Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

Top historii



#90006

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Kolega zamówił w połowie Listopada na Shopee figurkę kolekcjonerską. Na prezent dla syna.

Szła z Chin. Shenzen Hong Kong potem Amsterdam. Polska i poczta. Od 6 Grudnia utknęła w oddziale w Komornikach.

Po telefonach na infolinię itd stwierdzono, że prawdopodobnie zaginęła.

poczta

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 127 (191)

#91238

przez ~Tomiswia29 ·
| Do ulubionych
Historia o rekrutacji przypomniała mi dyskusję z jaką musiałam walczyć podczas ostatnich świąt wielkanocnych.

W moim domu zawsze jawnie mówiło się o zarobkach w najbliższej rodzinie. A że zmieniłam pracę, o której rodzina wiedziała, że jestem w niej już ponad pół roku, to padło:
-To pewnie więcej zarabiasz, co?
-Nie, tyle samo co w poprzedniej firmie, ale mogę pracować całkowicie zdalnie, więc koszty dojazdu mi odpadają i wychodzę relatywnie na plus.
-Ale pracę się zmienia żeby zarabiać więcej! Ty taka ambitna w końcu jesteś, że albo awans albo większą pensja. -oburzyła się moja ciocia, będąca jednocześnie moją chrzestną.
-Ambicja już mi zeszła po poprzedniej pracy. Tu mam spokój, kończę pracę zawsze o czasie i przede wszystkim, mam normalnego szefa, który bez pretensji zwolni mnie godzinę z pracy, abym mogła pójść do dentysty czy urzędu.
-No ale w tamtej firmie to chyba tak źle nie miałaś.

Uświadomiłam ciocię, że owszem miałam. W teorii pracowałam w 5 osobowym zespole, na którego czele stała, dajmy na to Ania. Ania miała 37 lat, ja gdy zaczęłam pracę, 26. Mimo to miałam doświadczenie w pracy, bo od 2 roku studiów pracowałam w zawodzie. Ania miała być w przyszłości awansowana na dyrektora działu, który obecnie był, ale tylko na papierze. Przechodził wkrótce na emeryturę (bo pracował mimo wieku emerytalnego), miał pozycję w firmie i bardziej przychodził dla rozrywki, niż faktycznej pracy. Był bardzo fajny, ale faktyczne zarządzanie działem trafiło do Ani, która nie umiała tego robić. Była bardzo inteligentna, jednak nie rozumiała jak tworzyć zespół.

Przykładowo, pomagałam Asi- kobiecie, którą przeniesiono do nas "karnie", bo zwolnić nie można jej było. Za mało na dyscyplinarkę, do emerytury 3 lata. Całe życie pracowała w tej firmie, więc też nikt nie chciał jej wywalać. Dostała pracę u nas w dziale, gdzie miała przygotowywać faktury, robić archiwizację i ogarniać korespondencję. Jednak Asia nie potrafiła tworzyć Excela. Z tego zrobionego już korzystała, ale kiedyś przypadkiem "w coś kliknęła i jej nie działało". Odeszłam więc od swoich zadań (nie miałam nic pilnego) i naprawiłam jej formułę. Chciała się dowiedzieć jak to zrobiłam. Powoli dyktowałam jej kroki, a ona zapisywała sobie w zeszycie. W tym momencie weszła Ania, która z góry na dół, okrzyczała mnie, że "siedzę na pierdołach, a nie przy swoim biurku". Asia próbowała wytłumaczyć, że jej pomagam, ale Ania kazała mnie nie bronić.

