Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#64744

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia, którą przypomniałem sobie po przeczytaniu tej opowieści: http://piekielni.pl/30093

Może niezbyt świeża ta historia, bo z 2006 roku, ale niech będzie.

Chodziłem do liceum ogólnokształcącego w dość małej miejscowości, co skutkowało tym, że cała nasza szkoła liczyła zaledwie około 250 uczniów. Znaczącym było też to, że niestety nie było to liceum, do którego ciężko się dostać, a właściwie ciężko było się NIE dostać. W moim roczniku były aż 2 klasy.

W szkole działał samorząd uczniowski, który zajmował się również szkolną gazetką. Opiekunem samorządu była nauczycielka j. polskiego, nazwijmy ją Iksińska. Również Iksińska nadzorowała powstawanie naszej gazetki, która była redagowana przez de facto 3 osoby, którym zależało. Duża część uczniów nie była zainteresowana dosłownie niczym i pozbawiona była jakichkolwiek ambicji.

Tak więc w trójkę robiliśmy kolejne numery, które nawet podobały się uczniom i nauczycielom, byliśmy naprawdę dumni z naszych postępów, przy okazji opanowałem do perfekcji MS Publisher, co dla Iksińskiej było "totalną magią".

Z końcem roku szkolnego, Iksińska przestała być opiekunem samorządu, a po wakacjach został nim Igrekowski, całkiem nowy nauczyciel od j. angielskiego. Przedstawiliśmy mu gazetkę i zgłosiliśmy chęć kontynuowania jej powstawania. Niestety z naszej trójki została dwójka, bo koleżanka Asia stwierdziła, że jej już się nie chce. Jej prawo. Zrobiliśmy gazetkę we dwóch, błagając niemal parę innych osób żeby napisały jakiś artykuł.

W końcu października wydrukowaliśmy i puściliśmy w obieg nowy numer gazetki. Uczniom jak zwykle się podobał, niestety od wychowawczyni dostaliśmy niemały o-pe-er. Dlaczego? Otóż okazało się, że Iksińska (ta sama, która przedtem była naszym opiekunem), w tym samym czasie pracowała nad gazetką razem z Asią (której się ponoć już nie chciało tego robić) i paroma innymi osobami. Nam się dostało za to, że nie chcieliśmy z nią pracować i nawet o tym nie poinformowaliśmy i że robimy gazetkę na własną rękę.

Oczywiście wykłócaliśmy się o swoje racje, Igrekowski wzruszył tylko ramionami i powiedział, że mogliśmy powiedzieć, że Iksińska robi gazetkę (tak jakby nam ktoś powiedział o tym) i że możemy dołączyć do tamtych osób, bo dwie gazetki to za dużo.

Unieśliśmy się honorem i stwierdziliśmy, że w takim razie podziękujemy, bo znowu będziemy robić wszystko we dwóch, a reszta będzie czekała na pochwały.

Na przerwie parę dni potem złapała mnie Asia, która nawet mnie przeprosiła (już dawno nie chowałem urazy) i poprosiła czy bym nie spojrzał na to co im wyszło, bo zdaje się, że coś nie tak zrobili. Poszedłem. Spojrzałem. Szanowna redakcja tworzyła gazetkę szkolną w WordPadzie (tak, nie w Wordzie) i Power Poincie. Gdy powiedziałem, że najłatwiej by było w Publisherze, zrobili oczy jak pięć złotych. Gazetka koniec końców się nie ukazała, a Iksińska była na mnie obrażona do końca szkoły.

Historia mogłaby się kończyć w tym momencie, ale niestety miała swoją kontynuację, kiedy byłem w trzeciej klasie. Trzecioklasiści w naszej szkole mieli bowiem przywilej opieki nad radiowęzłem. Były tylko dwie klasy trzecie więc podzieliliśmy się, że my będziemy w radio w poniedziałki i środy, a druga klasa we wtorki i czwartki. No i oczywiście obie klasy na zmianę co drugi piątek.

Niestety, w tym przypadku też podeszliśmy do sprawy zbyt ambitnie, co po raz kolejny nie spodobało się naszej wychowawczyni. O co chodziło? Pomieszczenie radiowęzła znajdowało się na ostatnim piętrze, a właściwie poddaszu szkoły, gdzie jednocześnie była harcówka i składzik różnych dziwnych rzeczy (m.in fantom oraz siatka maskująca). Wejście tam zajmowało parę minut, a przerwy trwały najczęściej tylko 10, więc żeby nie tracić czasu, przytachałem z domu swoją wieżę z możliwością automatycznego włączania po ustawieniu godziny. Zaprogramowaliśmy ją tak, że włączała muzykę 30 sekund po dzwonku (tak, żeby jedno nie zagłuszało drugiego).

Okazało się, że to bardzo przeszkadza nauczycielom, którzy lubili sobie przedłużać lekcje (kosztem naszych przerw), więc zakazano nam tego robić, jak również zakazano nam robić audycji. Chociaż audycja to duże słowo, czasem ktoś po prostu mówił swoje przemyślenia dotyczące nadchodzących wydarzeń (np. ferie, studniówka) albo po prostu ogłoszenia. To również się nie podobało, bo jak się okazało "radio jest od puszczania muzyki, a od ogłoszeń są apele".

Strasznie długa opowieść wyszła, ale już na sam koniec. Historie niby dwie, ale jednak jedna, bowiem na zebraniu Rady Pedagogicznej, Iksińska podniosła temat mnie i mojego kolegi (tego od gazetki), postulując o obniżenie nam sprawowania, za bezczelność, samowolkę i brak jakichkolwiek zahamowań, czego przykładem miały być własnie wspomniana gazetka i nasze pomysły związane z radiowęzłem. Postulat nie przeszedł, a Iksińska i tak dostała ode mnie kwiaty na zakończenie roku.

Teraz w tym samym liceum nauczycielem jest mój znajomy, od którego wiem, że radiowęzeł nie funkcjonuje, a gazetka pojawiła się od czasu naszej matury tylko raz. Została zduszona przez Iksińską, a jakże.

szkoła

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 287 (381)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…