Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#66010

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia o kocie, który się wspinał.

Mam kotkę, Kumpla. Zwierzak prawie idealny - żona śmieje się, że zachowuje się bardziej jak pies niż kot. Ma jednak bardzo silny instynkt łowiecki, co nieraz przysporzyło nam trochę kłopotów.

Nasze poprzednie mieszkania ulokowane było na II piętrze kamienicy. Pewnego lipcowego ranka obudziło nas ciche miałkolenie, dochodzące jakby z oddali. Co się okazało? Kota nigdzie w domu nie było, dopiero po dłuższych poszukiwaniach udało się go zlokalizować, siedzącego na pobliskim drzewie, na wysokości III piętra. (Jestem przekonany, że wyskoczył za jakimś ptactwem - tym bardziej, że przez długie godziny atakowany był przez sroki. Bezpośrednio z okna na drzewo skoczyć nie mógł - jedyna opcja to na ziemię i w górę po drzewie).

Niby rzecz całkiem zwyczajna - kot na drzewie: ani do góry, ani na dół. Pat. Od piątej rano do dziesiątej próbowaliśmy go jakoś zachęcić do zejścia. Nic z tego. Pozostało wezwać pomoc. I tu zaczęły się schody.

Człowiek naogląda się obrazków, na których dzielni strażacy przyjeżdżają uratować biednego futrzaka. A figa! Telefon na straż pożarną:
- proszę go przywołać,
- proszę poczekać - w końcu sam zejdzie,
- gdzie to się dzieje - a, to nie nasz rejon,
- proszę zadzwonić do dyspozytorni - dyspozycję możemy przyjąć tylko od nich.

Ok, dzwonię na 112:
- koty czasem wchodzą na drzewa, takie już są - proszę poczekać to sam zejdzie (jakbym to już słyszał),
- kto jest właścicielem kota? państwo? niestety nie możemy pomóc,
- jutro wyjeżdżacie na urlop? to proszę przedzwonić jutro jakby nie zszedł do tego czasu.

Zdani na siebie dalej próbowaliśmy go jakoś przywołać. Następnego dnia mieliśmy wyjechać na dwa tygodnie, więc nie mogliśmy go tam zostawić. Widział nas i tym bardziej miałkolił - wczepiony pazurami w drzewo nawet nie był w stanie bronić się przed dziobaniem srok (pewnie gdzieś blisko miały gniazdo).

Oczywiście efektów nie było - raczej przemieszczał się do góry niż na dół. Próbowałem jeszcze kilkukrotnie dzwonić na dyspozytornię (112), licząc że trafię może na kogoś innego, kto wyrazi większe zrozumienie, ale bez efektu.

I kiedy już byliśmy w łóżku, około 23, dało się słyszeć hałasy ciężkiego sprzętu i strumień światła z reflektorów. Przyjechała straż pożarna. Skąd ta nagła zmiana? Otóż KTOŚ zadzwonił, że JAKIŚ kot siedzi na drzewie i miauczy. Przyjechali od razu...

Wychodzi na to, że gdybyśmy nie przedstawili się jako właściciele zguby, a tylko przechodnie - interwencja odbyłaby się natychmiastowo i bez problemów. Ale "jeśli to Wasz kot to sami sobie radźcie". Takie podejście.

A Kumpel? Wrócił do nas za potwierdzeniem "zwrotu mienia". Nic mu się nie stało. Ucierpiała co najwyżej jego duma. Pierwsze co zrobił to poszedł do kuwety, potem jeść.

kot_na_drzewie

Skomentuj (68) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 415 (587)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…