Całkiem niedawno mieliśmy święto narodowe, dość udany (w końcu!) marsz bez większych zamieszek. Piękną paradę wojska, grup rekonstrukcyjnych itp. Z racji tego iż czuję się patriotą, lubię mundury i pompatyczną otoczkę, praktycznie co roku jestem na salwie honorowej (uwielbiam ten przeszywający ciało huk) i paradzie.
Jednak do święta narodowego, kombatantów i żołnierzy, dodajmy autobus. No i już pięknie nie jest.
Otóż z racji tego iż mieszkam poza Warszawą, a tego dnia samochód przestaje być wygodnym sposobem na przemieszczanie się, korzystam z komunikacji miejskiej (ot, czasem się zdarzy). I choć wiele widziałem: babć, mam z pieluszkowym zapaleniem mózgu, młodego motłochu, czy wszelakiej, innej komunikacyjnej mieszanki chamstwa i groteski, nie byłem przygotowany na to co, me patrzałki widziały.
Otóż poza mną, moją lubą oraz resztą typowych pasażerów, w autobusie była para kombatantów, sympatyczna starsza pani i podobnie uśmiechnięty kombatant. Oboje obwieszeni medalami, odznaczeniami... Prawdziwi bohaterowie (w mych przynajmniej oczach) którzy przeżyli co przeżyli i widzieli co widzieli.
By sytuacja była jaśniejsza, z racji tego że było jedno wolne miejsce (o dziwo większość była "obsadzona" przez starszych ludzi, młodzi kulturalnie stali) pan ustąpił miejsca pani i stał obok. Wspominali sobie starsze czasy ot aż miło było sobie podsłuchać.
Kilka przystanków dalej dosiadł się kolejny kombatant, też obwieszony, też uśmiechnięty. Przywitał się z nimi (choć dało się wyczuć jakiś dystans) i stał milcząc niedaleko nich. Niedługo później zwolniło się miejsce obok siedzącej kombatantki i to rozpętało burzę.
Obaj panowie skoczyli chyżo ku wolnemu miejscu, z racji tego że prawie się zderzyli przy tym szturmie z dwóch stron, zaczęli się kłócić o to komu to miejsce się bardziej należy...
Zmiana postawy z godnego kombatanta w totalnego chama, najgorszego sortu służby zasadniczej. Po prostu żenada w wykonaniu ludzi o których myślałem do tej pory górnolotnie (już wiem, mój błąd).
Otóż panowie licytowali się swymi osiągnięciami dla ojczyzny (jakby to było wymierne), wyższością odznaczeń, starszeństwem stopnia, a nawet to kto kogo znał itp. itd. Ogólnie masakra, jazgot i oburzenie.
Ich koleżanka dała sobie spokój z ich uspokajaniem dość szybko. Efekt walki o miejsce był taki że do samego końca żaden nie usiadł, miejsce było wolne, z odciętym dostępem, ludzie patrzyli w szyby by nie widzieć tego upadku.
Powiem szczerze że po czymś takim święto zbladło, chyba bym wolał widzieć burdy na marszu i niż to co widziałem w autobusie. Jakoś byłoby to dla mnie bardziej zrozumiałe...
Jednak do święta narodowego, kombatantów i żołnierzy, dodajmy autobus. No i już pięknie nie jest.
Otóż z racji tego iż mieszkam poza Warszawą, a tego dnia samochód przestaje być wygodnym sposobem na przemieszczanie się, korzystam z komunikacji miejskiej (ot, czasem się zdarzy). I choć wiele widziałem: babć, mam z pieluszkowym zapaleniem mózgu, młodego motłochu, czy wszelakiej, innej komunikacyjnej mieszanki chamstwa i groteski, nie byłem przygotowany na to co, me patrzałki widziały.
Otóż poza mną, moją lubą oraz resztą typowych pasażerów, w autobusie była para kombatantów, sympatyczna starsza pani i podobnie uśmiechnięty kombatant. Oboje obwieszeni medalami, odznaczeniami... Prawdziwi bohaterowie (w mych przynajmniej oczach) którzy przeżyli co przeżyli i widzieli co widzieli.
By sytuacja była jaśniejsza, z racji tego że było jedno wolne miejsce (o dziwo większość była "obsadzona" przez starszych ludzi, młodzi kulturalnie stali) pan ustąpił miejsca pani i stał obok. Wspominali sobie starsze czasy ot aż miło było sobie podsłuchać.
Kilka przystanków dalej dosiadł się kolejny kombatant, też obwieszony, też uśmiechnięty. Przywitał się z nimi (choć dało się wyczuć jakiś dystans) i stał milcząc niedaleko nich. Niedługo później zwolniło się miejsce obok siedzącej kombatantki i to rozpętało burzę.
Obaj panowie skoczyli chyżo ku wolnemu miejscu, z racji tego że prawie się zderzyli przy tym szturmie z dwóch stron, zaczęli się kłócić o to komu to miejsce się bardziej należy...
Zmiana postawy z godnego kombatanta w totalnego chama, najgorszego sortu służby zasadniczej. Po prostu żenada w wykonaniu ludzi o których myślałem do tej pory górnolotnie (już wiem, mój błąd).
Otóż panowie licytowali się swymi osiągnięciami dla ojczyzny (jakby to było wymierne), wyższością odznaczeń, starszeństwem stopnia, a nawet to kto kogo znał itp. itd. Ogólnie masakra, jazgot i oburzenie.
Ich koleżanka dała sobie spokój z ich uspokajaniem dość szybko. Efekt walki o miejsce był taki że do samego końca żaden nie usiadł, miejsce było wolne, z odciętym dostępem, ludzie patrzyli w szyby by nie widzieć tego upadku.
Powiem szczerze że po czymś takim święto zbladło, chyba bym wolał widzieć burdy na marszu i niż to co widziałem w autobusie. Jakoś byłoby to dla mnie bardziej zrozumiałe...
komunikacja_miejska WarSaw
Ocena:
287
(343)
Komentarze