Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#75515

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Początek października - pora na historię studencką.

Mam młodszego brata. Chłopak 21 lat, skończył technikum, zrobił przerwę i właśnie zaczął studia. Z nami mieszkać nie ma jak, więc znalazł sobie pokój. Mieszkanie spoko, nawet odmalowane, umeblowane, ba, mikrofalówka jest na stanie, a to w realiach rynku najemców jest już luksus. Trzy pokoje, G. złapał maleńką jedynkę, taką z łóżkiem, stolikiem, szafką i komodą - i jeszcze miejscem, żeby usiąść po turecku na podłodze. Pasuje? No to super.

Przeprowadził się koło 20 września, pomagaliśmy mu się przeprowadzać. Na oko wszystko gra, jeden współlokator (1) już był - też student - właściciel wręczył mu klucze, chwilę porozmawialiśmy, także o opłatach. Nic nie budziło niepokoju.

Po przeprowadzce G. parę razy wpadł na obiad czy po jakieś drobiazgi. Narzekał, że drugi współlokator (2) jest głośny, że nie zmywa - no norma, można rzec.

W sobotę, dzwoni zdenerwowany młody. Czy któreś z nas może przyjechać, bo może on się rzeczywiście nie zna, ale na oko coś się w tym mieszkaniu mocno nie zgadza, a on chce się wyprowadzić. Nie powiedział, co - no to wsiadamy z mężem w autobus i jedziemy. Na miejscu - lekki opad szczeny.

Godzina 19, środek tygodnia. Z pokoju jednego ze współlokatorów dobiega jazgot nie z tej ziemi - chłopak słucha "muzyki". Mówiąc wprost, napie*dala tak, że szyby chodzą. Drzwi zamknięte. Pod drzwiami drugi współlokator, G. i właściciel. Przekrzykujemy się, żeby móc się zrozumieć, w końcu zamykamy się w najdalszym pokoju.

Okazuje się, że takie koncerty w mieszkaniu są codziennie. Brat i pierwszy lokator nie mogą dojść do porozumienia z (2). Chłopak zamyka się w pokoju i nie reaguje na prośby. Sąsiedzi mają w nosie, zwrócili parę razy uwagę i przestali ingerować. Właściciel przez telefon uznał, że mają sami rozwiązać problem. Po kilkunastu dniach brat i (1) mieli dość. Zadzwonili do właściciela, że chcą, żeby ten natychmiast przyjechał, bo tak się nie da mieszkać. Facet owszem, przyjechał, złapał (2), porozmawiał z nim i pogroził palcem, po czym kazał być grzecznymi i pojechał. Oczywiście nie pomogło, koncerty zaczęły się od nowa.

G. i (1) uznali, że tak się nie bawią - chcą się wyprowadzać. Dzwonią do właściciela, mówią, że taka sprawa, nie da się mieszkać, w umowie są dwa tygodnie wypowiedzenia, więc niech szuka już nowych i przyjedzie się z nimi rozliczyć za niewykorzystane dni października, kiedy by już ich wedle umowy nie było, rachunki za 3 tygodnie i kaucję, oni generalnie choćby jutro się wyniosą. I tu zaczyna się piekielność właściwa: właściciel stanął dęba.

Przyjechał, stwierdził, że skoro chcą się wyprowadzać, to ok, ale raz, że mają zapłacić za cały październik i za ten ostatni tydzień im nie odda, bo kogo on znajdzie na taki tydzień i stratny będzie! No i kaucja też zostanie u niego. Bo mieszkali 3 tygodnie, więc jest brudno, on musi pokoje odnowić, poza tym weźmie sobie z tej kaucji na poczet rachunków już i nic nie zostanie! A kwota niebagatelna, bo po 750 zł na łebka.

Ponoć kłócili się dość długo, trzeci współlokator się nie włączał, zamknięty w swoim pokoju (przy takich decybelach to mógł nawet nie wiedzieć, że coś się dzieje). W końcu młody zadzwonił po nas jako po wsparcie z większym autorytetem, niż dwóch studenciaków ze wsi. Chłopcy przynieśli swoje umowy, właściciel swoją machał przed naszymi twarzami. Czytamy - jak wół stoi, że dwa tygodnie wypowiedzenia od dnia złożenia, nic o opłatach do końca miesiąca. Nic o zatrzymaniu kaucji. Stan mieszkania spisany - przeszliśmy się po kuchni, pokoju młodego, meble całe, ściany czyste, wszystko się zgadza poza nieposprzątanym bajzlem w zlewie i podobnymi okolicznościami przyrody, do usunięcia w godzinkę. Facet nadal się upiera, że musi malować. "A czy przy przeprowadzce nie wspominał pan, że w sierpniu malowanie? Standardowo robi pan remont co dwa miesiące?" - chyba go przekonaliśmy, że robi z siebie idiotę.

Została kwestia rachunków. Właściciel już wyraźnie zszedł z tonu, ale upierał się, że obaj lokatorzy są mu winni za te trzy tygodnie po 200 zł - za wodę, prąd, gaz, ogrzewanie i kablówkę (w umowie o kablówce nic nie powiedziane! Chłopcy nawet nie wiedzieli, że jest jakaś podłączona). Argumentował, pokazując rozliczenie za prąd (dwumiesięczne) i za wodę z wakacji. Rozliczenie za - uwaga - pół roku.

Przepychanki trwały godzinę. W końcu ustąpił. Przy nas zrobił przelewy, patrząc jak na złodziei. Podpisał z chłopakami wypowiedzenie i protokół odbioru mieszkania, na który się uparliśmy. Potem pomogliśmy chłopcom sprzątać, przy czym właściciel chodził za nami i pokazywał palcem, że to i to mamy jeszcze zrobić. Gdy wychodziliśmy, zawrócił młodego w drzwiach, żeby... poodmykał szafki w kuchni. Wszystko przy akompaniamencie jazgotu zza drzwi (2).

G. właśnie szuka pokoju, chwilowo mieszkając u nas w salonie. (1) ponoć mieszka u kolegi. Ale powiem Wam, że całe zajście ciśnienie podniosło mi na ładnych kilka dni.

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 282 (294)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…