Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#33252

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
O piekielnych współlokatorach. Będzie dość długo, bo historia potrzebuje wprowadzenia w sytuację.

Kilka lat temu kumplowałam się z dziewczyną, [M], z mojego roku. Ponieważ umowy na wynajmowane mieszkania nam się kończyły postanowiłyśmy zamieszkać razem. Znalazłyśmy dwie ′jedynki′ w mieszkaniu trzypokojowym. Miałam wtedy rybki, które z czasem dokonały żywota. Nie chciałam kontynuować tej drogi, więc rybki, po przedstawieniu współlokatorom warunków chowu, ustąpiły miejsca aksolotlowi (taka "wodna jaszczurka").

Aksolotl potrzebuje zimnej wody (najchętniej 16-19 stopni, max. 21), więc w swojej szufladzie w zamrażalniku miałam butelki z wodą, które w razie potrzeby umieszczałam w akwarium.
Butelki były płukane przed każdym włożeniem do chłodziarki.

Wszystko było dobrze do chwili, kiedy mieszkająca z nami para postanowiła się wyprowadzić i zwolnił się pokój dwuosobowy. Umówiłyśmy się z właścicielem mieszkania, że same znajdziemy kogoś na ich miejsce. Wspólne mieszkanie zaproponowałyśmy dwóm kolegom [P i G], z czego jeden, [G], od dawna był ślepo zakochany w koleżance (z czego ona radośnie korzystała). Pierwszy miesiąc mijał normnalnie, aż do chwili, kiedy P stwierdził, że butelki mu przeszkadzają. Zażyczył sobie ich dokładnego mycia, a najlepiej wyparzania. Wyparzanie w grę nie wchodziło, ale butelki zaczęłam przed każdym włożeniem myć w ciepłej wodzie płynem do naczyń.

Na wakacje porozjeżdżaliśmy się do domów, horror zaczął się po powrocie. P coraz częściej czepiał się mnie o butelki (mimo mycia), temat podchwyciła M, a za nią G. Kiedy tylko nie bylo mnie w kuchni butelki były wyjmowane z zamrażalnika i stawiane na parapecie (wewnątrz, co i tak było bez różnicy - był wrzesień). Doszło do tego, że chowałam je, żeby woda zamarzła, a kiedy tylko weszłam do pokoju, G wychodził od siebie i je wyjmował, a kiedy próbowałam znowu schować ten odpychał mnie od lodówki.

To nie wszystko. Zauważyłam też, że po powrocie do domu mój pokój wygląda inaczej niż przed moim wyjściem (np. zamknięte okno, które napewno zostawialam uchylone, bo pokój był maleńki). W drzwiach zostawiłam malutka karteczkę, która miała wypaść, kiedy ktoś je otworzy. Po powrocie karteczka leżała na podłodze. Nie widząc sensu w zwiedzaniu mojego lokum w trakcie mojej nieobecności, zostawiłam włączony dyktafon. W połowie października (a było już wtedy zimno na dworze) nagrało się np. wejście całej trójki i słowa:
[P] - to jak chce go chłodzić, to jej otwórz okno.
[G] - nie będzie miała potrzeby mrożenia butelek.
[M] - mądrego dobrze posłuchać!
Po czym słychać dźwięk otwieranego okna. Po moim powrocie termometr, który miałam w pokoju wskazywał ok. 12 stopni.

Pominę tu niewybredne komentarze na mój temat i grzebanie po szafkach. W takiej sytuacji zabroniłam współlokatorom korzystania z moich sprzętów. Dyktafon od tej chwili włączony był zawsze, kiedy mnie nie było, zawsze słychac było, że ktoś chociaż zaglądał do pokoju, żeby sprawdzić czy jestem w domu. Najwyraźniej po to, żeby sprawdzić czy można użyć miksera, co też się nagrało.

Powoli rozglądałam się za nowym mieszkaniem, aż pewnego dnia zadzwonił do mnie właściciel lokum, w którym mieszkałam. Chciał się ze mną spotkać, bo moi współlokatorzy się na mnie skarżyli:
- o to, że zamrażam butelki
- o to, że mój zwierzak BRUDZI (przypominam, że to zwierzę akwariowe, nie wychodzi na zewnątrz, a akwarium jest czyste, zadbane)
- o to, że słucham głośno muzyki i ich zagłuszam (bzdura, o to akurat mogłabym posądzić G)
- o to, że ciągle ktoś do mnie przychodzi (owszem, czasem wpadł kolega na 2-3 godziny, kilka razy koleżanka, ze 2 razy w tym czasie ktoś przenocował), co zabawne - w czasie, kiedy P i G z nami oficjalnie nie mieszkali, to właśnie G mieszkał u M "na waleta".

Dyskusja skończyła się krótką kłótnią (bo uczestniczyliśmy w niej wszyscy), a mi postawione zostało ultimatum: albo pozbywam się zwierzaka, albo się wyprowadzam. Postanowiłam sie wyprowadzić.

Dzień przed przeprowadzką wywoziłam już różne drobiazgi. Wszystko miałam już popakowane i ustawione na środku pokoiku (pokój 8 metrów, w nim duże biurko, komoda, wersalka, półki wiszące już od wysokości 30cm nad podłogą), więc był porządnie zagracony i, żeby dostać się do wersalki trzeba było skakać nad całym dobytkiem (sporo się tego zebrało). W czasie mojej nieobecności nagrało się kolejne wejście moich współlokatorów:
[P] - K***a, ale syf!
[M] - Jak można żyć w takim bajzlu? Ja pi****le!
[P] - Czas już, żeby się wyniosła.
[M] - Można to przyspieszyć...

A po chwili kolejne wejście, gdzie słychać śmiech i po chwili plusk wody okraszony głosem M:
[M] - I po zwierzęciu...

Jak się domyślacie, po odsłuchaniu tego serce mi stanęło. Bałam się, bo nie wiedziałam czego dolali do akwarium. Aksolotl kolejną dobę spędził w innym pojemniku w roztworze Hoftlera, zmienianym kilkukrotnie w celu wypłukania zwierzaka z ewentualnych toksyn.

Przy zdawaniu kluczy dowiedziałam się od właściciela mieszkania, że wiedział o tym zajściu, ponieważ moi przezorni, już ex-współlokatorzy, powiedzieli mu o wszystkim, żeby nie mieć później problemów. Wiedzieli, że wszystko się nagrywa, do akwarium wlali zwykłej wody.

I pomyśleć, że takich ludzi traktowalam kiedyś jako bardzo dobrych kolegów, takich, ktorych zaprasza się na wakacje.

Mieszkanie studenckie

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 297 (321)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…