Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#25274

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Miesiąc wakacji 2011 spędziłam jako wychowawca na dwóch obozach młodzieżowych. Oba wyjazdy z tego samego biura, które było sprawdzonym biurem przez znajomą mojej rodzicielki(bodajże 4 czy 5 rok z nimi jechała). Młodzież 13-18 lat, czyli wiadomo dzieciaki z głową pełną pomysłów. Wielu moich znajomych kiedy słyszało jaką grupą się opiekuję wydawało z siebie jedno, to samo zdanie: "O Jezu!".

No ale nie o piekielności dzieci będzie a o biurze :) Pierwszy mój wyjazd był do Bułgarii, grupa 45 dzieci, 3 wychowawczynie i jedna kierowniczka. Organizacja bez niespodzianek. Drugi obóz był na jednej z greckich wysp i tu się zaczęło(ten obóz liczył jedynie 14 osób, byłam ja- jako jedna wychowawczyni i kierowniczka pełniąca jednocześnie funkcję rezydenta)

- Pierwszy dzień przyjazdu. Grupa, z którą się wymienialiśmy na campingu nie miała pieniędzy aby oddać kaucję dzieciakom, które nie miały za co kupić sobie jedzenia na drogę a także nie było pieniędzy na prom. Pieniądze zostały wykorzystane na inne cele, na które biuro nie przesłało. W takim razie co trzeba było zrobić? My szybko pozbierałyśmy pieniądze od naszych dzieci za kaucję, którą całą oddaliśmy kierowniczce obozu już wyjeżdżającego.

- Jednak to było za mało, tamta grupa liczyła chyba z 30-40 dzieci. Co w tym przypadku? Pozbierałyśmy depozyt- wiadomo przyczepy(już ledwo stojące) nie były zamykane a dzieci przy sobie całych pieniędzy nosić nie będą my za to miałyśmy dostęp do sejfu. Straszne to było, czułam się jakbym okradała te dzieci oddając ich pieniądze kierowniczce poprzedniego turnusu. Pamiętam do dzisiaj z otrzymanego od dzieci depozytu 990 euro zostało 250. Jedynie mnie zastanawiało jak ja mam w późniejszych dniach wydawać dzieciom pieniądze kiedy będą prosić i jak ja będę wyglądać w ich oczach.

- Przez całe 12 dni było kombinowanie co z pieniędzmi dla dzieci na depozyt oraz na jedzenie, za coś trzeba było kupić produkty dla kuchni, której udawało się robić coś pysznego z niczego. I tak to kierowniczka pożyczyła pieniądze od właściciela campingu, to zebrałyśmy pieniądze od dzieci za jakąś dodatkową wycieczkę i miałyśmy pozwolenie od organizatora do zapłaty później, to biuro przesłało marne 200euro. I tak do końca turnusu. Cud, że wyszłyśmy na koniec na czysto, ze wszystkim i nie było problemu z oddaniem pieniędzy dzieciom.

- Dzień wyjazdu. Co się dowiaduję? Będą dwie grupy. Wczasowicze(jechali z nami, tylko byli zakwaterowani w hotelu i spędzali czas po swojemu) mieli jechać jednym autobusem wieczorem. Natomiast rano, dzieci wraz z ratownikiem i jego żoną płyną promem na ląd, stamtąd autobusem do Saloników gdzie mają czekać na autobus innego obozu i z nim wracać do Polski. Beze mnie, ponieważ nie było już miejsca, ja miałam wracać z wczasowiczami. Czyli dzieci zostały puszczone bez opieki, ratownik był już po pracy natomiast kierowniczka miała zostać jeszcze jeden turnus na zieloną szkołę. No nic trzeba było jedynie mieć nadzieję, że wszystko będzie dobrze. Jakiś pozytyw tego dnia? Może taki, że o 10 byłam już po pracy i do 21 miałam czas dla siebie.

- Wieczór, godzina wyjazdu. Pakujemy się na ostatni prom, dobrze, że ′zakolegowałam′ się z kierowcami i miałam wesołą podróż, i na ląd. Co się okazuje na lądzie? Nie jedziemy. Biuro nie zapłaciło przewoźnikowi pieniędzy, nie ma za co zatankować i czekamy. Pilotka nierozgarnięta, starsza ode mnie o rok, nie wie co robić, w dodatku sierota(wybaczcie ale wszyscy tak uważali i kierowcy, i wczasowicze) zostawiła na wyspie telefon i nie ma z nikim kontaktu. Ja byłam lepiej poinformowana o całej sytuacji niż ona. Wśród wczasowiczów był wujek, piąta woda po kisielu, właścicielki biura. Powiedział, że zapłaci za paliwo. Przewoźnik przystał na propozycję. Ruszyliśmy.

Wydawałoby się że za mało atrakcji? W Serbii, przy 40stopniowym upale padła nam klimatyzacja. Co się okazało, w Katowicach spotkałam się z dziećmi, miałam jechać z nimi antenką do Wrocławia, dowiedziałam się od nich, że w Salonikach czekali 12(dwanaście!) godzin na autokar.

Biuro z dniem 1 września upadło. Zapłaty za oba turnusy nie dostałam, nie ma z nimi jakiegokolwiek kontaktu. Wujek, który zapłacił za paliwo podobno także nie dostał pieniędzy z powrotem, rodzina nie wie co się dzieje z właścicielami.

Pozew grupowy został złożony. Jak to wszystko się zakończy? Nie wiem.

biuro podróży

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 146 (180)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…