Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#44550

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Miała być historia o piekielnej klientce, ale bez "tła" to nie będzie to samo - także mały miszmasz, kilka piekielności w jednej historii.

Ciągnęła mnie przygoda, także wyjechałam we wrześniu tego roku na wymianę studencką do Wielkiej Brytanii. Stypendium od uczelni z tej okazji wyniosło w sumie tyle, żeby zapłacić za dwa miesiące jako-takiego zakwaterowania i na nic poza tym. Szukałam więc pracy (materiał na oddzielną historię swoją drogą..) aż wreszcie któregoś listopadowego dnia udało się! - zadzwoniła znajoma, że w hotelu, w którym ona pracuje szukają na okres świąteczny kelnerki, i, że umówiła mnie na rozmowę kwalifikacyjną.

Pełna dobrych chęci i zapału na rozmowę się udałam, pracę dostałam, chociaż nie obyło się bez zaskoczenia kiedy dowiedziałam się od pani przeprowadzającej rozmowę, że idealnie się składa, że ja mam doświadczenie w takiej pracy, że idealnie, że akurat pracy szukam, bo tyle osób zrezygnowało przed świętami (powinna mi się czerwona lampka zapalić, oj powinna) i, że jeżeli nie ma ku temu przeszkód, to pani zaprasza do pracy od zaraz, tj. od dnia następnego.

Cóż... w sumie mój błąd, że się nie przyznałam, że doświadczenia ni huhu, ale z drugiej strony praca tylko na miesiąc i trzy dni, język znam bardzo dobrze, doświadczenie w pracy z ludźmi jest, jedyne, co trzeba opanować to noszenie pięciu talerzy na raz do klientów...

I praca się zaczęła... Początkowo byłam więcej niż przerażona - nikt mi właściwie nie powiedział co jak działa, ale wystarczyły trzy wieczory, żeby się wdrożyć w sytuację i radzić sobie całkiem nieźle w tym całym chaosie :) Wszyscy dostrzegali moje postępy, chwalili mnie, że dobrze sobie radzę, że szybko się uczę, no ale nie pani menadżer restauracji...

I tak, moi mili, dowiedziałam się o sobie wielu ciekawych rzeczy. Że nie wypełniam powierzonych sobie obowiązków (na restauracji są trzy menadżerki, ta, która mnie sobie upodobała jest, że tak to ujmę, najwyżej w hierarchii; przedwczoraj inna menadżerka poprosiła mnie o zebranie talerzy z jej stołów, zrobiłam to oczywiście, na co wielka pani szefowa ochrzaniła mnie przy wszystkich innych kelnerach, że JAKIM PRAWEM ja zebrałam talerze z nie swojego stołu...), że to moja wina, że trzech klientów z mojego "rejonu" chce herbatę zamiast kawy i trzeba przynieść inny dzbanek z kuchni (sic!), że źle noszę tacę z warzywami, że czemu najpierw zebrałam talerze ze stołu po lewej, a nie po prawej itd...

Jak więc możecie sobie wyobrazić mimo tego, że staram się jak mogę i biegam jak w ukropie, żeby zadowolić wszystkich klientów atmosfera w pracy nie jest zbyt ciekawa.

Zaciskałam do tej pory zęby tłumacząc sobie, że to przecież tylko na miesiąc, że zostały już tylko dwa tygodnie, że kasa potrzebna więc się przemęczę a potem odejdę i zapomnę.

Zaciskanie zębów szło mi dobrze, ponieważ do wczoraj klienci z jakimi miałam do czynienia do wczoraj w większości zaliczali się do wspaniałych, ewentualnie do neutralnych. Ale wczoraj spotkałam przyszła [O]NA. Kobieta po gorszej stronie sześćdziesiątki, ale wymalowana i wystrojona jak dwudziestolatka.

Podchodzę do stołu i zbieram małe talerzyki po bułkach (wiadomo - jeżeli na talerzyku jest cała nienaruszona bułka, albo napoczęta to pytam oczywiście czy mogę to zabrać, czy klient życzy sobie, żeby jeszcze zostawić). Nachylam się właśnie dwa siedzenia od miejsca gdzie siedziała ONA gdy słyszę skierowane w swoją stronę:
[O] Ja tutaj jem.
Zwątpiłam, ale kontynuuję próbę chwycenia talerzyka.
[O] Ja tutaj jem.
Ton pani sugeruje co najmniej, że jest królową brytyjską a ja... hmmm, nie wiem, karaluchem? Pomna faktu, że jak nie pozbieram nieszczęsnych talerzy menadżerka znowu mnie gdzieś dopadnie przywołuję na twarz uśmiech firmowy nr.5 i próbuję powiedzieć, że zbieram zbędne naczynia, żeby nie przeszkadzały w dalszym jedzeniu. Na próbie się skończyło, ponieważ ONA oświadczyła, że mam natychmiast odejść od stołu kiedy ona je...no cóż. Zostawiłam nieszczęsne talerzyki po bułkach i przez resztę wieczoru nie musiałam za bardzo podchodzić do tamtej pani (mięso i warzywa roznoszone są po całej sali przez różne osoby, ja akurat tym razem trafiłam na inny rejon), aż do momentu deseru...

Hotel oferuje jako deser a) krakersy z sersem, b) roladę czekoladową, c) świąteczny pudding. Poroznosiłam wszystkim deser, ONA życzyła sobie roladę. Po chwili zaczepia mnie gdy przechodzę obok jej stolika. Mówi, oczywiście niegrzecznym tonem, że przyniosłam jej nie to co chciała, że chce krakersy. Wzięłam więc nieszczęsną roladę, odniosłam do kuchni, lecę z krakersami. Nie, nie. Ja nie rozumiem po angielsku. Ona chce pudding, a nie krakersy. Zabawa zaczyna się od nowa - odnoszę krakersy, biorę pudding. Ależ co ja tutaj przynoszę?! Przecież ona mówiła, że chce ciasto czekoladowe! Biorę głęboki oddech i mówię pani, że w naszej dzisiejszej ofercie deserowej mamy roladę czekoladową, krakersy i pudding i upewniam się, że na pewno chodzi jej o roladę czekoladową. Ależ oczywiście! Przecież od początku mówiła, że chce te roladę. Jak możecie się domyślić przyszłam z roladą a pani zażyczyła sobie puddingu. W tym momencie na szczęście mąż babsztyla się zlitował i powiedział, żebym już nie robiła sobie kłopotu, tylko zostawiła roladę...

A co się okazało na sam koniec? Menadżerka zwróciła mi uwagę, że za wolno obsługuję klientów, bo jak to możliwe, że wszyscy inni już dawno zjedli swój deser, a ja jeszcze obsługiwałam jakiś stolik.

Idę do pracy kolejne 7 dni pod rząd. Chyba sobie kupię coś na uspokojenie, bo przywyklam do takich sytuacji...

gastronomia

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1 (31)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…