Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#70826

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Często się powiada, że rodziny się nie wybiera. Stwierdzenie to, uważam za niesamowicie prawdziwe, o czym stale mi moja piekielna rodzinka przypomina. Ale do rzeczy.

Mój tata, ma spore nieszczęście posiadania brata debila. Owy stryj jest do bólu typowym "Januszem" - również z imienia. Bardziej stereotypowego odpowiednika ze świecą szukać: fan mercedesów, taniego piwa i fajek, który hobbistycznie uprawia zawiść i chęć bycia lepszym od wszystkich.

Od dalekich początków pamiętam, że mój ojciec (który od swojego braciszka jest młodszy o siedem lat) ciągle miał z nim na pieńku. W dzieciństwie Januszek uwielbiał się wywyższać, co ze względu na jego niski wzrost, wychodziło tylko w kwestii materialnej.
Wczesna dorosłość również w tej kwestii nie była usłana różami. Matka mojego ojca, również piekielna baba, wprost powiedziała po rozwodzie z dziadkiem, że mojego ojca "pochowała". Odtąd zaczął się istny bój dwóch frontów. Nasz, stojący murem za dziadkiem, który swoją drogą był świetnym człowiekiem i bardzo pomógł mojemu ojcu, i ich babciny, którego sloganem było chyba zdanie "Kochany Januszek".

Jakakolwiek styczność z tamtym frontem zawsze rodziła błyskawice mocy z oczu mojego ojca i braciszka. Pożyczane przez mojego ojca narzędzia nie wracały, lub wracały zniszczone, wszelkie "wspólne" imprezy kończyły się awanturami. Wujo przy każdej okazji wychodził ze skóry by okazać się lepszym. Kupił starego Mercedesa: "Ciebie bracie na takiego nie stać niestety!" Ojciec tylko kręcił z dezaprobatą głową, szczególnie dlatego, że mamy trzy auta pośledniejszych marek. Inna sytuacja była, gdy Januszek zaprosił całą rodzinę by pokazać swój nowiutki telewizorek 60 cali. Co prawda ledwie go zmieścił do salonu w swoim obciążonym kredytami domu, ale co z tego "Skoro taki wielki!".

Mówiąc o kredytach i finansach: wujo był najprawdziwszym Januszem biznesu. Wybudował dom i próbował żyć ponad stan. Problem w tym, że zrobił to zaraz po przejściu na emeryturę (wczesną bo górniczą) przez co nie mógł się wypłacić. W rezultacie zadłużał się coraz bardziej. Doszło nawet do tego, że zaczął wysyłać SMSy na te loterie telewizyjne, bo jak sam się tłumaczył "Jak by wygrał to by wyszedł z dołka". Telewizyjnym lichwiarzom nabił kabzy na ponad dwa tysiące zł. Z tego wszystkiego nawet ciocia (złota kobieta, do rany przyłóż) wróciła do palenia.

Mój ojciec w końcu poszedł po rozum do głowy i uznał, że każdy swoją rzepkę skrobie. Zerwał kontakty całkowicie. Na dłuższą metę sam uważałem to za dobry pomysł. Okazało się jednak, że wesołe kółko adoracji piekielnego stryja, cały czas kombinowało.
Wujo wiedział, że dziadek ma niemały majątek i że po jego śmierci coś może mu do kieszeni skapnąć. Problem w tym, że sam stryjo nigdy się swoim ojcem nie interesował. Miał go tak głęboko w swojej wąsatej dupie, że nawet, gdy dziadek dostał zawału, to tylko wysłał SMSa z zapytaniem czy sytuacja jest krytyczna. Chyba miał zawiedzioną minę, gdy okazało się że nie jest tak źle. W ramach rekonwalescencji, zabraliśmy dziadzia nad Adriatyk. Przez następne sześć lat przejeżdżaliśmy 200 km co dwa miesiące, by dziadkowi pomóc, węgiel zakupić i do komórki wrzucić czy wyremontować łazienkę i dostosować ją do jego podeszłego wieku.

