Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#58296

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mój komentarz o klientach w Polsce chyba się spodobał, więc może opiszę jedną sytuację, która mi się przytrafiła jakiś czas temu.

Słowem wstępu jestem programistą, ale czasami po znajomości robię "strony internetowe", czyli trochę tekstu, trochę obrazków i znajomy zadowolony.

Pod koniec sierpnia poprzedniego roku byłem w dosyć nieciekawej sytuacji, bo do firmy w której mam swego rodzaju stałe zlecenie (piszę im określoną liczbę artykułów szkoleniowych/kursów/"tutoriali" miesięcznie, więc dostaję wyższą stawkę, swoją drogą firma australijska) za późno wysłałem fakturę i nie dostałem wypłaty. Z oszczędności nawet na czynsz nie starczyło (przez co z mieszkania wyleciałem - po niecałym miesiącu zaległości, mimo ustaleń z właścicielem który najpierw stwierdził, że wszystko ok, a potem zaczął wydziwiać, ale to już inna historia).

Tak się złożyło, że zadzwonił kolega z pytaniem czy nie zrobiłbym stronki dla firmy kogoś z rodziny. Pomyślałem sobie, że spadł mi z nieba, oczywiście zrobię, jak najbardziej i to ekspresowo, bo z kasą kiepsko.

Piekielność pierwsza - dostaję maila od "pani magister", "managera ds. public relations" (sic). Pisany chyba w Wordzie, czcionka oczywiście "Comic Sans MS" + jaskrawoniebieski kolor. Mimo wykształcenia błąd za błędem i pełno makaronizmów (pani chyba chciała wyglądać na taką co się zna).

No ale jakoś przeżyłem, powstał wstępny zarys tego jak to ma wyglądać, pani miała tylko dogadać kwestie zdjęć i kolorów z "resztą zarządu" (sic), a ja miałem zrobić to co się da. Podałem zawrotną kwotę 800zł (cena takiej strony to 800 - 1200zł)

Dwa dni później piszę, że większość skończona i można obejrzeć postęp prac, a jutro zostanie tylko dodanie tych zdjęć i ustalenie kolorów (prosty wygląd, praktycznie same kształty więc nie było problemów ze zmianą kolorów w trakcie). Obejrzeli i stwierdzili, że jednak chcą inaczej. "To trzeba przesunąć, tego nie będzie, a tutaj trzeba takie małe dodać. No i byśmy chcieli, żeby teksty dało się tak łatwo jak Wordzie edytować i dodawać. I strona będzie w sześciu językach, bo my mamy klientów z Niemiec, Francji, Włoch itd."

Noż k.... nagle z prostej stronki zrobił się CMS. A mam taką zasadę, że jeśli mam się pod czymś podpisać, to za żadne skarby świata (jeśli klient chce, to rezygnuję) nie użyję Wordpressa, Drupala czy innego PHP-gówna. Mam swoją bazę modułów i na tym pracuję, bo wtedy działa to wszystko tak jak chcę i jak powinno.

Informuję panią manager już mniej przyjaznym tonem niż ostatnio, że tego nie było w początkowych ustaleniach i że będą musieli dopłacić. "Ale za co?". Za "edycję i dodawanie jak w Wordzie", za drastyczne zmiany wyglądu i opcję tłumaczenia. "No ale ja myślałam, że to jest w tym programie do internetu. No a te tłumaczenia to co to dla Pana za problem zrobić kilka kopii strony?". Przez dobre kilka minut wpatrywałem się w maila i nie wierzyłem, że to się dzieje naprawdę. Kilka akapitów przekonało panią od PR, że tego w "programie do internetu" nie ma, a kopiowanie strony żeby dodać tłumaczenia jest bez sensu. Cena wzrosła do 1600zł (i tak blisko dolnej granicy, nie chciałem przeciągać struny, bo jak głupi nie wziąłem zaliczki i zostałbym z niczym), ale "zarząd" się zgodził. "To jeszcze Pan doda takie ruszające się zdjęcia pracowników w zakładce z kontaktem (ja nie wiem, kto ludziom wbił do głowy, że na podstrony mówi się zakładki). C..., łatwa rzecz, zrobię.

To było jakoś we wtorek. W sobotę (jako, że nie pracuję na etacie, pojęcie weekendu dla mnie nie istnieje, po prostu jak chcę wolne to sobie robię wolne, a magiczne brzegi kalendarza nic dla mnie nie znaczą) napisałem, że wszystko zrobione, opisałem co i jak i że dla ułatwienia dodałem taki bajer, że wystarczy kliknąć Shift+Alt+E i podać hasło żeby edytować treść danej podstrony. W poniedziałek (no rozumiem ten weekend) okazało się, że Pani bajeru nie zrozumiała, więc wysłałem kilka opisanych zdjęć "krok po kroku". W końcu się udało, wszyscy szczęśliwi - wysyłam numer konta i zaznaczam, że stronę podepnę pod ich domenę jak dostanę potwierdzenie przelewu. W odpowiedzi dostałem tylko pytanie, gdzie się zmienia czcionkę i kolor tekstu. "Bo ona by chciała użyć takiej fajnej okrągłej jak w mailu z jakimś ładnym kolorem". No nie... znów włączam tryb nauczyciela informatyki w gimnazjum i tłumaczę, że takich rzeczy się nie robi, że po to wybierali kolory i czcionkę, żeby strona wyglądała spójnie. No ok, zrozumiała. Przelew będzie wysłany jutro, bo prezesa już nie ma.

