Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#66070

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jestem osobą o anielskiej cierpliwości. Czasem mam wrażenie, że ta moja cierpliwość nie ma żadnych granic i być może przez to raczej nie doświadczam piekielności (najwyraźniej moja łagodność jest zaraźliwa i nawet "szatan" rozmawiając ze mną staje się łagodnym barankiem). I pewnie nie widać po mnie, że przez cztery lata byłam w związku z psychopatą, który znęcał się nade mną psychicznie i fizycznie. Przeszłam piekło, którego nikomu nie życzę. Ale udało mi się z niego uciec i mam nadzieję, że moje historie pomogą jakiejś ofierze przemocy domowej w uwolnieniu się od tyrana.

Na początku może pokrótce wyjaśnię w jaki sposób takie związki funkcjonują i dlaczego kobiety są na tyle głupie, żeby godzić się na złe traktowanie. Otóż na początku jest zauroczenie. Nic nie wskazuje na to, że w obiekcie westchnień siedzi diabeł. Później pojawiają się drobne kłótnie, z czasem przeradzające się w wymuszanie określonych zachowań, manipulacje. Kobieta uważa, że kocha swojego tyrana i nie potrafi od niego odejść. Jest dla niej czymś w rodzaju narkotyku - raz na jakiś czas jest dobrze i myśli tylko o tym, czeka na dobre momenty. Mój były partner do perfekcji opanował sztukę manipulacji. Rodzina próbowała mnie "ratować", ale nikogo nie słuchałam. Za bardzo byłam zaślepiona miłością.

