Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#78519

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Historia Piqaczu o jej dwóch psach zmusiła mój mózg do przypomnienia sobie mojej własnej, choć trochę innego kalibru. Było to już ładne trzy lata temu, kiedy w pobliżu nie było jeszcze żadnego wybiegu dla psów.

Przydługi wstęp:
Mam psa, czteroletnia sunia - Moria. Czarna, puszyste futro, o niebieskich oczach. Wzbudza spore zainteresowanie, głownie wśród dzieci, zwłaszcza kiedy zauważą, że lubi się bawić piłką...

Ale ja nie pozwalam na zabawy z moim psem.
Nie i koniec.
Owszem, jest łagodna i bardzo lubi głaskanie, ale jest również wielka i ciężka jak przystało na mieszankę mastiffa z owczarkiem australijskim. Gdyby skoczyła na jakiegoś dzieciaka... Ba, nawet na dorosłego mogłaby zrobić krzywdę.
Niektórzy to rozumieją, niektórzy nie. Często spotykam się z pretensjami, głównie oburzonych rodziców.
"No przecież się Aniołek tylko z pieskiem pobawi chwilkę. Taki uroczy, pewnie nie zrobi krzywdy, zresztą pani ją trzyma." Ta, trzymam. Jak osiemdziesiąt parę kilo wyrwie do przodu za piłką, to przy okazji zabierze ze sobą moje ramię i kawałek obojczyka, a jeszcze będą nade mną wrzeszczeć, że nie upilnowałam zamiast wzywać karetkę...

Jednak w tych masach zwyczajowych piekielnych zdarzyła się sytuacja, której nigdy nie zapomnę... moje ramię zresztą też.

Jesienny wieczór, siedzimy z Morią w parku, ludzi wyjątkowo mało, psina radośnie aportuje piłkę-jeżyka, kiedy słyszę "Pieeeesioooo, jaki łaaadny pieeeesioooo". W naszą stronę biegnie chłopczyk na oko 6 lat, a za nim raźnym krokiem idą rodzice.
Nauczona doświadczeniem przywołuję psa i zakładam smycz. Dziecko dopada Morię i zaczyna z zapamiętaniem ją głaskać (Nie powinien o to najpierw zapytać, wcale nie trzeba, piesek nie ma ząbków, pieski w ogóle nie bywają agresywne... Wcale a wcale, ja się po prostu czepiam...) Matka dobiega i z przepraszającym wyrazem twarzy wypowiada moje wątpliwości:

- Kajtusiu (dajmy na to), powinieneś Panią chociaż zapytać...
- A po co? Przecież widać, że przyjazny - Ojciec wtrąca swoje trzy grosze i już widzę, że z nim się nie dogadam, ale milczę, bo po co psuć sobie humor. Może za chwilę sobie pójdą... Taaa...

Kajtuś nadal głaska i cmoka do mojego psa, a ja zezując na to jednym okiem, tak jak matka, rozmawiam z rodzicami o rasie, pielęgnacji i życiu codziennym z tym kłębem mięśni, futra i miłości. W pewnym momencie doszliśmy do tematu piłki. Kajtuś w mgnieniu oka złapał wspomniany przedmiot i hajda do zabawy, macha nią Morii przed nosem. Postanowiłam interweniować:

- Przepraszam, ale nie pozwalam bawić się z moim psem. Może zrobić krzywdę...
- Co też Pani gada, przecież kochana sunia, Kajtuś jej trochę piłkę porzuca i wszyscy będą zadowoleni - żelazna argumentacja ojca nie zrobiła na mnie wrażenia, zwłaszcza, że widzę, że żona mnie popiera.
- Proszę Pana, Moria może być łagodna, ale jest potwornie silna i ciężka. Może skoczyć na syna i zrobić mu krzywdę nieumyślnie...
- Chwilę tylko, nie bądź samolubna małolato (O ty wioskowy kmiotku jeden... poczekaj ty).
- Pozwoli PAN, że coś mu powiem. Dopóki to mój pies, ja będę decydować, z kim i kiedy ma się bawić, a Kajtuś według MNIE nie jest dobrym partnerem do zabawy dla wielkiego psa, którego pierwszy raz widzi na oczy. A teraz proszę oddać mi piłkę. - Ojciec się nastroszył, żona ukryła wyraz twarzy pod dłonią i wyciągnęła rękę do syna po "jeżyka".
Jednak Kajtuś poczuł się chyba jeszcze bardziej obrażony niż ojciec, bo cofnął się o krok i... kopnął piłkę prosto w moją twarz!

