Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#47779

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Piekielnych czytam od dawna. Sama zarejestrowałam się tutaj dosłownie przed chwilą. Nie wiem czy będę tu opisywać swoje piekielne historię. Wydaje mi się, że nie umiem aż tak fajnie ubrać w słowa różnych sytuacji jak inni użytkownicy. Chciałabym jednak opowiedzieć Wam jedną historię. Bardzo piekielną. Może pomoże ona jakiejś kobiecie w przyszłości

Urodziłam się w maleńkiej wsi, daleko od jakiegokolwiek większego miasta. Takie totalne zadupie, gdzie wszyscy się znają, a największą władzę we wsi ma proboszcz. Wychowałam się w normalnej, jak na tamtą wieś, rodzinie. Matka nie pracowała i zajmowała się domem. Ojciec chlał ile wlezie, od czasu do czasu łapiąc jakąś pracę dorywczą, chociaż i tak całą pensję zazwyczaj przepijał z kumplami. Prócz tego prowadzili gospodarstwo rolne, jak to na wsi. Ojciec był panem i władcą w domu. Matka, moje rodzeństwo oraz ja zawsze koło niego skakaliśmy. Jak popił robił awantury, bił, a czasem znikał na kilka dni z jakąś panną. Tylko wtedy był w domu spokój. Mojej matki jego wybryki zupełnie nie denerwowały, nawet jak chodziła z siniakami na całym ciele. Zawsze powtarzała, że chłop to chłop, wyszaleć się musi i nie można mu tego zabraniać bo zostawi. A jak zostawi to będzie wstyd na całą wieś. Podobnie funkcjonowały rodziny w całej naszej wiosce. Ja mimo, że od małego miałam wpajane, że facet może robić wszystko, nigdy się z tym nie godziłam. Wydawało mi się, że to powinno funkcjonować inaczej, że miłości nie okazuje się siniakami.

Gdy skończyłam podstawówkę chciałam iść do liceum. Ojciec stwierdził, że chyba mnie poj..ało i na ch..j mi liceum. Trafiłam do zawodówki. Kiedy tylko skończyłam 18 lat, rodzice stwierdzili, że najwyższy czas wydać mnie za mąż. 20-letnia dziewczyna u nas na wsi była traktowana już jak stara panna. Oczywiście co do kandydata na męża nie miałam żadnego prawa głosu. Ojciec dogadał się z sąsiadem dwa domy dalej, że wyjdę za jego cztery lata starszego ode mnie syna. Mężczyźni u mnie na wsi żenili się zazwyczaj dopiero w okolicach 22-24 lat bo przecież młodzi musieli się wyszaleć.

Pół roku później byłam już mężatką. Razem z mężem zamieszkaliśmy u jego rodziców. Nie było mowy o żadnym uczuciu między nami. Mój mąż, mimo, że młody chłopak był już początkującym alkoholikiem. Pracował u rodziców na roli. Prócz tego najczęściej pił. Na początku robił tylko awantury. Potem zaczął mnie też bić. Co weekend jeździł na imprezy gdzie wyrywał co rusz nowe dziewczyny. Ja w tym czasie musiałam siedzieć w domu, gotować, prać, sprzątać oraz pomagać teściom w gospodarce. Po pół roku małżeństwa byłam już psychicznie wyczerpana. W duchu liczyłam, że mój przyszły mąż będzie inny niż ojciec, że będziemy żyć zgodnie i tworzyć wspaniałą rodzinę. Kilka razy pożaliłam się mamie i starszej siostrze, że jestem nieszczęśliwa. Kazały mi siedzieć cicho i cieszyć się, że w ogóle ktoś mnie zechciał bo inaczej zostałabym starą panną. A wiadomo, stara panna to wstyd na wsi.

Mniej więcej w tym czasie zaszłam w ciążę. Łudziłam się, że może dziecko zmieni mojego męża. Może przestanie pić i zacznie mnie szanować. Głupie, naiwne myślenie. Mój mąż zagroził mi, że jak nie urodzę mu syna to rozpowie w całej wsi, że się puściłam i jestem dzi..ką. Kilka razy podczas ciąży również mnie uderzył. Pewnego razu, po jakiejś awanturze pobiegłam do rodziców. Mój ojciec widząc mnie zapłakaną i pobitą stwierdził tylko: "Jak zasłużyłaś, to dostałaś więc czemu beczysz?".