Gdy pracowaliśmy pół roku razem, pojechałam na krótki wyjazd do Hiszpanii. Wróciłam z pierścionkiem, co od razu pozostałe koleżanki zauważyły i mi gratulowały zaręczyn. Gdy byłyśmy na przerwie (odgórnie narzucona o 12:30 do 12:45), pokazałam im zdjęcia. Widziała to Ania, która gdy skończyła się przerwa, zadzwoniła do mnie na biurko i zaprosiła do gabinetu. Z dobrej woli powiedziała, że ona woli, abym skupiła się na pracy, bo widzi, że jestem zdolna i chciałaby abym w przyszłości przejęła jej stanowisko, ale MUSZĘ SKUPIĆ SIĘ NA PRACY. Odparłam, że się skupiam, ale na przerwie lubię porozmawiać z dziewczynami. Na co Ania odparła:
-Nie mówię tylko o tym, a o priorytetach. W pewnym wieku wydaje się, że chłopak to wszystko, ale lepiej zająć się najpierw karierą, a potem facetami, tym bardziej, że widzę w tobie potencjał.

Wyszłam z tej rozmowy zniesmaczona. I od tego czasu, nawet gdy stałam przy kserze z Anią, rozmawiałyśmy wyłącznie na tematy służbowe.

Potem zaczęły się nadgodziny. Formalnie pracę zaczynałam o 8, kończyłam o 16. Jednak Ania zaczęła ustawiać spotkania tak, że zaczynały się one albo punkt 8 albo 15:30. Dwa razy jej odpuściłam, bo rzeczywiście był to duży projekt, który wymagał obecności kilku osób z różnych działów. Mojej również. Potem jednak pojawiły się tzw. dupospotkania, gdzie 70% czasu to była kawka i ciasteczka, a 30% omawianie faktycznego problemu, który potem i tak był rozpisywany mailowo.

Gdy liczba moich nadgodzin w ciągu jednego miesiąca dobiła do 16, chciałam odebrać je jako dwa dni wolnego. Wtedy Ania zanegowała, że tyle godzin nabiłam, bo według procedury nadgodziny zaczynają się nabijać od 15 minut. Więc gdy pracowałam np. 30 min dłużej, liczyła mi z tego 15. Napisałam w tej sprawie do dyrektora, który ręce umył i kazał wysłać zapytanie do kadr, które utkwiły mentalnością w latach 90 i żyły myślą, że do takiego prestiżowego miejsca każdy chce się dostać. Dostałam upomnienie, że moim czasem pracy dysponuje kierownik i to on mi rozpisuje urlop.

Wkurzona jak cholera, przestałam przychodzić wcześniej, aby być ogarnięta na spotkanie. Punkt 8 odbijałam kartę, a gdy spotkanie dobijało 16, pakowałam się i o 16:00 wychodziłam, nawet jeśli ktoś zabierał głos. Zostałam wezwana na dywanik. Odpowiedziałam, że mój czas pracy to 8-16, a skoro 15 min nie liczy się jako nadgodziny, to nie mam zamiaru siedzieć dłużej bez żadnego profitu.

I oj, to była moja najlepsza albo najgorsza decyzja. Ania zaczęła robić mi pod górę ze wszystkim. W głupim mailu potrafiła mi wyrzygać, że zamiast ";" na końcu podpunktów, użyłam ",", co WYGLĄDA NIEPROFESJONALNE. Zaczęła wytykać mi niekompetencję, gdy regulaminowo zaczęłam trzymać się godzin przerw i nie odbierałam od niej telefonu. Dziewczyny zaczęły mnie prosić o uspokojenie się, bo mnie zwolnią, a taka fajna dziewczyna jestem (byłam najmłodsza w zespole).

Przyszedł dzień moich urodzin, krótko przed rocznicą pracy w tym miejscu. Dziewczyny z działu kupiły mi symbolicznego kwiatka i wręczyły kartkę z życzeniami. Nie chciała się na niej podpisać Ania, bo to praca, a nie przedszkole. Dostałam naganę na maila, z wiadomością do kadr, że wbrew przepisom wewnątrzzakładowym przyniosłam tort i serwowałam go na swoim biurku, a jedzenie możemy przechowywać jedynie w kuchni.

Już wtedy wiedziałam, że moje i koleżanek interwencje u dyrektora nie dadzą rady i muszę się szykować na wypowiedzenie. Dostałam je na koniec miesiąca w wielkim stylu.

