w dyspo jakby to było złamanie otwarte - dotarłem później do ratowników, którzy u niego byli).
Pana nie interesowało, że to nie ja tam jechałem, nie ja kierowałem tą karetką i o tym w ogóle nie wiedziałem. Jak przyniósł mi pizze (zimną) na górę to jeszcze miał pretensje o tamtą sprawę. Nie docierało, że ja nie mam z tym nic wspólnego. W kółko słyszałem, że "wszyscy jesteśmy tacy sami". Rękę koleś miał zabandażowaną po sam bark. ;) W końcu nie chcąc się kłócić rzuciłem mu pieniądze i zamknąłem drzwi przed nosem (wiem, nieeleganckie). Usłyszałem tylko silne kopnięcie w moje drzwi i kilka przekleństw.
A jak dowiadywałem się, o co chodziło z tą sprawą, okazało się, że karetka jechała długo bo była jeszcze u poprzedniego wezwania - u pani z "niewiarygodnie wysoką gorączką", która wynosiła aż 39.1, a została przedstawiona na 45 stopni. ;)
Pizzeria :)
Dzieciaki na tej wiosce miały niefajną zabawę, która zaraz po moim przybyciu została przeze mnie ochrzczona jako gra ze śmiercią. Mianowicie, ścigały się, po tych nie do końca równych, drogach na rozklekotanych motorach poobklejanych jakimś metalami i innymi ostrymi przedmiotami, które stwarzały jeszcze większe zagrożenie w razie wypadku, ale za to "szpanersko wyglądały".
Kilkukrotnie zwracałem uwagę wujostwu (ponieważ mój 14-letni kuzyn również brał w tym udział), że to, delikatnie mówiąc, nie jest zbyt bezpieczne. W odpowiedzi słyszałem tylko: e tam, młody jest, wyszaleć się musi, no rozbijają się, rozbijają, ale co tam im się może stać.
I faktycznie, przez pierwszy tydzień mojego pobytu rozbili się zaledwie tysiąc razy, rzeczywiście nic takiego nikomu się nie stało. Gdy powoli zacząłem nabierać przekonania do tego "sportu" i mniej nerwowo rozglądać się kto, gdzie i z jakim skutkiem się znowu rozbił na podwórko do wujostwa wpada sąsiad i szarpie mnie za ramię:
-No rozbił się! NO! Pomóż mu!
-No zapewne nie pierwszy raz... - odpowiedziałem niespecjalnie reagując.
-NOGI NIE MA!
-Jak to nogi nie ma!? - zerwałem się z hamaku i wskoczyłem w buty.
Udałem się szybko we wskazanym kierunku. I faktycznie, młody chłopak, 15 lat, leży pod motorem i krzyczy, że nogę mu urwało. Kazałem młodym przynieść apteczkę z mojego samochodu i dawaj - próbuję coś skombinować. Ojciec chłopaka stoi nade mną i krzyczy:
-Do lodu nogę wsadź! No do lodu wsadź!
-Jakiego lodu znowu!?
-No do lodu trzeba wsadzić!
-Skąd ja panu lód teraz narucham!? Chyba nie myśli pan, że lód w bagażniku trzymam!? Ma pan w domu?
-No nikt nie ma! Kto lodu używa!?
-...
To prawda, że generalnie amputowane kończyny/części powinno się trzymać w miarę chłodnych warunkach (obłożyć sterylnymi opatrunkami i workami z zimna wodą czy lodem), ale nie miałem tego pod ręką, więc starałem się zebrać wszystko do kupy w jałowych gazach i bandażach.
Mimo, że chłopakowi przyszyto nogę (niestety ma sporo krótszą ponieważ trochę tkanek obumarło) to po tym wypadku jednak po wsi poszła plotka jaki to ze mnie nieudolny ratownik (no fakt, nie potrafiłem lodu wyczarować...), rodzina tego chłopaka miała do mnie żal o to, że ich syn miał wypadek(!) i do końca mojego pobytu wciąż grozili mi, że mi samochód zniszczą jak nie wyjadę... Cała wieś zaczęła mnie traktować mnie jakbym to ja spowodował ten wypadek, a chłopak taki biedny, młody, z mojej winy...
Nawet moja ciotka miała do mnie pretensje, że nie włożyłem tej amputowanej nogi w lód (a skąd miałem go wziąć!?).
Skróciłem pobyt do dwóch tygodni. Powtórnie byłem tam ostatni raz rok temu i jeszcze patrzano na mnie jak na nogourywacza.
Wieś.
