Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#34718

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pewnego lata razem z przyjacielem Krystianem z pogotowia, nie mając pomysłu na urlop, postanowiliśmy połączyć przyjemne z pożytecznym. Zapisaliśmy się jako letni ratownicy nad jeziorem - poza Polską - jako wolontariusze w zamian za zakwaterowanie, wyżywienie itp.

Podstawą dostania się było zdanie testu z języka angielskiego i pierwszej pomocy. Poszło gładko i z racji naszego stażu byliśmy na liście pierwsi i ustanowili Krystiana "szefem" grupy. Do grupy dostało się dziesięć osób, w tym dwie panienki - ponoć ratowniczki.
Na miejscu przemieszano nas z kilkoma tubylcami, którzy jak my zgłosili się jako letnia pomoc (osoby były różne, od tylko przeszkolonych z pierwszej pomocy po jednego chirurga, który chciał odpocząć od rodzinki :)).

Na trzeci dzień pobytu dosiadły się do nas wyżej wspomniane "ratowniczki". Łosia i Osia były szczupłymi, uroczymi brunetkami.
My między sobą dużo rozmawialiśmy o pracy - cóż, nie da się ukryć, że na takie niepłatne wyjazdy rzucają się głównie zawodowi napaleńcy. ;) One z kolei zawsze gdzieś tam starały się wciskać jakieś luźniejsze tematy, różne głupotki typu ładna pogoda, pyszne jedzenie, itp. Na początku myśleliśmy sobie, że może tu praca, tam praca, a to jednak wakacje i nie chcą non stop rozmawiać o robocie. Łapaliśmy się na ich zagadywanki bo przecież my też zwariować nie chcemy. Może napaleńcy, ale w końcu nie szaleńcy!

No i po tygodniu dotarli wszyscy, dostaliśmy karty ze swoimi "rewirami" i godzinami służb - jezioro duże, 20 ratowników ledwo starczyło żeby upchać wszędzie ze zmiennikami, a na jednym stanowisku 2-3 ratowników. Dziewczyny aktywnie pomagały póki stawialiśmy budki i urządzaliśmy w środku tak, aby jak najbardziej przypominało to gabinet "zabiegowy" (przyznać muszę, że warunki były dość... partyzanckie, ale to w końcu miała być tylko pierwsza pomoc).

Udało się, wszystkie plaże zostały otwarte, wieść gruchnęła i zaczęli ludzie walić bramami, a ci którym się czekać nie chciało, płotami (lub ew. dziurami w nich, które specjalnie na tę okazję powstały - same oczywiście). Ja i Krystian dostaliśmy dużą plażę, ale za to we dwóch (duże plaże były obsadzone 3 ratownikami, ale "my doświadczeni sobie poradzimy"). Dziewczęta dostały malutką plażę niedaleko naszej (były one przerywane pasami zieleni różnorakiej).

Dwa tygodnie upłynęły nam lajtowo. Ludzie jak to ludzie - wpadali na kretyńskie pomysły podtapiając się dla zabawy lub zakopując po szyję w piachu i skacząc po tym (zakopią takiego po szyję, a później skaczą po nim - a na wykrzykiwanie zakopanego "nie mogę oddychać" radośnie pochichują do momentu, kiedy ten nie traci przytomności). Dzieci się gubiły, bo dorośli mieli własne ścieżki, mimo codziennego przeczesywania plaży i tak każdego dnia trafił się ktoś ze szkłem lub innym przedmiotem wbitym w ciało i takie tam.

Ale nastał taki dzień, że wieczorem, po zamknięciu plaż pracownicy dwóch sąsiednich nie zjawili się nam w ośrodku. Dzwonimy do budki (każda budka miała telefon i co godzinę informowała ośrodek czy na danej plaży wszystko jest ok), ale nikt nie odbiera. Wtedy spojrzano w rejestr i okazało się, że pracownicy tych dwóch plaż nie zgłaszają się już od godziny 16 (dlaczego nikt tego nie zauważył - nie wiadomo)! W kilka minut została wysłana delegacja w składzie nasz polski koordynator, szef ośrodka i dwóch ichniejszych ratowników.