Matka skamieniała, ja też, ojciec się zaśmiał (widać po kim synek nasiąknął takim chamstwem), a synek przez sekundę wyglądał na bardzo z siebie zadowolonego.
Przez sekundę, bo tyle zajęło Morii poderwanie się i obszczekanie gówniarza z obnażonymi kłami przy okazji naciągając mi bark od skoku.
No i sytuacja obraca się o 180'

- To bydle jest agresywne! Jak k@#$a mogłaś pozwolić w ogóle zbliżyć mu się do mojego dziecka! - tatuś wyczerpał w tym momencie moją cierpliwość
- Słuchaj no pan, albo zabiera pan w tej chwili swojego bachora, albo sama kopnę mu piłkę w twarz. - ojczulek zaczyna krzyczeć o wariatkach i niebezpiecznych psach, żona złapała się za głowę i zaczęła mnie gorąco przepraszać, a synek w tym czasie obchodząc psa szerokim łukie, podnosi piłkę i chowa się za ojcem pokazując mi język. I kiedy już myślałam, że zaraz zgarną mnie za bicie małych dzieci, nastąpił kolejny, nieoczekiwany, ale jakże satysfakcjonujący dla mnie zwrot akcji.

Mama Kajtusia, która dotąd stała z boku złapała synka za ucho i sprzedała mu solidnego klapsa, aż echo poszło. Piękny dźwięk :) Bachor w płacz, dostałam piłkę z powrotem, a ojciec zdążył wrzasnąć tylko "Co ty, kobieto, ro...?!"
- Zamknij się! Idziemy do domu, a w nim tobie też przywalę! Przepraszam Panią jeszcze raz. I syn też Panią przeprasza- po czym na oczach zszokowanego męża skręciła ucho dzieciaka jeszcze mocniej, na co on pisnął "Przepraszam Panią, PRZEPRASZAM".
- I pieska też przeproś! - zażądała mama.
- Kobieto, co w ciebie wstąpiło...?
- Powiedziałam, żebyś się zamknął! Kajtek!
- Przepraszam, piesku - postanowiłam w tym momencie być wredna.
- Ona nazywa się Moria i takie przeprosiny to za mało - uśmiecham się wrednie.
- O no bez jaj... - ojciec podejmuje słabe próby protestu.
- Ma Pani rację - mama skręca ucho dalej, jednocześnie odpychając męża - Przeproś Morię porządnie!
- To tylko głupi pies! - drze się dzieciak przez łzy. Szast! Kolejny klaps. Niezła scena się zrobiła, Bogu dzięki przechodniów brak. Tylko gapiów by brakowało, jeszcze by się jakiś obrońca biednych dzieci znalazł... (Wybaczcie, ale moje współczucie ulotniło się wtedy zupełnie).

- Przepraszam cię bardzo, Moria. - chlipie dzieciak
- No weź go puść, kobieto. Uspokój się, przecież się nic nie stało - tatuśkowi udało się w końcu wyrwać dzieciaka z każącej ręki.
- Nic się nie stało?! Nic się nie stało?! Ty idioto! Ty chamie! Ostatni raz wyszłam z tobą na ulicę! Rozwód z tobą to jednak była najlepsza decyzja mojego życia! (Ou, no, hm... Nie musiałam wiedzieć) - po czym mama złapała syna za ramię i obrzucając oboje wyzwiskami zaczęła się oddalać w stronę wyjścia z parku, a (były) mąż podążył za nią coś pokrzykując.
Gapiłam się na nich, dopóki nie zniknęli za bramką. Moria też. Na ten dzień straciłam ochotę do zabawy.

Kto w tej historii był najbardziej piekielny, sama nie wiem. Jedyne stworzenie, do którego chyba nie można mieć pretensji, to pies.
Ale szczerze powiedziawszy, ja nie mam szczęścia do dzieci, a Moria do ludzi, więc historii z nią mam więcej. Zwłaszcza, kiedy razem z nią zaczęłam zabierać na spacer królika ;P (No co? Oboje to lubią).
Jeśli historia się wam podoba, to mogę wstawić więcej (choć pewnie w komentarzach przeczytam, że to jakiś fejk ;))

park

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 303 (357)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…