Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#38157

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Pewnie wielu z was ma prawdziwych kumpli, i wie że może na nich liczyć w każdej chwili. Ja mam ich aż pięciu. Więc w skrócie :
- Maciek - fizyk, chemik, matematyk. Student posiadający naprawdę potężny łeb. Prawie 10 lat starszy ode mnie, jak byłam mała zawsze pokazywał mi coś ciekawego, głównie z chemii.
- Marek - siostrzeniec Maćka. Właściwie Maciek w wersji mini różnią się tylko wiekiem. Marek jest o 7 lat młodszy od Maćka.
- Tomek - sfrustrowany artysta. Rysuje takie rzeczy że nieraz zbieram szczękę godzinami z podłogi, poza tym amatorsko fotografuje, ale nie może nigdzie znaleźć roboty która by mu odpowiadała. Mimo to zawsze pozytywnie nastawiony do życia.
- Kaśka - studentka informatyki, zawsze uśmiechnięta i chętna do pomocy.
No i jeszcze jedna dziewczynka, ale o niej później. Mieszkamy co prawda w mieście dosyć sporym, ale w okolicy która przypomina klimat małych miasteczek - wszyscy się znają itd. A konkretniej to oprócz Marka wszyscy mieszkamy na w szeregowcach na tej samej ulicy. Niedaleko jest skwer, który jest najczęstszym miejscem spotkań, zawsze można spotkać kogoś znajomego z okolicy. No i po tym przydługim wstępie - historia właściwa.
Siedzieliśmy akurat z Kaśką i Tomkiem na ławce i gadamy o pierdołach. Niedaleko bawi się grupka dzieciaków. Standard. W pewnym momencie dzieciakom znudziło się bieganie. Gdy spojrzeliśmy w ich stronę wyraźnie zmienili "zabawę" - stali teraz w kółku, w środku zaś stała jedna z dziewczyn. Najpierw pomyślałam, że to jakaś inna zabawa, później się domyśliłam, że naśmiewają się z dziewczynki, gdyż wszystkim było bardzo wesoło - z wyjątkiem płaczącego dziecka w środku. Nagle dziewczynka nie mogąc już wytrzymać skoczyła do przodu zaciekle drapiąc kogoś po twarzy. Ale jak nietrudno się domyślić, chwilę później dziewczynka leżała na żwirowej alejce odepchnięta przez resztę towarzystwa. A ponieważ mocno przytarła o ziemię, zdarła sobie skórę na dłoniach, kolanach i policzku. Gówniarze widząc krew od razu z kozaków przeobrazili się w tchórzliwe kurczaki i biegiem do domu. Wszyscy ludzie na skwerku odwrócili wzrok udając że nie widzą płaczącego dziecka, tylko Kaśka od razu podeszła do dziewczynki. Trochę się wstydząc za chwilę wahania poszłam za nią, przyprowadziłyśmy dziecko do ławki. Trochę się bała nieznajomych, ale nie zaprotestowała. Przemyłyśmy jej twarz i ręce chusteczkami zmoczonymi wodą mineralną, pożartowałyśmy z dziewczynką, jak to bywa u dzieci w wieku przedszkolnym, szybko zmienił jej się humor i zaraz zaczęła się z nami śmiać. Kiedy tylko poprawił jej się nastrój zaczęło mnie zastanawiać gdzie są rodzice jej i pozostałych dzieci. Mała siedziała akurat na kolanach Tomka i bawiła się jego dredami, kiedy zauważyłam z tyłu podejrzanie szybki ruch. Sekundę za późno. Zanim zdążyłam coś powiedzieć Tomek z wrzaskiem zwalił się z ławki przygniatając małą do ziemi. Chłopak jest raczej chudy, ale mimo to przygniecenie do ziemi pięcio-sześcio letniej dziewczynki raczej nie jest dla niej najzdrowsze. Gdy rozglądałam się za sprawcą niecodziennego zdarzenia zobaczyłam kobietę. Nie była żadną tapeciarą, wyglądała nawet dosyć sympatycznie. A raczej wyglądałaby gdyby nie wykrzywione furią wargi. W ręce trzymała zaś zwykłą parasolkę, która jednak w jej dłoniach była istnym narzędziem mordu
- Wy Gówniarze - wysyczała chlastając zaskoczoną Kasię między oczy parasolką - ja wam dam dręczyć moją córkę
Kopnęła leżącą dziewczynę po czym zwróciła się w moją stronę.
- Kto ją dręczy? - zdążyłam tylko wykrztusić zanim zamachnęła się na mnie parasolką. Na moje szczęście chciała mnie uderzyć w głowę, więc zdążyłam się uchylić. Parasolka roztrzaskała się o drzewo, Tomek tymczasem zdążył wstać, dziewczynka płacze, a matka ogarnięta nagłą troską o dziecko, wydaje się zbyt zajęta mszczeniem się nad "dręczycielami" nie traktuje ja jak jeszcze minutę temu. Czyli nijak. Kobieta rozzłoszczona utratą oręża zmienia taktykę i z zaskakującą siłą obraca mnie w miejscu zarzucając pasek od torebki na moją szyję
- Ja wiem, ja wszystko wiem - syczy mi do ucha - chcieliście ją otruć, ale jest dla was zbyt sprytna, to się wyrywała. Inaczej skąd by miała takie rany?
