Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#75010

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Przeczytałam historię o obowiązkowym wyjściu klasowym do kina na film "Smoleńsk" i tak mi się przypomniało...

Mieszkam na obrzeżach dużego miasta wojewódzkiego, w zachodniej, raczej, Polsce. Najbliższa szkoła podstawowa to szkoła społeczna, więc nie do końca państwowa. Do tej właśnie szkoły posłała swoją córkę sąsiadka, z resztą nie tylko ze względu na odległość. Podstawówka oferowała również naukę języka obcego (mniej popularnego, niż angielski czy niemiecki) na różnych poziomach dla dzieci, od pierwszej klasy. Młoda, jako że język wybrali jej rodzice (chcieli, żeby znała bardzo dobrze jakiś ciekawy język, więc uczyła się go od maleńkości, zna go też jej mama, więc było dość łatwo), aktualnie jest w zasadzie dwujęzyczna i w szkole, na niektórych lekcjach, uczyła się właśnie w tej obcej mowie :)

Szkoła, ogólnie, cud, miód, orzeszki i tona lukru. Wypasiony budynek, maleńkie (5-7 osób) klasy, dobre jedzenie w stołówce, świetni nauczyciele (serio!) i etatowa pielęgniarka i wykształcony psycholog. Naprawdę, lepszej szkoły wymarzyć się nie da, Ma ona jedne z lepszych opinii w województwie, więc w zasadzie nie ma o co się martwić, prawda?

Poza zwykłymi zajęciami, kółkami zainteresowań i innymi wydarzeniami (jak np. wycieczki), szkoła organizuje dwa razy w roku takie eventy, które polegają na tym, że w danym dniu nie ma lekcji, a do szkoły przychodzą mądrzy ludzie i cały dzień (około 5 godzin) mają zajęcia z dziećmi na wybrane tematy. Coś na kształt warsztatów.

Pierwsze takie spotkania, na jakie Młoda się załapała miały miejsce w pierwszej klasie, jakoś na jesieni. Tematem były osoby niepełnosprawne. Fajnie poprowadzone, miały na celu przybliżyć dzieciakom życie osób z różnymi ułomnościami, od ruchowych, poprzez niemowy i osoby głuche, po takie niepełnosprawne intelektualnie i psychicznie. Ogólnie celem zajęć było, żeby dzieci wiedziały co i jak, żeby były wyrozumiałe i czułe na potrzeby innych, szczególnie bardziej wymagających.

Kolejne spotkania, pod koniec pierwszej klasy, poruszały temat osób starszych w społeczeństwie, szacunku dla nich itp. Były poprowadzone podobno bardzo dojrzale, a dzieci miały z nich wynieść podstawową wiedzę o problemach i sposobach pomocy starszych ludzi, ale również o możliwościach pomocy, kiedy nastąpi taka potrzeba. Oczywiście, nikt nie uczył ich RKO, bo dla siedmiolatka takie zajęcia to już przegięcie, ale nauczyły się numerów alarmowych, jak wzywać pomoc, jak postąpić, kiedy spotkają nieprzytomna osobę.
Ogólnie, te zajęcia były super, sąsiadka była bardzo zadowolona, że jej córa w szkole na takie tematy rozmawia, że dowiaduje się nowych rzeczy o otaczającym ją świecie.

W drugiej klasie, w okolicach Bożego Narodzenia, ponownie odbyły się takie warsztaty. Tym razem, dla ośmiolatków przygotowano coś na kształt "wiedzy o rodzinie". Miało obyć się bez szczegółów poczęcia, ale za to z ogółami, o wartościach w rodzinie, o ich rozpadzie i o tym, co dla społeczeństwa oznacza to, że ludzie tworzą "podstawowe jednostki społeczne, wiążąc się w pary". Sąsiadka ma zaufanie do szkoły, po bardzo dobrym roku Młoda poszła również na warsztaty w drugiej klasie.