Ania wparowała do mojego pokoju i patrząc z góry, zaprosiła na rozmowę do gabinetu. Siedziała tam kierowniczka HR, która wręczyła mi wypowiedzenie umowy, gdzie jako powód rozwiązania podano (pisownia oryginalna) rarzącą niekompetencję. Program do kadr był stary i nie wyłapywał błędów. Zapytałam się o to, czy poprawią mi literówkę, bo inaczej nie podpiszę. Z łaską kadrowa przekreśliła długopisem rz i wpisała ż. Oświadczyła, że to wypowiedzenie do kartoteki i po prawdziwe mam przyjść do HR (norma, nazywaliśmy to walk of shame- ale dla zakładu pracy). Walk of shame odbywał się w ostatnim tygodniu miesiąca we wtorek i czwartek. We wtorek zleceniobiorcy, w czwartek pracownicy.

Powiedziałam, że skoro jestem tak beznadziejna, to może rozwiążmy umowę za porozumieniem stron, bo nie chcę tu już przychodzić do tak toksycznej atmosfery. Nie zgodzili się.

Przez niecały miesiąc przychodziłam udawać pracę, a osoby z mojego pokoju, były wściekłe na Anię, bo rozpoczęła rekrutację na moje miejsce, gdy jeszcze realnie byłam u nich w zespole. Gdy znaleziono osobę dostępną od ręki, dano mi urlop i to odpłatny, bylebym już się nie pojawiła.

Jednak musiałam jeszcze przyjść raz po obiegówkę i raz odbierałam koleżankę z sąsiedniego biurka, na umówiony jeszcze za czasów wspólnej pracy koncert, który odbył się 3 miesiące później. Jak się dowiedziałam nowa super pracownica (jak ją przedstawiono) po 3 miesiącach zrezygnowała ze współpracy, bo cytując "do takiego PRLu nie chciała wracać".

I wiecie co? Teraz jest to dla mnie śmieszne, a wtedy tak stresowała mnie ta sytuacja, że co rano mnie aż mdliło ze stresu. Jednocześnie moje rozmowy kwalifikacyjne nie mogły się odbywać inaczej niż popołudniami, co nie każdemu pasowało i mnie skreślali z listy. Dopiero na wypowiedzeniu dostałam wolne godziny i zaczęłam chodzić normalnie na rozmowy. Co pozwoliło mi znaleźć moją obecną pracę, gdzie stresu nie mam i rzeczywiście mam normalnego szefa.

praca zmiana

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 149 (157)

#91242

przez ~olkal ·
| Do ulubionych
Bardzo przykre dla mnie jako kobiety i matki jest bagatelizowanie przemocy wobec mężczyzn, a co gorsza wyśmiewanie wykorzystywania seksualnego chłopców.

Mam młodszego kuzyna. Kuzyn był zwykłym nastolatkiem, któremu hormony uderzały do głowy. Nic takiego, gdyby nie to, że mając 16 lat (czyli już legalnie) został uwiedziony przez 27-letnią, o zgrozo, znajomą rodziny. Romans był najpierw tajemnicą, a po przypadkowym ujawnieniu przez rodziców, przerodził się ku rozpaczy cioci i wujka w związek. Dziewczyna manipulowała kuzynem, odcinała go od rodziny, znajomych, zaczął zawalać szkołę, całe dnie spędzał z nią (była bezrobotna).
Zaczął nienawidzić rodziców, którzy nie potrafili tego związku zaakceptować. W domu były awantury, kuzyn uciekał do kochanki.

Zrezygnowani rodzice zaproponowali kompromis - niech się z nią spotyka, ale chodzi do szkoły, uczy się. Dziewczyna z czasem stawała się coraz bardziej toksyczna, uważała, że kontakty z rówieśniczkami, spędzanie czasu ze znajomymi czy rodziną to zdrada. Namawiała go do kradzieży, pobić, częstowała alkoholem. Trwało to ponad rok. Kuzyn przejrzał na oczy, gdy zaczęła namawiać go do trójkątów z innymi mężczyznami, a na odmowę reagowała agresją, biciem go, poniżaniem, wyzwiskami.
Efektem tego było powtarzanie klasy w szkole, totalnie rozwalona psychika, którą leczy do dziś (7 lat później).

