Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#79532

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Po studiach zamieszkaliśmy z chłopakiem w mieszkaniu jego rodziców. Lokal mieści się w starym, ponad 60-letnim bloku, jedynym, który uchował się przy budowie nowoczesnego osiedla. Nasi sąsiedzi to głównie osoby starsze i małżeństwa z małymi dziećmi. Okolica jest bardzo spokojna, niezależnie od pory dnia panuje cisza. Ze względu na bliskość dużego parku, w którym znajduje się kilka placów zabaw, muszla koncertowa i skatepark, na terenie blokowiska nie ma imprez ani bawiących się dzieci, dominują rabatki z kwiatami, które pielęgnuje jeden z emerytów - sielanka.

Wrzodem na tyłku naszej społeczności jest staruszka, która mieszka dwa piętra nad nami. Wszystko wskazuje na to, że pani ma duże problemy psychiczne. Często rozmawia ze sobą, a jej twarz wykrzywia przerażający grymas. Nie ma rodziny, nie odwiedzają jej przedstawiciele sektora medycznego ani instytucji publicznych, mieszka samotnie z trzema kotami i psem. Początkowo nie była uciążliwa, nasze relacje kończyły się na grzecznym "dzień dobry" na klatce schodowej lub lekkim przerażeniem, kiedy późnym wieczorem zdarzało mi się wrzucić worek do altanki z kontenerami, trafiając przy tym grzebiącą w śmietniku sąsiadkę (nieświadomie, altanka jest zamykana na kłódkę, która była na swoim miejscu, pani wchodziła tam przez otwór przeznaczony do wrzucania worków).

Od początku wiedzieliśmy, że pani nie dba o porządek w swoim otoczeniu. Mijanie jej na korytarzu, kiedy wynosiła śmieci skutkowało torsjami - worki przechowywała przez tyle czasu, że ich smród był tak intensywny, że wywoływał łzy w oczach. Sąsiedzi wielokrotnie kłócili się z nią także o jej koty, które załatwiały swoje potrzeby fizjologiczne na klatce schodowej, oraz o psa, który był wyprowadzany bez smyczy i warczał na przechodzące osoby. Swojego czasu wybuchła także ogromna awantura, ponieważ przez to, że pani przechowywała zepsute śmieci w mieszkaniu na jej piętrze zalęgły się karaluchy.

Nasze problemy z sąsiadką zaczęły się od fetoru, który wydobywał się z toalety oraz z odpływów brodzika i umywalki. Codzienne sprzątanie łazienki i czyszczenie odpływów nie przynosiło efektu. Przez dłuższy czas zwalaliśmy to na starą hydraulikę.

Któregoś poranka odkryłam, że toaleta jest zapchana, mimo że nic do niej nie wpadło - wieczorem była sprawna, a żadne z nas nie korzystało z niej w nocy. Przepchanie muszli dało skutek w postaci bulgoczącej wody, która po spłukaniu wody w WC wylewała się do brodzika. Nie znamy się na hydraulice, uznaliśmy więc, że zamiast wzywać specjalistę poczekamy na odwiedziny mojego taty, który ma potrzebny sprzęt i umiejętności. Nasza decyzja była ogromnym błędem - dwa dni później zalało nam mieszkanie.

Wezwanie pogotowia hydraulicznego (to była niedziela, spółdzielnia nie pracowała) nie przyniosło skutku. Hydraulik przez kilka godzin usiłował przepchać toaletę spiralą, ale natrafiał na bardzo twardą przeszkodę, która - jak mówił - przypominała beton. Niestety wizyta nie przyniosła skutku, spora suma została wyrzucona w błoto.

Następnego dnia powiadomiliśmy spółdzielnię mieszkaniową. Hydraulicy rozkręcili rury, które znajdowały się w piwnicy. Znaleźli w nich kilka kilogramów kociego żwirku, które zasklepiły je do tego stopnia, że prawie całkowicie zablokowały przepływ wody. Sprawca mógł być tylko jeden - szalona sąsiadka mieszka w naszym pionie i jako jedyna w bloku posiada koty. Jak dowiedzieliśmy się od pani ze spółdzielni, wcześniejsze awarie hydrauliczne również wynikały z tego, że emerytka wrzucała do toalety różne rzeczy - łyżki, widelce, noże, skórki od bananów, szmaty. Podczas interwencji pani pochwaliła się, że w ten sposób regularnie opróżnia wszystkie kuwety, dzięki czemu nie musi wychodzić z mieszkania.

Ostrzeżono nas, że jeśli nie zaprzestanie tego procederu, awaria będzie się powtarzać. Spółdzielnia tak jak w przypadku inwazji karaluchów umywa ręce, bo "pani jest niereformowalna". Nie pomogły próby interwencji w opiece społecznej. Sąsiadka nie otwiera drzwi, zaczepiona na klatce schodowej ucieka do windy i mamrocze do siebie. Koszty napraw i zwalczania szkodników ponoszą lokatorzy. Mieszkanie jest własnościowe, więc nie ma mowy o eksmitowaniu sąsiadki.

W naszych łazienkach są stare piecyki gazowe typu Junkers - aż boję się, jaki jeszcze pomysł może wpaść pani do głowy...

osiedle blok mieszkalny

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 139 (147)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…