Jako, że na moment zrobiło się cieplej, zabrałem Anuka (tak, tego samego szczura co w innej historii) i wybrałem się do zoologicznego. Przebiliśmy się przez miasto autobusem (tym razem bez niespodzianek ;)), Anuk spał calutką drogę zawinięty na mojej szyi. W sklepie przywitała nas znajoma ekspedientka, zaraz zabrała Anuka, a ja mogłem spokojnie skompletować listę zakupów.
Na ladzie stoi taka spora klatka i można tam zostawić gryzonia na czas zakupów (taka uprzejmość ze strony sklepu) i jak ekspedientka ma klienta to odkładała Anuka właśnie tam. Ten zaspany po podróży zaraz zwinął się w kłębek i ponownie zasnął.
Podeszła dziewczyna w wieku (na oko) 20 lat. Ja właśnie kończyłem dobieranie karm, kolb, cukiereczków i innych dodatków (bo pokończyły się i szczurasom i fretom) i powolutku, powolutku zmierzałem w stronę kasy.
-Ale nie ma nie! - usłyszałem ze strony lady.
-No nie, to nie nasz. To klienta!
-Może nie zauważy? Dacie mu innego. Muszę mieć takiego, takiego mi brakuje!
Kierowany jakąś dziwną siłą zostawiłem te wszystkie karmy i ruszyłem w tamtą stronę. Przyszedłem akurat w momencie, kiedy dziewczyna wyciągała Anuka z klatki. Podszedłem od tyłu, ona trzymała szczurka na dłoni i po prostu go podniosłem. Nagle się odwróciła i... strzeliła mi w pysk. Nie powiem jak się we mnie zagotowało... Musiałem mieć jakąś przerażającą minę bo dziewczyna zrobiła oczy jak denka od słoika i uciekła. A Anuk? Jakby nigdy nic ziewnął, zrobił kilka niezdarnych kroków w kierunku kaptura, zawinął się w kłębek i zasnął...
Muszę go chyba oddać na badania jakieś, musi wydzielać coś podejrzanego, bo ludzie wyrażają niezdrową chęć głaskania i tulenia tego otyłego szczura...
Zoologiczny.
Kilka dni później poszedłem z kolegami do pubu. Mieliśmy mieć trzy dni wolnego (ja, kolega z P i jeden z kierowców P), więc mogliśmy trochę wypić. Usiedliśmy przy stoliku niedaleko baru, wbrew naszym oczekiwaniom lokal był prawie całkowicie pusty mimo godziny odpowiedniej na takie miejsca. Ponieważ już troszkę wypiliśmy i zaczęliśmy sobie żartować w najlepsze nie zauważyliśmy jak nasza "znajoma" z wezwania sprzed kilku dni weszła do tego pubu i stanęła przy barze. Nagle ktoś chwycił mój pokal i gwałtownie szarpnął nim do góry oblewając mnie przy tym. Zszokowany spojrzałem w stronę sprawcy i ujrzałem moją pacjentkę.
-Co ty wyprawiasz! Ja Cię znam! Ty nie możesz pić!
-Słucham? Raczej co ty wyprawiasz, dziewczyno?
(do barmanki) - To ratownik! Nie lej mu! Oszalałaś? Później będzie kogoś ratował zawiany!
-Nie będę ci się tłumaczył z tego co robię! -tu wstałem- Chyba z lekka ci odbija dziewczynko, radzę tobie stąd wyjść, zanim ja wyjdę sam z siebie.
-Ratować chcesz ludzi tak później!? Pijany do wezwania jechać!?
Na to podniósł się kierowca (który miał najbardziej wzięte).
-No, a ja będę pijany prowadził karetkę! Mam nadzieję, że akurat będziesz szła po zakupy!
-Jak tak można! -zwraca się do barmanki- Jak ty możesz pozwalać na takie rzeczy! Jak kogoś zabiją to będzie TWOJA WINA! Mam nadzieję, że będą ratować twój żałosny tyłek, tacy zalani!
Ochroniarz zaalarmowany krzykami podszedł do naszego stolika. Próbował spokojnie wyjaśnić sprawę, ale dziewczyna zaczęła go okładać krzycząc, że teraz kogoś zabijemy bo pozwalają nam pić, po chwili rozpoczęła się u niej hiperwentylacja, dziewczyna wpadła w prawdziwy szał. Zaczęła krzyczeć niezrozumiałe dla nas wyrazy, przewracać się i wymachiwać na oślep rękoma, więc postanowiłem wezwać pogotowie. Wyprowadziliśmy ją na powietrze, próbowaliśmy uspokoić. Po chwili zamieszała się, przestała kumać co się dzieje, co zdenerwowało ją jeszcze bardziej i zaczęła się jeszcze bardziej hiperwentylować, aż była na granicy omdlenia. Na szczęście przyjechało pogotowie.
