Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#73276

przez ~PharmaGirl ·
| Do ulubionych
Z serii "Spotkania w aptece" - szowinista i masochistka.

Samo południe, jestem na zmianie z koleżanką. Do apteki wchodzi starszy pan (około 70 l.), lustruje nas obie wzrokiem, wzdycha coś pod nosem, waha się, koniec końców podchodzi do mojego okienka, bo znajduje się ono bliżej drzwi. Bardzo nieprzyjemnym tonem pyta, kiedy będzie „mężczyzna, który też tu pracuje”. Odpowiadam, że dopiero od 13.00. Pan zerka na zegarek, wyraźnie niezadowolony.

Myśląc, że może kolega w czymś się pomylił i dlatego pacjentowi zależy na rozmowie akurat z nim, uprzejmie pytam co się zadziało i sugeruję, że może w takim razie ja mogę pomóc. Pan macha tylko ręką w moją stronę i z wyrazem twarzy, jakby odganiał natrętną muchę, mówi wyniosłym tonem: „Proszę pani! Ja tu mam SZEŚĆ recept do realizacji!”. Powoli zaczynam rozumieć o co chodzi, ale zachowuję pełen spokój i odpowiadam: „W takim razie zapraszam do okienka”. Pacjent obrusza się na te słowa, mierzy mnie zdenerwowanym spojrzeniem i słyszę: „Niee, pani to sobie raczej z tym nie poradzi”.
W środku zaczyna mnie już mocno szarpać, powstrzymuję cisnące mi się na usta kąśliwe „A o co się założymy?”, zamiast tego z szerokim uśmiechem patrzę facetowi prosto w ciskające gromami oczy i odpowiadam: „Może jednak spróbuję, proszę dać mi szansę!”. Widząc, że pan nadal się waha, a do apteki zaczynają wchodzić kolejne osoby, uśmiecham się jeszcze szerzej i informuję pacjenta, że nasz kolega od czerwca przechodzi do innej apteki, więc tak czy inaczej będzie chyba trzeba powoli się przyzwyczajać do kobiecego personelu. Ten ostateczny argument skutkuje, pan, dodatkowo wkurzony usłyszaną nowiną, podchodzi do mojego okienka i rzuca mi (dosłownie) wspomniane sześć recept.

Tutaj mała dygresja, wprowadzająca do dalszej części opowieści: kiedy dostaję receptę, zanim zacznę cokolwiek szykować, mam zwyczaj wcześniejszego sprawdzenia, czy mamy wszystkie z leków stanie. W ten sposób unikam sytuacji, kiedy po 15 minutach mojego latania po aptece pacjent dowiaduje się nagle, że po jakiś lek musi podejść kolejnego dnia – uważam, że ma prawo wiedzieć o takiej konieczności od samego początku i zadecydować, czy w takim układzie mimo wszystko realizuje receptę u nas.

Zaczynam sprawdzać, czy wszystkie przepisane leki są dostępne w aptece. Nie przejrzałam nawet jednej recepty, gdy nagle słyszę: „No! A nie mówiłem! Już jest jakiś problem!”. Zdezorientowana zerkam na pacjenta i pytam co się stało. „No bo tak się pani tym receptom przygląda! Widać, że chyba pani nie wie o co chodzi!”. Z jednej strony mam ochotę gościa wyprosić z apteki, ale z drugiej strony ta cała sytuacja paradoksalnie zaczyna mnie nieco bawić, więc uśmiecham się do niego i pytam niewinnie: „A co, kolega się nie przyglądał?” . „Oczywiście, że nie! Od razu szedł z moimi receptami do szuflady!” – słyszę w odpowiedzi oburzony głos. Ze spokojem mówię więc panu, że ja raczej najpierw wolę sprawdzić, czy wszystko będzie, żeby pacjent wiedział, czy dostanie komplet leków „od ręki”, czy też czeka go wizyta u nas nazajutrz. Pan, chyba nieco zaskoczony moją spokojną odpowiedzią, milknie w końcu i już nie oponuje, kiedy sprawdzam kolejne recepty. Na koniec mówię mu, że wszystkie leki będą i ruszam na spacer między szufladami. Parę razy „obracam”, bo leków rzeczywiście jest sporo: dla niego i żony, 4 recepty po 5 pozycji na każdej + 2 x Estazolam (nie wiem jak żona, ale pan chyba powinien zwiększyć dawkę tego ostatniego, bo ewidentnie nie działa -.-).

Wreszcie kompletuję wszystkie leki, wprowadzam recepty (podwójnie uważając, żeby się nie pomylić, bo w końcu to kwestia honoru ;)) i zadaję magiczne pytanie, czy będzie coś jeszcze. W odpowiedzi dostaję kartkę z 10 różnymi lekami bez recepty. Hamując wewnętrzne westchnienie szykuję i to, przy okazji zauważając, że pacjent jakby trochę się uspokoił. Przy okazji odkrywam, że na liście są aż 2 leki na kaszel, więc dopytuję jak długo się on utrzymuje, słyszę, że kilka miesięcy, zarówno u pana, jak i u małżonki. Pokazuję więc inhibitor konwertazy, obecny na receptach obojga, zwracając uwagę, że być może kaszel występuje jako działanie niepożądane leku i doradzam, żeby przy kolejnej wizycie wspomnieć o tym lekarzowi. Wyraz zaskoczenia na twarzy pacjenta daje mi do zrozumienia, że nikt mu tego wcześniej nie powiedział, ale przytakuje, że dobrze, w takim razie porozmawia z lekarzem na ten temat.

Ciesząc się, że interakcja z panem zmierza ku, o dziwo szczęśliwemu końcowi, a nawet udało mi się co nieco mu poradzić, zadowolona pakuję leki. I wtedy właśnie słyszę: „Ja panią najmocniej przepraszam, zapomniałem powiedzieć wcześniej: za leki na ciśnienie i cholesterol to ja zawsze biorę zamienniki. Przepraszam, chyba narobiłem kłopotu”. Opada mi wszystko, co tylko jest w stanie opaść i jednocześnie uświadamiam sobie, że pacjent musiał mnie naprawdę bardzo wytrącić z wewnętrznej równowagi, skoro nie zapytałam na początku o tak podstawową sprawę. Widząc jednak, że rzeczywiście panu jest dość głupio, bąkam pod nosem „Nic się nie stało, ja też zapomniałam”, po czym jeszcze bardziej uważając, żeby się nie pomylić, wyławiam z ogromnej torby leków te, które są stosowane do obniżenia ciśnienia i cholesterolu, zastępuję zamiennikami i po raz kolejny wybijam dwie z sześciu recept.

Kiedy pacjent wreszcie opuszcza aptekę, sprawdzam raz jeszcze wszystko i widzę, że nie ma podstaw do powrotu z reklamacją. Na koniec myślę sobie, że niewątpliwie jestem masochistką (w końcu mogłam nie naciskać, żeby pacjent łaskawie dał się obsłużyć „słabej kobiecie”), ale przynajmniej istnieje szansa, że następnym razem zastanowi się dwa razy, zanim kogoś pochopnie oceni. A może wcale nie (wtedy oprócz bycia masochistką, jestem też niepoprawną optymistką) i jedynie co o ludziach wiadomo, to to, że nigdy nic nie wiadomo. Anyway, jacy by ci ludzie nie byli, trzeba robić swoje.

apteka

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 258 (294)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…