Po 9-ciu miesiącach na świat przyszedł mój syn. Mój mąż ani razu nie odwiedził mnie w szpitalu. Do szpitala zawiózł mnie mój brat, które również miał mnie odebrać. Jednak kiedy długo nie przyjeżdżał umówionego dnia, zadzwoniłam do domu. Okazało się, że razem z moim mężem opijają nowego członka rodziny więc niestety nie przyjedzie. Nikt więcej z mojej rodziny nie miał samochodu. Nie miałam do kogo zadzwonić. Z niemowlakiem i wielką torbą rzeczy wracałam do domu. autobusem. Całe szczęście, że był to maj więc było ciepło.

W domu zastałam balangę. Pijany prawie do nieprzytomności mąż, nawet nie zauważył, że wróciłam. Balanga trwała dwa dni. Byłam przeraźliwie zmęczona jeszcze samym porodem, a także opieką nad małym. Mimo to musiałam usługiwać jaśnie panom, podawać im jedzenie, wódkę, a także po nich sprzątać. Wciąż jednak łudziłam się, że mój mąż się zmieni, że pomoże mi przy małym. On natomiast w ciągu kolejnych pięciu miesięcy nie wziął naszego syna nawet raz na ręce. Nie interesowało go czy mały choruje, czy zdrowo się rozwija, nie wiedziałam nawet czy pamięta jak ma na imię. Za to coraz częściej znikał na noce, a nawet na kilka dni. Balangi u nas w domu były średnio dwa razy w tygodniu i czasem przeciągały się na dwa, trzy dni. Podczas jednej z takich imprez, jeden z kumpli mojego męża, całkiem pijany podszedł do wózka, w którym spał nasz syn i zaczął go mocno bujać. Tak mocno, że mały po prostu wypadł z niego na podłogę. Nikt tym faktem się nie przejął, nie podniósł go z ziemi. Mój mąż zaczął się tylko śmiać. Dopiero ja, słysząc płacz małego przybiegłam z kuchni i go podniosłam. Wyszłam z nim na dwór i tuląc go do siebie, płakałam razem z nim. Byłam już na skraju załamania. Nie wiedziałam czy synkowi nic się nie stało. Nie miałam możliwości dotarcia do lekarza tego samego wieczoru. Przerażona pobiegłam do rodziców. Razem z moją mamą dokładniej go obejrzałyśmy. Same jednak nie mogłyśmy niczego stwierdzić. Pamiętam, że nie spałam wtedy całą noc i co chwilę zaglądałam do małego czy na pewno oddycha. Na drugi dzień lekarz stwierdził, że nic mu nie jest. Trochę mnie to uspokoiło ale przez kolejne lata, z niepokojem patrzyłam na rozwój małego. Każde jego dziwne zachowanie powodowało u mnie strach, że przez ten upadek może mieć jakieś problemy ze zdrowiem. Na szczęście Mały był okazem zdrowia i moje obawy bardzo szybko się rozwiały.

Kiedy mój synek miał rok, w mojej rodzinne wiosce pojawiła się moja była koleżanka z podstawówki, nazwijmy ją Anna. Jej ojciec pracował swego czasu jako lekarz w naszej rodzinnej wiosce. Zaczął jednak robić karierę i jakoś w połowie naszej podstawówki z całą rodzinę przenieśli się do Warszawy. Przyjeżdżali tylko od czasu do czasu do rodziny, którą wciąż tu mieli. Nie kolegowałyśmy się w szkole jakoś specjalnie ale wioska mała więc podczas jej pobytu spotkałyśmy się przypadkiem. Gadka szmatka, ona zdziwiona i zaskoczona, że ja już jestem mężatką i to z rocznym dzieckiem. W końcu umówiłyśmy się u mnie na kawkę. Mojego męża nie było bo akurat zaginął gdzieś dzień wcześniej na imprezie. Teściowie byli w polu. Zaczęłyśmy rozmawiać. Nie wiem dlaczego zaczęłam się jej zwierzać. Może dlatego, że nie była stąd i poczułam, że może ona mnie zrozumie. Zaczęłam opowiadać jej o moim małżeństwie, o tym, że mąż mnie bije, że jestem nieszczęśliwa i chyba niedaleka jestem od popełnienia samobójstwa. Bałam się, że mnie wyśmieje, że powie to samo co moja matka i siostry. Ale nie, widziałam na jej twarzy zdziwienie i wielkie współczucie dla mnie. Powiedziała, że może mi pomóc. Nie bardzo wiedziałam jak niby może to zrobić. Przecież nie zostawię męża bo nie będę mieć życia na wsi. Dużo o tym rozmawiałyśmy i wspólnie postanowiłyśmy, że muszę stąd uciec. Bałam się tego strasznie. Nie umiałam sobie tego wyobrazić. Anka zaproponowała żebym przyjechała do niej do Warszawy. Będę mogła jakiś czas u niej pomieszkać z małym. Potem znajdzie mi jakąś pracę i zacznę nowe życia. Wiedziałam, że o tym planie nie mogę powiedzieć nikomu. Po dwóch miesiąc bicia się z myślami ostatecznie zdecydowałam, że uciekam. Nie wzięłam ze sobą prawie nic. Jedną bluzkę dla siebie i parę ciuszków dla synka. Pod pretekstem wizyty u lekarza z małym, udała się do trochę większej wsi i tam wsiadłam w autobus do Warszaw.