Cała akcja tak mnie otrzeźwiła, że aż nie miałem ochoty iść wypić przez kilka tygodni.
Na miejscu naszym oczom ukazała się dziewczyna, lat... Bo ja wiem, na oko 30. Jednak już po chwili o nasze uszy obił się komunikat: "lat 16". Z niedowierzaniem zaczęliśmy się przyglądać (dosłownie) spalonej nastolatce. Dziewczyna wyjaśniła nam, że była ostatnio na solarium żeby wyglądać dobrze na plaży w wakacje... Miała poparzenia 1. stopnia, a miejscami nawet 2. ... Więc zabraliśmy ją do szpitala. Z pewnością nie będzie dobrze wyglądać na plaży.
Mamuśka zresztą też wyglądała jakby z solarium nie wychodziła.
Jej matka cały czas krzyczała na nas jak próbowaliśmy młodą delikatnie doprowadzić do karetki, owinięta była w kocyk bo nic więcej nie mogła na siebie założyć. Wiadomo, młoda krzyczała bo boli, matka krzyczała bo młoda krzyczy, a ja miałem ochotę krzyczeć żeby się zamknęły.
Ale najbardziej mnie rozwalił tekst matki w karetce (dziewczyna niepełnoletnia, opiekun musiał jechać z nią), kiedy to patrzała na córeczkę i mówi:
- Nie bój się kochanie, za tydzień sobie poprawisz i będziesz w końcu ładna!
Chwilę zajęło mi przywrócenie sobie mowy i zaraz zrugałem matkę, że nie ma mowy na słońce przez najbliższe miesiące...
No młoda nie była zadowolona. I coś mi mówi, że nie będzie tego przestrzegać, zwłaszcza z taką mamusią, która wmawia córce, że ładna będzie tylko po spaleniu się na solarium...
Generalnie kilkakrotnie matka sugerowała córce, że jak zacznie chodzić ze 4 razy w tygodniu na "solkę" to skóra się przyzwyczai i sprawi, że będzie miała ładną córeczkę, a nie "bladzioka"... Miałem ochotę ustawić tę matkę do pionu...
Pogotowie
Istnieje takie niepisane prawo, że generalnie jak ktoś jest ze służb ogólnie branych za mundurowe to takie służby potrafią się między sobą "dogadać" o ile oczywiście nie jest to jakieś groźne przestępstwo. Właśnie tego dnia pierwszy raz dowiedziałem się o takim "prawie". Tego dnia jechałem z kolegą strażakiem, którego dziewczyna również pomieszkuje we Wrocławiu. Ja w samochodzie na siedzeniu kierowcy wożę kamizelkę ratownika, a na siedzeniu pasażera kamizelkę strażaka OSP. Kiedyś powiesiłem, nie celowo, i teraz tak wożę siłą rozpędu. Po drodze zatrzymali nas policjanci ponieważ przekroczyłem o ileś tam dozwoloną prędkość (naprawdę niewiele, może ze 20-25km/h). Podchodzi do nas policjant, prosi o opuszczenie pojazdu i dokumenty. Policjant nr 1 poszedł ze mną do radiowozu, a nr 2 został przy moim samochodzie.
Nr 1 poucza mnie, mówi co zrobiłem źle, jaki będzie mandat i tak dalej - standardowa formułka. Nagle słyszymy głośne KU*WA! Oboje nerwowo spojrzeliśmy w stronę mojego auta.
P1 - Co jest!?
P2 - No ja pie*dole!
P1 - Ale co się stało!?
P2 - No ch*je je*ane! No ratownik, ku*wa! No je*any, no!
Kolega w aucie zaczął się śmiać, a ja nadal nic... To było moje pierwsze zatrzymanie przez policję, więc nie bardzo wiedziałem co począć.
P2 - No co, ku*wa, milczysz!? Trzeba było zaraz mówić, ze ratownik, a nie, czas nam zajmuje!
I policjant nr 2 poszedł do radiowozu. Stoję taki zdezorientowany, co z pewnością zauważył policjant nr 1.
P1 - No wiesz, stary... Wybacz jego nerwy, ale dziś od rana sami strażacy, policjanci, żołnierze i ratownicy są zatrzymywani...
Z oddali słychać policjanta nr 2: No ku*wa, wykupili dziś tą drogę! Ch*je jedne!
