Jak już wspominałam pracuję na recepcji pewnego biurowca okupowanego przez dosyć specyficzne towarzystwo.
Taki absurd z dzisiaj.
W roli głównej nasz nowy lokator - firma, którą miałam (nie)przyjemność przedstawić w historii 69211.
Mieliśmy dostawę biurka. Biurko nie byle jakie, jakieś włoskie, marmurowe, wielkie jak 8-drzwiowa szafa, a ważące chyba z tonę - sądząc po minie wciągającego je na recepcję kuriera.
Co ważne - biurko przywieziono w całości, co uniemożliwiło włożenia go do naszej, i tak całkiem sporej, windy.
Kurier postawił mebel na środku recepcji, po czym podstawił mi pod nos faktury do podpisania i poprosił o podpisanie jeszcze czegoś, czego nie mogłam spokojnie przeczytać, bo kurier bardzo się spieszył. Papiery odruchowo mu oddałam i dostawy nie przyjęłam, zanim nie ustaliłam kilku szczegółów.
Okazało się, że biurko miało być dostarczone do wspomnianej firmy (nazwijmy ją Ą&Ę) i zainstalowane na 1. piętrze, ale według faktury owa firma za tę usługę nie zapłaciła (do tego wrócę za moment).
Facet się spieszył, bo nie miał też opłaconego parkingu, a więc miał w porywach jakieś 2 minuty na wyładowanie mebla z wozu i transport do recepcji, zanim złapie go jakaś żmija parkingowa i wlepi mandat (który dostawca/kierowca ponoć płaci z własnej kieszeni)
No to dzwonimy czym prędzej do Ą&Ę i czekamy na wyjaśnienia. Odebrała sekretarka. Tłumaczę, w czym rzecz i czekam na jakieś racjonalne ogarnięcie sytuacji. Dowiedziałam się, co następuje:
- biurko jest dla prezesa A&Ę, a producentem jest włoska firma Pitollini (nazwa na potrzeby historii zmieniona, ale tylko odrobinkę:)) i to ta firma właśnie miała opłacić montaż i dostawę, oraz wszystkie koszty z tym związane.
- biurko ma być wniesione w jednym kawałku, bo jak dizajnerzy robili pomiar, to wszystko im się mieściło (no to chyba sobie wniosą przez okno..)
- pani sekretarka nie poczuwa się do odpowiedzialności za to biurko, bo to nie ona zamawiała.
- mam dzwonić do Pitollini i wyjaśniać.
Powiedziałam, że dzwonić nigdzie nie będę i pani albo zejdzie, albo odsyłam biurko tam skąd przyszło, bo ja także go nie zamawiałam i odpowiedzialności za niego nie wezmę. Pani była na dole po 10 sekundach. Biurko kazała zostawić, fakturę podpisała, a przebierającego nogami kuriera odesłała, co było totalnie bezsensowne. Lepiej było chłopu parking opłacić i może jakoś byśmy się na spokojnie dogadali.
Po chwili kontemplacji pani zwróciła się do mnie i przyznała, że nie zapłacili za montaż, bo oczywistym wydało im się, że przecież jak się coś takiego kupuje, to montaż powinien być gratis. Ciekawe, jak długo nad tym myśleli i na jakiej podstawie to wywnioskowali.
Akcja zakończyła się tak, że paniusia rzuciła mi papiery na biurko i kazała sprawę załatwić, bo ona teraz zajęta jest i odezwie się do mnie później.
Normalnie bym sprawę olała i od razu zgłosiła wyżej, ale znając tempo, z jakim przechodzi się tutaj przez procedury, to to ofoliowane czarne monstrum tak by sobie tutaj stało i straszyło do końca przyszłego roku.
Ostatecznie zadzwoniłam do tych od biurka, żeby sprawę chociaż spróbować wyjaśnić.
Co się okazało?
Otóż Pitollini informowali Ą&Ę o kosztach dostawy, ale firma na dopłatę się NIE zgodziła, tłumacząc, że jak już biurko będzie na miejscu, to oni coś wymyślą. Ba, nawet na papierze to mieli - a dokładniej na tym, którego nie zdążyłam wcześniej przeczytać, a który teraz leżał rzucony na moje biurko.
Nie wiem, może myśleli, że ja im je wniosę...? W każdym razie mail do góry poszedł, więcej zrobić nie mogę.
Na zakończenie dodam, że faktura za biurko opiewa na kwotę prawie 80 tysięcy funtów (ludzie trzymajcie mnie...) - Jakim skąpcem trzeba być, żeby nie dopłacić tych paruset funtów, a przy okazji upewnić się, że wymiary mebla pozwolą na jego swobodny transport.
Tymczasem czekam na dalszy rozwój zdarzeń, w nowo "umeblowanej" recepcji.
