Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#68350

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak kiedyś pisałem odnośnie II zasady termodynamiki,
"Parafrazując zasadę Nernsta można stwierdzić, że w skończonej liczbie kroków nie można osiągnąć takiego stopnia ignorancji tudzież głupoty, której ktoś nie będzie w stanie pobić. Uproszczając - bezwzględny szczyt głupoty nie może zostać osiągnięty."

Kolejny przykład.
Mój pracodawca ma zlecenie od dużego i poważnego klienta (firma zatrudnia w Polsce kilkaset osób, przedstawicielstwa w kliku krajach EU, rekomendacje kliku rozpoznawalnych światowych marek). Od samego początku klient jest "problemogenny" - spotkania odwoływane w ostatniej chwili, problemy z ustaleniem terminów (telefon o 17 w piątek, że oni mogą testy zrobić TYLKO dzisiaj o 19, ale mają okno 2h i mamy przyjechać - sorry ale w 1h nie zbiorę ekipy), na spotkanie nie przychodzili kluczowi ludzie, nie robienie testów, na maile odpowiadali po tygodniu albo wcale etc.

My jesteśmy gotowi od około 2 tygodni w końcu po przepychankach jest termin - mamy okno na pracę od 2-5 nad ranem z zastrzeżeniem, że ta 5 to absolutny, nieprzekraczalny deadline. Przyjeżdżamy całą ekipą ze sprzętem na 0:45 (uzgodnione, że będziemy godzinę wcześniej coby się przygotować i o 2 zacząć już konkretną pracę). U klienta nie ma nikogo, ochrona też nic nie wie.

Po 30 minutach zadzwoniłem do menadżera projektu ze strony klienta - facet wk...ny na cały świat, że ktoś go budzi - wyłuszczam sprawę. Gość coś się dowie, coś załatwi i w przeciągu kwadransa da znać, ale jest martwa cisza, za to parę minut przed 1 przyjeżdża człowiek od klienta (podobnie nabuzowany jak menadżer) i wpuszcza nas na włości. Okazuje się, że gość jest administratorem biura, dostał telefon, że ma przyjechać i wpuścić, dalej on nic nie wie i właściwie go to nie interesuje. Na moje pytania o osoby z IT, które zgodnie z wytycznymi miały być, wzrusza ramionami, do nikogo dzwonić nie będzie, menadżer z którym rozmawiałem wcześniej ma wyłączony telefon.

Dzwonię do opiekuna biznesowego projektu ze swojej strony - w krótkich żołnierskich słowach wyjaśniam mu na czym stoimy z robotą (raczej leżymy), przez telefon słyszę jak gość robi coraz większego karpika wraz z tym jak docierają do niego przekazywane informacje, po chwili ciszy jest decyzja - kończymy tę farsę, pisz Vege notatkę i będziemy to wyjaśniać.

Wróciłem do biura, napisałem notatkę do w/w opiekuna oraz do wiadomości wszystkich świętych wróciłem do domu i do spania.

O 12 mam telefon - muszę jechać do firmy bo się armagedon rozpętał, klient tnie głupa, mamy pilne spotkanie na najwyższym szczeblu z klientem na 14.
Pojechaliśmy na to spotkanie - takiego prania brudów przy obcych to jak już ładnych kilka lat w branży pracuje nie widziałem. Okazało się, że jest konflikt u klienta na poziomie departamentów - wdrożenie które robiliśmy było na zlecenie departamentu finansowego i z jego budżetu. O ile nasza praca była uzgodniona to departament finansowy z IT się nie ugadali - z czyjego budżetu ma być płacony przyjazd informatyków, taksówki dla nich. DF nie zgodził się na budżet, który IT im przedstawił do zaakceptowania, w związku z tym wdrożeniem (akcje typu nie mamy wolnych zasobów sprzętowych musimy kupić, ale na koszt waszego departamentu) w związku z czym dyrektor IT umył od wszystkiego ręce.
Generalnie wszystkie osoby od nas siedziały tam z szeroko otwartymi ustami oglądając ten teatrzyk, nawet wiceprezes nie był w stanie uspokoić pyskówek pomiędzy swoimi dyrektorami.

Teraz mamy przepychankę, który departament klienta ma zapłacić za nasz przyjazd, a i kolejny termin wdrożenia nie jest uzgodniony.

Praca

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 329 (375)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…