Z dworca odebrała mnie Anka. Zachowała się wspaniale. Dała mi ubrania na zmianę, w domu przygotowała wszystko co niezbędne dla mnie i małego. Przez kolejny tydzień nie spałam z wrażenia. Nie mogłam uwierzyć w to, że naprawdę mogę zacząć nowe życia. Sielanka nie trwała jedna zbyt długo. Pewnego dnia, kiedy Anna była w pracy, a ja sama w domu z synem, do drzwi zadzwonił dzwonek. Przez judasza zobaczyłam kto to. Mój mąż, ojciec i teść. Nie otworzyłam. Przez około pół godziny stali pod drzwiami, tłukli się, dzwonili i rzucali wyzwiskami w moją stronę. W końcu po interwencji któregoś z sąsiadów poszli sobie. Ale nie dali za wygraną. Wieczorem, kiedy na szczęście była już w domu Anka, przyszli znowu. Tym razem ona stwierdziła, że otworzy i powie im, że mają spadać. Nie zdążyła nic powiedzieć bo wdarli się do mieszkania i wszyscy trzej rzucili się do mnie. Zaczęli mnie wyzywać od k..rw, dzi..ek, ladacznic. Powiedzieli, że mam natychmiast wracać do domu, że jestem nienormalna i tylko wstydu we wsi narobiłam, a jak chce się ku..wić w stolicy to mam im chociaż oddać dziecko żeby na to nie patrzyło. Na moją odmowę mój mąż mnie uderzył. Anka stanęłam w mojej obranie. Została odepchnięta przez mojego teścia i usłyszała również całą masę wyzwisk. Ostatecznie zaniepokojony hałasami sąsiad zapukał do nas i zobaczywszy co się dzieje, zadzwonił na policję. Chwilę później mój mąż z teściem i moim ojcem siedzieli już w policyjnym samochodzie. Skąd wiedzieli gdzie jestem? Ktoś mnie widział jak wsiadałam z Małym do autobusu do Warszawy. Domyślili, że pewnie pojechałam do Anki bo się z nią kontaktowałam często. Adres zdobyli od rodziny Anki mieszkającej w naszej wsi.
Całą noc z Anką ustałyśmy jakiś dalszy plan działania. Byłam pewna, że oni nie dadzą mi spokoju póki nie wrócę albo przynajmniej nie oddam im dziecka. Mój mąż nagle stał się kochającym tatusiem, który chce zająć się dzieckiem mimo, że wcześniej nie interesował się synem zupełnie.

Na szczęście, pomogli mi wtedy strasznie rodzice Anki, którzy w tamtym czasie mieszkali w Gdańsku. Do tej pory jestem im wdzięczna za to co wtedy zrobili. Traktuje ich jak swoich rodziców. Gdy dowiedzieli się o mojej sytuacji, kazali mi natychmiast przyjeżdżać do nich. Zamieszkałam u nich razem z synkiem. Tata Anki załatwił mi pracę u siebie w szpitalu, jako salowa. Mały poszedł do żłobka. Mój mąż moim ojcem zjawili się u Anki jeszcze raz ale nic nie wskórali. Przez parę tygodni męczyli ją jeszcze jakimiś pogróżkami i telefonami ale ostatecznie dali sobie spokój. Ja zaczęłam już naprawdę nowe życie w Gdańsku. Przez pierwszy 2 lata bardzo finansowo pomagali mi rodzice Anki. Ja zarabiałam niewiele, starczało jedynie na opłacenie żłobka i pieluchy. W międzyczasie poszłam do szkoły policealnej dla pielęgniarek. Po około dwóch latach zarabiałam tyle, że stać mnie było na wynajęcie malutkiej kawalerki na obrzeżach miasta. Malutkiej ale własnej. Chwilami nie mogłam uwierzyć, że to dzieje się naprawdę.

