Historia Sandrakk przypomniała mi zdarzenie z moim średnim, piekielnym synem, w którym wyszłam na mocno wyrodną matkę ;)
Otóż moje dziecię w zamierzchłym dzieciństwie reagowało histerycznie na KAŻDY sprzęt medyczny i próba np. zmierzenia ciśnienia mogła się zakończyć nagłym zejściem :) Nie wiem czemu, bo nigdy nie chorował.. ot, widzimisię.
Pewnego pięknego dnia otrzymuję telefon ze szkoły:
- Proszę natychmiast przyjechać, syn (S), stracił przytomność.
No to ja tyłek w troki i pędzę te 3 km. Na podwórzu szkolnym dostrzegam me dziecię w pięknym sino-zielonym odcieniu, spoczywające na ławce, wachlowane i pojone herbatką przez wianuszek dziewczyn.
Wchodzę do sekretariatu:
(Pani Dyrektor) S zemdlał na lekcji biologii!
Mnie już świta odpowiedź.
-Jakieś preparaty może oglądali?
-No tak, szkielety.
-A, no to nic mu nie będzie. Zabiorę go do domu, jutro będzie normalnie na lekcjach.
-Ależ, jak pani może! Wezwaliśmy pogotowie!
Oj, to był zły pomysł!!! W punktach wyglądało o tak:
- podjeżdża karetka, S sinieje bardziej...
- widok stetoskopu powoduje prawie zapaść...
- odmawiam zgody na zabranie dziecka do szpitala.
- lekarz upiera się odwieźć nas karetką do domu i robi mi wykład na temat ukrytych chorób i wad serca.
- zostaję zmuszona do skorzystania z oferty pogotowia, głównie wzrokiem i komentarzami obsady karetki.
- S wsiada, widzi nosze i stojak na kroplówkę - zaczyna rzęzić i sinieć...
- wzrok S pada na aparat do mierzenia ciśnienia, młody zalicza glebę...
- tylko mój bardzo stanowczy protest, zapobiegł jeździe na sygnale do szpitala.
Zakończyło się to tak, że w domu po kwadransie piekielny synuś odzyskał wigor, ja zyskałam w całym chyba powiecie miano wyrodnej matki, a pogotowie jechało 40 km i straciło niepotrzebnie czas. Gdyby tylko ktoś mnie wysłuchał...
A całą hecę wywołał PLASTIKOWY szkielet psa...
Jeśli ktoś ciekaw, to tak, dziecię ma już 1,9 w kubiku i wyrosło z histerii :)
Otóż moje dziecię w zamierzchłym dzieciństwie reagowało histerycznie na KAŻDY sprzęt medyczny i próba np. zmierzenia ciśnienia mogła się zakończyć nagłym zejściem :) Nie wiem czemu, bo nigdy nie chorował.. ot, widzimisię.
Pewnego pięknego dnia otrzymuję telefon ze szkoły:
- Proszę natychmiast przyjechać, syn (S), stracił przytomność.
No to ja tyłek w troki i pędzę te 3 km. Na podwórzu szkolnym dostrzegam me dziecię w pięknym sino-zielonym odcieniu, spoczywające na ławce, wachlowane i pojone herbatką przez wianuszek dziewczyn.
Wchodzę do sekretariatu:
(Pani Dyrektor) S zemdlał na lekcji biologii!
Mnie już świta odpowiedź.
-Jakieś preparaty może oglądali?
-No tak, szkielety.
-A, no to nic mu nie będzie. Zabiorę go do domu, jutro będzie normalnie na lekcjach.
-Ależ, jak pani może! Wezwaliśmy pogotowie!
Oj, to był zły pomysł!!! W punktach wyglądało o tak:
- podjeżdża karetka, S sinieje bardziej...
- widok stetoskopu powoduje prawie zapaść...
- odmawiam zgody na zabranie dziecka do szpitala.
- lekarz upiera się odwieźć nas karetką do domu i robi mi wykład na temat ukrytych chorób i wad serca.
- zostaję zmuszona do skorzystania z oferty pogotowia, głównie wzrokiem i komentarzami obsady karetki.
- S wsiada, widzi nosze i stojak na kroplówkę - zaczyna rzęzić i sinieć...
- wzrok S pada na aparat do mierzenia ciśnienia, młody zalicza glebę...
- tylko mój bardzo stanowczy protest, zapobiegł jeździe na sygnale do szpitala.
Zakończyło się to tak, że w domu po kwadransie piekielny synuś odzyskał wigor, ja zyskałam w całym chyba powiecie miano wyrodnej matki, a pogotowie jechało 40 km i straciło niepotrzebnie czas. Gdyby tylko ktoś mnie wysłuchał...
A całą hecę wywołał PLASTIKOWY szkielet psa...
Jeśli ktoś ciekaw, to tak, dziecię ma już 1,9 w kubiku i wyrosło z histerii :)
Wiejskie gimnazjum
Ocena:
718
(856)
Komentarze