Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#34055

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wezwania w pogotwiu są różne. Od małego kuku po bardzo poważne sprawy, czasami jest zabawnie, a czasami niestety niebezpiecznie.

Dostaliśmy wezwanie na osiedle domków jednorodzinnych. Bardzo przyjemna okolica, tylko szczekanie bardzo licznych psów skutecznie zagłusza rozmowy. Naszym celem okazał się mały, przerobiony z szopy, "domek" (w rzeczywistości stare, spróchniałe dechy zbite w coś na kształt kwadratu) schowany za zniszczoną, zardzewiałą bramą między dwoma dużymi, luksusowymi domami. Cóż... Okoliczni pewnie nie są zadowoleni z takiego widoku z okna, ale co się okazuje, jeszcze bardziej przeszkadzają im sąsiedzi, którzy zamieszkują ową szopę.

Na tym podwórku mieliśmy znaleźć nieprzytomnego mężczyznę, w wieku 43 lat, z rozbitą głową. Żona zadzwoniła, że poszedł do sąsiada i dostał czymś w czachę. Słysząc jakie to wezwanie, zawiadomiliśmy przy okazji policję. Na miejscu oczywiście przedstawiciele władzy na nas nie czekali, co tam, nawet nie raczyli przyjechać. Jako, że nie znaliśmy stanu poszkodowanego, ryzykujemy.

Klikam dzwonek - jak można było przypuszczać ten nie działa. Wołam więc, a może ktoś się zlituje i nas wpuści. Przy szopie stoi coś, co chyba miało być budą dla psa, a do środka prowadzi gruby, ciężki łańcuch. Nie widać drugiego końca, ale założyliśmy, że przyczepiona do tego jest jakaś bestyja. W drzwiach szopy pojawia się facet, czerwona, zapijaczona morda, brudne ciuchy, posklejane od potu i brudu włosy i zarost przynajmniej miesięczny - znacie ten typ. Ściska mi gardło, cudem przełykam ślinę, ale trzeba spróbować...

-Przepraszam, dostaliśmy wezwanie do nieprzytomnego mężczyzny... Możemy wejść?
-Jo. - Pada krótka, lekko zabełkocona, odpowiedź.

Rzucamy kierowcy ostre, wymowne spojrzenie i wchodzimy na teren "posesji".

-Gdzie ten pan? Gdzie jest pacjent?
-A, myślałem, że nie żyje, więc rzuciłem go tu koło domu. - Wskazał krzaki jakieś 8 metrów od psiej budy.

Kolejna ciężko przełknięta ślina, nerwowo obracam się w stronę wyjścia z podwórka i w myślach obliczam swoje szanse w ucieczce przed schowanym w swojej jaskini potworem. Groźnie oddalam się od bezpiecznej ziemi tuż za bramą, staram się dostrzec co siedzi w środku ledwo trzymającej się kupy budy i jak długi ma łańcuch. Facet w tym czasie zniknął z pola widzenia.

Poszkodowany żyje, dostał jakimś dużym, płaskim przedmiotem w tył głowy. Kolega przytargał nosze i stanął za mną. Ja na klęczkach zajmuję się pacjentem. Nagle słyszę głuchy dźwięk, jakby ktoś uderzył w coś twardą blachą i po chwili widzę kątem oka upadającego na ziemię kolegę. Odruchowo uchylam głowę i padam płasko na ziemię - szszszszuuum... Nad moją głową gwałtownie przeleciał jakiś przedmiot. Zrywam się na równe nogi i doskakuję do właściciela podwórka. No tak, teraz już wiem czym poszkodowany oberwał... Facet ściska mocno w rękach łopatę i szykuje się do ponownego zamachu. W tym czasie koledze udało się wstać, lekko chwiejnym krokiem dotrzeć do nas i przewrócić faceta na ziemię. Łopatę odrzuciłem, upewniłem się, że koledze nic nie jest i wróciłem do poszkodowanego.
W tym momencie w drzwiach szopy pojawił się młody chłopak, niewiele mniej pijany od ojca.

-Co jest łojciec?
-SPUŚĆ PSA! SPUŚĆ PSA!!

Obróciłem głowę w stronę chłopaka, a ten potraktował z buta psią chatę, co rozjuszyło potwora z mordą jak telewizor. Widzę, że młody sięga do zaczepu łańcucha (ten na szczęście nie był długi, bo inaczej już bym został zjedzony) - nie ma czasu. Niewiele myśląc chwyciłem poszkodowanego, przerzuciłem przez ramię i w nogi! Boże... Jak dobrze, że gość był drobny i nie ważył pewnie więcej niż 55kg... Udało nam się wskoczyć do karetki i zasunąć drzwi.

Na koniec, kiedy wreszcie pojawiła się policja, usłyszeliśmy, że nie spieszyli się, bo znają ten adres i przyjeżdżają tu średnio 4 razy w tygodniu, ale nie mogą w sumie za wiele zrobić...

Aha.

Praca praca

Skomentuj (51) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1228 (1296)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…