Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#73640

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wspomnienia ze studiów i piekielny profesor.

Pan profesor miał uprzedzenie do kobiet. Uważał je za istoty z definicji głupsze i stojące w drabinie społecznej zdecydowanie niżej od mężczyzn, przypisując im co najwyżej rolę inkubatora, pralki, zmywarki. Jeżeli na wykładzie zadał pytanie grupie i do odpowiedzi nie zgłosił się żaden facet, a nawet 20 damskich rąk widniało podniesionych do góry komentował, że, "co?? nikt nie wie? nikt się nie zgłasza?"

Zamiast egzaminu należało przygotować prezentację. I tu kolejna piekielność. Pan profesor, jako człowiek, który dawno powinien być na emeryturze, nie nadążał za nowymi technologiami, usłyszał o prezentacjach, więc kazał zrobić. Prezentację power point kazał... wydrukować, (koniecznie w kolorze!!!), zbindować i przynieść.

Przypadek mój.

Zrobiłam prezentację świetną. Wiem, że świetną, bo konsultowałam to z innym profesorem, który stwierdził, że kawał doskonałej roboty. Slajdów koło 40, jeden slajd na jednej stronie, jedna strona wydruku w kolorze to u nas koszt 2 złote + bindowanie.

Oddaję, pan profesor pogryzdał slajdy czarnym mazakiem, bo rzekomo są tam błędy merytoryczne (nie było, bo poprzedni profesor nie zauważył żadnych błędów, dobór literatury pochwalił). Oczywiście szata graficzna śliczna - ale prezentacja do bani, ocena niedostateczna. Pracę zabrać i wrzucić do kosza.

Kolega z grupy prezentacji nie zrobił. Pisze do mnie któregoś wieczora, ja opisuję co i jak. Kolega wpada na szatański pomysł.

K: "chikwadrat, a daj mi tę swoją prezentację, oddam ją jako swoją, przecież on skoro tego nie zatrzymał, to po 2 tygodniach i tak nie pamięta, co oglądał. A ja ci w zamian za to spróbuję ugrać pozytywną ocenę. Machnij tylko jakąś byle jaką prezentację.

No jaki miałam wybór? I tak przecież robiłam kolejną. Dałam. Koledze szkoda było kasy na drukowanie, poszedł więc z moją prezentacją na laptopie do profesora. I mówi:
K: panie profesorze, ja chyba jeszcze nie skończyłem, ale przyszedłem do profesora przed wydrukiem, bo chciałbym jeszcze skonsultować jedną kwestię. I jak poprawię, to wydrukuję i oddam.

Profesor przejrzał slajdy i stwierdził, że jest to najlepsza prezentacja jaką widział, nic nie trzeba zmieniać, wszystko jest idealnie. I nawet drukować nie trzeba, stawia od razu piątkę.

Kolega miał też ze sobą moją drugą prezentację, celowo bez nazwiska na stronie tytułowej. No może nie była zrobiona jakoś bardzo na odpieprz, ale bez szału. I kolega tymi słowy:
K: panie profesorze, bo korzystając z okazji, że jestem, to czy mógłbym zostawić jeszcze prezentację jednego z członków naszej grupy, który obecnie jest na zwolnieniu lekarskim? (Tak, kurcze, jeszcze musiałam z przychodni zwolnienie wziąć, też celowo nagryzdane). Profesor się zgodził, obejrzał mój kolejny wydruk. Stwierdził, że no w sumie to niezła praca, ale nie tak doskonała jak praca kolegi, więc postawi max 4,5. Jak zapytał o nazwisko, a moje rodowe nie wskazywało na płeć, zatem załóżmy, że to nazwisko w stylu Kowalczyk - szuka na liście i robi się czerwony. Przecież to nie kolegi pracę pan przyniósł, a koleżanki! To mogę postawić najwyżej 4 w takim razie.

Przypadek koleżanki.

Koleżanka, wiedząc, że oceny u profesora nie zależą od poziomu wiedzy, a wyłącznie od płci, postanowiła nie przemęczać się zanadto i drogą kupna nabyła konieczną pracę od kolegi z roku wyżej. Starszy kolega dostał za swoją pracę ocenę bardzo dobrą, ponoć najlepsza praca na całym roku. Koleżanka, śliczna, filigranowa kobietka, za tę samą pracę u tego samego profesora otrzymała ocenę niedostateczną z informacją, że ta praca jest najlepszym dowodem na to, że kobiety nie powinny z kuchni na uczelnię wychodzić.

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 402 (444)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…