Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

ziomek74

Zamieszcza historie od: 20 sierpnia 2016 - 22:21
Ostatnio: 21 października 2020 - 20:39
O sobie:

Anything that can go wrong will go wrong.

~Murphy's Law

  • Historii na głównej: 2 z 2
  • Punktów za historie: 369
  • Komentarzy: 13
  • Punktów za komentarze: 65
 

#83582

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Po 2 latach od ostatniego wpisu na piekielnych mam masę materiału - czuję się wręcz zobowiązany nim podzielić. Tutaj będzie trochę długo.

Ten wpis będzie początkiem mini-serii, temat przewodni: szukanie pracy.

Historia nr 1:

Po dosłownym tłumaczeniu z angielskiego, nazwa firmy to "Stan Ulica". Taki będzie mój stan zamieszkania jak tak dalej pójdzie. Firma ta jest dużą korporacją, mam paru znajomych, którzy w niej pracują, polecali, chwalili. Spróbowałem. Seria niefortunnych zdarzeń zaczęła się właśnie tutaj.

Założenie konta u nich na stronie, wypełnienie danych o sobie, aplikacja na jakieś otwarte stanowisko. Normalka. Parę dni później telefon od miłego Pana z Indii (firma ma tam oddział rekrutacyjny) z cudownym akcentem (Hindusów z mocnym akcentem za s********a nie idzie zrozumieć jak mówią po angielsku). Seria głupich pytań jak to w korpo, "numer buta, woli Pan psy czy koty, cola czy pepsi". Po rozmowie, miły Pan z Indii umawia mnie na spotkanie "fejs tu fejs". Ważne: na tym etapie dowiedziałem się, że stanowisko na jakie aplikowałem to jedno z takich ogólnych jakie mają w firmie, czyt. przydzielony do konkretnego działu jesteś dopiero później.

Sama rozmowa trwała godzinę, rekruterzy zobaczyli, że najbardziej interesuje mnie coś z IT, niekoniecznie finansów (czym głównie zajmuje się firma) ale nie zamykam się też na taką opcję. "Przekażemy Pana CV do działu IT, jak coś będzie to trzeba odbyć nową rozmowę, a w międzyczasie to co dzisiaj rozpoczęliśmy pójdzie swoim torem.".

Mail od Pana z Indii z zaproszeniem na kolejną rozmowę. Pierwsza lampka zapaliła mi się już tutaj. O ile w poprzednim dostałem adres oraz imię i nazwisko rekrutera o którego mam pytać na recepcji, o tyle w tym mailu był już tylko adres. Stwierdziłem, że nie może to mieć aż takiego znaczenia i udałem się na rozmowę, cały czas będąc w przekonaniu, że druga rozmowa kwalifikacyjna = albo mają stanowisko w IT, albo zakwalifikowałem się na następny etap związany z tym pierwszym stanowiskiem.

Na recepcji czekam 5min, 10min, 15min - coś jest nie tak. Podchodzę do recepcjonistki, pytam czy coś się stało, odparła, że w systemie nie może znaleźć żadnego rekrutera, który byłby przydzielony do rozmowy kwalifikacyjnej ze mną, ale robi wszystko żeby rozwiązać problem i za chwilkę ktoś po mnie zejdzie. Czekam kolejne 15min, nic. Po raz kolejny pytam, kobieta z bezradnością mówi, że robi co w jej mocy. Czekam dalej. R - recepcjonistka, J - Ja.

R: *wychyla się zza biurka* Proszę Pana, mam dla Pana złą wiadomość...
J: Nie wiem czy może być coś gorszego niż 40 minut bezcelowej wegetacji w fotelu.
R: Faktycznie, ma Pan rozmowę kwalifikacyjną o tej godzinie, ale nie pod tym adresem...
J: ???

Faktycznie, rozmowę mam mieć w oddziale firmy, który jest jakieś 30min od miejsca w którym się znajduję, do przejechania +/- pół miasta. Rekruterzy tam po mnie schodzili, no ale mnie nie było. Jak to się stało?

*beep beep* dzwoni miły Pan z Indii, który wysłał mi w mailu zły adres. "Hał ar ju, ar ju fajn ziomek?". Pomimo, że przez ostatnie parę minut w mojej wyobraźni morduję go na różne sposoby, kulturalnie tłumaczę dlaczego nie jestem "fajn". Tłumaczy się z błędu, przeprasza, pyta czy uda mi się dotrzeć na rozmowę pod właściwy adres, z lejącą się pianą z pyska potwierdzam. Po dotarciu, poznaję rekruterów, idziemy do pokoju zwierzeń i rozmawiamy.