Pół roku przed moim odejściem zachorowałam na coś neurologicznego bliżej nieokreślonego. Początkowo lekarz rodzinny podejrzewał, że może to być zapalenie błędnika, ponieważ chodziłam przy ścianach, żeby się nie przewrócić. Po tygodniu leczenia do zawrotów głowy doszły kolejne objawy: ból prawego ucha, sparaliżowana prawa połowa twarzy. Przestraszona poszłam prywatnie do laryngologa (było to w piątek). Stwierdził zapalenie nerwu trójdzielnego i rozwijające się zapalenie opon mózgowych.
- Ma pani młody, silny organizm, więc zaatakujemy chorobę agresywnie, dopóki jeszcze się nie rozwinęła - powiedział i przepisał bardzo silne leki w tym steroidowe. Głupotą moją było, że nie wspomniałam o niedomykalności zastawki mitralnej. Wada ta nie wpływa znacząco na moje życie i jest na tyle niewielka, że po prostu o niej zapominam.
Wróciłam do domu z siatką leków, powiedziałam partnerowi jak wygląda sytuacja. Po pierwszej porcji chemii nie byłam w stanie się poruszać, czułam się fatalnie. Dodam jeszcze, że moja córka była wtedy na etapie stawania przy meblach, a nawet włażenia na te niższe. Zakomunikowałam, że nie jestem w stanie opiekować się dzieckiem, wręcz sama potrzebuję opieki. Ale partner miał już plany... Umówił się ze swoim bratem, który mieszkał w mieście oddalonym o 10 km od naszego mieszkania. Poszedł mi jednak na rękę: wykąpał dziecko, pomógł uśpić i pojechał dopiero jak córka zasnęła. Miał wrócić wczesnym rankiem. Zgodziłam się na to, bo i tak niewiele miałam do gadania. Poza tym skoro miał wrócić rano, to jakoś się za bardzo nie zamartwiałam.
Nie wrócił. Udało mi się do niego dodzwonić koło południa. Powiedział, że będzie za 3-4 godziny. Przeraziłam się, bo naprawdę problematyczne dla mnie było zrobienie dziecku jedzenia czy pilnowanie go. No ale postanowiłam, że jakoś wytrzymam. Kiedy po pięciu godzinach wciąż byłam z córką sama, zaczęłam się bać. Dzwonię do partnera - wyłączony telefon. A ze mną jest coraz gorzej. Ledwo przeżyłam dzień. Położyłam się spać z kołaczącym sercem i bólem każdej części ciała. W niedzielę już nie byłam w stanie się poruszać. Do dziś jak sobie przypomnę tamte chwile, ogarnia mnie jakieś dziwne uczucie lęku... Pamiętam jak leżałam na łóżku i skupiałam się na swoim oddechu, bo bałam się, że jeśli nie będę myśleć o oddychaniu, to się uduszę. Widziałam jak córka wspina się na szafę, a ja nie potrafiłam wstać i jej ściągnąć, żeby sobie nie zrobiła krzywdy. Wiedziałam, że jest coraz gorzej. Idąc dosłownie na czworakach doczłapałam się do mieszkania sąsiadki. Jak przez mgłę pamiętam, że dzwoniła po karetkę. Skończyło się to tak, że przyjechał lekarz, zbadał, dał skierowanie do szpitala (nie była to najwyraźniej szpitalna karetka, tylko jakaś świąteczna pomoc) i powiedział, że muszę koniecznie znaleźć kogoś, kto zaopiekuje się dzieckiem, bo z małą mnie nie zabiorą. Pojechał, a ja znów zostałam sama. Zadzwoniłam do moich rodziców, którzy mieszkali 350 km ode mnie, tata i siostra mieli przyjechać pociągiem następnego dnia rano. Oczywiście nie powiedziałam im, że nie mam seledynowego pojęcia, gdzie znajduje się ojciec mojego dziecka. Wymyśliłam, że pojechał na jakieś szkolenie. Niedzielę przeżyłam, chociaż ledwo.
W poniedziałek rano obudziłam się z nieopisanie wielkim uczuciem niepokoju. Na samo wspomnienie drżą mi ręce... Przeżywałam horror. Około 8 partner wrócił, a jego stan wskazywał na coś grubszego niż alkohol. Zaczęłam na niego krzyczeć, że zachował się jak gówniarz zostawiając mnie z małym dzieckiem, a on w odwecie wydarł się, że w mieszkaniu jest burdel - wszędzie leżały zabawki, a ze śmietnika wysypywały się śmieci. Nie dotarł do niego fakt, że nie mogłam się poruszać, a co dopiero sprzątać. Nie pamiętam, co działo się potem. Wiem tylko, że w końcu trafiłam do szpitala, a w międzyczasie przyjechał mój tata z siostrą, żeby zabrać dziecko do siebie, skoro nie jestem w stanie zapewnić mu właściwej opieki przez chorobę (i chwała im za to, że potrafili przejechać 350 km, zabrać małą i jeszcze tego samego dnia wrócić do domu). W szpitalu nafaszerowano mnie jakąś chemią przeciwzawałową, bo na podstawie wykonanych na szybko badań okazało się, że z sercem coś złego się działo przez to całe neurologiczne leczenie. Połowę leków musiałam odstawić, bo okazały się zbyt agresywne.

Jak po tym wszystkim zachował się partner? Otóż okazało się, że wcale nie pojechał do brata, tylko na Woodstock. Nie widział w swoim zachowaniu niczego złego. JA zachowałam się źle krzycząc na niego, wypominając mu, że jest egoistą. Przeraził się wprawdzie jak straciłam przytomność (to on wezwał karetkę), więc był w miarę spokojny i równie spokojnie tłumaczył mi, co go zraniło.

Nic nie mówiłam, chociaż rzucały mi się na usta panie lekkich obyczajów i inne przekleństwa. W tamtym momencie już wiedziałam, że go zostawię, ale jako że jestem jak już wspomniałam wybitnie cierpliwą osobą, jeszcze przez pół roku się z nim męczyłam, bo po prostu czekałam, aż nie wytrzymam nerwowo.

Może dla niektórych moja historia nie wydaje się piekielna, ale dla mnie to było piekło w najpiekielniejszej postaci. I przyznaję się bez bicia, że byłam głupia nie odchodząc od razu.

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 163 (387)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…