Od szykowania niedzielnego śniadania oderwał mnie głos (U)kochanego, zmierzającego do łazienki. Po drodze wyjrzał przez balkon, zainteresowany nietypowym o tej porze gwarem i przywołał mnie do siebie.
Faktycznie coś było na rzeczy: przed sąsiednim budynkiem stała karetka pogotowia i wóz strażacki, otoczone przez tłum gapiów - niektórych jeszcze w szlafrokach. Stwierdziwszy brak dymu, alarmów, paniki i sygnałów do ewakuacji, powróciliśmy do swoich zajęć.
Po kilkunastu minutach do domu zawitała Katastrofia - nasze ukochane (bo jedyne) dziecko ze świeżymi bułeczkami z pobliskiego dyskontu oraz jeszcze świeższymi nowinami.
Wracając ze sklepu w tłumie gapiów zauważyła naszego przyjaciela mieszkającego w rzeczonym budynku i przywitała się z nim, a on wprowadził ją w temat.
Okazało się, że cała akcja została zainicjowana przez starszą panią, od paru lat przebywającą za granicą, która, nie mogąc się przez kilka dni w żaden sposób skontaktować z mieszkającym samotnie synem, bardzo zaniepokojona jego wcześniejszym złym samopoczuciem, zaalarmowała odpowiednie służby.
Ponieważ walenie w drzwi nie dało żadnych rezultatów, sprowadzono straż pożarną, by dostała się do mieszkania przez otwarte okno.
Koniec końców strażacy na wysięgniku zjechali na dół, porozmawiali z ratownikami i wszyscy odjechali.
Młoda była zbulwersowana zachowaniem pary z małym dzieckiem, która stała obok. Kiedy tłum się rozchodził, kobieta powiedziała z głębokim rozczarowaniem: "Eee, nie ma żadnego trupa”, a jej mąż dodał z nadzieją i radością w głosie: "No ale chyba mamuśka będzie musiała wybulić za tę cała akcję!".
Faktycznie coś było na rzeczy: przed sąsiednim budynkiem stała karetka pogotowia i wóz strażacki, otoczone przez tłum gapiów - niektórych jeszcze w szlafrokach. Stwierdziwszy brak dymu, alarmów, paniki i sygnałów do ewakuacji, powróciliśmy do swoich zajęć.
Po kilkunastu minutach do domu zawitała Katastrofia - nasze ukochane (bo jedyne) dziecko ze świeżymi bułeczkami z pobliskiego dyskontu oraz jeszcze świeższymi nowinami.
Wracając ze sklepu w tłumie gapiów zauważyła naszego przyjaciela mieszkającego w rzeczonym budynku i przywitała się z nim, a on wprowadził ją w temat.
Okazało się, że cała akcja została zainicjowana przez starszą panią, od paru lat przebywającą za granicą, która, nie mogąc się przez kilka dni w żaden sposób skontaktować z mieszkającym samotnie synem, bardzo zaniepokojona jego wcześniejszym złym samopoczuciem, zaalarmowała odpowiednie służby.
Ponieważ walenie w drzwi nie dało żadnych rezultatów, sprowadzono straż pożarną, by dostała się do mieszkania przez otwarte okno.
Koniec końców strażacy na wysięgniku zjechali na dół, porozmawiali z ratownikami i wszyscy odjechali.
Młoda była zbulwersowana zachowaniem pary z małym dzieckiem, która stała obok. Kiedy tłum się rozchodził, kobieta powiedziała z głębokim rozczarowaniem: "Eee, nie ma żadnego trupa”, a jej mąż dodał z nadzieją i radością w głosie: "No ale chyba mamuśka będzie musiała wybulić za tę cała akcję!".
niepotrzebna akcja ratunkowa/reakcje ludzi
Ocena:
174
(262)
Komentarze