Niestety dziadkowi się w końcu zmarło. Ten magiczny punkt sprawił, że tamta strona rodzinki zwariowała. Piekielny wujo siedział jak na szpilkach przy odczytywaniu testamentu, czekając na to, aż padnie jego imię, a po nim nastąpi długa lista klejnotów, srebra, i złotych koron, które spadną na jego "przykładną" synowską głowę.
Po tym, gdy nic takiego nie nastąpiło, rozczarowanie na jego licu przerodziło się w gniew. Dom od trzech lat należy do taty, biżuteria do wnuczki, auto do synowej, a książki, zegarek i kolekcja szachów do wnuczka (czyli mnie). Wujo z ku**ikami w oczach, plując w naszą stronę krzyczał, że nas wykończy do cna i że ojciec mu jeszcze 100 000 zł będzie musiał dać (z jakiej mańki?).

Przyszła pierwsza sprawa sądowa: wujo czuje się poszkodowany i żąda zachowku. Sąd mówi Ok, ale piekielny Januszku kwotę wyznaczam na 3000 zł. Po usłyszeniu tej kwoty i walnięciu młotkiem przez sędzinę na potwierdzenie wyroku, stryjem miotnął szatan tak bardzo, że wyprowadzała go ochrona.
Szczęśliwi, że to już koniec, i że suma jest na tyle mała że starczy jeszcze na porządny nagrobek dla dziadka, udaliśmy się do domu.

Oj jakie było nasze zdziwienie, gdy miesiąc później, stryjo zadzwonił do mojego ojca i ledwie zrozumiałym przez pijacki bełkot głosem oznajmił, że nas zniszczy, że skarbówka nas wykończy i że "tej Twojej córce ku**ie połamie nogi". W tamtym momencie zagotowało się we mnie tak bardzo, że z miejsca chciałem wsiąść w auto, pojechać tam, i używając perswazji bezpośredniej (czytaj: pałką teleskopową), przekonać go, że grożenie mojej najbliższej rodzinie nie było najlepszym pomysłem. Ojciec powstrzymał mnie mądrymi słowami, że stryj ma finansowy nóż na gardle, a zapędzony w róg szczur jest najgroźniejszy.
Najciekawsze miało jednak nadejść.

Pewnego pięknego dnia, przyszło pismo z urzędu, że autko po dziadku (nowa Kia Ceed) miało jakieś nieprawidłowości przy przechodzeniu w drodze testamentu i musi być sprawa sądowa by naprawić błąd w papierach. Myślimy OK, to nie problem, ale wujo też dostał taki papier, i ubzdurał sobie, że chodzi o to że auto ma być jednak jego. Znów pudło. Piekielny po raz kolejny z pianą na ustach został odprowadzony w sądzie do wyjścia przez dwóch sążnie zbudowanych panów. Auto było oficjalnie nasze, i wreszcie na stałe chcieliśmy się odciąć od popierdzielonego stryja.

Dwa dni później, samochodowi o które była sprawa, ktoś ukradł tablice rejestracyjne. Sprawa zgłoszona na policję, policja że ostatnio złodzieje benzyny grasują i kradną numery by ich nie złapali. Ale nie. Tablice wsiąkły i znikły, nikt nigdzie ich nie widział i nikt ich nie użył.
Następne tablice też długo nie wisiały. Tydzień po ich odebraniu znów odparowały, jak by sam Gandalf stał za krzakiem i robił sobie z nas jaja. Nie muszę chyba mówić, że autem bez tablic się jeździć nie da. Trzecia para tablic znikła tak samo jak poprzednie, lecz teraz seryjny porywacz blach zostawił wiadomość, a mianowicie wydrukowane na A4 "Zniszczę cię". Olaliśmy to ciepłym moczem, bo już od dawna podejrzewaliśmy, że to sprawka piekielnego wujka. Auto wylądowało w garażu, mamy przecież jeszcze dwa.

Od tamtego momentu do teraz jest cisza. Cisza przed burzą, chciało by się powiedzieć, lecz mam jednak nadzieję, że piekielny wujo w końcu utopił tą sprawę w kieliszku wódki i zostawi nas w spokoju.

Rodzinka_niczym_sępy

Skomentuj (45) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 588 (626)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…