Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#62625

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
O dziaduniu rowerowym...

Słowem wstępu

Za środek transportu w pięknym Wrocławiu służy mi rower. Co gorsze (a zarazem ważne w historii) przestrzegam przepisów dotyczących rowerzystów. Tak, również uważam, że są one głupie i pisane przez osobę, która nigdy w życiu na rowerze chyba nie siedziała. Jednak wizja uśmiechniętego pana w niebiesko- szarym mundurze, wręczającego mi karteczkę, która w przyszłości ma za zadanie uszczuplić mój miesięczny budżet o kwotę np. 100zł, powoduje, że wjeżdżam na jezdnie gdy jest to konieczne, a na chodniku swoje zacne 4 litery ściągam z mego jednośladu by go doprowadzić do rowerowej ścieżki, która zaczyna i kończy się nigdzie- dosłownie po środku niczego.


Godzina 6.23 rano, zmierzam do pracy. A, że poniedziałek to 20 już dzień października, ta godzina mrokiem jeszcze spowita. Rower przeprowadzam przez przejście dla pieszych, celem dostania się do chodnika przy autobusowym przystanku. Owym chodnikiem można dojść do drogi dojazdowo- parkingowej pobliskich domków jednorodzinnych. Tam mogę się legalnie poruszać na ramie. Kilkaset metrów dalej znajduje się już szkarłatna droga wybawienia.

Uderzenie w mój lewy bok i głośne przekleństwo. Leżę na ziemi przykryty moim rowerem. Widzę tylko oddalającą się we mgle, niczym nie oświetloną sylwetkę cyklisty. Szybkie sprawdzenie, czy jestem w jednym kawałku i czy mój środek transportu działa. Tak! Nic się z nim nie dzieje. Ludzie się patrzą jak się podnoszę- akurat podjechał autobus... Tak, to wszystko stało się na przystanku przy przejściu dla pieszych. Podprowadzam rower kilka metrów do drogi, wsiadam i jadę. Na szczęście jedynie się otarłem o zbiega i straciłem równowagę.

6.27 rano. Nie, nie goniłem, po prostu jechałem swoim tempem do pracy. Jesteśmy już na ścieżce rowerowej. Dziadunia (człowiek dobrze po sześćdziesiątce) zauważyłem tylko dlatego, bo moje światło odbiło się od jego odblaskowego. Gdy dojechałem do niego, okazało się, że nie posiada żadnego oświetlenia, ani z przodu, ani z tyłu. Dodatkowo ręce ma aż po łokcie oparte na zamontowanym na kierownicy, kolarskim podłokietniku. Bez jakiegokolwiek dostępu do hamulców...

J: Nie za wygodnie panu tak bez hamulców leżeć na tej kierownicy?
D: Spi****aj!
J: Nie ja, tylko to pan sp... no uciekł z miejsca wypadku, który sam pan spowodował
D: Przecież ci nic nie jest
J: No całe szczęście- a jakby było? To skąd by pan wiedział?
D: Było się patrzeć, jak nie uważasz to masz za swoje!
J: Patrzeć? Mgła i ciemno, a pan bez światła jedzie. Jakim cudem miałem cokolwiek zobaczyć. Poza tym jeździ pan po chodniku, na przystanku i to bez dostępu do hamulców. Wjeżdża pan w przechodnia i zostawia poturbowanego. I jeszcze ma pan czelność twierdzić, że to moja wina i "mam za swoje". Może zatrzymamy się i zadzwonimy po policję by ustalili czyja wina to była?
D: (...) 'tu powinna się znajdować jakaś odpowiedź, ale dziadunio nie powiedział nic'.

Może powinienem mieć trochę więcej szacunku do starszych, a nie na publicznym forum nazywać tego pana "dziadunio", ale poziomem swojej kultury udowodnił, ze na szacunek nie zasłużył. Słowa "przepraszam" nie usłyszałem.

Skomentuj (38) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 131 (281)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…