Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#53692

przez Konto usunięte ·
| było | Do ulubionych
piekielna "koleżanka" (będzie baaardzo długo)
ważny rys sytuacyjny:
koniec ubiegłego tysiąclecia, otrzymuję pracę w malutkiej, wiejskiej szkole, razem ze mną zatrudniona zostaje moja znajoma, Baśka (tzn kojarzę nazwisko, bo chodziłyśmy do jednej podstawówki, ona kilka lat później, mieszka niedaleko i pochodzi z dość "charakterystycznej"- czyli znanej w okolicy rodziny);
Ważne dla tej historii-Baśka ma brata w Anglii i dzięki temu, od kilku lat, w domu komputer z internetem. Dla mnie wtedy posiadanie komputera było tak realne jak posiadanie prywatnego helikoptera a i sama obsługa maszyny to istna czarna magia. Dziś to wydaje się śmieszne, ale komputery i informatyka w szkole to dopiero początek tego tysiąclecia.
Ja mam ukończone studia i kilka lat pracy (różnej), ona właśnie jest na ostatnim roku magisterki (nie dość, że młodsza ode mnie to jeszcze coś tam po drodze zawaliła w swojej edukacji);
Malkontentom wszelakiej maści wyjaśniam, że jeszcze kilkanaście lat temu chętnych do pracy w malutkich szkółkach, daleko od większego miasteczka i to chętnych na stanowisko np nauczyciela angielskiego, można było szukać miesiącami a nawet latami.
Toteż jej kandydatura została przyjęta radośnie, bo dziewczę miało już licencjat, więc uczyć mogło warunkowo zwłaszcza, że przyniosło zaświadczenie z uczelni o kończeniu magisterki.
Było miło i sympatycznie...było, bo pojawiło się wtedy coś takiego jak ścieżka awansu zawodowego.
Są trzy stopnie: kontraktowy, mianowany i dyplomowany- na ten pierwszy stopień staż trwa rok, na pozostałe- po trzy lata.
Ponieważ jest to okres przejściowy, pojawiają się właśnie gimnazja, zatrudniani są nowi nauczyciele, a niektórzy zaczęli pracę jeszcze na starych zasadach awansu, więc ministerstwo wprowadza takie małe ułatwienie. Nauczyciel, który był zatrudniony w szkole przed 2000 rokiem i jeszcze nie uzyskał starego awansu, automatycznie ma zaliczony pierwszy rok nowego stażu i otrzymuje "tytuł" nauczyciela kontraktowego oraz może od razu rozpoczynać staż na kolejny stopień.
I tu zaczyna się wstęp do piekiełka o którym ja, nieświadoma burzy dziejowej przetaczającej się wokół mojej osoby, nie miałam nawet fioletowego pojęcia.

Awans na pierwszy stopień otrzymałam automatycznie, Baśka niestety nie, mimo, że zatrudniona w tym samym czasie co ja. Dlaczego? Bo nie miała ukończonych studiów i pracowała warunkowo coś bardziej jako stażysta, niż nauczyciel z uprawnieniami i dyplomem. Nie moja wina- gdyby nie zawaliła roku, byłoby po problemie.
Z początkiem nowego roku Baśka SAMA! nieproszona, przychodzi do mnie i ma propozycję. Cobym poczekała rok aż ona skończy awans na kontraktowego. Potem razem zaczniemy kolejny stopień, bo ja:
- nie mam komputera i drukarki, a cała ogromna dokumentacja (w zależności od weny nauczyciela i tego, czy chce mu się fajnie pracować, czy tylko na odwal) to dwa, trzy grube tomy- kilkaset kartek- większość z tego robiona na komputerze;
- nie umiem posługiwać się komputerem i się nie nauczę, bo jedyny w szkole to sprzęt dyrektora- przecież mnie nie wpuści do gabinetu i maszyny gdzie jest ważna dokumentacja abym sobie poklikała;
- nie mam dostępu do internetu (zresztą po co mi jak nie mam sprzętu?)a większość wzorów wniosków, zaświadczeń, formularzy i innych dokumentów znajduje się na stronach MEN;

Nawet się ucieszyłam z propozycji a w tym czasie już diabełek rączki zacierał...

