Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#34217

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Przy okazji licznych obron wśród znajomych, przypomniało mi się jak dość gwałtownie zakończyłam przygodę z pewnym uniwersytetem w południowej części kraju.

W trakcie II roku studiów, zdopingowana jakimś programem w TV, postanowiłam wziąć się za siebie. Byłam gruba - waga wahała się od 90 do 105kg, przy wzroście nieco ponad 1,7m. Raz w życiu mi to wyszło, i rzeczywiście zgubiłam ponad 30 kilogramów. Do tego zmieniłam fryzurę, sposób ubierania, ogólnie zmiana była tak duża, że rodzony brat nie poznał mnie kiedy wrócił po rocznej nieobecności w kraju. I w życiu by mi do głowy nie przyszło, że przez tę zmianę wyglądu będzie cyrk na uczelni.

W dokumentach - dowodzie, legitymacji, indeksie, prawie jazdy, miałam zdjęcia przedstawiające ′stare ja′. Pucułowata blondyna, w okularach, pozawijana w czarne t-shirty. Tylko w paszporcie była fota względnie aktualna, już z nową fryzurą, zresztą zmienioną właśnie na potrzeby tego zdjęcia, bez okularów. Paszport, dokument rzadko używany, wyrobiony tylko po to, żebym mogła wyjechać na koncert na Ukrainę, leżał sobie później spokojnie w szufladzie, a koniec końców uratował mi tyłek.

Ostatni, VI semestr licencjatu. Praca licencjacka prawie że gotowa, dopieszczana, obrona zaplanowana na połowę czerwca, tuż po sesji. I właśnie przy tej sesji zaczęły się jaja.

Dwa egzaminy, ostatnie na tym etapie studiów. Jeden z egzaminatorów na egzamin wpuszczał na podstawie indeksu, listy, karty osiągnięć, legitymacji i dowodu osobistego - takie dokumenty należało przedstawić. Moja kolej - wyżej wymienione przedstawiam, i słyszę - pani nie wejdzie. Gorąco mi się zrobiło, pytam dlaczego, o co chodzi? Pan egzaminator macha moimi dokumentami, krzycząc, że przecież ja to nie ja, że za koleżankę chcę do egzaminu podejść, że on policję wezwie! Ludzie z roku - mało nas było, każdy z każdym się znał - wstawiają się za mną, gotowi na wszystko przysięgać, że ja to ja, tyle że 30kg wcześniej. Nie i już - nie wpuścił mnie na salę, po egzaminie zawiadomił dziekana... i zostałam skreślona z listy studentów.

Policji uczelnia nie zawiadomiła, w sumie nie wiem czemu. W każdym razie, ja zaraz po tym skreśleniu rozpoczęłam walkę o przywrócenie, bo w końcu nic złego nie zrobiłam. Baby z dziekanatu patrzyły na mnie jak na kryminalistę, na nic zdjęcia, paszport, świadkowie, nawet mój promotor, który potwierdził że ja to ja i chudłam właściwie na jego oczach, nic nie wskórał. Skreślona i cześć.
Złożyłam chyba z 10 odwołań, podań, wniosków o przywrócenie.

W sierpniu, kiedy już w końcu się pogodziłam z tym, że niestety rok mam w plecy i w sumie nie wiem co dalej, poszłam do tego dziekanatu zabrać papiery - wcześniej nie zabrałam, bo liczyłam że jednak coś ugram. W dziekanacie wpadłam na naszego dziekana, dotąd cały czas niedostępnego dla mnie. Dziekanowi sprawa oczywiście znana, w końcu sam mnie skreślił z listy studentów, i - jak sądziłam - odrzucił kolejne podania. Zaczepiony, zaprosił mnie do swojego gabinetu. Rozmowa krótka, podczas której okazałam mu paszport, okazałam różne zdjęcia, powiedziałam, że mój promotor na pewno potwierdzi, że ja to ja, bo w końcu chudłam niemalże na jego oczach.
Dziekan pokiwał głową, podsunął mi kartkę papieru i kazał odręcznie napisać wniosek o przywrócenie na listę studentów - bo poprzednie, jak się okazało, w ogóle do niego nie dotarły.

Baby z dziekanatu uznały, że makulaturą od oszustki nie będą mu głowy zawracać i nie przekazywały tych moich pism. A ja też, głupia, nie wiedziałam, że w takich sprawach decyzje są na piśmie i wierzyłam babom, kiedy mówiły że decyzja negatywna.

W każdym razie wniosek napisałam i wręczyłam dziekanowi.
Ten powiedział, że zobaczy co da się zrobić i na tym rozmowa się skończyła. Nowa nadzieja we mnie wstąpiła, ale dopiero kiedy tydzień później otrzymałam polecony z informacją o ponownym wpisie na listę studentów, uwierzyłam w to co się dzieje.

Ostatecznie egzaminy, oba, ten u doktora, który narobił mi tyle problemów i ten drugi zdałam we wrześniu, w przywróconym I terminie, obronę także miałam we wrześniu. Baby w dziekanacie, kiedy odbierałam dokumenty już po obronie, dalej pluły jadem, ale były jakby cichsze - chyba miały pogadankę z dziekanem.

Wszystko dobrze się skończyło, ale co się nadenerwowałam, to moje. Zapobiegliwie wyrobiłam nowe dokumenty, z aktualnym zdjęciem i zwiałam z miasta do Wrocławia, bo tam jakoś przestało mi się podobać.

Uczelnia Wyższa

Skomentuj (47) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 798 (856)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…