Taki absurd z dzisiaj.
W roli głównej nasz nowy lokator - firma, którą miałam (nie)przyjemność przedstawić w historii 69211.
Mieliśmy dostawę biurka. Biurko nie byle jakie, jakieś włoskie, marmurowe, wielkie jak 8-drzwiowa szafa, a ważące chyba z tonę - sądząc po minie wciągającego je na recepcję kuriera.
Co ważne - biurko przywieziono w całości, co uniemożliwiło włożenia go do naszej, i tak całkiem sporej, windy.
Kurier postawił mebel na środku recepcji, po czym podstawił mi pod nos faktury do podpisania i poprosił o podpisanie jeszcze czegoś, czego nie mogłam spokojnie przeczytać, bo kurier bardzo się spieszył. Papiery odruchowo mu oddałam i dostawy nie przyjęłam, zanim nie ustaliłam kilku szczegółów.
Okazało się, że biurko miało być dostarczone do wspomnianej firmy (nazwijmy ją Ą&Ę) i zainstalowane na 1. piętrze, ale według faktury owa firma za tę usługę nie zapłaciła (do tego wrócę za moment).
Facet się spieszył, bo nie miał też opłaconego parkingu, a więc miał w porywach jakieś 2 minuty na wyładowanie mebla z wozu i transport do recepcji, zanim złapie go jakaś żmija parkingowa i wlepi mandat (który dostawca/kierowca ponoć płaci z własnej kieszeni)
No to dzwonimy czym prędzej do Ą&Ę i czekamy na wyjaśnienia. Odebrała sekretarka. Tłumaczę, w czym rzecz i czekam na jakieś racjonalne ogarnięcie sytuacji. Dowiedziałam się, co następuje:
- biurko jest dla prezesa A&Ę, a producentem jest włoska firma Pitollini (nazwa na potrzeby historii zmieniona, ale tylko odrobinkę:)) i to ta firma właśnie miała opłacić montaż i dostawę, oraz wszystkie koszty z tym związane.
- biurko ma być wniesione w jednym kawałku, bo jak dizajnerzy robili pomiar, to wszystko im się mieściło (no to chyba sobie wniosą przez okno..)
- pani sekretarka nie poczuwa się do odpowiedzialności za to biurko, bo to nie ona zamawiała.
- mam dzwonić do Pitollini i wyjaśniać.
Powiedziałam, że dzwonić nigdzie nie będę i pani albo zejdzie, albo odsyłam biurko tam skąd przyszło, bo ja także go nie zamawiałam i odpowiedzialności za niego nie wezmę. Pani była na dole po 10 sekundach. Biurko kazała zostawić, fakturę podpisała, a przebierającego nogami kuriera odesłała, co było totalnie bezsensowne. Lepiej było chłopu parking opłacić i może jakoś byśmy się na spokojnie dogadali.
Po chwili kontemplacji pani zwróciła się do mnie i przyznała, że nie zapłacili za montaż, bo oczywistym wydało im się, że przecież jak się coś takiego kupuje, to montaż powinien być gratis. Ciekawe, jak długo nad tym myśleli i na jakiej podstawie to wywnioskowali.
Akcja zakończyła się tak, że paniusia rzuciła mi papiery na biurko i kazała sprawę załatwić, bo ona teraz zajęta jest i odezwie się do mnie później.
Normalnie bym sprawę olała i od razu zgłosiła wyżej, ale znając tempo, z jakim przechodzi się tutaj przez procedury, to to ofoliowane czarne monstrum tak by sobie tutaj stało i straszyło do końca przyszłego roku.
Ostatecznie zadzwoniłam do tych od biurka, żeby sprawę chociaż spróbować wyjaśnić.
Co się okazało?
Otóż Pitollini informowali Ą&Ę o kosztach dostawy, ale firma na dopłatę się NIE zgodziła, tłumacząc, że jak już biurko będzie na miejscu, to oni coś wymyślą. Ba, nawet na papierze to mieli - a dokładniej na tym, którego nie zdążyłam wcześniej przeczytać, a który teraz leżał rzucony na moje biurko.
Nie wiem, może myśleli, że ja im je wniosę...? W każdym razie mail do góry poszedł, więcej zrobić nie mogę.
Na zakończenie dodam, że faktura za biurko opiewa na kwotę prawie 80 tysięcy funtów (ludzie trzymajcie mnie...) - Jakim skąpcem trzeba być, żeby nie dopłacić tych paruset funtów, a przy okazji upewnić się, że wymiary mebla pozwolą na jego swobodny transport.
Tymczasem czekam na dalszy rozwój zdarzeń, w nowo "umeblowanej" recepcji.
praca na recepcji zagranica
Ocena:
477
(507)
Komentarze