I wieczorem okazało się... Otóż na plaży dziewcząt, Ośki i Łośki, zaczęła topić się ciężarna. Brzuszek miała już wysoki, można spokojnie rzecz przedporodowy. Dziewczęta wytargały panią z pomocą przypadkowego turysty i nieudolnie zabrały się do pierwszej pomocy.

Spanikowane ratujące bez sprawdzenia oddechu zabrały się za uciskanie klatki piersiowej kobiety. Wiadome jest, że u ciężarnych ciśnienie i przepływy wszelakie rozkładają się inaczej niż u ludzi w stanie, w każdym razie, nie odmiennym. Szybciutko okazało się, że pani po prostu straciła przytomność i dopiero silne uciski na klatkę piersiową zaburzyły rytm jej oddychania (spróbujcie uciskać sobie klatkę piersiową niezgodnie z rytmem swojego serca to zrozumiecie - oczywiście żartuję, niech nikt tego nie próbuje!).

Pani zaczęła się krztusić, charczeć, dusić, a dziewczęta zadowolone z rezultatów swojej pracy (no przecież odzyskała oddech! Co z tego, że wcale go nie utraciła?) odsunęły się kawałek.
Turyści pomogli pani wstać, a dziewczęta zadowolone wyprostowaniem kryzysowej sytuacji zaczęły się oddalać.

Chlust.

W wyniku, prawdopodobnie, stresu pani zaczęła rodzić. I tu niespodzianka, teraz pani naprawdę przestała oddychać i padła jak martwa na piasek. Ośka niezrażona z pędem rzuca się na kolana tuż przy pacjentce, Łośka za to... Nogi za pas! Osia dostrzegła, że pani nie oddycha, rozczapierzyła jej jamę ustną i widzi - jest powód, pani zalepiła sobie gardło gumą do żucia czy jakimś innym karmelkiem. Co by zrobił każdy myślący człowiek w takiej sytuacji? Oczywiście wyciągnąłby torujący tlen przedmiot z gardła w prosty i nieinwazyjny sposób. Ale nie Osia...
Ta miała ochotę na coś ekstremalnego!

Wyciągnęła więc z kieszeni długopis, pozbawiła go wkładu i zamknięcia, biorąc zamach zaczęła celować w szyję chcąc zrobić dziurę na tlen (czyli tracheotomię bo tak się owa czynność nazywa). Legenda i seriale medyczne głoszą, że aby wykonać taki zabieg wystarczająca jest w rzeczywistości obudowa długopisowa, która bez przeszkód zgodzi się wtargnąć w tchawicę poszkodowanego i doprowadzić mu tlen do płuc ratując mu życie - bo przecież jak wiadomo, długopisy zostały specjalnie do tego celu stworzone! Ej, w serialach się udaje! A na poważnie, te wszystkie nasadki to wiecie, gdzie można sobie wsadzić. Czymś takim możemy co najwyżej przebić się do przełyku i dobić konającego.

W tym momencie przybiegła Łosia ciągnąc za sobą poczciwego doktorka, który obejmował straż na plaży po lewej (my znajdowaliśmy się po prawej). Lekarz rozgonił towarzycho, przywrócił martwą z zaświatów i zabrali ją do szpitala.

Dziewczęta nie wróciły tej nocy do ośrodka, wyszło na jaw, że żadna z nich nie ma najprostszego przeszkolenia medycznego, zgłosiły się bo chciały darmowych wakacji, a wujaszek jednej załatwił im potrzebne pozwolenia (no a co, dziewczyny młode, niech z życia korzystają).

Jestem pewien, że tego porodu pani nigdy nie zapomni, a jej dziecko po latach kiedy usłyszy tę historię powie: no co ty mamo, nie kituj!
Przecież nie każdy wychodzi cało spod ręki polskiej terrorystki z długopisem w ręku...

Niech mi ktoś powie, że seriale okołohausowe nikomu nie szkodzą.

Letnia praca

Skomentuj (73) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1574 (1620)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…