Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#21646

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Żeby nie było nudno, pozostajemy w kręgu ratownictwa, ale tym razem teoretycznego.

Mam niewątpliwą przyjemność uczyć adeptów tej trudnej sztuki, którzy chcą osiągnąć tytuł licencjata. Innymi słowy, rozdaję licencje na zabijanie...
Niestety, jako, że do ratowania życia podchodzę śmiertelnie poważnie, mam opinię egzekutora, zwłaszcza po corocznych dożynkach pod tytułem egzamin dyplomowy, którego część praktyczną prowadzę...
Co roku zdarza się kilkoro studentów, którzy z takich czy innych powodów zapadają w pamięć na długo. I o nich właśnie w kilku słowach...

Smutna E. Smutna, bo jej ekspresja powalała. Skrzywdzona przez życie i niezrozumienie ludzkie, na co dzień prezentowała humor, przy którym płakali przedsiębiorcy pogrzebowi, zaś Kłapouchy wydawał się być błazenkiem nieledwie...
Jej maskowata, zastygła w grymasie odwiecznego cierpienia, twarz o mimice Bustera Keatona, przywodziła na myśl obrazy średniowiecznych tortur, a przynajmniej fotografie pacjentów z potwornym zatwardzeniem... I nie bez powodu...
E. stanowiła dla nas, wykładowców, studium pokręconej jak strucla psychiki ludzkiej, a jednocześnie dowodziła, że przy naborze do tego akurat zawodu powinny obowiązywać badania psychiatryczne.
Dlaczego była piekielna? Niechcący...

Na każde zajęcia nosiła ogromną torbę, z której regularnie wydobywała zestaw straszliwych, blaszanych termosów z nieznaną mi zawartością płynną. Następnie z namaszczeniem odkręcała jeden z nich i próbowała dokonać arcytrudnej sztuki: zsynchronizować rękę, kubek i termos w jednym punkcie czasoprzestrzeni... Jako, że jej koordynacja ruchowa przywodziła na myśl pająka na benzedrynie, cały zestaw wymykał się jej z rąk i z zajeb...stym hukiem rozpadał się po podłodze na milion części...
E. patrzyła błagalnie, zrywała się i z brzękiem oraz wśród wrzasków podeptanych i poparzonych cieczą kolegów zaczynała zbierać ruiny.
Po czym, za najdalej pół godziny, sytuacja się powtarzała.

Pewnego razu nie wytrzymałem. Po kolejnym łomocie blaszanych czworaków ryknąłem, żądając zabrania tego tałatajstwa poza zasięg mojego wzroku i - co ważniejsze - słuchu. Cholera, w imię czego mam dostać zawału na własnym wykładzie? I po co w ogóle ona to nosi??? Całą zasraną kuchnię polową???
Ano po to - odrzekła swoim monotonnym robocim głosikiem - że musi tym właśnie popijać rozliczne lekarstwa...
To jak zamierza w takim stanie zdrowia uganiać się za chorymi po piętrach i polach? Że nie wspomnę o zdolnościach manualnych kogoś chorego na parkinsonizm...
Da radę... Jest uparta... A zręczność można wytrenować...
Można, tylko trzeba mieć rozwiniętą jakąś korę ruchową!!!
Ćwiczenia.
Cała grupa w jednej sali, na środku manekin symulujący pacjenta i cały sprzęt. Każdy po kolei wciela się w rolę kierownika zespołu, a ja sadystycznie się uśmiechając wymyślam kolejne scenariusze, żeby ich przygotować na to, co może się w pracy zdarzyć...
Mój wzrok padł na Smutną E.
- Chodź, jeszcze ty nie kierowniczyłaś.
Wstaje. Głowa spuszczona, ramiona zwisają do kostek...
- Ja dziś nie mogę ćwiczyć z powodów, o których wolałabym nie mówić... - brzęczy cichym głosikiem
Nie wnikam. Kobieta ma problemy, nie będę roztrząsał publicznie. I już mam wyznaczyć nowego kierownika, kiedy słyszę:
- Miałam wczoraj kolonoskopię...
Dla nie wtajemniczonych: zabieg, który polega na wsadzeniu grubej rury w miejsce, gdzie obiad kończy swój bieg... I napompowaniu pacjenta powietrzem niczym żabę...
Szczęka i spodnie mi opadły... Bo nie jest to wyznanie, którego się spodziewałem przy tak licznej publiczności... ani w ogóle... ja mam bogatą wyobraźnię... łeee...
Ale trzeba wybrnąć z matni:
- No w tej sytuacji rzeczywiście lepiej się dziś nie schylaj...

Przyszedł dzień egzaminu.
Smutna E. pojawiła się blada jak śmierć. Spocona, trzęsąca się, weszła na salę. Po zadanym przez mnie pytaniu, czy możemy zacząć egzamin, prawie padła...
Po czym, bez najmniejszego trudu przeszła egzamin!!!
Zwykle cieszę się - wbrew obiegowej opinii - kiedy ktoś zdaje. Bo jeżeli przejdzie nas, to znaczy, że będziemy z niego/niej dumni. Że nie da ciała w najważniejszej walce: o Wasze życie.
Tym razem byłem przerażony. Oto, w majestacie prawa, dyplom dostała osoba niezrównoważona psychicznie, która poniesie w świat godło uczelni i zasieje terror wśród chorych...
W tym momencie E. potwierdziła moje obawy: wyszła powoli z sali, zachwiała się i zaczęła padać. Zanim ktokolwiek zdążył zareagować, wyciągnęła rękę żeby złapać się ściany.
I byłaby się złapała. Tyle, że ściana była po prawej, a ona wyciągnęła lewą rękę....
Huk było słychać wszędzie.

A wiecie, co jest najgorsze? Do dziś dzwoni cyklicznie i po kolei do wykładowców pytając, czy marzymy o tym, żeby u nas pracowała... Dosłownie cytuję!
Czas zmienić telefon.

służba_zdrowia

Skomentuj (92) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 878 (970)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…