Ja przerażona, z paskiem na szyi, dopiero po chwili zauważyłam że kobieta mnie nie dusi. Narazie. Kasia próbowała zajść kobietę od tyłu, Tomek tymczasem zdecydowanym krokiem szedl w naszą stronę. Kobieta widząc co się święci mowi
- stój albo ona zginie
Ja już serio przerażona, zaczęłam się szarpać, ale furiatka, zaczęła mocniej zaciskać pasek, w dodatku depcząc mnie po stopach. Ja w japonkach, kobieta w wysokich szpilkach. Ale Tomek nie zatrzymał się i chwilę później był już koło mnie. Kobieta widziała ze nie ma sił ani czasu żeby mnie udusić znowu zmieniła taktykę
- Ej brutalu, z kobietami się nie walczy (!)
Tomek zatrzymał się w miejscu, ja w ciężkim szoku, kobieta trochę poluźniła chwyt
- Faktycznie - odparł Tomek, jakby zbity z tropu. Ale zaraz uśmiechnął się i dodał - ale czuły uścisk to nie walka.
Chwycił ją błyskawicznie i obrócił do góry nogami. Matka oczywiście wrzeszczy, krzyczy, drapie. W końcu uspokoiła się nieco i wycharczała : puszczaj mnie sku****lu.
- Jak sobie pani życzy - odparł uprzejmie Tomek puszczając ją i łapiąc centymetr nad ziemią. Furiatka pobladła, zwymiotowała a Kasia korzystając z chwili spokoju wyjaśniła jej całą sytuację, z wyrzutem pytając czemu zostawiła dziewczynkę bez opieki. Matka, spokojnym już tonem poprosiła żeby odstawić ją na ziemię, Tomek obrócił ją głową do góry, po czym czerwona jak burak kobieta, w pięknie haftowanej sukni odeszła ciągnąc małą za rękę. Dodam że mała ciągle siedziała na alejce płacząc. Więc matka porządnie poobcierała małą zanim ta zdążyła wstać na nogi. Już mieliśmy biec za kobietą, kiedy nagle Tomek zemdlał. Telefon na pogotowie, jedziemy w trójkę. Tomek po uderzeniu miał uszkodzoną nerkę, ja - złamane dwa palce u prawej stopy. Ale kiedy już zaczynałam wierzyć że wszystko się ułoży, pozostało już tylko zgłosić próbę morderstwa na policję, policjanci pofatygowali się osobiście. Żeby nas przesłuchać w sprawie napaści. Wszyscy w ciężkim szoku. Matka małej oskarżyła nas o porwanie dziecka i napaść na nią samą. Zeznaliśmy jak było naprawdę, trzeba ale uznali że muszą poczekać na zeznania trzeciej oskarżonej, czyli Kasi. Która była na Malcie ( w końcu wakacje). Wróciła w ciągu trzech dni, zeznała jak było, ale w końcu pada pytanie - czy był jakiś świadek? W końcu wysilamy pamięć - tak, był tam pan Zbyszek - sąsiad. Stał blisko, wszystko musiał wyraźnie widzieć, a że nie zareagował to też było całkiem zrozumiałe - miał 78 lat i poruszał się na wózku inwalidzkim. Zeznał jak było, sprawa ucichła. Po dwóch latach dostajemy wezwanie na rozprawę. Ponownie zeznajemy jak było, prokurator się nawet specjalnie nie czepiał, ale by było wszystko ok gdyby nie to że w międzyczasie pan Zbyszek przeszedł wylew i zaczął mieć kłopoty z pamięcią. Prokurator korzystając z tego podważył wiarygodność jego zeznań. Zapowiadało się nieciekawie, bo przyczepił się również do tego że musiało tam być pełno ludzi, a kogoś na pewno musieliśmy znać z widzenia. Nie pomagało niestety tłumaczenie że nie przypatrywaliśmy się kto tam mógł stać, gdyż patrzyliśmy na dzieci bawiące się na ścieżce, które uciekły nim doszło do "naszej" napaści. No i już się wydawało że nasza sytuacja nie wygląda najlepiej (jakież to nasze prawo sprawiedliwe...) kiedy w ostatniej chwili weszła opiekunka dziewczynki. Matka bowiem zostawiała dziecko u opiekunki, a że traktowała ją jak traktowała, to dziewczynka zamykała się w sobie. Opiekunka przykładała dużą wagę do słów dziewczynki, bo wiedziała że jak coś powie, to coś co jest dla niej naprawdę istotne. I, do tej pory nie wiem jak, ale opiekunka jakoś dowiedziała się o rozprawie i opowiedziała w imieniu małej jak sprawa wyglądała. No i uniewinnili nas, oskarżyli matkę, przyznali prawo do opieki nad dzieckiem ojcu (wcześniej go tego prawa pozbawiwszy) i wreszcie wszyscy odetchnęliśmy. Ale prawdziwy happy end był 7 lat później. Otóż Tomek znalazł robotę jako nauczyciel plastyki w gimnazjum (choć robota wreszcie przypadła mu do gustu, tym razem wyrzucili go, również w sposób piekielny, ale o tym innym razem ;)) Akurat w tym gimnazjum gdzie poszła ta dziewczynka - jak się później dowiedzieliśmy, Monika. Poznał ją pod koniec pierwszej klasy, a raczej to ona poznała jego. Teraz to ona jest tą przyjaciółką na którą zawsze mogę liczyć. Do dziś uważa że to nasza zasługa, że ma wreszcie normalne dzieciństwo, bowiem jej matka rozwiodła się z mężem, gdy Monika miała 3 lata. Sąd przyznał prawo do opieki nad dzieckiem matce, która się nią tak opiekowała, że, zostawiała ją na całe dni z opiekunką. Przy piekielności tej kobiety, nawet piekielność naszego piekielnego prawa nie jest taka piekielna

Skomentuj (44) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 42 (316)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…