No i teraz zabawa z "prezesem". Patrzę na konto dwa dni później - przelewu nie ma. Dobra, może wina banku, poczekam jeszcze jeden dzień. Oczywiście dalej nic, więc dzwonię do pani z którą rozmawiałem. "Ale jak to nie ma? Prezes miał wysłać... zaraz zapytam i oddzwonię". Po godzinie sam zadzwoniłem, bo pani się zapomniało. Prezes zapomniał przelewu wysłać, już to robi, a ja dostanę mailem potwierdzenie żebym mógł tą domenę podpiąć.

Faktycznie, wieczorem jest potwierdzenie - 1600zł, numer konta i dane się zgadzają, więc podpinam. No ale mija czwartek, mija piątek i kasy nie ma. Stwierdziłem, że skoro wysłane wieczorem w środę, to się na sesję nie załapało i nie poszło (tak, wiem, głupi jestem, ale przyzwyczajenie z PayPala, że kasa w trzy-cztery dni to cud). W poniedziałek dalej nic, więc znów dzwonię. Pani zdziwiona jeszcze bardziej niż poprzednio, ale niestety prezes wyjechał w delegację za granicę i nie ma Internetu, więc przelewu nie wyśle (wielka, k...., międzynarodowa firma a na roaming nie mają?).

Czekam dalej, w międzyczasie zdążyłem wylecieć z mieszkania (właściciel ma albo schizofrenię, albo brata bliźniaka, bo potrafi zmienić zdanie z dnia na dzień). Dzwoniłem jeszcze żeby się dowiedzieć, kiedy szef wraca, ale nikt nie wie (!), prawdopodobnie w przyszłym tygodniu. W kolejny czwartek prezes wrócił, więc ponawiam telefon z pytaniem gdzie moja kasa. On przelew wysłał, przecież mam potwierdzenie? Ano mam, ale pieniędzy na koncie nie, więc prezes dzwoni do banku i sprawę załatwia, albo strona znika. I tutaj nieśmiertelne przekonanie wielu ludzi (o którym tutaj też czytałem) - to je internet, tego nie usuniesz. Pan wielki prezes stwierdził, że to nie jego interes, więc mam to sobie załatwić - on stronę już ma "na swojej domenie" (chociaż wiedział, jak to się nazywa), więc mu niczego nie usunę.

Żeby nie było, że włamałem im się na konto u sprzedawcy domeny (podali mi hasła żebym mógł zmienić rekordy i przekierować ruch na odpowiedni serwer, widocznie informatyka u nich nie ma), na serwerze który im na tą stronę kupiłem (a za który jeszcze nie zapłacili + umowy nie ma, więc technicznie jest mój) ustawiłem piękne przekierowanie na pewną stronę z łysym panem. Może i zbyt złośliwe, jeśli naprawdę mieli jakichś międzynarodowych klientów, ale działałem pod wpływem emocji. Podziałało, bo następnego dnia zadzwonił do mnie sam pan prezes z piękną wiązanką i groźbą podania do sądu. Uspokoiłem pana informacją, że na swoim serwerze mogę trzymać co mi się podoba (jeśli jest legalne ofc) i w sądzie wyjdzie na głupka, więc wybełkotał, że zobaczy co z tym przelewem.

I cud! Następnego dnia przelew u mnie na koncie + mail, że zadzwonił i się wyjaśniło, wszystko wina jego banku, on odkręcił i przelew poszedł prosto do mnie. Tylko coś mi się nie zgadzało, bo za szybko ten przelew przyszedł. Patrzę na potwierdzenie - jego bank to PKO, ja mam w mBanku więc małe szanse, żebym tak szybko dostał. W szczegółach przelewu na stronie mojego banku numer konta inny, ba! wujek Google podpowiedział, że numer jest z mBanku.

Podejrzewam, że przedsiębiorczy pan prezes stwierdził, że mi nie zapłaci, a potwierdzenie przelewu podrobi (okazało się, że w tej ogromnej organizacji znalazł się ktoś, kto potrafi edytować plik PDF). Do tego jak się okazało przy wrzucaniu zdjęć pracowników do podstrony "Kontakt" w firmie pracuje pięciu managerów i kierownik magazynu (widocznie nie zasłużył na pozycję managera). Nie ma nikogo innego - zapytałem czy na pewno chcą umieścić tylko wyższe stanowiska i tego kierownika magazynu, bo to trochę śmiesznie wygląda - okazało się, że to wszyscy pracownicy.
Ciekawe czy sprzątaczkę zatrudniliby jako managera ds. konserwacji powierzchni płaskich...

P.S. Po jakimś miesiącu dzwoni do mnie tamta pani z prośbą o wytłumaczenie, jak się edytowało teksty, bo nie pamięta...

wolny_zawód

Skomentuj (42) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 740 (834)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…