Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#70989

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O tym, jak w 5. klasie podstawówki zostałam najbardziej piekielnym dzieciorem na tym padole. :)

Kocham muzykę. Od malutkiego radośnie maltretowałam keyboard po rodzeństwie (śp. Mama uwielbiała, jak jej grałam i do dziś żałuję, że niczego już w życiu jej nie zagram), w zerówce rodzice zapisali mnie na "śpiew" do domu kultury, gdzie byłam niemal do końca szkoły podstawowej, zaś w 3. klasie SP zaczęłam także grać tam na keyboardzie. Zaciągnęłam się też do scholi (do dziś lubię muzykę kościelną, a nade wszystko miłuję dźwięk organów piszczałkowych).

Zajęcia prowadziła organistka z naszej parafii. Ciekawa kobieta, taka aż kobieco kobieca do granic możliwości - tu się złości, tu się zaraz śmieje, tu się obruszy, tu znów wesoła... Miała ze mną urwanie gwizdka niemałe, bo jak grałam, to głównie ze słuchu (gdy kazała w nuty patrzeć, cięłam się jak Windows Millenium przy każdym kichnięciu użytkownika, zaś bez nut szło mi wręcz nienagannie), z wiekiem okazało się, że mój głos nie jest taki typowo "dziewczęcy", lepiej mi się śpiewało "niżej", czym też wywołałam mały niesmak… No, ale jak młodsze dzieciaki na busa jeżdżącego po wsiach z domu kultury pod szkołę trzeba było zaprowadzić, jak coś trzeba było pomóc - zawsze byłam gdzieś obok.

No, i tym razem moja empatia i dziecięca chęć niesienia pomocy były na wyciągnięcie ręki.

Z samą kobitą różnie bywało. Ach, pięknie grała na organach, łeb do harmonizacji niesamowity, no talent po prostu. Mimo małych spięć, zawsze byłam pod wrażeniem jej umiejętności. Miała kobita jedną wadę - nie umiała zbytnio śpiewać. No dobrze, to było delikatne określenie. Wyła jak przeciętny student medycyny przed kolosem z biochemii (pozdrawiam wszystkich kwitnących nad "Biochemią Harpera", łączę się z Wami w bólu!). Kiedy nas organistka do Komunii szykowała (2. klasa SP), to potem pośród rodziców i ludu parafii głośno było o tym jej nieszczęsnym beztalenciu wokalnym. Oj, głośno było...


Przejdźmy do rzeczy.

Byłam w 5. klasie SP. Sobota, godziny poprzedzające obiadek, coś koło 11-13. Ja w domu kultury na zajęciach, pani organistka poszła sobie chyba kawkę zrobić, ja w studiu siedzę i sobie pogrywam. Tak jakoś wyszło, że tego dnia byłam sama, ot, zdarzało się. W pewnym momencie wraca kobiecina i pyta mnie, czy możemy szczerze porozmawiać. W małej łepetynce milion obaw, ale przytaknęłam cicho.

Rozmowa mniej więcej leciała tak:

([J] - Ja, [O] - Organistka)

[O] Lasterhaft, bo ja słyszałam, że ludzie mówią w mieście, że ja śpiewać nie umiem... Prawda to czy nie?

Co powiedziało rezolutne dziecko?

[J] Proszę pani, ale tak już trzy lata temu mówili...

Kurtyna. Do dziś pamiętam jej bluescreena w oczach.

Gdy opowiedziałam to w domu, śp. Mama ręce załamała, śmiejąc się ukradkiem, że tak nie wolno, że niekulturalnie, a siostra, zwijając się ze śmiechu, wydusiła: "Mamo, ale dzieci są szczere!".

No, finalnie Mama rację przyznała, a ja przypadkiem pozbyłam się organistki. Nigdy więcej nie tknęła kontuaru.

Potem zastąpił ją facet niemający pojęcia o instrumencie, tak że brawo ja.

organista kościół dzieci

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 132 (248)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…