Kuzyn rzadko komukolwiek poza rodziną się z tego zwierza, bo co słyszy?
- sam chciałeś;
- nie mów, że ci źle było w łóżko ze starszą;
- trzeba było się nie dawać;
- ile ja bym dał za taką znajomość!
- sam jej pewnie też nie szanowałeś;
- może była chora;
- poruchał i jeszcze się skarży.

Wyobrażacie sobie takie komentarze w sytuacji, gdyby odwrócić płcie? A co dopiero podobne komentarze, gdy chodzi o osoby jeszcze młodsze? Nikt nie ma wątpliwości, że uwodzenie małoletniej przez dorosłego faceta jest złe, a przy informacjach o wykorzystaniu małoletnich chłopców przez dorosłe kobiety faceci rozpływają się nad tym, że szkoda, że ich żadna nie uwiodła, jak mieli po 13 lat. Co jest nie tak z tymi ludźmi? Przyklasnęliby gdyby chodziło o ich syna? Jeśli tak to mogę tylko współczuć ich dzieciom...

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 107 (115)

#91240

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia nie o pracy, tylko z "życia prywatnego", ale wstęp o pracy niezbędny, bo wyjaśniający pewne rzeczy.

Pracuję jako opiekunka osób starszych w Domu Pomocy Społecznej, a także jako asystent osoby niepełnosprawnej (umowa-zlecenie). W ramach tej drugiej pracy (tak, wiem, to zlecenie, ale będę używała słów "pracodawca", a nie "zleceniodawca") przysługuje mi zwrot kosztów za taksówki, jeśli jadę gdzieś z podopiecznym. Oczywiście wymaga to wypełnienia miliona papierków, wyjazd musi się zgadzać z godzinami w karcie pracy, gdzie opisuję, w jakich godzinach byłam u podopiecznego, oprócz tego muszę wypełnić jeszcze inna kartę, już taką typowo "wyjazdową", do której muszę dołączyć paragony.

Piekielność pierwsza - mojego pracodawcy (jest nim MOPS, jakby kto pytał, co dużo wyjaśnia). Najpierw życzyli sobie fakturę, na co gdzieś tak co drugi taksówkarz parskał mi śmiechem albo robił wielkie oczy, po długich bojach (nie tylko moich, wszyscy asystenci protestowali przeciwko temu absurdowi) MOPS łaskawie zgodził się na paragon z kasy fiskalnej. Niestety, firma taksówkowa, z której usług korzystam, przechodzi na paragony sms-owe, tzn. paragon przychodzi na nr tel., z którego się zamawiało taksówkę, można go sobie pobrać i wydrukować.

Piekielność druga - owszem, pobrać i wydrukować mogę, ale chyba tylko w celu oprawienia w ramki i powieszenia na ścianie, bo MOPS nie uznaje tych paragonów elektronicznych, twierdząc że "takie coś to każdy może sobie wydrukować". Na ironiczne pytania taksówkarzy, że dlaczego mój pracodawca nie honoruje tych paragonów, skoro nawet Urząd Skarbowy je honoruje, odpowiadam grzecznie, że nie wiem, ale mogą się zapytać. I że ja nie robię im na złość, prosząc o "papierek" z kasy fiskalnej, a nie ma sms-a, tylko tak po prostu muszę.

W związku z tym, że nie mam ochoty bulić za taksówki z własnej kieszeni, zazwyczaj dzwoniąc i zamawiając taksówkę zaznaczam, że proszę o kierowcę, który ma kasę fiskalną w samochodzie, podkreślając, że elektroniczny paragon nie wchodzi w grę. I że jestem w stanie nawet dłużej poczekać na taksówkę, ale ma przyjechać taka, w której po opłaceniu kursu dostanę "papierek" do ręki. Tutaj chciałabym dopowiedzieć, że NIE JEST to wpisane na stałe przy moim koncie klienta, a przynajmniej ja o to nie prosiłam, czasem jeżdżę również całkowicie prywatnie i wtedy paragon może być z kasy fiskalnej, na sms-a albo może wcale go nie być, lotto mi to.