Pointa:
Rozmowa kwalifikacyjna nie była na stanowisko IT, nie była też kolejnym etapem rekrutacji związanym z docelowym stanowiskiem na jakie aplikowałem - była to po prostu ta sama rozmowa, którą już w tej firmie odbyłem. Kiedy powiedziałem rekruterom jak to tak naprawdę miało wyglądać, byli zdziwieni. Rozmowę odbyliśmy tak czy siak, pomimo tego, że zadawali mi te same pytania, które dostawałem wcześniej.

Nie dość, że kompletny brak organizacji, to jeszcze odbyłem 2 takie same rozmowy na to samo stanowisko w tej samej firmie.

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 122 (154)

#74668

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem przewodnikiem miejskim.

Może część z was słyszała o idei "free tour".
W skrócie, wycieczka za napiwki, nie sprzedajemy
żadnych biletów aczkolwiek wyraźnie na początku zaznaczmy, że firma jest prywatna a napiwki to jedyne źródło naszych dochodów.
Turyści mogą dołączyć kiedy chcą, tak samo jest z odłączeniem się od wycieczki (jak łatwo zauważyć te wycieczki nie są specjalnie wiążące), ale na ogół ludzie którzy są od samego początku, zostają do końca.

Do rzeczy.

Stoję w "punkcie zbornym" czekając na turystów, mam jakieś 15min do rozpoczęcia.
Przychodzi pierwszy z nich.
Standardowo "mamy 15min do rozpoczęcia, jeśli chcesz, możesz poczekać ze mną albo *tu wskazuję za siebie* zobaczyć wnętrze kościoła, można wejść za darmo, w środku mamy bardzo interesujący gotycki ołtarz :)"
Cóż, po podejściu gościa widzę, że moja słowa raczej nie mają dla niego większego znaczenia, ale wywiązuje się między nami krótka rozmowa. Przyjechał z Holandii, zostaje na parę dni no i ogólnie zadowolony. Im więcej z nim rozmawiałem tym bardziej coś mi w nim nie pasowało, wyglądał mi na takiego "cwaniaczka", więc z góry założyłem, że nie będzie on dla mnie najlepszym towarzyszem do rozmowy podczas wycieczki.

Na szczęście wypalił, że idzie poszukać jakichś okularów przeciwsłonecznych i chciałby żebym polecił mu jakieś tanie miejsce. Wskazówki otrzymawszy, zniknął.

Wraca po paru minutach, nadal jest jedynym członkiem "grupy".

Ja : i jak ?
On : znalazłem
J : ile kosztowały ?
O : 25 złotych, drogo hehe, oskubali mnie ale co zrobisz,
sam w Holandii pracuję jako kelner i też skubię turystów na kasę, tak działa system hehe
J : ...
O : w sumie to ten facet nie oskubał mnie, tylko Ciebie hehe
J : (totalnie nie wiedziałem co na takie coś mam mu odpowiedzieć) Cóż zrobię...
O : hehe

Oczywiście chodziło o napiwek, "zapłaciłem dużo za okulary więc nie będzie tipa". Generalnie się tym nie przejąłem, już było dla mnie jasne, że nic mi nie zostawi a do tego znalazł sobie cudowną wymówkę.
Miałem takie sytuacje już wcześniej, zawsze jestem na to gotowy, że ktoś może Ci najzwyczajniej w świecie nie zostawić napiwku, zresztą, nikt nie ma takiego obowiązku! Co więcej, jest to jak najbardziej zrozumiałe kiedy komuś nie spodobała się wycieczka/moja osoba lub kiedy ktoś podróżuje przez Europę i musi uważać na finanse. Jednak najczęściej ludzie doceniają trud jaki wkładasz w oprowadzenie ich, jak i doceniają ilość oraz jakość informacji jakie im przekazujesz, przez co starają ci się to okazać w odpowiedni sposób.
A tutaj ? Cóż, kolega od początku dał mi do zrozumienia, że zamierza się dobrze bawić nie wydając na to złamanego grosza.

Trochę mnie to poirytowało ale na szczęście grupa urosła do 15 osób i nie musiałem z nim zamieniać ani jednego słowa więcej.

Zniknął przed końcem wycieczki, na przedostatnim przystanku.
Ja tylko nie rozumiem, czy chciał sobie ze mnie pożartować, zrobić mi na złość czy o co chodziło. Nie wiem jakiej reakcji się spodziewał. Miałem pobiec do sprzedawcy i powiedzieć "oddawaj pieniądze, to mój napiwek!!" ?

Swoją drogą, ja na swoje okulary wydałem 50zł w internecie a wcale nie uważam, że to "super expensive" a do zamożnych osób nie należę.

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 241 (269)

1