Czego się na nich dowiedziała? Absolutnie niczego o rodzicielstwie, "podstawowych komórkach społecznych" czy odpowiedzialności w rodzinie. Całe, kilkugodzinne warsztaty prowadzone były przez feminazistkę i kobietę, która chyba powinna nosić miano bojowniczki LGBT. Opowiadały, rozmawiały z dziećmi o tym, jak to heteroseksualizm jest dziwny i dlaczego kobieta w takim świecie (zdominowanym prze heteryków) jest tłamszona, nieszanowana i dlaczego to powinno się zmienić. Doszło nawet do tego, że kiedy dzieci opowiadały o rolach w ich domach, o tym, że w weekendy wspólnie sprzątają dom, to feminazistka naskakiwała, dlaczego nie sprząta ojciec? Dlaczego mama musi gotować, mimo, że tata w tym czasie np. odbiera dzieci ze szkoły. Przecież poradziłby sobie z tymi wszystkimi zadaniami. A mama? Powinna w sumie leżeć, rozkazywać i pachnieć, albo najlepiej znaleźć sobie dziewczynę i w końcu żyć normalnie.

Nie, nie wyolbrzymiam. Takie rewelacje Młoda przyniosła ze szkoły, a byłam świadkiem relacji na gorąco, bo gościłam się u sąsiadki, kiedy nastąpił wiekopomny powrót ze szkoły. Tata przyprowadził córkę, był cały czerwony, chyba z bezradności. Młoda całą drogę ze szkoły opowiadała, że już wie, dlaczego na świecie jest tyle zła, że wynika to z tego, że brzydcy panowie zniewalają biedne kobiety, a przecież, gdyby wszyscy kochali się miłością nieograniczoną (czyli homoseksualną), to żylibyśmy na błyszczącej tęczy wśród szczęśliwych jednorożców.

Na koniec, też przy mnie, Młoda dodała, że teraz już (jakiś) Marcin jej się nie podoba i zacznie szukać ładnej dziewczyny. Zresztą Marcin też podobno powiedział, że w sumie dla dobra na świecie to on może zostać gejem, bo jego kuzyn jest i jest ok, więc to nic takiego. Wtedy przynajmniej będzie pożyteczny i nie będzie tłamsił kobiet.

Baby zrobiły pranie mózgu ośmiolatkom, przy pełnej aprobacie wychowawczyń, obecnych na zajęciach. Awantury, jakie zaczęły przychodzić do szkoły po tych wydarzeniach, pod postacią rodziców, były bagatelizowane, a cała sprawa zamieciona. Bo jak to, przecież dzieci dowiedziały się samej prawdy, to rodzice są jakimś zacofanym ciemnogrodem, skoro nie akceptują nowego porządku świata.

I, żeby nie było, sąsiadka nie jest walniętą katolką, która krzyżem walczy z "pe*ałami". Oboje, z mężem, są tolerancyjni, ale też są tradycjonalistami. Młoda jest wychowywana w poczuciu prywatności dla spraw prywatnych, szanowaniu innych i nie włażeniu im do łóżka, kościoła czy gdziekolwiek, gdzie zaczyna się strefa osobista. Do tej pory uważała, że homo czy hetero to żadna różnica, w końcu człowiek to człowiek, a jak się komuś coś innego podoba, to jego sprawa.

Po tych zajęciach kilka tygodni trwało odkręcanie tego, co babsztyle zrobiły w jeden dzień - psychika dziecka jest bardzo podatna, szczególnie na siłę grupy. Dzisiaj Młoda już myśli normalnie, głównie za sprawą normalnych rodziców i otoczenia. Ale akcja w szkole zostanie zapamiętana, ku przestrodze na dalszą drogę edukacji Młodej, jak i jej młodszego rodzeństwa.
A ja bym jednak chyba wolała ten obowiązkowy "Smoleńsk"...

szkoła feminizm homo hetero

Skomentuj (39) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 237 (383)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…