Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#50986

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Nie lubię i nie znoszę kotów. Nie trawię ich jak Francuz bigosu. Zaraz posypią się gniewne komentarze, że jaki to ze mnie zły człowiek, ale tak jak niektórzy nie ufają psom i ich nie lubią, tak samo ja nie cierpię kotów. To jednak nie ja tu byłam piekielna... a przynajmniej nie tylko ja.

Mam domek z ogródkiem. Pod wysokimi schodami jest bardzo duża wnęka, w której składuję drewno. Zeszłej zimy zalęgły się tam półdzikie koty - nie wygoniłam ich, tylko wstawiłam im tam skrzynię obitą styropianem i wypchaną słomą, bo wszędzie śnieg, mróz, nie mają gdzie się schować. Z racji tego, że najpierw jestem człowiekiem, a dopiero potem wrogiem kotów i podłym babskiem, kupiłam najtańsze żarcie (tzw. baton, który nota bene ma mniej syfu i więcej mięsa niż niejedne parówki z górnej półki) i dokarmiałam je regularnie, raz dziennie wystawiałam rozmieszane z gorącą wodą mleko, żeby napiły się czegoś ciepłego.

Ale wiosna przyszła, to fora ze dwora. Stopniał śnieg, gryzonie w pobliskim lesie zaczęły harcować pełną parą, wynocha polować. Od tego koty są i basta. Niestety, odpłacono mi się za dobroć z nadzwyczajną hojnością. Za miękkie serce płaci się twardym tyłkiem, obawiałam się tego, ale... zostawić stworzenia na mrozie, głodne i bez dachu nad głową?

Najpierw te podłe zarazy wytępiły sikorki z mojego małego sadu i wszystkie inne pożyteczne ptaszki, które usilnie tam wabiłam budkami i dokarmianiem zimą. Zagryzały je i zostawiały nietknięte. Natomiast szkodniki typu kawki i gawrony nie, skądże, kotek ich nie ruszy.

Srały i sikały w ilościach przekraczających produkcję mego ślubnego, chłopa dwa na dwa, rodem z Conana Barbarzyńcy. Obszczane WSZYSTKO dookoła, cała elewacja, płotki, rynny, parapety, grządki jak po wybuchu szamba (ziemia u mnie jest twarda i gliniasta)... kazałam Conanowi wykopać dołek w najdalszym rogu ogrodu i nasypać tam dobrego piachu. Nie pomogło.

Potem się okazało, że z 5 biednych koteczków zrobiło się 15. Zlazło się tu wszystko co było w okolicy, głównie kocury. Smród jaki zostawiały przebijał fragrans mego teścia po kapuście made in teściowa. Niczym nie udało mi się go wywabić. Kupowałam preparaty sztuczne i naturalne, nic ich nie odstraszało. Fundowałam im nieprzyjemne, acz nieszkodliwe prysznice by moje obejście źle im się kojarzyło. Sprawdziłam czy nie mam waleriany w ogródku, nie mam. Oczywiście buda zlikwidowana i żarcia nie ma od dawna. Kociąt od groma, wszystko co miałam w ogródku szlag trafił .

Miarka się przebrała, gdy poharatały mi ukochanego psa (też znajdę, ledwie odratowanego, ale dużo wdzięczniejszego i który ANI RAZU ich nie pogonił ani nic im nie robił!) Po incydencie przyłapałam ślubnego, jak próbuje połączyć wąż i akumulator, tak by przez strumień wody puścić prąd i kotki usmażyć...

Miejscowe towarzystwo kociarzy stwierdziło, że skoro je przechowywałam i karmiłam zimą (czego oni nie robili!) to są moje, mam spier... i jeszcze sterylizować na własny koszt. Oczywiście nie omieszkano mi przypomnieć co ze mnie za k... bez serca, co nie kocha kotów i zaczęto nasyłać na mnie policję, że się znęcam nad zwierzętami. Policja na moje skargi odsyłała do towarzystwa, towarzystwo mimo gadania o moim braku człowieczeństwa na lewo i prawo kotów ani myślało zabrać, bo zdjęłam im problem z głowy.

Wkurzyłam się. A mnie się boi nawet mąż (a jego się boi całe miasteczko, chociaż to człowiek o anielskiej cierpliwości i bardzo łagodny mimo, że tzw. metal). Mnie się nie wkurza. Mam znajomego Japończyka. Poprosiłam go o przebranie się w strój a'la Chińczyk z knajpy. Dałam podbierak. Kolega ubawiony po pachy ściga koty po ogródku, drąc się KUCIAK.

Towarzystwo zjawiło się z prędkością światła. Odprawił ich ślubny, twierdząc stanowczo, że ten pan z prywatnego schroniska kocha kotki i on się nimi zajmie, wszystko oczywiście z zupełną powagą. Takiego popłochu jeszcze nie widziałam. Dostawali tam szajby za moim zacnym, antywłamaniowym płotem.
W międzyczasie autentyczni pracownicy schroniska z innego miasta (nie było ich widać po drugiej stronie domu) rzeczywiście sprawnie wyłapali zaganiane przez kolegę koty i wywieźli cichaczem (panowie, w tym inny znajomy, byli wtajemniczeni).

Kosztowało mnie to trochę trudu i wysiłku, ale było warto. Czekam aż powołają inkwizycję, by mnie spalić na stosie. Nikt w miasteczku już nie wypuści kota za drzwi.

Plener

Skomentuj (99) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 722 (1166)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…