Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#79409

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Za kilka dni jadę nad polskie morze i zamierzam tam jeść głównie ryby.

Nie żebym wierzyła w każde zapewnienie o "świeżutkich rybach prosto z kutra", bo w dobie Internetu mogę sobie bez problemu poczytać np. o kwotach połowowych dorsza bałtyckiego. Plus gdzieś tam z tyłu głowy towarzyszy mi świadomość, że w chyba każdej knajpie na zapleczu dzieją się często różne rzeczy, o których lepiej, żebym dla własnego apetytu oraz komfortu psychicznego nie wiedziała. Ok, wiedzieć nie muszę. Jedyne, na czym mi zależy, to żeby ryby były smaczne oraz świeże w sensie "bez problemu nadające się do spożycia", nawet jeśli po drodze przewinęły się przez chłodnię, a nawet przemierzyły w tej chłodni pół świata.

Do czego zmierzam: w tym roku po raz pierwszy od dłuższego czasu jadę w nowe miejsce, gdzie nie znam - nie mam sprawdzonej - żadnej smażalni. I kiedy tak z jednej strony już oblizuję usta na myśl o pysznej rybce, jednocześnie przypominam sobie perypetie sprzed paru lat, kiedy też wylądowałam w środku nieznanego.

Wakacji dzień pierwszy, podejście pierwsze.

Smażalnia tuż przy głównym bulwarze, z asortymentem praktycznie identycznym jak dwadzieścia innych wokół. Klientów masa, trzeba odstać swoje w kolejce. Zamawiam karmazyna, jedną z moich ulubionych ryb. Wiem, że przełowiona, więc trochę wyrzutów sumienia jest, ale od tego, że dwa razy w roku odejmę sobie od ust, ten konkretny egzemplarz ryby ani cały gatunek nie zmartwychwstaną, więc co tam, dawajcie te pyszności.

Pierwszy zgrzyt - dostaję karmazyna w gruuubej panierze. Klasyczna zagrywka, kiedy trzeba coś ukryć.

Drugi zgrzyt - po odpakowaniu z paniery i skóry, mięso w środku okazuje się kompletnie szare. Nie muszę zażerać się tą rybą często, żeby wiedzieć, że powinno być białe, no niech będzie, że beżowe. Kontrolnie biorę jeszcze kęsa - nope, ryba niejadalna, termin jakiejkolwiek przydatności do spożycia minął dawno temu. Nie chciałam się truć, ryba poszła do kosza, gatunek ucierpiał nadaremno.

Dzień drugi, podejście drugie, rybodajnia oczywiście inna.

Biorę dorsza, w nadziei, że z lokalnym gatunkiem na talerzu niespodzianek nie będzie. A jednak były. W postaci czegoś, co wyglądało wypisz wymaluj jak włosy łonowe. Nie, nie żartuję ani nie koloryzuję. Nie mam pojęcia, co to naprawdę było ani jakim cudem tego rodzaju włosy mogłyby się znaleźć w jedzeniu, ale że grube, czarne, lekko kręcone i odpowiedniej długości, skojarzenie miałam tylko jedno.

Co więcej, to nie był pierwszy raz (sic!), kiedy znalazłam coś takiego w moim jedzeniu, ale nie o tym ta historia. Ryba reklamowana, ale nowej już nie chciałam, i w ogóle do wieczora apetyt jakby gorszy.

Dzień trzeci, podejście trzecie.

Poprzednie smażalnie omijane szerokim łukiem. W kolejnej zamawiam halibuta. Dostaję deja vu z dnia pierwszego, z tą różnicą, że paniera była nie tylko grubsza od ryby, ale i obficie doprawiona popularną, intensywnie pachnącą przyprawą z torebki, tak, że w ogóle nie dało się wyczuć smaku i zapachu mięsa. Zakładam, że o to właśnie chodziło. Klient nie może się przecież skapnąć, że rybie zwłoki na talerzu mogłyby już robić w muzeum za eksponat historyczny.

Na moje szczęście czwartego dnia udało mi się odkryć smażalnię, gdzie dawali ryby różnych gatunków o normalnym kolorze, zapachu i smaku, bez paniery. A potem jeszcze kolejną, równie bezproblemową, zaraz naprzeciwko.

Trzymałam się ich potem kurczowo do końca wyjazdu. Co ciekawe, obie mieściły się na końcu długiej (ok. 4 km) głównej promenady, a więc nie w samym centrum, ale też nie na skraju miejscowości, bo i za nimi ciągnęły się ośrodki, kempingi etc. Mimo tego, a także braku różnic w cenach, nie było w nich tłoku, w przeciwieństwie do paskudnych rybodajni opisanych wyżej, znajdujących się w pobliżu głównych zejść z plaży. Nie pojmuję. No, chyba że klienci w knajpach jeden-trzy też stołowali się tam wyłącznie jednorazowo, jak ja, albo po prostu miewali więcej szczęścia.

Nie, nie robiłam nigdzie dzikich awantur ani o pieniądze ani dla zasady. Nie jestem z tego dumna, ale bić się w piersi też nie zamierzam. Jedyną formą protestu było omijanie danej knajpy.

Jeśli w tym roku sytuacja się powtórzy, planuję poćwiczyć asertywność. Choć mam nadzieję, że nie będzie to konieczne - od ćwiczeń wolę spokojny wyjazd i jadalną rybę.

gastronomia

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 177 (197)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…