Przydługi wstęp, ale niestety konieczny, przechodzę do dzisiejszej sytuacji. Młoda jechała dzisiaj na zawody, wyjazd o nieludzkiej godzinie 4.30, z racji tego, że dziś sobota, komunikacja miejska odpada (gdzieś od 5.00 zaczynają kursować autobusy). Wczoraj koło 22-giej zamówiłam taksówkę na 4.15 rano. Zlecenie przyjęte, dostałam potwierdzającego sms-a, cudownie, prawda?

No nie. Od godz. 4.10 dostałam trzy sms-y "jedzie do ciebie taksówka (model i rocznik)", za każdym razem inny, natomiast taryfy ani widu, ani słychu. O godz. 4.20 dzwonię do firmy z zapytaniem, gdzie moja taksówka??? "Aaa, bo pani ma tu zaznaczone na stałe, że potrzebuje pani paragon z kasy fiskalnej, no nie dysponujemy w tej chwili takim pojazdem...".

Kur...tyna wodna, z jakiej racji "na stałe"? Nie prosiłam o to, co mam wpisane na stałe, to mam, ale na pewno nie to! Krótko i zwięźle uświadomiłam panią, że potrzebuję taksówkę, nie paragon, a nawet jakbym potrzebowała za ten kurs paragon z kasy fiskalnej, to po to zamawiam taryfę jeszcze poprzedniego dnia wieczorem, żeby do tej 4.15 to "ogarnęli"!

Przyjechał o 4.28. Na szczęście ode mnie na dworzec jedzie się 5 minut, a Młoda nie jechała pociągiem czy PKS-em, tylko wynajętym autokarem, więc spokojnie by poczekali parę minut. Ale jeszcze byli w trakcie pakowania klamotów.

Ale kawy rano już nie potrzebowałam.

taxi

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 96 (108)

#91249

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Spotkałam w sklepie koleżankę z byłej pracy. Nie widziałyśmy się ponad pięć lat, nasz kontakt ograniczał się jedynie do wysyłania sobie życzeń na święta, czyli jest mi praktycznie obca.
Gadka szmatka, ojciec zdrowy, matka zdrowa itp.

W pewnym momencie ona wypala:
- Słyszałam, że wyprowadziłaś się do Piekiełkowa.
- Tak to prawda
- Wiesz tu z pracą ciężko... moja córka szuka roboty od ponad roku. Może znalazłabyś jej pracę u siebie w mieście? Zamieszkałaby u ciebie, dołożyłaby się do czynszu, tylko żeby miała gdzie spać. Lepiej niech mieszka z kimś znajomym, niż z obcym, bo nie wiadomo na kogo trafi.

Córka ma prawie trzydzieści lat.
W dodatku widziałam ją może dwa razy w życiu

Oczywiście odmówiłam.

znajomi

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 101 (105)

#91241

przez ~Aaron8375 ·
| Do ulubionych
Na głównej pojawiła się historia o biednej zapracowanej cioci. Normalnie historia 1:1 jak mojej teściowej, o ile uwzględnimy tylko jej perspektywę.

Moja teściowa od zawsze pracowała w domu i wychowywała dzieci. Moją żonę zaczęła wpuszczać do kuchni, aby zrobiła sobie kanapkę, dopiero w wieku 15 lat. Dlatego do dzisiaj ja gotuję, a żona po gotowaniu sprząta ;)

Teściowa robiła duże święta, mimo naszych protestów, że chętnie wpadniemy drugiego dnia świąt na kawę. I tak kawa u teściowej to były 4 dania i 3 desery. Gdy pytaliśmy się co przywieźć, mówiła że nic.