Kończył się rok, Baśka awans uzyskała, więc lecę do niej i pytam na kiedy się umawiamy. Baśka na to, że na razie wakacje, trzeba trochę odpocząć, potem chce pomóc rodzicom, jedzie do brata, brat przyjeżdża. Zadzwoni po połowie sierpnia to na spokojnie siądziemy i napiszemy wnioski oraz plany awansu- a wcześniej to ona sama pogrzebie w internecie i poszuka informacji na temat tego jakie są wymagania. Ja jej w tym wypadku nie jestem potrzebna- no fakt, taż nie będę gapić się na jej ręce.

Czekam spokojnie, na początku sierpnia dzwonię z pytaniem jak tam nasze spotkanie, ona, że na razie nic nie szukała, nie miała czasu, wiadomo pomagała w czasie żniw, wyjazdy, teraz zbiera maliny. Po dwudziestym sierpnia, kiedy nadal była cisza, dzwonię kolejny raz- twierdzi, że jeszcze nie patrzyła, na razie pisze rozkłady materiału bo początek roku. Spotkamy się w szkole to pogadamy.
Widzimy się pod koniec sierpnia w szkole na posiedzeniu, baśka mówi, że jeszcze mamy czas, bo to na razie tylko wniosek i plan pracy.
Zaczął się rok szkolny, masa roboty, mam jeszcze wychowawstwo i samorząd pod opieką, więc obowiązków i papierów masa a wszystko ręcznie pisane.
Zapomniałam o awansie, zwłaszcza, że Baśka solennie zapewniała, iż zadzwoni i się spotkamy.

I nagle dostałam kubeł lodowatej wody na głowę.
Jest piątek, czternastego września, popołudnie. Baśka wręcza dyrektorowi wniosek o rozpoczęcie stażu na mianowanego i plan awansu.
Moja żuchwa stuknęła o podłogę. Ale jak to? Przecież miałyśmy razem usiąść, poszukać, napisać, sama mnie o to prosiła rok wcześniej, ja nawet nie mam na czym pisać i na czym wydrukować, nie wiem jak wygląda wniosek.
Co słyszę od Piekielnicy?
- No przecież wszystko jest w internecie na stronach MEN, mogłaś sobie sama poszukać i napisać.
Na czym?!? Teoretycznie mogłam jeszcze dogadać się z kuzynką, żeby udostępniła mi swój służbowy komputer i pomogła w napisaniu, tyle, że to był ostatni dzień na złożenie papierów, o czym z satysfakcją nie omieszkała poinformować mnie Baśka.

W efekcie swój staż rozpoczęłam o kolejny rok później. Kuzyn załatwił mi starego Atari z likwidowanej przestarzałej bazy komputerowej w swojej firmie i opanowałam maszynę.

Jedyne wyjaśnienie jakie przychodzi mi do głowy to zemsta Baśki za to, że ominął mnie jeden stopień awansu i miałam okazję szybciej od niej zrobić kolejne.

Jednak może dzięki temu paradoksalnie pracuję nadal. Dwa lata później pożegnałam moją pierwszą szkołę, bo zaczęły się problemy z ilością dzieci, klas i etatami, a że byłam w trakcie awansu, dyrektor szukał z własnej inicjatywy godzin dla mnie w okolicznych szkołach, gdyż z barku pracy przepadałby mi cały awans. Znalazłam pracę o kolejne kilkanaście kilometrów dalej, mam świetnych szefów i współpracowników i na razie nie boję się (przez najbliższe kilka lat)o brak pracy. Może nie mam całego etatu, ale zawsze do wspólnej kasy domowej dojdą chociaż pieniążki na opłacenie rachunków.

A Baśka? Pracowała jeszcze w ubiegłym roku w dawnej szkole, ale tylko na część etatu i niestety, musiała się przekwalifikować, bo szkoły już nie ma, jest tylko przedszkole. Basieńka musiała zacząć studia dla przedszkolanek. Wiem, że dzieci w przedszkolu jej nie lubią (mam jeszcze dużo znajomych mam z mojej dawnej pracy i czasem się z nimi spotykam na zakupach).
Wypadałoby chyba podziękować Basieńce za moje opóźnienie awansu, bo gdybym go skończyła o czasie, to prawdopodobnie pracowałabym jako wpieniona na cały świat biurwa albo zostałabym kurą domową :)

szkoła

Skomentuj (38) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 58 (214)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…