Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#72460

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wiem, że było pisane już na ten temat, ale widać za mało, skoro takie sytuacje ciągle się powtarzają. Nie ukrywam, że się dziś zdenerwowałam, dlatego relacjonuję:

Poranny spacer z psem; ptaszki śpiewają, moja maskotka na smyczy wącha sobie trawki, ja zamulam i ziewam.

Nagle zza krzaka wypada pokraczne psisko przypominające krokodyla na 4 łapach i z charkotem rzuca się mojemu psiakowi do gardła, a właściwie do tyłka, bo zdążyłam szarpnąć smyczą.

W oddali słychać nawoływanie: "Puuszek! Puuuuszek!". Psy jazgoczą i się szarpią, mój nie ma wielkich szans - raz, że na smyczy, która krępuje mu ruchy, dwa, że to taka żywa maskotka - pyszczek mały, ząbki jak perełki, trzy - bardzo łagodny z natury. Ciosem buta odkopuję agresora.

W tym momencie nadbiega właścicielka. Młoda dziewczyna ok. 20 lat. Przeprasza za psa i pyta o stan mojego, podczas gdy ja obmacuję psiaka - Bogu dzięki, tylko ślina i wytarmoszone kudły i robię jej wymówkę, że jej pies puszczony luzem, ona stwierdza tonem wyjaśnienia: "Bo mój Puszek zawsze mnie słucha". Otóż nie zawsze...

Idziemy dalej. Minęło może jakieś 7 minut, a tu zza narożnika bloku wybiega naprawdę duży pies w typie owczarka niemieckiego. Bogu dzięki w kagańcu i na smyczy. Tylko że smycz ciągnie się za nim po ziemi! Chwyciłam mojego na ręce i wilczur tylko przerysował mi po biodrze metalowym kagańcem. Za chwilę pojawił się zasapany pan - trzydziestolatek w dresie i pies na jedną jego komendę uspokoił się i podszedł karnie do niego. Facet powiedział: "Sorry, wyrwał mi się" - spojrzałam na jego zaspaną twarz - zrozumiałam i wybaczyłam.

No i ostatni etap spaceru: wracamy już w stronę domu prawie pustym podwórkiem - tylko jakiś nastolatek stoi pod klatką i grzebie w telefonie - popuszczam więc linkę mojemu, żeby miał więcej swobody, gdy nagle spod ławki wynurza się pręgowany buldog i warcząc, na sztywnych łapach, ze zjeżoną sierścią na karku, zmierza w naszą stronę.

"Proszę zabrać tego psa" - drę się w powietrze. Nastolatek oderwał się od telefonu, łypnął w moją stronę i nie ruszając się z miejsca odkrzyknął: "Mój pies nie gryzie".

Pies coraz bliżej, warczy coraz głośniej, uzębienie pokazuje - ja spanikowana znowu krzyczę, a młody odpowiada: "Mój pies nie gryzie".
No jasne, kurde, zaraz arie będzie śpiewał. I to z koloraturą. Nie wiem, czy właściciel ślepy, głuchy czy naćpany.

Krzyczę po raz kolejny, tonem groźby i z użyciem słowa wulgarnego. Młody rusza wreszcie cztery litery. Łapie buldoga za fikuśną czerwoną obrożę i unieruchamia go między swymi łydkami, bo - uwaga - nie ma smyczy!
Kiedy pouczam go o obowiązku wyprowadzania psa na smyczy, stoi w miejscu i mamrocze pod nosem o nawiedzonych babach.

Czy to ze mną jest rzeczywiście coś nie tak, że chciałabym żyć w normalnym świecie, gdzie człowiek na spacerze z psem może czuć się bezpiecznie?

A pannie od Puszka i młodemu od buldoga życzę, żeby spotkali podobnych sobie, co to ich czworonogi "zawsze słuchają" i "nigdy nie gryzą", tylko z większymi od ich psami. Może wtedy zrozumieją jaki stres fundują innym ludziom i zwierzętom...

psy bez smyczy/ nieodpowiedzialni właściciele

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 237 (261)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…