zarchiwizowany
Skomentuj
(6)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Może i czasy, w których w dzień po przeprowadzce do drzwi pukał dzielnicowy, przedstawiał się i pytał, "kto zacz" nie należały do najprzyjemniejszych, ale przynajmniej można było czuć się bezpiecznie (to wiem z opowiadań rodziców).
Dziś poznałam "naszego" dzielnicowego. Przypadkiem, po 2,5 roku od wprowadzenia się. Przypadkiem, bo wcale nie przyszedł się przywitać.
Otóż: w nocy z 30 na 31 lipca (!) miało u nas na osiedlu miejsce pewne zdarzenie mało przyjemne. Przyjechała policja, zebrała zeznania poszkodowanych, nawet nie znam szczegółów, widziałam ich z daleka, nie miałam nic na ten temat do powiedzenia.
Dziś (26 sierpnia, niemal miesiąc później!) pan dzielnicowy przyszedł, żeby popytać ludzi o to zdarzenie. Bo na urlopie był i dopiero teraz wrócił.
Zatrzymał mnie przed wejściem do klatki. Wypytał o sytuację. Zgodnie z prawdą powiedziałam, że nawet nie pamiętam kiedy to było, widziałam co prawda efekt zbrodniczych działań, aczkolwiek samego czynu przestępczego już nie i nic mu nie pomogę. I tak chciał ode mnie nazwisko i numer telefonu - ciekawe, po co, skoro na świadka nadaję się tak samo, jak na baletnicę?
Wracam do domu i opowiadam tę sytuację Lubemu. A mężczyzna mojego życia pyta: "Ale o które zdarzenie mu chodziło? Bo były dwa takie same w odstępie dwóch tygodni - Ty wcześniejszego nawet nie widziałaś, bo Cię wtedy nie było."
Śmiać się, czy płakać?
Dziś poznałam "naszego" dzielnicowego. Przypadkiem, po 2,5 roku od wprowadzenia się. Przypadkiem, bo wcale nie przyszedł się przywitać.
Otóż: w nocy z 30 na 31 lipca (!) miało u nas na osiedlu miejsce pewne zdarzenie mało przyjemne. Przyjechała policja, zebrała zeznania poszkodowanych, nawet nie znam szczegółów, widziałam ich z daleka, nie miałam nic na ten temat do powiedzenia.
Dziś (26 sierpnia, niemal miesiąc później!) pan dzielnicowy przyszedł, żeby popytać ludzi o to zdarzenie. Bo na urlopie był i dopiero teraz wrócił.
Zatrzymał mnie przed wejściem do klatki. Wypytał o sytuację. Zgodnie z prawdą powiedziałam, że nawet nie pamiętam kiedy to było, widziałam co prawda efekt zbrodniczych działań, aczkolwiek samego czynu przestępczego już nie i nic mu nie pomogę. I tak chciał ode mnie nazwisko i numer telefonu - ciekawe, po co, skoro na świadka nadaję się tak samo, jak na baletnicę?
Wracam do domu i opowiadam tę sytuację Lubemu. A mężczyzna mojego życia pyta: "Ale o które zdarzenie mu chodziło? Bo były dwa takie same w odstępie dwóch tygodni - Ty wcześniejszego nawet nie widziałaś, bo Cię wtedy nie było."
Śmiać się, czy płakać?
Ocena:
50
(190)
Komentarze