Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#35639

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O służbie zdrowia. Wiem, że niektórzy nie lubią (bo ileż można wałkować), więc dodam, że tym razem nie o piekielnej opiece w szpitalach, nie o cyrkach w poczekalni, tylko o dość „innowacyjnych” metodach diagnozowania pacjenta. Albo krócej: o kapciach będzie.

Pisałam kiedyś, że narzeczony cierpiał swego czasu na bardzo silne bóle głowy. Na tyle silne, że raz mi zemdlał w centrum handlowym, innym razem karetka zabrała go z domu na sygnale, prosto do szpitala – i tu przenosimy się do historii właściwej.

Opieka w szpitalu była na bardzo dobrym poziomie, wszystkie badania zrobili z miejsca – aż miło. Personel uczynny, nikt nie robił problemu jak się zasiedziałam do późna, już dużo po godzinach odwiedzin (szpital oddalony był o 60km od mojego domu, codziennie jeździłam samochodem w tę i z powrotem – więc wszyscy to rozumieli i pozwalali posiedzieć dłużej; pielęgniarki chwaliły, że tak się troszczę).

Pierwszego dnia przywiozłam mu różne środki higieniczne, piżamę, ręczniki oraz kapcie. Trochę nietypowe, pluszowe, wyglądały jak morda wilczura – chyba każdy wie o co mniej więcej chodzi. Było to późną jesienią, w szpitalu za ciepło nie było, więc spisywały się na medal. Narzeczony dostał je kiedyś w prezencie ode mnie, więc dodatkowo miały „wartość sentymentalną”, no i w ogóle chciał, żeby mu przywieźć akurat te (swoją drogą – i tak za dużego wyboru nie było, bo żadnych innych nie posiadał). Wszystkim pielęgniarkom się podobały, dosłownie się rozpływały, że takie fajne, urocze, że też takie muszą kupić. Koledzy z sali zazdrościli, bo trochę nogi marzły w zwykłych klapkach.

Nie mogło być jednak zbyt miło i wkrótce zaczęły się „schody” z szanownym lekarzem prowadzącym. Kiedy miał już wyniki wszystkich badań, zażądał, żeby przyszedł ktoś z rodziny. No cóż – nie było to takie proste, bo bliższej rodziny praktycznie nie ma, jest tylko jeden brat (przyrodni; nazywany dalej w historii bratem) mieszkający praktycznie na drugim końcu Polski. Ze mną oczywiście szanowny lekarz nawet nie chciał rozmawiać i stwierdził tylko, że co to w ogóle jest, że tyle czasu nikt pacjenta nie odwiedził (ja się przecież nie liczę, żoną nie jestem). Narzeczony sam próbował się dowiedzieć czegoś więcej, w końcu jest pełnoletni i ma prawo wiedzieć, ale lekarz się uparł, że nic mu nie przekaże, tylko ktoś z rodziny przyjść MUSI i koniec. Nie chciałam się z gościem kłócić, byłam przejęta tymi wynikami, tym bardziej, że lekarz miał już diagnozę (ale się zawziął i nie chciał powiedzieć).

W dzień wypisu ze szpitala udało się ściągnąć brata, poszedł do lekarza na rozmowę i dość szybko z niej wyszedł. Nie chciał od razu niczego powiedzieć – stwierdził, że opowie dopiero w domu. W sumie dobrze zrobił, bo po tym co usłyszałam najchętniej wróciłabym się „porozmawiać” z szanownym panem doktorem.

Przyczyny bólu głowy nie stwierdzono, wszystkie wyniki wyszły dobrze, narzeczony zdrów jak ryba. Lekarz jednak stwierdził, że on wie co mu dolega, a mianowicie – jest chory psychicznie i ten ból głowy wymyślił. Wywnioskował tak po tym, że „przecież nikt normalny nie chodzi w takich kapciach!” Ponadto istnieją jeszcze dodatkowe przesłanki, które utwierdziły go w tym przekonaniu – pacjent leży tydzień w szpitalu, a nikt go nie odwiedził, tylko jakaś gówniara przychodzi codziennie. Chyba wszyscy muszą być psychiczni, nikomu nie zależy, co to za rodzina patologiczna?!

(No to wyjaśniło się czemu lekarz w ogóle nie chciał rozmawiać z pacjentem – uważał go za czubka...)

PS: Brat jest człowiekiem o nieskończonej cierpliwości, więc facetowi (niestety) nie przyłożył – złapał tylko wyniki i wyszedł.

służba_zdrowia

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 655 (701)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…