Wsiadłem do samochodu i jechałem dalej. Przepisowo. Na wszelki wypadek.
Wycieczka do Wrocławia ;)
Co to jest stetoskop chyba każdy wie. I zapewne większość z Was miała kiedyś do czynienia z tym fajnym przedmiotem. Ja swój, ten który używam w pracy, dostałem od rodziców na zakończenie studiów. Różni się on od innych stetoskopów tym, że ma wygrawerowane moje inicjały w jednym miejscu i stareńką, łacińską sentencję ("per scientiam ad salutem aegroti - dla P.M." (poprzez wiedzę do zdrowia chorego)).
Ponieważ stetoskop jest w ciągłym użyciu często mam go na szyi (podczas wezwań domowych) lub opiętego przy kamizelce tak, abym miał prosty dostęp, a nie przeszkadzał mi w pracy.
Pojechaliśmy do pewniej pani, która skarżyła się na ból w klatce piersiowej. Podczas badania oczywiście używałem stetoskopu i położyłem go na boku. Na chwilę obróciłem się do kolegi, aby o coś zapytać i tu następuje zdziwienie - gdzie mój stetoskop? Zauważyłem go za chwilę na meblościance.
-To mój stetoskop? Co on tu robi?
-Nie! To mój!
-Eeem... No chyba raczej nie. Bo gdzie byłby mój?
-A pan miał?
-Przecież badałem panią...
-No to moim!
Sięgam po stetoskop ponieważ moja pewność co do własności była 100%.
-To chyba jednak mój.
-Co!? Nieprawda! Chce pan ukraść to!
-To mój, proszę zobaczyć, tu są moje inicjały.
-To moje inicjały! Jestem Patrycja Malwa!
-Eeem... Wcale nie. Na zgłoszeniu mamy Barbarę Kamieński.
-Nieprawda!
Nie chcąc się kłócić (przecież ile może być takich samych stetoskopów z identyczną sentencją i inicjałami w jednym miejscu?) przełożyłem stetoskop przez pasek i zacząłem pakować plecak. Nagle czuje pociągnięcie... Pani szarpnęła z całej siły wyrywając mi stetoskop razem z paskiem ze spodni. Chwilę się z nią szarpałem, ale w końcu odebrałem swoja własność. A że byliśmy zmuszeni zabrać panią do szpitala to przez całą drogę przyszło mi wysłuchiwać jakim złodziejem jestem i gdzie to pani tego nie zgłosi.
Pogotowie
Staza. To takie piękne urządzonko. Bardzo przydatne nawet. Jeżeli ktoś nie kojarzy to już spieszę z wyjaśnieniem - jest to taka śmieszna gumka z guziczkiem, która zakładają nam na rękę, np. przed pobraniem krwi. Jest również istną kopalnią pomysłów dla nieletnich pociech użytkowników naszych służb. Zazwyczaj noszę stazę przypiętą do kamizelki z przodu, aby mieć do niej łatwy dostęp.
Tego dnia pożałowałem, że to akurat w tym miejscu zawsze ją trzymam.
Dostaliśmy wezwanie do dziadunia. Wezwanie prawdziwe, żeby nie było. Na miejscu zajmujemy się panem, przygotowujemy go do zabrania do szpitala - bez pośpiechu bo nie jest to sytuacja awaryjna acz wymagająca hospitalizacji. Na to podbiega wnuczek dziadunia. Przygląda się wszystkiemu uważnie, zagląda do plecaka, do walizki, ogląda sobie nasze kamizelki... I ciach. Chwycił stazę i naciągnął na calutką możliwą długość. Zdążyłem tylko pomyśleć "nie..." i bach! Młody puścił stazę... która nie omieszkała z całej siły trzasnąć mnie tam gdzie bardzo nie chciałem. Zgiąłem się lekko i szepnąłem -jakby to większa część męskiej populacji w tym momencie zrobiła- "ku...a". Na to matka dziecka zaczyna:
-No kląć przy dziecku!? Jak tak można! Że co? Że się pobawić nie może? Pierwszy raz widzi to może!
Z racji zaciśniętych zębów przez najbliższe 30sec nie byłem w stanie nic odpowiedzieć, a później stwierdziłem, że nie warto. Choć pani bardzo chętnie ubliżała mi, aż do momentu kiedy zamknęły się za mną drzwi karetki (poleciała za mną pod karetkę, naprawdę).
Teraz dzieci na wszelki wypadek omijam jeśli nie są powodem wezwania.
Pogotowie