Szpitalne.
Pobierano mi krew w celu badania, ale u mnie z żyłami niestety kiepsko. Konkretniej: na zgięciu ręki znajdziecie ch..nic, a nie żyły, najlepiej od razu w nadgarstek kłuć, coby oszczędzić siniaków i zużytych igieł. Dialog wywiązał się pomiędzy mną, a piekielną pielęgniarką:
J: Proszę pani, u mnie kiepsko z żyłami, więc lepiej kłuć od razu w nadgarstek, mniej igieł zużyjemy.
PP: Co ty sobie wyobrażasz?! Ja tu pracuję, czy ty?! Będziesz mi się tu mądrowała?! Zrobię wkłucie po swojemu i będzie dobrze!!
Ja nie odpowiedziałam nic, tylko wystawiłam rękę, a oczyma wyobraźni widziałam siniaka na zgięciu. Trudno się mówi.
PP wbiła igłę w zgięcie (nie podotykawszy nawet uprzednio, więc nie wiem, skąd ona mogła wiedzieć, gdzie jest żyła, bo ręka blada i pulchna, ZERO żył, pierwszy raz w życiu mnie widziała na oczy)i z miną wściekłego morsa wierci, przewraca. W środku mojej ręki. Ogólnie jestem wytrzymała na ból, ale syknęłam raz. Drugi. Trzeci.
PP: No co, zaraz znajdziemy żyłkę i będzie po wszystkim!
Nie znaleźliśmy. Wydałam z siebie piskojęk sygnalizujący, że PP trafiła w jakiś nerw, a moją ręką wstrząsnęły prądy, dreszcze, nie wiem, jak to nazwać.
PP: No dobra, wyjmujemy, tylko przestań tak ruszać tą ręką, bo ci siniaczek zostanie.
Ku...rde, siniaczek, serio?! Krzyczę w myśli. I chyba zrobiłam się purpurowa, bo pani wyjęła bez gadania igłę, zakleiła zgrabnie dziurkę i zrobiła bezproblemowe wkłucie w nadgarstek. Wciąż nie wiem, co to miało mieć na celu...
Pobierano mi krew w celu badania, ale u mnie z żyłami niestety kiepsko. Konkretniej: na zgięciu ręki znajdziecie ch..nic, a nie żyły, najlepiej od razu w nadgarstek kłuć, coby oszczędzić siniaków i zużytych igieł. Dialog wywiązał się pomiędzy mną, a piekielną pielęgniarką:
J: Proszę pani, u mnie kiepsko z żyłami, więc lepiej kłuć od razu w nadgarstek, mniej igieł zużyjemy.
PP: Co ty sobie wyobrażasz?! Ja tu pracuję, czy ty?! Będziesz mi się tu mądrowała?! Zrobię wkłucie po swojemu i będzie dobrze!!
Ja nie odpowiedziałam nic, tylko wystawiłam rękę, a oczyma wyobraźni widziałam siniaka na zgięciu. Trudno się mówi.
PP wbiła igłę w zgięcie (nie podotykawszy nawet uprzednio, więc nie wiem, skąd ona mogła wiedzieć, gdzie jest żyła, bo ręka blada i pulchna, ZERO żył, pierwszy raz w życiu mnie widziała na oczy)i z miną wściekłego morsa wierci, przewraca. W środku mojej ręki. Ogólnie jestem wytrzymała na ból, ale syknęłam raz. Drugi. Trzeci.
PP: No co, zaraz znajdziemy żyłkę i będzie po wszystkim!
Nie znaleźliśmy. Wydałam z siebie piskojęk sygnalizujący, że PP trafiła w jakiś nerw, a moją ręką wstrząsnęły prądy, dreszcze, nie wiem, jak to nazwać.
PP: No dobra, wyjmujemy, tylko przestań tak ruszać tą ręką, bo ci siniaczek zostanie.
Ku...rde, siniaczek, serio?! Krzyczę w myśli. I chyba zrobiłam się purpurowa, bo pani wyjęła bez gadania igłę, zakleiła zgrabnie dziurkę i zrobiła bezproblemowe wkłucie w nadgarstek. Wciąż nie wiem, co to miało mieć na celu...
słuzba_zdrowia
Ocena:
568
(634)
Komentarze