Po trzech latach po przeprowadzce do Gdańska poznałam pewnego mężczyznę. Długo nie mogłam się do niego przekonać i mu zaufać. Po prostu bałam się facetów jak niczego innego na świecie. Ostatecznie, stwierdziłam, że spróbuję. Dziś ten mężczyzna jest moim mężem. Jest fantastycznym i bardzo dobrym człowiekiem. Przede wszystkim jest świetnym ojcem dla Małego, który obecnie ma 14 lat. Prócz tego mamy jeszcze dwójkę dzieci, 7- letnią córkę i 2- letniego syna. Żyje nam się dobrze, spokojnie, oboje pracujemy, niedawno wybudowaliśmy dom. W mojej rodzinnej miejscowości nie byłam od tamtego czasu, nie mam kontaktu z nikim z rodziny. Jednym problem, chociaż to nawet za dużo powiedziane, jest to, że mój najstarszy syn wciąż nosi nazwisko mojego byłego męża. O wyjechaniu poza granice UE póki Mały nie skończy 18 lat nie ma mowy.

I w tym momencie historia powinna się skończyć. Ale niestety się nie kończy.

Jakieś dwa lata temu, zupełnie nie pomyślałam i założyłam konto na pewnym portalu społecznościowym. To był duży błąd. Ktoś z mojej rodziny znalazł Ankę, a następnie w jej znajomych mnie. Tak przynajmniej mi się wydaje. Jak zdobyli mój dokładny adres, nie mam pojęcia bo wiedzieli tylko, że mieszkam w Gdańsku. W każdym bądź razie któregoś dnia w moich drzwiach stanęła…matka z moim byłym mężem. Całe szczęście, że była to sobota i mój obecny mąż, razem z dzieciakami wyszli poszaleć na rowerach. Nie mogłam uwierzyć, że po tylu latach mieli czelność się u mnie zjawić. Ale oni nie przyjechali bez powodu. Wepchali mi się prawie siłą do domu. Matka opowiedziała mi łzawą historię o chorym ojcu i o tym, że nie mają pieniędzy na leki dla niego więc musze koniecznie się do tego dołożyć. Mój były mąż zażądał natomiast, nie zgadniecie, kontaktu z synem. Wybuchnełam prawie śmiechem na te ich historie. Dawno już nie widziałam takiego zdziwienia na kogoś twarzy. Nie byłam już szarą, zahukaną myszką, która boi się swojego cienia, a jej największą wyrocznią jest jej mąż alkoholik. Powiedziałam, że ani o jednej ani o drugiej sprawie nie ma mowy po czym wyprosiłam ich z domu. Odgrażali się sądami i policją. Ja przez kolejne dni nie mogłam dojść do siebie. Całe moje poukładane do tej pory życie znów się zachwiało. Wróciła przeszłość i strach. Na szczęście miałam przy sobie męża, który obiecał, że nikt z tamtej rodziny już nigdy mnie nie skrzywdzi.

Niedługo potem dostała wezwanie o alimenty dla ojca. Naprawdę mało brakowało żebym musiała płacić co miesiąc pieniądze na obcego już obecnie dla mnie faceta, który krzywdził mnie przez pół mojego życia. Na szczęście z pomocą mojego męża oraz Anki udało mi się wygrać sprawę. Kosztowało mnie to jednak dużo nerwów, dużo pieniędzy, dużo czasu i przykrych powrotów do przeszłości. Po sprawie przez blisko miesiąc dostawałam pogróżki od moich rodziców i byłego męża, że nie dadzą mi żyć spokojnie, że jestem zwykłą ku…wą, która zostawiła wspaniałego męża i uciekła.

Od jakiś trzech miesięcy jest cisza. Jednak ja wciąż się boje przede wszystkim o swoje dzieci. Moja rodzina jest nienormalna i wiem, że zrobią wszystko żeby mi zatruć życie. Każdy wyjmowany ze skrzynki list to dla mnie ogromny stres, że to kolejne wezwanie do sądu o alimenty albo o chęć widzenia z synem. Wiem jednak, że się nie poddam. Nie chce żeby mój syn miał kontakt ze swoim biologicznym ojcem. Uważam, że nie zasłużył sobie nawet przez chwilę by Młody mógł do niego mówić „tato”.

rodzina

Skomentuj (86) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 512 (832)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…