Wiosna.
Słoneczko wyszło, a wraz z nim na ulicach pojawiły się spacerujące pary, matki z dziećmi, ludzie na rolkach i rowerzyści. Tych ostatnich boję się najbardziej - w dzieciństwie uczestniczyłam w dość traumatycznym wypadku i od tej pory na rower nie wsiadłam, a piekielne dla mnie dwukołowce omijam szerokim łukiem.
Sobota, środek wielkiego miasta. Dzień się chyli ku zachodowi, a ja podążam sobie na przystanek, słuchając muzyki. Przechodzę przez przejście dla pieszych, lądując na chodniku, który przecina ścieżka rowerowa. Rozglądam się w lewo, prawo, lewo - pusto, przecinam ją bez problemu.
Drepczę sobie dalej chodnikiem (ścieżka rowerowa na tym odcinku biegnie wzdłuż, po prawej stronie), kiedy nagle w ciągu ułamka sekundy dzieje się tak wiele: najpierw dotkliwy ból na lewym pośladku, mój własny krzyk, spadające słuchawki i ogromny, niezwykle bolesny upadek. Gdzieś w tle słyszę jakieś 'k***a, jak chodzisz', a potem czuję nicość, boli głowa i kolano. Nie wiem, po jakim czasie się ocknęłam (mogło to być kilka sekund, mogło być pół godziny), ale kiedy wstałam, nikogo przy mnie nie było (centrum miasta), tak samo jak i mojego telefonu. Został za to ogromny ślad opony na tyłku, porządne zadrapania, krwawienie z głowy. I kolejna trauma.
Jednego nie rozumiem - po co te całe ścieżki rowerowe, skoro dość duży odsetek rowerzystów uważa, że cały chodnik jest ich, ulica w sumie też (bo jak na przejściu czerwone, a dla aut zielone to przecież zawsze można się na pas ruchu wepchać). Już pomijając fakt uciekania z miejsca wypadku ('młoda jest, nic jej nie będzie') i okradanie nieprzytomnych (o to Pana Rowerzysty oskarżyć nie mogę, ponieważ zadbał o to, żebym tej części wieczoru nie zapamiętała). Cieszę się jedynie, że kiedy dotarłam na swój przystanek, to ktoś z oczekujących na tramwaj zlitował się nad dziewczyną z zakrwawioną twarzą i zadzwonił po pogotowie.
Pozdrawiam z Miasta Rowerów.
Słoneczko wyszło, a wraz z nim na ulicach pojawiły się spacerujące pary, matki z dziećmi, ludzie na rolkach i rowerzyści. Tych ostatnich boję się najbardziej - w dzieciństwie uczestniczyłam w dość traumatycznym wypadku i od tej pory na rower nie wsiadłam, a piekielne dla mnie dwukołowce omijam szerokim łukiem.
Sobota, środek wielkiego miasta. Dzień się chyli ku zachodowi, a ja podążam sobie na przystanek, słuchając muzyki. Przechodzę przez przejście dla pieszych, lądując na chodniku, który przecina ścieżka rowerowa. Rozglądam się w lewo, prawo, lewo - pusto, przecinam ją bez problemu.
Drepczę sobie dalej chodnikiem (ścieżka rowerowa na tym odcinku biegnie wzdłuż, po prawej stronie), kiedy nagle w ciągu ułamka sekundy dzieje się tak wiele: najpierw dotkliwy ból na lewym pośladku, mój własny krzyk, spadające słuchawki i ogromny, niezwykle bolesny upadek. Gdzieś w tle słyszę jakieś 'k***a, jak chodzisz', a potem czuję nicość, boli głowa i kolano. Nie wiem, po jakim czasie się ocknęłam (mogło to być kilka sekund, mogło być pół godziny), ale kiedy wstałam, nikogo przy mnie nie było (centrum miasta), tak samo jak i mojego telefonu. Został za to ogromny ślad opony na tyłku, porządne zadrapania, krwawienie z głowy. I kolejna trauma.
Jednego nie rozumiem - po co te całe ścieżki rowerowe, skoro dość duży odsetek rowerzystów uważa, że cały chodnik jest ich, ulica w sumie też (bo jak na przejściu czerwone, a dla aut zielone to przecież zawsze można się na pas ruchu wepchać). Już pomijając fakt uciekania z miejsca wypadku ('młoda jest, nic jej nie będzie') i okradanie nieprzytomnych (o to Pana Rowerzysty oskarżyć nie mogę, ponieważ zadbał o to, żebym tej części wieczoru nie zapamiętała). Cieszę się jedynie, że kiedy dotarłam na swój przystanek, to ktoś z oczekujących na tramwaj zlitował się nad dziewczyną z zakrwawioną twarzą i zadzwonił po pogotowie.
Pozdrawiam z Miasta Rowerów.
rowery wypadki
Ocena:
219
(337)
Komentarze