No i tak się przyzwyczailiśmy, bo nawet jak coś przywieźliśmy swojego, to teściowa "chowała to na później" i sama dawała swoje rzeczy. Stwierdziliśmy, że więc to bez sensu.

Gdy teść pożegnał się ze światem w czasach covida, liczyliśmy, że teściowa się uspokoi i uda nam się ja zaprosić do siebie. Odmówiła, bo tradycja to tradycja i wszyscy mamy się spotkać u niej (ja, moja małżonka, szwagier z żoną i dziećmi oraz moi rodzice). Powiesiliśmy, że w tym roku mieliśmy ochotę na święta we dwoje, tym bardziej, że żona wylosowała dyżur w wigilię do 15. Do teściowej mamy jeszcze 2h jazdy. Podobnie siostra mojej żony - była w kolejnej ciąży i z 2-letnimi bliźniakami, chciała pobyć u siebie. Ustaliliśmy że teściowa przyjedzie do nas na wigilię, a pierwszego dnia świąt na kolację pojedziemy do nich.

Teściowa nie zaaprobowała naszego pomysłu, bo to wbrew tradycji. Spędziła święta u swojego brata, narzekając, że zostawiliśmy ją w pierwsze święta bez teścia. Dopiero nasze naprostowanie sytuacji postawiło nas w normalnym świetle, a nie jako ostatnich zwyroli.

Potem teściową zaczęło przerastać utrzymanie domu. Udało nam się znaleźć kupców, a sami postawiliśmy jej mały domek 70m2 (prefabrykat bez zezwolenia). Teściowa więc stwierdziła, że i tak nas na święta zapraszam. Zapytaliśmy się bez złośliwości jak ma zamiar zmieścić na takim metrażu w sumie 8 osób i niemowlaka. Stwierdziła, że to nie problem i damy radę.

Stanęło na tym, że my wzięliśmy hotel, bo dwa dodatkowe pokoiki przejęła siostra żony. Teściowa znowu cały dzień gotowała i jednocześnie zignorowała prośby o dostosowanie jedzenia pod dzieci. Czyli na stół trafiło wszystko co bardzo słodkie, z dużą ilością tłuszczu i soli, bo ta przecież nie szkodzi.

W ubiegłe święta już się nie daliśmy wrobić i postawiliśmy ultimatum, że albo przyjeżdża do nas, albo wcale się nie widzimy, bo na te święta mieli przyjechać do nas moi rodzice. Teściowa się nie pojawiła, mimo zaproszenia i kupionego na pociąg biletu.

Jaką wersję przedstawiła teściowa u swojej siostry? Zwyrolskie córki zostawiły ją na święta samą, a ona zawsze dawała im tyle od siebie. Nic nie musiały przywozić, nic nie musiały gotować, sprzątać. Przyjeżdżały na gotowe, a teraz ją porzuciliśmy jak zużytą szmatę.

Mnie ogarnęła wściekłość, bo 1 dnia świąt dostaliśmy telefon od kuzynki żony z tą wersją wydarzeń. Jej się nie chciało w to wierzyć, ale jej rodzice łyknęli wszystko jak pelikany. Gdy moi rodzice usłyszeli o problemie z teściową, chcieli wrócić do siebie, bylebyśmy z nią czas spędzili. I mieliśmy przez chwilę dylemat, a potem potwierdziliśmy, że nie.

Już kilka razy daliśmy się jej zmanipulować, teraz albo się dostosuje do naszych zasad, albo niech jej historia o wyrodnych córkach się zrealizuje. Zadzwoniliśmy do niej 1 dnia świąt z pytaniem dlaczego nie przyjechała. Powiedziała, że to było za daleko i ona nam naszykowała już pokój u siebie i czeka z ciepłym obiadem. Postawiliśmy granicę i ponowiliśmy zaproszenie do nas.

Niestety siostra żony dała się wrobić i od tego czasu, teściowa się do nas nie odzywa, mówiąc że jesteśmy niewdzięczni.

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 69 (77)

1